Ta książka to fascynująca opowieść nie tylko o fanatycznym opętaniu nazistów sztuką, ale także o dzisiejszej, prawnej i moralnej walce o „zaginione” dzieła. To historia zarówno o wartych miliardy dolarów obrazach, rzeźbach i monetach, jak i o spadkobiercach, którzy walczą o prawo do swojej przeszłości.


W latach 1933-1945 naziści zrabowali miliony bezcennych dzieł sztuki i antyków. Na rozkaz Hitlera po Europie krążyły specjalnie przeszkolone oddziały, których zadaniem było zagrabianie skarbów kultury.

Najczęstszym obiektem tych grabieży były muzea, galerie sztuki i prywatne kolekcje znajdujące się w domach żydowskich rodzin. Najwspanialsze dzieła Hitler zamierzał zaprezentować w Führermuseum, podczas gdy dzieła uznane za sztukę zdegenerowaną – „entartete Kunst” – miały zostać zniszczone albo sprzedane za tak potrzebną, zagraniczną walutę.

Po wojnie wiele z tych dzieł odnaleziono, ale ponad sto tysięcy cennych obrazów i rzeźb zaginęło. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat niektóre z nich zaczęły się odnajdywać. Okazało się, że wisiały w kilku najznamienitszych galeriach sztuki na świecie, między innymi w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Sztokholmie.

Anders Rydell (ur. 1982) – szwedzki dziennikarz, redaktor i autor literatury faktu. Jako szef działu Kultura w wiodącej szwedzkiej grupie medialnej zajmuje się kulturą i sztuką w 14 gazetach.

Anders Rydell
Bezcenne. Naziści opętani sztuką
Przekład: Wojciech Łygaś
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: 18 września 2015


Wstęp

Porozumienie osiągnięto jesienią 2009 roku. Po trwających wiele lat negocjacjach Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Sztokholmie (Moderna Museet) musiało zwrócić potomkom właścicieli obraz niemieckiego ekspresjonisty, Emila Noldego, pod tytułem Blumengarten (Utenwarf).
Dzieło, które dyrektor Muzeum, Pontus Hulten, kupił w Szwajcarii w latach sześćdziesiątych, kryło mroczną tajemnicę. Obraz zaginął w niejasnych okolicznościach, gdy pod koniec lat trzydziestych rodzina niemieckich Żydów o nazwisku Deutsch została zmuszona do emigracji z hitlerowskich Niemiec. Ponad pięćdziesiąt lat później, w 2003 roku, krewni rodziny zwrócili się do Moderna Museet z żądaniem zwrotu obrazu. Dało to początek ciągnącemu się przez wiele lat sporowi, o którym rozpisywała się nie tylko szwedzka, ale i zagraniczna prasa. Rząd Szwecji musiał w końcu zająć stanowisko w konflikcie, który zdaniem środowisk żydowskich na całym świecie plamił dobre imię tego kraju.
