Generalne Gubernatorstwo – w czasie II Wojny Światowej udzielne księstwo Hansa Franka, stało się terenem największego ludobójstwa w dziejach ludzkości. Martin Winstone w bogato udokumentowanej pracy stara się uporządkować i przybliżyć czytelnikom wiedzę o wydarzeniach na tym obszarze.


Martin Winstone zaczyna swoją książkę nietypowo – od przytoczenia opisu Generalnego Gubernatorstwa zawartego w przewodniku firmowanym przez renomowane wydawnictwo K. Baedeker “Das Generalgouvernement”, wydanym w Lipsku w 1943 roku. To kuriozalne dzieło literatury podróżniczej, wydane pod nadzorem i z błogosławieństwem samego Hansa Franka, przedstawia okupowane tereny wchodzące w skład Generalnego Gubernatorstwa jako ziemie z dawien dawna przepełnione niemieckim duchem, ziemie, na których dzielni niemieccy żołnierze usuwają “polskie barbarzyństwo”, przywracają cywilizację i “odżydzają” je z elementów niepożądanych rasowo. Nie brak tu miłych opisów przyrody, dostępnych rozrywek i zabytków, stworzonych oczywiście ze znaczącym udziałem niemieckich budowniczych i osadników.

Ten wstęp stanowi swoisty kontrapunkt do stanowiącego główną część książki szczegółowego opisu okupacyjnej rzeczywistości. Generalne Gubernatorstwo nie miało bowiem w sobie nic z sielankowego obrazu przedstawionego w propagandowym wydawnictwie Baedekera. Tak naprawdę tereny pod zarządem Hansa Franka były królestwem bezprawia, łapownictwa i chaosu, całkowitym zaprzeczeniem stereotypowej niemieckiej solidności i porządku. Skorumpowani, nieudolni i zdegenerowani urzędnicy oraz cała galeria typów spod ciemnej gwiazdy, a przy tym walka o wpływy między hitlerowskimi frakcjami i służbami – to wszystko składało się na okupacyjną codzienność. Jak pisze Winstone, Generalne Gubernatorstwo dla Niemców stało się Dzikim Zachodem, gdzie dawne grzechy popadały w zapomnienie, gdzie bezkarnie można było grabić i mordować miejscową ludność nie ponosząc za to żadnej kary.

Martin Winstone szczegółowo przedstawia genezę powstania Generalnego Gubernatorstwa i związane z tym zakulisowe rozgrywki pośród prominentnych nazistów oraz oczekiwania najwyższych władz Rzeszy co do wykorzystania okupowanych ziem pod względem ekonomicznym, uzyskania taniej siły roboczej oraz “oczyszczenia terenów pod każdym względem dla przyszłych osadników niemieckich. “Oczyszczenie” miało się odbywać poprzez usunięcie przede wszystkim Żydów z życia gospodarczego, konfiskatę ich majątków a w końcu poprzez fizyczną eliminację. Następni w kolejce mieli być Polacy, a także inne narodowości, w tym Ukraińcy. W kontekście tych planów autor kreśli sylwetki psychologiczne głównych “bohaterów” historii Generalnego Gubernatorstwa, przede wszystkim Hansa Franka oraz m.in. Heinricha Himmlera, Odilo Globocnika i Friedricha Wilhelma Krügera.

Generalne Gubernatorstwo dla Niemców stało się Dzikim Zachodem

Sporo miejsca autor poświęcił trudom życia codziennego mieszkańców Generalnego Gubernatorstwa oraz powstaniu polskiego ruchu oporu, rozwojowi podziemnych struktur państwowych i walce partyzanckiej w Generalnym Gubernatorstwie. Odniósł się także do Powstania Warszawskiego i postawy wobec niego Związku Sowieckiego oraz opisał ostatnie miesiące II Wojny Światowej i likwidację ostatnich obozów zwracając uwagę na bezlitosne działania wycofujących się Niemców, zabijających świadków swoich kilkuletnich ludobójczych działań.

