Fascynująca historia miłosna, tragiczna historia człowieka nieprzystosowanego do życia w społeczeństwie. Proza, która oddaje nastrój lat dwudziestych XX wieku równie znakomicie jak utwory Ericha Marii Remarque’a.


Lata dwudzieste XX wieku. Młody Turek przyjeżdża na naukę zawodu do Berlina. Na wystawie malarstwa wielkie wrażenie wywiera na nim autoportret młodej niemieckiej artystki, zadziwiająco podobny do Madonny z obrazu renesansowego mistrza.

Pewnego dnia poznaje jego autorkę. Tak zaczyna się jedna z najpiękniejszych, najbardziej autentycznych historii miłosnych w nowoczesnej literaturze tureckiej.

***

Wywodzący się z innej kultury, bezstronny obserwator w mistrzowski sposób odmalowuje burzliwą atmosferę Niemiec, które liżą powojenne rany. Udaje mu się uchwycić nastroje i rozmowy berlińskiej ulicy, a także stworzyć wyrazistych bohaterów.

Sabahattin Ali (1907-1948) – poeta, nowelista i powieściopisarz, jeden z pierwszych realistów w nowoczesnej literaturze tureckiej. Skończył szkołę pedagogiczną w Stambule i pracował jako nauczyciel. Podczas dwuletniego stypendium w Niemczech miał okazję poznać zarówno środowisko nacjonalistów, jak i lewicujących studentów – zdecydowanie bliżej mu było do tych drugich. Po powrocie do kraju publikował zbiory opowiadań, wiersze i powieści. Był także współzałożycielem pisma satyrycznego i angażował się w sprawy społeczne, co przypłacił dwukrotnym pobytem w więzieniu. Po wyjściu na wolność w 1948 roku znajdował się pod ciągłą obserwacją, zaczął więc myśleć o ucieczce z Turcji – został zabity przez przemytnika podczas próby przekroczenia granicy z Bułgarią.

Sabahattin Ali
Madonna w futrze
Przekład: Piotr Beza
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 8 września 2015

