Prokurator z prowincji, handlarze ludzkimi organami i mroczna strona internetu… Wciągający i trzymający w napięciu thriller, który absolutnie na serio podejmuje ważne tematy współczesności, takie jak niezależność mediów, niezawisłość sądów i prokuratury i pełna luk ochrona danych osobowych.


Rok 2012. Cały kraj w euforii szykuje się do inauguracji najważniejszej sportowej imprezy w historii. W cieniu przygotowań do Euro toczy się jednak rozgrywka, która może wstrząsnąć fundamentami całego państwa.

W wypadku drogowym pod Piotrkowem Mazowieckim ginie młoda kobieta Dagmara Frost. Wezwany na miejsce, dobiegający czterdziestki i rozczarowany życiem, prokurator Radosław Bolesta z początku nie widzi w sprawie nic podejrzanego. Zbyt duża prędkość i niebezpieczny manewr wyprzedzania to najczęstsze przyczyny wypadków. Gdy jednak chce poinformować o tragedii rodzinę dziewczyny, okazuje się, że kobieta była na świecie zupełnie sama. Żadnych krewnych, żadnych przyjaciół. Tak jakby ktoś celowo pozacierał wszelkie ślady.

Prokurator ma nadzieję, że pomoże mu laptop znaleziony przy zmarłej na miejscu wypadku. Jeszcze o tym nie wie, ale uruchomienie komputera zmieni całe jego dotychczasowe życie.

Jakiego typu informacje znajdują się w komputerze Dagmary Frost? Komu zależy na odzyskaniu dysku? Czy jej śmierć to rzeczywiście tragiczny wypadek? Prokurator Bolesta, włączając komputer, otworzył puszkę Pandory. Już wkrótce będzie musiał stawić czoło siłom, które działają w cieniu i zrobią wszystko, aby w cieniu pozostać.

Notebook to nowoczesny, wciągający i trzymający w napięciu thriller, który absolutnie na serio podejmuje ważne tematy współczesności, takie jak niezależność mediów, niezawisłość sądów i prokuratury, pełna luk ochrona danych osobowych i ciemna strona Internetu. Jest to także książka przełomowa pod kątem zastosowanej w niej technologii. Autor powieści wkomponował w fabułę i fikcyjny świat kilkanaście materiałów filmowych, które czytelnik będzie mógł w dowolnym momencie obejrzeć na ekranie swojego tabletu albo telefonu komórkowego. Po raz pierwszy w historii powieści sensacyjnej – nie tylko polskiej, ale i światowej – czytelnik będzie mógł tak głęboko zanurzyć się w akcję i spojrzeć na świat oczami bohaterów.

Autor powieści wkomponował w fabułę i fikcyjny świat kilkanaście materiałów filmowych

Tomasz Lipko – dziennikarz, fotoreporter, producent filmowy. Prawnik z wykształcenia, choć nawet przez minutę nie wykonywał tego zawodu. Przez 10 lat był reporterem sejmowym i korespondentem wojennym Radia Zet, następnie reporterem głównego wydania Wiadomości TVP, reporterem i prowadzącym program TVN “Uwaga”. Pisał reportaże m.in. dla „Polityki”, „Gazety Wyborczej”, „Przekroju” i magazynów kobiecych. Od sześciu lat właściciel studia filmowego www.foxmultimedia.pl .

Tomasz Lipko
Notebook
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 2 lipca 2015


Dagmara pracowała prawdopodobnie poprzedniego dnia do późna w nocy. I rano, o 10.12, wysłała pierwszego maila.

Do: krzysztof.oliwa@gazeta.pl
Od: Dagmara Frost
Wysłano: 2012.05.16 Śro 10.12
Temat: Tekst
Czekam jeszcze na to, co najważniejsze. Szkielet tekstu jest gotowy do uzupełnienia wraz z nadejściem przesyłki. Zawarte w txt linki są na moim zaszyfrowanym koncie na YouTube. Długo pracowałam nad samym początkiem. Zależy mi na Pańskiej opinii. Powoli zaczynam tracić do tego dystans…
Uśmiecham się do Pana
Dagmara

Tak brzmiał przedostatni mail, który wysłała przed śmiercią. Tekst był w załączniku maila. To był początek reportażu, na którego ślad nie natknąłem się dotychczas w żadnym z plików odkrytych w komputerze Dagmary Frost.