Najbardziej wstrząsającymi tematami opisanymi przez brytyjskiego historyka są masowe akcje eksterminacji: Akcja Reinhardt, Akcja AB, Sonderaction Krakau, Aktion Zamosc, likwidacja gett i działalność obozów zagłady. Winstone starał się ukazać czytelnikowi ogrom przemocy i ludobójstwa, jakiego naziści dokonali w Generalnym Gubernatorstwie, zwracając uwagę czytelnika na być może mało znany fakt, iż to nie w obozie Auschwitz-Birkenau (nota bene leżącym już na obszarze Rzeszy) ale w obozach w Generalnym Gubernatorstwie (Bełżec, Sobibór, Treblinka) zamordowano najwięcej Żydów – blisko 2 miliony.

Praca Winstone’a to oparta na bogatym materiale źródłowym i znakomicie napisana historia Generalnego Gubernatorstwa, pierwsza praca powstała poza granicami Polski, będąca wyczerpującym kompendium wiedzy o tym państwopodobnym tworze, który za sprawą nazistów stał się areną największego ludobójstwa w historii. Ogrom zbrodni, nieludzkiego postępowania i pogardy dla życia szczegółowo udokumentowany i pokazany przez autora z pewnością wstrząśnie odbiorcą. I taki był cel tej ważnej publikacji, która ma uzmysłowić czytelnikom, przede wszystkim europejskim, co działo się na okupowanych ziemiach polskich w latach 1939 – 1945.

Praca Winstone’a to oparta na bogatym materiale źródłowym i znakomicie napisana historia Generalnego Gubernatorstwa

Ofiary Generalnego Gubernatorstwa należałoby zatem uczcić przede wszystkim jako istoty ludzkie. W większości byli to bowiem zwykli ludzie – wśród nich zdarzali się oczywiście bojownicy ruchu oporu, ale także wiejskie dziewczyny, profesorowie, olimpijczycy, utalentowani poeci, głodujący jeńcy wojenni, pełne ufności babcie, ubóstwiani nauczyciele, najdrożsi synowie i córki – którzy mieli to nieszczęście znaleźć się w samym sercu najstraszliwszej katastrofy, jaką zna historia rodzaju ludzkiego. – apeluje w epilogu Martin Winstone i trudno się z nim nie zgodzić.Tomasz Orwid

Martin Winstone
Generalne Gubernatorstwo. Mroczne serce Europy Hitlera
Przekład: Tomasz Fiedorek
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 8 września 2015

WPROWADZENIE

„Dziki Wschód”