Przedmowa do wydania tureckiego

Sabahattin Ali należy do grona tych czołowych autorów nowoczesnej literatury tureckiej, których nie da się jednoznacznie zaszufladkować. Istnieje wiele powodów, dla których warto dziś na nowo odkryć tego pisarza – jego pełne przeciwności życie i tragiczną śmierć, której zagadkowych okoliczności nie wyjaśniono do dziś – i jego twórczość, odczytując ją dziś przez soczewkę literatury współczesnej, wraz z wieloma jej aspektami. Równowaga między artyzmem a zaangażowaniem w sprawy kraju, innym razem zaś zwrot ku wewnętrznemu światu jednostki, niepozbawiony skargi, melancholii i pesymizmu.
Dotychczas dominowała tendencja, by pisać o Sabahattinie Alim jako o przedstawicielu jednego z dwóch, przeciwstawnych sobie, nurtów tureckiej nowelistyki. Klasyfikowano go więc jako „socjalistę”, przeciwstawiając Saitowi Faikowi Abasıyanıkowi – „indywidualiście”. Tymczasem obaj ci twórcy, bez wątpienia wielkie literackie osobowości, wykraczają poza ramy tak płytkiego spojrzenia. W ich twórczości odnajdujemy wiele przykładów świadczących o tym, że jest już ono nieaktualne i pozbawione sensu.
Inni autorzy opowiadań, tworzący od lat pięćdziesiątych XX wieku po dziś dzień, również rozpatrywani są przez pryzmat tych dwóch prądów, reprezentowanych przez Sabahattina Alego i Saita Faika. Jest to najpewniej rezultat tego samego płytkiego spojrzenia, które niejako spycha literaturę na drugi plan i sprowadza ją do poziomu dziedziny podrzędnej, będącej na usługach innych dyscyplin pozaliterackich. Nie może być więc wykorzystane do analizy twórczości żadnego prawdziwego pisarza.
Wielka szkoda, że utworzona na początku lat osiemdziesiątych przez rodzinę Sabahattina Alego – znanego bardziej ze swoich opowiadań niż powieści – kapituła nagrody jego imienia nie funkcjonowała zbyt długo. Jako członkini jury miałam okazję oceniać prace uczestników. Gdyby ta nagroda zdołała wówczas zmobilizować nie tylko twórców opowiadań, ale również badaczy i krytyków, to być może dziś dysponowalibyśmy wieloma wartościowymi opracowaniami rzucającymi nowe światło na tego wielkiego pisarza. Niestety, szanse te przekreśliło zobojętnienie wobec spraw kultury i sztuki, narastające stopniowo od tamtych czasów.
Jeśli wznowienie dzieł Sabahattina Alego umożliwi nowemu pokoleniu czytelników odkrycie tego autora na nowo, będzie to bez wątpienia z wielkim pożytkiem dla życia literackiego Turcji.
Kürk Mantolu Madonna (1943, „Madonna w futrze”), Kuyucaklı Yusuf (1937, „Yusuf z Kuyucak”) i İçimizdeki Şeytan (1940, „Szatan, który jest w nas”) to jedyne powieści Sabahattina Alego. Przy czym należałoby może, w ślad za nim samym, określić Madonnę w futrze raczej mianem dłuższej noweli. Z punktu widzenia kompozycji i struktury dzieło to jest jednak odmienne od jego opowiadań. Stanowi ono najlepszy dowód na to, że patrzenie na tego pisarza, bez zagłębiania się w szczegóły, jedynie jako na „socjalistę” jest nieuzasadnione. Oczywiście, jeśli wziąć pod uwagę jego osobiste, naznaczone biedą życie, jego światopogląd, okaże się, że jest z całą pewnością również nim, i na to bowiem odnajdziemy potwierdzenie w jego dziełach. Opatrzenie etykietą jednego tylko nurtu – którego granice siłą rzeczy są ściśle określone – i epoki, która ukształtowała danego pisarza, zawsze będzie wobec niego krzywdzące i niesprawiedliwe.
Powieść, osadzona w latach przed drugą wojną światową, opowiada historię namiętnej i chorobliwej miłości. Przez swoją atmosferę i oddziaływanie na czytelnika z łatwością kojarzy się z dziewiętnastowieczną literaturą rosyjską, szczególnie z Dostojewskim i Gogolem. Duży wpływ na powstanie tego utworu miało dwuletnie stypendium autora w Berlinie (1928–1930). Pierwsza część jest niejako samodzielnym rozdziałem. Poznajemy w nim historię narratora – szeregowego urzędnika, który właśnie zaczyna nową pracę. Stanowi to pretekst do ukazania pospolitego i ograniczone go świata urzędniczej egzystencji. Lecz na pierwszy plan wysuwa się tu historia przyjaźni z innym „małym człowiekiem” – Raifem Efendim, który na pierwszy rzut oka wydaje się kimś zupełnie nieinteresującym.
Już w pierwszych zdaniach możemy dostrzec, że jest to bohater, jakiego nieczęsto spotyka się na kartach tureckiej literatury. Poznajemy go w następujący sposób:

Spośród wszystkich ludzi, których dotychczas spotkałem, chyba jeden człowiek wywarł na mnie największe wrażenie. Nie potrafiłem się od niego uwolnić nawet po upływie wielu miesięcy. Ilekroć jestem sam, przed oczyma staje mi poczciwa twarz Raifa Efendiego, o trochę nieobecnym spojrzeniu, skłonnego mimo to obdarzyć uśmiechem każdą napotkaną osobę. Nie był to jednak ktoś wyjątkowy. Należał do tych zupełnie zwyczajnych, pozbawionych jakichkolwiek wyjątkowych właściwości ludzi, których setki widujemy i mijamy każdego dnia, nie zwracając na nich większej uwagi.
Nie ulegało wątpliwości, że żaden z aspektów jego życia, znany nam bądź nie, nie zawierał w sobie nic, co mogłoby wzbudzić zainteresowanie. Na widok takich osobników często zadajemy sobie pytania: „Po co oni w ogóle żyją? Co mają z życia? Jaka siła nakazuje im chodzić po świecie? Jaki jest sens tego, że oddychają?”.