RECYKLIKNG ZWŁOK
Dwudziestosiedmioletni Michał Juskowiak został pochowany bez kręgosłupa i ze szklanymi gałkami w oczodołach. Jego prawdziwe oczy i elementy szkieletu w przenośnej lodówce opuściły Polskę prywatnym odrzutowcem mniej więcej w momencie, kiedy okaleczone ciało zostało złożone w grobie. Rodzina Michała nie miała o tym pojęcia. Dziś oczami Michała — a konkretnie jego rogówkami, przeszczepionymi w luksusowej klinice w San Diego, Kalifornia — patrzy na świat prawdopodobnie jeden z podstarzałych amerykańskich playboyów.
Dwudziesty pierwszy wiek stał się epoką kanibalizmu na niespotykaną w historii skalę. Cywilizacja zamienia ludzi w mięso, choć wciąż mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Gwałtowny postęp medycyny w ostatnich latach sprawił, że słowo „transplantacja” radykalnie zmieniło znaczenie. Dziś transplantacja to już nie tylko przeszczep żywych organów. W luksusowych klinikach bogatego świata trwa w najlepsze recykling zwłok. Z kości wyrabiane są implanty dentystyczne i ortopedyczne. Z kolejnych ludzkich fragmentów — klej chirurgiczny. Skóra wykorzystywana jest do rekonstrukcji piersi albo do szybkiego leczenia oparzeń. Z mózgów zmarłych wydłubuje się — niczym zabawki z jajka Kinder Niespodzianka — przysadki mózgowe, żeby wycisnąć z nich hormon wzrostu — wyjątkowo drogocenny składnik środków dopingujących. Ten cały proceder utrzymuje przy życiu wielki i dochodowy przemysł wykradania ludzkich organów.
Kolejne jego przedstawicielstwa organizują na terenie Polski handel kradzionymi organami. W języku handlowym nie używa się już zresztą nazwy „ludzkie organy”. Zbyt kłuje w oczy. Handlowa nazwa organów to „pakiety”. „Pakiet główny” to mózg. „Pełen pakiet do oddychania” to płuca. „Pakiet krwionośny” — serce.
Michał Juskowiak i tak miał szczęście, że szajka grabarzy zainwestowała w szklane kulki, które wepchnięto mu w oczodoły przed pogrzebem. W kilku tysiącach podobnych przypadków wyszabrowane kości, ścięgna i chrząstki uzupełniane są drewnianymi kołkami, pakułami i szmatami.
Czterdziestotrzyletni bezdomny Stanisław Chabeta, jak większość umierających kloszardów, był dawcą idealnym. Do momentu śmierci nikt się nim nie interesował. Nie miał rodziny ani bliskich. Jego ciało zostało dosłownie rozerwane na kawałki: pozbawiono go kości, dwóch ścięgien Achillesa, metra kwadratowego skóry, bębenków usznych, wszystkich zębów, jakie mu pozostały. W końcu jego mózg został wydrylowany niczym wisienka na torcie. Żeby te wszystkie organy nadawały się do przeszczepu, ich pobranie musiało nastąpić najdalej po dwóch godzinach od zgonu, w warunkach laboratoryjnych. Mało prawdopodobna zatem wydaje się oficjalna przyczyna zgonu czterdziestotrzylatka: nagła niewydolność krążeniowa. Prawdopodobnie niemający żadnych bliskich Stanisław Chabeta został z zimną krwią zamordowany, a wszystkie dokumenty związane z jego zgonem zostały sfałszowane. Niemożliwe w demokratycznym państwie?
Policzmy zatem, ile był wart w chwili śmierci: nerka — 65 tysięcy dolarów, wątroba — około 120 tysięcy dolarów, jedno płuco — około 150 tysięcy dolarów, podobnie serce. Rogówka oka — 30 tysięcy dolarów. Zakładając nawet, że pił dużo denaturatu i jego wątroba może służyć tylko jako przestroga w słoju z formaliną, wartość pozostałych składników jego ciała jest porównywalna z rocznym budżetem miasta, w którym to ciało znaleziono. Ponieważ Stanisław Chabeta nie miał żadnych bliskich, pogrzeb odbył się na koszt państwa, a w kondukcie szli tylko ksiądz, przedstawiciel zakładu pogrzebowego i urzędnik gminy. Nikomu nie zależało, żeby choć na chwilę uchylić wieko trumny, pod którym znajdowały się wyłącznie szmaty i równomiernie porozkładane kamienie na zmianę z drewnianymi kołkami. Taki obraz wyłoni się przerażonym prokuratorom, kiedy zdecydują się na ekshumację jego zwłok po publikacji tego tekstu. Co się w tym czasie stanie z jego ciałem? Wszystkie brakujące części trafią do amerykańskich ust czy europejskich kręgosłupów w formie implantów. Wygotowane kości posłużą studentom prestiżowych brytyjskich uczelni jako naturalny szkielet, nieoceniony na zajęciach dydaktycznych. Cena ludzkiego szkieletu złożonego z naturalnych kości wynosi nawet 200 tysięcy dolarów, a przy jego zakupie nikt nie pyta o dowód osobisty pierwotnego właściciela. Czy tym bardziej o jego zgodę.
Kto jest mózgiem tej operacji w Polsce?
Bez względu na to, czy organy zostają wykradzione ofierze wypadku, czy człowiekowi zamordowanemu w tym celu z zimną krwią, kluczowe dla powodzenia operacji jest pierwsze pół godziny po przewiezieniu ciała do prosektorium. Tam następuje rozszabrowanie wnętrzności, zanim ciało zostanie włożone do chłodni w anonimowym czarnym worku. Technicy sekcyjni, grabarze czy przedsiębiorcy pogrzebowi są tu jedynie drobnymi pośrednikami, a nie organizatorami przestępczego procederu.
W gliwickim prosektorium udało mi się zarejestrować wizytę jednego z najważniejszych lekarzy w kraju, krajowego konsultanta w dziedzinie ortopedii, prof. Henryka Jakubiaka. Według moich informatorów co najmniej od kilkunastu miesięcy kawałki ciał pakowane były przez lekarza patomorfologa i pracownika prosektorium do przenośnych lodówek, a potem przenoszone do prywatnego auta. To właśnie jedno z prosektoriów, w których przygotowywano do pochówku zwłoki pozbawione nawet jednej trzeciej organów wewnętrznych. Oczywiście bez wiedzy i wbrew woli rodzin zmarłych. Uwagę każdego, kto wchodzi do tego wyjątkowo ponurego pomieszczenia, przykuwa napis: „Hic est locus ubi mortui vivos docent” — co w wolnym tłumaczeniu oznacza: „Tu śmierć obraca się na korzyść ludzkości”. To zdanie nabiera w tej sytuacji wyjątkowo sarkastycznego znaczenia.
Jest 12 marca 2012 roku. W gliwickim prosektorium pojawił się właśnie jeden z mózgów całej operacji, prof. Henryk Jakubiak. Znany w całym kraju i uznany patomorfolog i ortopeda, były koordynator transplantologii, obecnie krajowy konsultant w dziedzinie ortopedii. Dlaczego pobierał wycinki, czyli „fragmenty z kości kończyn dolnych czy też nawet całe kości”?