Wiosna 1943 roku niekoniecznie była najlepszym okresem w dziejach europejskiej turystyki i tylko najbardziej beztroscy podróżnicy byli gotowi wówczas przemierzać pogrążony w wojnie kontynent. Jednak właśnie wtedy najsłynniejszy i najbardziej szanowany w świecie wydawca przewodników turystycznych postanowił wydać swoją nową książkę, która stanowi jeden z najniezwyklejszych dokumentów zarówno w dziejach literatury podróżniczej, jak i drugiej wojny światowej.
Baedekers Generalgouvernement pod pewnymi względami był bez wątpienia konwencjonalnym przewodnikiem turystycznym. Szczególny nacisk kładziono w nim na praktyczne aspekty przemieszczania się między głównymi ośrodkami miejskimi tego dziwacznie nazwanego terytorium. Jeśli chodzi o same miasta, to odwiedzający je otrzymywali obfite dane na temat tego, gdzie i jak najlepiej spędzić czas. W stołecznym Krakowie mogli na przykład wybierać między dwunastoma rekomendowanymi hotelami, osiemnastoma restauracjami i dziewięcioma kawiarniami, z których dwie oferowały „uroczy widok” na rynek. Wiele z tych lokali zapewniało również występy muzyczne na żywo. Na tym jednak nie kończyły się dostępne rozrywki, których dostarczały również teatry, kina, kabarety, państwowa orkiestra filharmoniczna oraz „kameralne wieczorki muzyczne urządzane na dawnym uniwersytecie i w ratuszu”.
Oczywiście nie każde miasto mogło się równać ze stolicą pod względem atrakcji. Niemniej jednak czytelników przekonywano, że gdzie indziej także nie brakowało imprez kulturalnych i sportowych. Chociaż działalność teatrów dramatycznych ograniczono do głównych miast, wiele mniejszych ośrodków mogło kusić gości rewiami i kabaretami, jak również lokalami nocnymi, księgarniami i kinami. Faktycznie kino było wówczas tak popularne, że czytelnikom radzono z wyprzedzeniem kupować bilety na wieczorne seanse, żeby uniknąć tłoku. Poza tym zawody sportowe „prawie w każdej dyscyplinie” były rzekomo dostępne dla zainteresowanych, „przede wszystkim w piłce nożnej, piłce ręcznej, lekkoatletyce, tenisie, jeździectwie […], boksie, sportach wodnych i zimowych”. Wprawdzie muzea i zbiory dzieł sztuki były w większości „zamknięte na czas wojny”, ale za to w niektórych miastach organizowano już wycieczki z przewodnikiem.
Co mogli zobaczyć turyści na takich wycieczkach? Jak przystało na dobry przewodnik turystyczny, a zwłaszcza ten ze znakiem Baedekera, książka oferowała szczegółowe opisy najważniejszych zabytków, ze szczególnym uwzględnieniem stolicy Generalnego Gubernatorstwa, której „liczne kościoły i klasztory” były w nieco powtarzalny sposób opisywane na przemian jako „okazałe”, „piękne” i „wspaniałe”. Nie oznacza to jednak wcale, że pominięto mniej znane miejscowości. Jednym z atutów książki Baedekers Generalgouvernement była już sama liczba miejsc, jakie polecano do zwiedzania, takich jak urocze niewielkie miasteczko Kazimierz Dolny, które zdaniem autorów było „szczególnie warte obejrzenia”. Nie zapomniano także o „rozmaitych urokach natury”, które można było znaleźć zwłaszcza w regionach górskich na południu kraju, którym poświęcono blisko jedną trzecią tekstu przewodnika. W górach znajdowało się również najwięcej kurortów, uzdrowisk i ośrodków sportów zimowych, gdzie goście mogli wypocząć. Ci, którzy preferowali bardziej wymagające wycieczki po górach, mogli się cieszyć pięknymi krajobrazami na zalesionym pogórzu w południowo-wschodniej części kraju.