Można odnieść zresztą wrażenie, że narrator pierwszej części powieści też należy do tego rodzaju ludzi. Część druga, stanowiąca główny trzon powieści, opowiada historię miłości głównego bohatera, jakby wyjętą z rosyjskiej prozy. Poznajemy ją wraz z narratorem z osobistych zapisków Raifa Efendiego, gdy ten znajduje się już na łożu śmierci, złożony jedną z tych chorób, tak bardzo lubianych przez literaturę rosyjską.
Datowane na 20 czerwca 1933 roku notatki cofają nas o dziesięć lat, do okresu jego pobytu w Berlinie, kiedy to w jednej z galerii zobaczył portret kobiety w futrze, który znacząco wpłynął na jego dalsze życie. Zeszyt jest dokładną relacją z tego, co przeżył z tajemniczą autorką – i zarazem pierwowzorem – tego obrazu.
Wydaje się, że nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że sam autor, ręką Raifa Efendiego, zdradza nam źródło, z którego czerpał inspirację:

Największy wpływ mieli na mnie pisarze rosyjscy. Obszerne nowele Turgieniewa pochłaniałem niemal jednym tchem. Szczególnie jedna z nich poruszyła mnie tak bardzo, że przez wiele dni nie mogłem się uwolnić spod jej wpływu. Jej bohaterka Klara Milicz zakochuje się w prostodusznym studencie. Wstydząc się namiętności do takiego głupca, nie zdradza się z nią przed nikim. Ostatecznie pada jej ofiarą i popełnia samobójstwo.
Ta dziewczyna bardzo mi przypominała mnie: doskonale rozumiałem, co to znaczy nie móc wyrazić tego, co dzieje się w sercu, i ukrywać przed światem, z niepojętą zazdrością, najbardziej wyraziste, szczere i piękne strony swego charakteru.

Zeszyt Raifa Efendiego, napisany dalekim od ozdobników, prostym, ale zarazem poetyckim językiem, doskonale oddającym klimat tej opowieści, można uznać za niewielką, acz wyszukaną perełkę tureckiej prozy. Wydana po raz pierwszy w 1943 roku powieść powraca dziś do czytelnika w swojej oryginalnej postaci. Chciałabym przy tej okazji pogratulować Wydawnictwu, które oparło się pokusie uproszczenia narracji i oczyszczenia tekstu z archaizmów, zwłaszcza że takie literackie barbarzyństwo często popełnia się dziś w imię rzekomego szacunku dla literatury, autora i czytelnika*.

* Zjawisko to wiąże się ze specyfiką języka tureckiego. Wraz ze zmianą alfabetu w 1928 roku zapoczątkowano szeroko zakrojoną akcję oczyszczania języka literackiego z obcych słów. Było to zadanie o tyle karkołomne, że używany przez inteligencję język osmański składał się w większości ze słów arabskich i perskich (z domieszką tureckich) i był siłą rzeczy niezrozumiały dla prostego ludu, który porozumiewał się pogardzanym przez elity językiem tureckim. Wraz z rozpoczęciem reformy to w języku ludu szukano właśnie rodzimych odpowiedników obcych słów. Proces ten trwał oczywiście wiele lat. Powieść Sabahattina Alego pochodzi ze stosunkowo wczesnego okresu tej rewolucji, stąd spora liczba słów arabskich i perskich, ale zarazem i na tyle późnego, że turecki wydawca mógł sobie pozwolić na wydanie oryginalnego tekstu, opatrując go zaledwie kilkoma przypisami (powieść z początku XX wieku, nie mówiąc o jeszcze wcześniejszych, dla dzisiejszego Turka byłaby w większości po prostu niezrozumiała). Nie zmienia to faktu, że powieść pod względem językowym i stylistycznym stanowi spore wyzwanie dla młodego czytelnika (a mimo to cieszy się popularnością, co o czymś świadczy). Oddanie tej jej specyfiki w języku polskim było, rzecz jasna, niemożliwe (wszystkie przypisy tłumacza).