Od razu zainteresowałem się tą sprawą, bo nie pasowała swoim charakterem do atmosfery panującej w Szwecji. Rok wcześniej objąłem stanowisko redaktora naczelnego czasopisma „Konstnaren”, które zajmuje się sztuką i polityką kulturalną. Po pewnym czasie zauważyłem, że na świecie regularnie pojawiają się informacje o przypadkach podobnych do tego, który zdarzył się w Szwecji. W Luwrze, w nowojorskim MoMa (Museum of Modern Art) czy w domu aukcyjnym Christie’s odnajdywano dzieła sztuki zrabowane przez nazistów w czasie drugiej wojny światowej. Przez długi czas uznawano je za zaginione. Muzea i domy aukcyjne nie znały ich przeszłości, tłumaczyły się brakiem wiedzy na ich temat. Wiadomość o znalezisku pojawiała się najczęściej w postaci krótkiej notatki w gazecie; po pewnym czasie zarysował się pewien wzór. Nie chodziło o pojedyncze przypadki, lecz o setki dzieł, które wisiały w jakimś muzeum albo były sprzedawane przez najsłynniejsze instytucje na świecie. Rodziło to różne pytania, na przykład: jak tam trafiły? Dlaczego nikt ich wcześniej nie zauważył? Dlaczego pojawiły się właśnie teraz?
Najbardziej zainteresowało mnie jednak coś innego: jak to się dzieje, że grabieże dzieł sztuki sprzed ponad pięćdziesięciu lat nadal są powodem konfliktów. W tamtym okresie od wielu lat zajmowałem się tematem grabieży dzieł sztuki, a także finansowymi, moralnymi i prawnymi konsekwencjami tego procederu. Na początku 2009 roku ukazała się moja książka pod tytułem Piraterna – De svenska fildelarna som plundrade Hollywood. Napisałem ją wspólnie z Samem Sundbergiem. Opowiada o szwedzkich „piratach” internetowych. To zupełnie inny rodzaj kradzieży, ale coś go łączy ze sprawą grabieży sztuki.
W obu przypadkach mamy bowiem do czynienia z adwokatami zza Atlantyku, którzy wykorzystują długie ramię amerykańskiej sprawiedliwości i sięgają daleko poza granice swojego kraju. Spór toczy się o to, kto ma prawo do dzieła sztuki. Jest to konflikt, w którym prawo jednostki trzeba jakoś pogodzić z dobrem społeczeństwa.
Najbardziej zainteresowali mnie sami złodzieje, czy to „piraci”, czy naziści. To prawda, że nielegalnym kopiowaniem plików zajmują się osoby, którymi powoduje chciwość, ale ja i Sam byliśmy przekonani, że popycha je do działania coś ważniejszego – ideologia.W przypadku piractwa internetowego mogło, naszym zdaniem, chodzić o ideę wolnego dostępu do informacji, która zaczęła się kształtować kilkadziesiąt lat temu.
Kiedy zagłębiłem się w tematykę związaną z grabieżą dzieł sztuki przez nazistów, zauważyłem podobny wzorzec. Chodziło nie tylko o zwykłą chciwość. Gdyby bowiem nazistami kierowała wyłącznie chciwość, nie wrzucaliby do ognia dzieł Picassa, Miró czy Braque’a. Naziści nie tylko kradli sztukę – oni ją także niszczyli. Mimo to wydaje się, że w nazistowskiej ideologii zajmowała ona zarazem centralne miejsce.
W mojej książce starałem się dotrzeć do korzeni największej akcji grabienia dzieł sztuki w dziejach ludzkości. Chciałem się też dowiedzieć, dlaczego nie przeszła ona jeszcze do historii.
Anders Rydell
Sztokholm, wrzesień 2013