Książka nie ograniczała się jednak tylko do opisu atrakcji turystycznych. Jak pisano we wstępie do niej, miała ona pomóc czytelnikom („nie tylko podróżnikom”) „poznać kraj i jego mieszkańców takimi, jacy są naprawdę”. Jak zaznaczono, był to przecież obszar przechodzący proces „ciągłych zmian w tak wielu dziedzinach”. Tego rodzaju sformułowania mogły być typowymi frazesami używanymi w podobnych pozycjach adresowanych do turystów, ale wydawało się, że nie były całkowicie pozbawione treści. Zgodnie z ustalonym schematem Baedekera, przewodnik zawierał również szereg akademickich esejów poświęconych takim zagadnieniom, jak krajobraz, ludność, gospodarka i sztuka opisywanego regionu. Centralną oś tej części książki stanowiła obszerna tablica chronologiczna „obszaru Wisły” począwszy od zlodowacenia aż do 26 października 1939 roku, czyli dnia „utworzenia Generalnego Gubernatorstwa pod kierunkiem generalnego gubernatora ministra Rzeszy doktora Hansa Franka”.
Uważny czytelnik mógł się jednak szybko zorientować, że nie był to typowy przewodnik turystyczny. Pierwszą wskazówkę stanowił fakt, że już w pierwszym zdaniu wstępu zaznaczono, iż idea stworzenia owego przewodnika wyszła od wspomnianego wcześniej doktora Franka. Także jego personel odegrał ważną rolę przy powstaniu tej książki, a zwłaszcza H.H. Stallberg, czyli urzędnik odpowiedzialny za turystykę w Wydziale Propagandy Generalnego Gubernatorstwa, któremu dziękowano w książce za przekazanie wydawcy wszechstronnych uwag do treści owego przewodnika. Ten fakt pomaga łatwiej zrozumieć, dlaczego jedynym miejscem wymienionym w przewodniku, które zasłużyło sobie na wyróżnienie dwoma gwiazdkami Baedekera, była główna i oficjalna – ale wcale nie jedyna – rezydencja generalnego gubernatora, mieszcząca się na Wawelu (w przewodniku określana mianem „zamek”) w stołecznym mieście Krakowie. Jednak czytelnicy liczący na możliwość podziwiania jego wspaniałych wnętrz czy „pięknego widoku z północnego bastionu” mogliby się poczuć rozczarowani, gdyż tę największą atrakcję turystyczną w całym opisywanym regionie można było zwiedzać wyłącznie za „specjalnym pozwoleniem”.
Jeszcze bardziej peszący był fakt, że nadzwyczaj rozsądnej radzie dla zmotoryzowanych, aby zabrali ze sobą zestaw do łatania opon, towarzyszyła przestroga, iż podczas podróży „długimi odludnymi odcinkami lub w nocy, zaleca się również w obecnym czasie posiadanie przy sobie broni”. Równie sugestywnie brzmiało stwierdzenie, iż „warunki panujące w tym kraju sprawiły, iż konieczne było utworzenie specjalnej Poczty Służbowej [Deutsche Dienstpost]”, zapewniającej, że poczta zostanie przekazana zaufanymi kanałami, przechodząc „wyłącznie przez niemieckie ręce”. W rzeczy samej to ostatnie sformułowanie mogłoby niemal stanowić podtytuł owej książki, która była nie tylko przewodnikiem turystycznym, ale istnym peanem na cześć Niemiec i Niemców. „Niezliczone, często ukryte ślady starogermańskiej pracy kulturalnej i pionierskiej”, o których wspomniano we wstępie, były następnie podkreślane w dalszej części książki z zadziwiającą i nużącą częstotliwością.
Jak zapewniano czytelników, odkąd ludy północnoeuropejskie po raz pierwszy osiadły w tym regionie, prawdopodobnie pod koniec epoki kamienia, kultura germańska była na tym obszarze nieustannym źródłem wszelkich godnych uwagi osiągnięć. Było to rzekomo najlepiej widoczne w architekturze miast, na czele z Krakowem, którego wygląd miał na odwiedzających wywierać wrażenie „w większości niemieckiego miasta, w którym wszędzie napotyka się ślady niemieckiej pracy i niemieckiej kultury”. Jego najsłynniejszy zabytek, czyli stojący w rynku (przemianowanym na „Adolf-Hitler-Platz”) kościół Mariacki, miał stanowić „najwspanialszą budowlę niemieckiego mieszczaństwa krakowskiego, w której aż do 1537 roku wygłaszano kazania po niemiecku”. To samo miało dotyczyć nawet małych i stosunkowo oddalonych ośrodków miejskich, takich jak Żółkiew, z jej rzekomo „typowo niemieckim” rynkiem.