Możliwość lektury oryginalnego tekstu będzie bez wątpienia dla młodego odbiorcy tyleż przyjemnym, ile cennym doświadczeniem, ukazującym bogactwo literatury okresu Republiki w całej jej językowej różnorodności – od Halita Ziyi Uşaklıgila, przez Sabahattina Alego, aż po czasy obecne.
Füsün Akatlı
luty 2002

Madonna w futrze

Spośród wszystkich ludzi, których dotychczas spotkałem, chyba jeden człowiek wywarł na mnie największe wrażenie. Nie potrafiłem się od niego uwolnić nawet po upływie wielu miesięcy. Ilekroć jestem sam, przed oczyma staje mi poczciwa twarz Raifa Efendiego, o trochę nieobecnym spojrzeniu, skłonnego mimo to obdarzyć uśmiechem każdą napotkaną osobę. Nie był to jednak ktoś wyjątkowy. Należał do tych zupełnie zwyczajnych, pozbawionych jakichkolwiek wyjątkowych właściwości ludzi, których setki widujemy i mijamy każdego dnia, nie zwracając na nich większej uwagi.
Nie ulegało wątpliwości, że żaden z aspektów jego życia, znany nam bądź nie, nie zawierał w sobie nic, co mogłoby wzbudzić zainteresowanie. Na widok takich osobników często zadajemy sobie pytania: „Po co oni w ogóle żyją? Co mają z życia? Jaka siła nakazuje im chodzić po świecie? Jaki jest sens tego, że oddychają?”.
Lecz rozumując w ten sposób, dostrzegamy jedynie ich zewnętrzną powłokę. Nawet nam przez myśl nie przej dzie, że skoro oni też mają po jednej głowie, a w niej po jednym mózgu, mimowolnie skazanym na pracę, to jej owocem musi być jakiś skrojony na ich własną miarę świat wewnętrzny. Jeśli zamiast uznawać tych bliźnich za pozbawionych życia duchowego – tylko dlatego, że nie uzewnętrzniają jego przejawów – wiedzeni zwykłą ludzką ciekawością zainteresujemy się tym nieznanym światem, być może ujrzymy rzeczy zupełnie nieoczekiwane, napotkamy bogactwo, którego istnienia nigdy byśmy nie podejrzewali. Z jakiegoś względu ludzie wolą jednak doszukiwać się raczej tego, czego istnienie założyli już wcześniej. Niewątpliwie bowiem łatwiej jest znaleźć bohatera, który świadomie wkroczy do jamy zamieszkanej przez smoka, niż człowieka, który odważy się zstąpić na jej dno, nie wiedząc, co tam na niego czyha. Tak więc to, że poznałem bliżej Raifa Efendiego, było jedynie dziełem przypadku.
Po tym jak zwolniono mnie z posady szeregowego urzędnika bankowego – nie udało mi się dociec prawdziwych powodów, dla których straciłem pracę; powiedziano mi, że to w ramach oszczędności, ale już po tygodniu na moje miejsce przyjęto kogoś innego – dość długo nie mogłem znaleźć innego zatrudnienia w Ankarze. Te parę groszy, które miałem, pozwoliło mi w miarę znośnie przetrwać lato, zbliżająca się zima miała jednak położyć kres waletowaniu u przyjaciół.
Nie stać mnie już było nawet na przedłużenie kończącego się za tydzień karnetu na obiady w taniej stołówce. Gdy rozmowy o pracę, na które chodziłem, wiedząc, że i tak nie przyniosą żadnego rezultatu, rzeczywiście kończyły się niczym, mimo wszystko znów pogrążałem się w smutku. Gdy otrzymałem odpowiedź odmowną od kilku sklepów, w których, przed nikim się do tego nie przyznając, starałem się o posadę sprzedawcy, do późnej nocy włóczyłem się przybity po mieście. O beznadziejności swego położenia nie mogłem zapomnieć nawet wtedy, gdy piłem ze znajomymi – tymi, którzy jeszcze od czasu do czasu zapraszali mnie do siebie.