Rozdział 1

Testament Adolfa Hitlera

Na początku listopada 1945 roku odbyła się w Berlinie konferencja prasowa. Prowadził ją wysoki, chudy, trzydziestokilkuletni Anglik. Generał dywizji Hugh Trevor-Roper przypominał bardziej inteligenta niż żołnierza. Ubrany był w źle dopasowany mundur, na nosie miał okulary w grubych oprawkach. Trevor-Roper pracował dla brytyjskiego wywiadu, Secret Intelligence Service, ale przed wojną był historykiem na Oksfordzie. Podczas konferencji prasowej zamierzał przedstawić wyniki badań, na które czekał cały świat – miał odpowiedzieć na pytanie, czy Adolf Hitler naprawdę nie żyje. Trevor-Roper miesiącami podróżował po spustoszonych wojną Niemczech w poszukiwaniu osób i dowodów, które potwierdziłyby, co naprawdę wydarzyło się w bunkrze Hitlera podczas kilku ostatnich dni wojny.
Wiadomość o śmierci Fuehrera trafiła do prasy na całym świecie za pośrednictwem niemieckiego radia. Stało się to dzień po samobójstwie popełnionym 30 kwietnia 1945 roku. Wiele osób w nie wątpiło. Trevor-Roper otrzymał zadanie zbadania tej sprawy.
Radziecka propaganda utrzymywała, że Hitler jest więziony gdzieś na Zachodzie, chociaż to przecież Armia Czerwona zdobyła jego bunkier i znalazła na miejscu najmocniejsze dowody jego śmierci, do których nie dopuściła przedstawicieli zachodnich mocarstw.
Alianci też mieli wątpliwości. Latem 1945 roku na konferencji prasowej w Paryżu naczelny dowódca wojsk alianckich, Dwight D. Eisenhower, bardzo ostrożnie wypowiadał się w tej sprawie. Część aliantów wierzyła, że Armia Czerwona w tajemnicy „przemyciła” Hitlera i Evę Braun samolotem do Moskwy.
Po wojnie co jakiś czas pojawiały się pogłoski o tym, że Hitlera widziano w różnych miejscach na całym świecie. Na przykład w pewnej kawiarni w Amsterdamie – był podobno niezwykle wysoki i miał długie ręce. Inna informacja pochodziła z Zurychu, gdzie Hitler miał prowadzić skromne życie, ale postarzał się i posiwiał. Według trzeciej relacji, mieszkał w pewnej posiadłości w La Falda w Argentynie, ale przeszedł tak skomplikowaną operację plastyczną, że stał się nie do rozpoznania. Francuska gazeta „Le Monde” opublikowała artykuł, w którym dowodziła, że Hitler ukrywa się w niemieckim forcie na biegunie południowym.
Z powodu takich pogłosek, jak również ze względu na niejasne okoliczności związane ze śmiercią Hitlera, władze zachodnich mocarstw robiły wszystko, żeby uciszyć tego rodzaju spekulacje i nie dopuścić do powstania mitu związanego z osobą dawnego wodza Trzeciej Rzeszy. W grudniu 1945 roku aresztowano przywódcę Hitlerjugend, Arthura Axmana, który próbował zorganizować podziemny ruch oporu. Nazizm nadal kwitł wśród ruin rzuconych na kolana Niemiec.
W czasie swojego wystąpienia na konferencji prasowej Trevor-Roper przedstawił kolejne dowody na potwierdzenie tezy, że Hitler popełnił samobójstwo w swoim berlińskim bunkrze, a jego ciało zostało spalone razem ze zwłokami Evy Braun. Trevor-Roper, który nie miał dostępu do tego, co Rosjanie znaleźli w bunkrze, musiał oprzeć swoje śledztwo na rozmowach z bezpośrednimi świadkami, na przykład z kamerdynerem i sekretarką Hitlera. Zabrakło jednak najważniejszych osób, które przebywały wtedy w środku: ministra propagandy Goebbelsa i zastępcy wodza Trzeciej Rzeszy, Martina Bormanna.
Raport Trevor-Ropera był wprawdzie bardzo przekonujący, ale brakowało w nim twardych, niezaprzeczalnych dowodów, które ucięłyby wszelkie spekulacje. Jego krytycy twierdzili, że w bunkrze znaleziono martwego sobowtóra Hitlera. Przełom nastąpił krótko po opublikowaniu raportu. Jesienią w Niemczech zatrzymano pewnego dziennikarza z Luksemburga, niejakiego Georges’a Thiersa; władze brytyjskie podejrzewały bowiem, że posługuje się on fałszywymi dokumentami. Podczas przeszukania w jego ubraniu znaleziono zaszyte papiery. Był to polityczny i prywatny testament Hitlera sporządzony w obecności Goebbelsa. Podczas przesłuchania Thiers zeznał, że w rzeczywistości nazywa się Heinz Lorenz i był szefem biura prasowego Hitlera, a kilka ostatnich dni wojny spędził w bunkrze. Otrzymał wtedy rozkaz, aby wywieźć dokumenty z Berlina. Kopię testamentu politycznego zabrał adiutant Hitlera, Willy Johannmeyer, natomiast pułkownik SS, Wilhelm Zander, opuścił bunkier z kopiami obu testamentów. Zabrał też obrączki ślubne Hitlera i Braun. Właśnie takich dowodów szukał Trevor-Roper. Wiedział, że jeśli uda mu się odnaleźć Zandera i Johannmeyera, uciszy wszystkich sceptyków i postawi kropkę nad „i”.