Nawet jeśli w danym miejscu nie udawało się dostrzec specyficznie teutońskich cech architektonicznych, rys historyczny poprzedzający opis każdej miejscowości w przewodniku niezmiennie zawierał formułkę o „wczesnośredniowiecznym osadnictwie germańskim” prowadzącym za każdym razem do wzbogacenia i kulturalnego rozwoju danego ośrodka. Również na terenach wiejskich można było ponoć znaleźć podobne ślady „licznych germańskich osad” wokół takich miasteczek, jak Radomsko na zachodzie czy Kałusz na wschodzie.
Wśród licznych problemów, jakie wyłaniały się z tak jednostronnego ujęcia historii, najbardziej rzucał się w oczy fakt, że opisywany region (nigdzie w tekście nie wspomniano o nim jako o państwie) w rzeczywistości wcale nie był niemiecki. Chociaż niektóre części tego terytorium pod koniec XVIII i przez cały XIX wiek były pod rządami Austriaków lub (na krótko) Prusaków, to, jak przyznawano w samym przewodniku, Niemcy stanowili zaledwie 0,7 procent ludności zamieszkującej obszar Generalnego Gubernatorstwa. A zatem obietnica przedstawienia „kraju i ludzi takimi, jacy są naprawdę” nie została spełniona. Faktycznie jedną z cech wyróżniających Baedekers Generalgouvernement była pogarda, z jaką w tekście traktowano miejscową ludność i jej kulturę, jeśli w ogóle o nich wspominano.
Takie podejście było widoczne w tej części książki, która zazwyczaj stanowi jedną z najważniejszych w każdym przewodniku turystycznym, a mianowicie w części poświęconej językowi. Można tam było znaleźć kilka rad dotyczących wymowy głównego języka tubylczego, czyli polskiego, ale załączono do nich wyjątkowo ubogi słowniczek. Ten fakt sam w sobie nie stanowił niczego niezwykłego dla przewodników Baedekera, ale dobór słów był dosyć intrygujący. Na przykład jedynymi produktami żywnościowymi, jakie w nim uwzględniono, były chleb, masło, mięso, jajka i ser, chociaż wielu przedstawicieli miejscowej ludności nieniemieckiej nie mogło zgodnie z prawem posiadać niektórych z wymienionych artykułów spożywczych.
W słowniczku znalazło się jednak miejsce dla takiego słowa, jak „zakazane”, które było aż nazbyt dobrze znane miejscowym. Wszelka głębsza znajomość języka polskiego przez Niemców była niepożądana z punktu widzenia władz okupacyjnych, gdyż językiem używanym do komunikacji z mieszkańcami miast i miasteczek miał być niemiecki. Jak zapewniano w przewodniku, gość „który jest Niemcem, będzie zatem mówić po polsku lub ukraińsku tylko wtedy, gdy będzie to absolutnie konieczne”. Kieszonkowy słowniczek był niezbędny na wsi, żeby się porozumieć, ale tylko na najbardziej podstawowym poziomie. Poza tym polski był zwyczajnie za trudny dla Niemców, „którym obcy jest świat słowiański”. Nie było to jednak wielką niespodzianką, gdyż, jak stwierdzano w książce, polski „dzieli się na kilka dialektów”. Przy tej okazji nie omieszkano wspomnieć, że ów język zawiera „kilka tysięcy słów zapożyczonych” z niemieckiego (szacowano, iż było to około 17 procent słownictwa polskiego), co oczywiście miało stanowić kolejne potwierdzenie „germańskich korzeni tej kultury”.
Tego rodzaju komentarze były typowe dla mentalności charakteryzującej tę książkę, ujawniając rzeczywistą naturę Generalnego Gubernatorstwa (GG) jako reżimu kolonialnego. W całym tekście można znaleźć wiele przykładów potwierdzających, że Niemcy cieszyli się statusem imperialnych panów. Na kolei wprowadzono „oddzielne kasy biletowe, poczekalnie, barierki i wagony” tylko dla Niemców. W większości miast i uzdrowisk były hotele prowadzone przez Niemców, a nawet w małych miejscowościach „pewna liczba łóżek” czasami była „pozostawiona dla Niemców”. Czytelników zapewniano, że wszystkie wymienione w przewodniku miejsca, jeśli nie zaznaczono inaczej, znajdują się pod zarządem niemieckim.