Dziwna rzecz, ale w miarę jak pogarszała się moja sytuacja, a zaspokajanie nawet codziennych potrzeb stawało się niemożliwe, narastała we mnie zarazem nieśmiałość i zażenowanie. Gdy spotykałem na ulicy ludzi, u których szukałem protekcji w sprawie pracy i ze strony których nie zaznałem nigdy najmniejszej przykrości, spuszczałem głowę i przyspieszałem kroku. Zmieniłem się nawet w stosunku do tych przyjaciół, których jeszcze całkiem niedawno swobodnie i bez skrępowania prosiłem o zafundowanie obiadu czy pożyczkę.
Na ich pytania o moją sytuację odpowiadałem z nieporadnym uśmiechem: „Nie jest źle… Czasem uda mi się znaleźć coś dorywczego”, po czym jak najszybciej starałem się zniknąć z ich pola widzenia. Im bardziej potrzebowałem od ludzi pomocy, tym większą miałem chęć od nich uciec.
Pewnego dnia pod wieczór szedłem sobie powoli opustoszałą drogą między dworcem a Domem Sztuki. Chciałem napawać się wspaniałą ankarską jesienią i w ten sposób wykrzesać w sobie choć iskrę optymi zmu. Odbijające się w oknach Domu Ludowego słońce, które pstrzyło budynek z białego marmuru krwistoczerwonymi cętkami; unosząca się nad akacjami i młodymi sosenkami mgła, może kurz, nie wiadomo do końca co; lekko przygarbieni robotnicy w postrzępionych ubraniach, wracający w milczeniu z jakiejś budowy… To wszystko i wszyscy, nawet poznaczony śladami opon asfalt, wydawali się zadowoleni ze swojego istnienia, akceptowali wszystko wokół takim, jakie było. Nie pozostawało mi nic innego, jak podporządkować się temu. I właśnie wtedy jakiś samochód szybko przejechał obok mnie. Obejrzałem się. Twarz osoby za szybą wydała mi się znajoma. Rzeczywiście, samochód zatrzymał się kilka metrów dalej. Drzwi się otworzyły, z pojazdu wychylił się Hamdi, mój kolega ze szkoły. Zawołał mnie.
Podszedłem.
– Dokąd idziesz? – spytał.
– A, tak sobie chodzę.
– Wsiadaj, pojedziemy do mnie!
Nie czekając odpowiedzi, zrobił mi miejsce obok siebie. Po drodze dowiedziałem się, że wraca z objazdu zakładów należących do spółki, w której pracuje.
– Wysłałem telegram, że wracam, w domu już pewnie czekają z kolacją. Inaczej nie odważyłbym się ciebie zaprosić.
Zaśmiałem się.
Nie widziałem Hamdiego, odkąd straciłem posadę w banku, dawniej jednak spotykaliśmy się dosyć często. Wiedziałem, że handlował jakimiś maszynami, a jednocześnie był zastępcą dyrektora w spółce z branży drzewnej, gdzie zarabiał całkiem przyzwoite pieniądze. To właśnie dlatego nigdy nie zwróciłem się do niego z prośbą o pomoc – obawiałem się, że mógłby pomyśleć, iż przyszedłem prosić go o pożyczkę, a nie o znalezienie pracy.
– Nadal pracujesz w banku?
– Już nie, zwolniłem się.
Zdziwił się.
– To co teraz robisz?
– Nie mam pracy – odpowiedziałem niechętnie.
Zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów, zatrzymując wzrok na mojej garderobie. Zdaje się, że nie pożałował swego zaproszenia, bo z przyjacielskim uśmiechem klepnął mnie w ramię i powiedział:
– Wieczorem pogadamy i coś wymyślimy, nie martw się.
Wyglądał na człowieka zadowolonego z życia i pewnego siebie. Widocznie osiągnął już tyle, że mógł pozwolić sobie nawet na luksus pomagania znajomym. Pozazdrościłem mu tego stanu.
Mieszkał w małym, przytulnym domu. Jego żona była nieco brzydką, ale bardzo sympatyczną kobietą. Bez skrępowania pocałowali się przy mnie na powitanie. Hamdi poszedł się odświeżyć, zostawiając mnie samego.
Jako że nie przedstawił mnie żonie, czekałem pośrodku pokoju gościnnego, nie wiedząc, co robić dalej.

 
Wesprzyj nas