Johannmeyera odnalazł dość szybko, ponieważ mieszkał on w domu swoich rodziców w Iserlohn w zachodnich Niemczech. Okazał się jednak lojalny wobec dawnych przełożonych i mimo męczących przesłuchań odmówił ujawnienia jakichkolwiek faktów.
Trudniej było dotrzeć do Zandera. Trevor-Roper odnalazł go dopiero w połowie grudnia 1945 roku. Okazało się, że Zander „przebranżowił się” na ogrodnika i ukrywał w niewielkiej wsi nad Tegernsee pod przybranym nazwiskiem Friedrich-Wilhelm Paustin. Nie miał tak wielkich skrupułów jak Johannmeyer i opowiedział o wszystkim. Otrzymał rozkaz dostarczenia dokumentów następcy Hitlera, Karlowi Doenitzowi. Uznał to jednak za bezcelowe i ukrył się. Papiery spoczywały w nieoznakowanej kopercie, w tajnej przegródce skórzanej walizki Zandera, w której trzymał też swój czarny mundur SS.
Po uzyskaniu przez aliantów dowodów również Johannmeyer do wszystkiego się przyznał i po słabych protestach zaprowadził Trevor-Ropera na podwórze domu swoich rodziców w Iserlohn. Przyniósł siekierę, wykopał dziurę w zmarzniętej ziemi i wyjął butelkę z ukrytym w niej ostatnim elementem układanki. Tym samym Trevor-Roper rozwiązał zagadkę. Dokumenty, które nosiły datę 29 kwietnia 1945 roku, potwierdziły oficjalną wersję o śmierci Hitlera.
Hitler sporządził dwa testamenty: polityczny i prywatny. W pierwszym opisał swoją działalność polityczną po pierwszej wojnie światowej. Zapowiedział, że narodowy socjalizm kiedyś się odrodzi, i mianował Doenitza swoim następcą. Prywatny testament był krótszy, ale za to o wiele bardziej znaczący. Liczył tylko trzy strony i był banalny w swojej prostocie. Hitler napisał w nim, że teraz, gdy jego walka dobiegła końca, postanowił ożenić się z Evą Braun, ale oboje wolą śmierć niż kapitulację. Nie chciał, żeby zakopano ich w grobie, nie życzył sobie, żeby cokolwiek po nich pozostało. Polecił, aby jego i Evę Braun spalono natychmiast po tym, jak odbiorą sobie życie. Chciał, żeby spotkał go ten sam los, jaki zgotował Niemcom. 19 marca, ponad miesiąc przed śmiercią, wydał ze swojego bunkra pod Kancelarią Rzeszy słynny „rozkaz Nerona”, nawiązujący do mitu, w którym cesarz Rzymu kazał spalić stolicę imperium. Zgodnie z rozkazem Hitlera, Trzecia Rzesza też miała dokonać żywota. Kraj miał zostać spalony i zrównany z ziemią, a naród niemiecki miała spotkać zagłada. Hitler nie akceptował kapitulacji w żadnej formie. W jego umyśle toczyła się wojna między rasami, istniało tylko zwycięstwo albo zagłada, a naród niemiecki skazał sam siebie na to drugie.
W ostatnich dniach wojny Berlina bronili starzy mężczyźni i młodzież z Volksturmu. Nic nie powinno zostać dla potomnych – z wyjątkiem jednej rzeczy, o której Hitler wspomniał w testamencie: Moje obrazy, które kupowałem przez lata, nigdy nie były zbierane dla celów prywatnych, tylko żeby powiększyć galerię w moim rodzinnym mieście Linz nad Dunajem. Moim najszczerszym marzeniem jest, aby ta prośba została należycie wypełniona. W ciągu kilku ostatnich miesięcy wojny spędzonych w bunkrze coraz częściej się zdarzało, że Hitler, ogarnięty narastającą paranoją i depresją, zamykał się w niewielkim, pomalowanym na jasny kolor pokoju. Zastygał tam na wiele godzin pogrążony w marzeniach o modelu miasta, którego nie zdążył zbudować. Izolował się od nieuchronnego końca. Specjalnie zamocowany reflektor imitował wschody słońca, dzięki czemu Hitler mógł sobie wyobrażać, jak promienie odbijają się w wolnym nurcie płynącego przez Linz Dunaju, a słońce wschodzi nad monumentalnymi budynkami. To właśnie taki obraz chciał oglądać każdego dnia, gdy już przestanie być Fuehrerem. To tam chciał osiąść po zakończeniu kariery politycznej, gdy Niemcy zajmą należne im miejsce w historii.