Zapewnieniom o uprzywilejowanej pozycji przedstawicieli Herrenvolku towarzyszyło oczernianie historii i kultury Polski oraz zamieszkujących ją innych narodowości. Wieki „polskiego marnotrawstwa” miały rzekomo doprowadzić do „proletaryzacji i zubożenia” miejscowej ludności oraz „technicznego zacofania” we wszelkich dziedzinach gospodarki, a niedostatkom tym można było zaradzić wyłącznie „dzięki inicjatywie sąsiedniej Wielkoniemieckiej Rzeszy”. Skutki owej „inicjatywy” podkreślano w książce na każdym kroku i można było odnieść wrażenie, że pod panowaniem niemieckim niemal każda miejscowość w tym kraju przeżywała istny renesans, nie wspominając już o odbudowie „bardzo kiepskiego” systemu drogowego odziedziczonego po Polakach. Typowym przykładem było tutaj miasto Stanisławów, które od czasów swego średniowiecznego rozkwitu (gdy rzekomo było zarządzane przez Niemców) miało stopniowo podupadać, ale ten niekorzystny trend, zdaniem autorów przewodnika, został odwrócony „pod nowym niemieckim kierownictwem”, aby uczynić z niego „przedsiębiorczy ośrodek ekonomiczny” i turystyczny.
Oczywiście Baedekers Generalgouvernement nie był ani pierwszą, ani ostatnią w dziejach literatury podróżniczej książką, która powtarzała urzędowe banały dotyczące „odnowy” i „przebudowy” opisywanego obszaru. W rzeczywistości jednak między wierszami można było odnaleźć wskazówki, iż w Generalnym Gubernatorstwie faktycznie zachodzą nadzwyczajne zmiany, chociaż o nieco innym charakterze. Co na przykład mógł wyczytać dociekliwy czytelnik z zamieszczonych w książce statystyk dotyczących ludności?
Poza Niemcami, stanowiącymi, jak wspomniano wcześniej, 0,7 procent populacji, kolejne 72 procent stanowili Polacy, a 17 procent – Ukraińcy. Nie było żadnej wzmianki o tym, jakiej narodowości było pozostałe 10 procent. Jeszcze bardziej intrygujący był fakt, że te procenty dotyczyły osiemnastomilionowej populacji, zaś w następnej tabelce podawano, że łączna liczba ludności Generalnego Gubernatorstwa (tym razem z podziałem na dystrykty, a nie narodowości) według stanu na 23 listopada 1942 roku wynosiła 16 958 383, co oznaczało, że na przestrzeni kilku wersów zniknął blisko milion osób. Kim byli ci ludzie? Czy byli w jakiś sposób powiązani z owymi nienazwanymi 10 procentami dawnej ludności? I co się z nimi stało? Być może odpowiedzi na te pytania miały związek z łatwą do przegapienia wzmianką zamieszczoną pod koniec rozdziału poświęconego Krakowowi.
Typowy opis „okazałych” kościołów na Kazimierzu poprzedzał krótki rys historyczny, z którego można było się dowiedzieć, że to przedmieście zostało założone w 1335 roku przez króla Kazimierza Wielkiego i początkowo właśnie w tym miejscu znajdowała się siedziba miejscowego uniwersytetu, „później jednak częściowo stanowił on miejsce zamieszkania dla ludności żydowskiej Krakowa (obecnie odżydzonego)”.
Oczywiście przewodnik wolał nie rozwijać tego wątku. Niemniej jednak dostrzegalny był fakt, że w tych rzadkich przypadkach, gdy wspominano o Żydach, zawsze używano wobec nich negatywnych określeń i zawsze pisano o nich w czasie przeszłym. Na przykład wspomniane wcześniej „polskie marnotrawstwo”, które było jakoby tak rujnujące dla kraju, zdaniem autorów książki „pozostawiło ogromną część dochodów w rękach żydowskiej klasy kupieckiej”, co prawdopodobnie miało być kolejnym powodem, dla którego Polska potrzebowała „ratunku” ze strony swego „życzliwego” sąsiada. Większość odniesień do Żydów można znaleźć w krótkich notkach historycznych załączonych do opisu nielicznych miast i miasteczek rozsianych po całym Generalnym Gubernatorstwie. Typowy przykład stanowiło „stare niemieckie miasto Reichshof” (lepiej znane jego mieszkańcom jako Rzeszów), które „do XIX wieku było zdominowane przez licznych Żydów, do czasu, gdy w wyniku polskiej kampanii [1939 roku] miasto znalazło się pod panowaniem niemieckim”.

 
Wesprzyj nas