Po drugiej stronie rzeki zaplanował mauzoleum, w którym mieli spocząć jego rodzice. Budowla stylem przypominała mauzoleum Hadriana w Rzymie. Sam Hitler również chciał zostać pochowany w Linzu – mieście swojej młodości. Spędził tam lata, które uważał za najszczęśliwsze w swoim życiu. Stojąc nad makietą, spoglądał na szeroką aleję, na której miały się odbywać parady wojskowe. Biegła ona do placu Kultury, kulturalnego centrum przyszłej Trzeciej Rzeszy. Przeogromne gmachy wzniesione w neoklasycystycznym stylu wzdłuż głównej ulicy miały pomieścić bibliotekę na dwieście pięćdziesiąt tysięcy książek, wspaniałą operę na dwa tysiące miejsc i salę koncertową nazwaną imieniem austriackiego kompozytora Antona Brucknera.
Aby zrealizować swoje marzenia, Hitler zamierzał wyburzyć większą część zabudowy Linzu. Chciał zamienić senne przemysłowe miasto w centrum kultury europejskiej, a w przyszłości także świata. Marzył mu się Paryż albo Florencja nowego człowieka. Miasto miało być hołdem dla potęgi kultury narodowego socjalizmu. Hitler sam sporządził szkic, nad którym pracował kilkadziesiąt lat. Później na prawdziwe plany architektoniczne zamienili go dwaj nadworni architekci Trzeciej Rzeszy: Albert Speer i Hermann Giesler. Doszło nawet do pierwszych działań. W 1940 roku powstał Most Nibelungów (Nibelungenbruecke), nazwany tak na pamiątkę średniowiecznego eposu Pieśń o Nibelungach. Kiedy w 1938 roku Niemcy dokonały anszlusu Austrii, zbudowano ponad dziesięć tysięcy mieszkań, a do Linzu przeprowadziło się ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Miasto zmieniło nazwę na Fuehrerstadt i stało się jedną z kilku nowych stolic Trzeciej Rzeszy. Prace w tym mieście trwały przez całą wojnę, chociaż Hitler zrezygnował z wielu innych podobnych planów. Samo sporządzenie makiety „nowego Linzu” zabrało prawie pięć lat. Hitler wprowadzał do niej ciągłe zmiany i występował z nowymi propozycjami. Giesler przyniósł makietę do bunkra Hitlera dopiero 13 lutego 1945 roku. W tym samym dniu alianci zrzucili na Drezno trzy tysiące pięćset ton bomb zapalających. Miasto zamieniło się w płonące piekło. Giesler opisywał później, jak Hitler stał przed makietą i wpatrywał się w nią zahipnotyzowanym wzrokiem: „Nigdy wcześniej nie widziałem, aby z podobną powagą oglądał jakąkolwiek inną makietę… był nieobecny myślami i wzruszony”. Hitler zaprosił swoich generałów, najważniejszych członków partii i przypadkowe osoby przebywające w bunkrze, aby razem z nim podziwiały makietę, chociaż w tym samym czasie na Berlin spadały bomby.
„Pokazał im ją, jakby to była ziemia obiecana, do której mieliśmy znaleźć drogę”, opowiadał Giesler.
W marcu 1945 roku, w rozmowie z szefem Gestapo, Ernstem Kaltenbrunnerem, Hitler powiedział: „Gdybyśmy obaj nie byli przekonani, że po ostatecznym zwycięstwie w tej wojnie zbudujemy razem nowy Linz, tobym się dzisiaj zastrzelił”.
Był opętany wizją projektu. Zaplanował, że na samym końcu bulwaru stanie Fuehrermuseum – Muzeum Adolfa Hitlera. Pod względem zasobów – dzieł sztuki – miało się równać z Luwrem, Ermitażem czy The Metropolitan Museum of Art, a nawet je przewyższyć. Gości odwiedzających Fuehrermuseum miała witać długa na sto pięćdziesiąt metrów fasada budynku zbudowana z marmurowych kolumn. W środku zaplanowano najwspanialszą kolekcję dzieł sztuki – kolekcję Adolfa Hitlera.
Podczas wojny zbiory przeznaczone do tego celu znacznie się powiększyły. Dwa razy do roku – na Boże Narodzenie i w dniu urodzin – Hitler otrzymywał oprawiony w skórę album ze zdjęciami. Strony rozdzielał papier jedwabny. Fuehrer z wielkim entuzjazmem oglądał fotografie przedstawiające dzieła sztuki światowej sławy artystów. Znalazły się na nich między innymi obrazy takich mistrzów, jak Michał Anioł, Leonardo da Vinci, Rembrandt, Vermeer, van Eyck. Miały się stać dziedzictwem Adolfa Hitlera dla potomnych – jego testamentem.

 
Wesprzyj nas