Zadałam profesorowi to pytanie drogą oficjalną:
Od: Dagmara Frost
Do: Jakubiak.Henryk@transplantologia.pl
Temat: Pytanie w sprawie gliwickiego prosektorium
Wysłane: 2012.02.20 Pon 22.15
Dlaczego w dniu 15 stycznia pobrał Pan z ciała zmarłego Stanisława Chabety 31 fragmentów ciała, w tym zęby, serce, kości nóg i ścięgna?

Odpowiedź oficjalna okazuje się zrównoważona i rzeczowa:
Od: Jakubiak.Henryk@transplantologia.pl
Do: Dagmara Frost
Re: Pytanie w sprawie gliwickiego prosektorium
Wysłano: 2012.02.23 Czw 8.01
Było to niezbędne do badań histopatologicznych, toksykologicznych.

To była cała odpowiedź. Ani słowa więcej. Nic dziwnego, bo w jakim celu z ciała bezdomnego człowieka pobiera się ponad trzydzieści organów do drogich badań histopatologicznych? Takie wytłumaczenie może wydawać się logiczne, kiedy w grę wchodzi prezydent, który zginął w wypadku lotniczym, ale nie bezdomny, do którego po śmierci nie wiadomo dlaczego przyjeżdża jeden z najbardziej utytułowanych europejskich chirurgów.

W tym momencie przypomniałem sobie pokrytą notatkami ścianę w mieszkaniu Dagmary. Fragmenty tych zapisków wydawały mi się dziwnie znajome. Sięgnąłem po telefon i przeszedłem do ostatnich nagrań, zrobionych w jej mieszkaniu. Pismo Dagmary było teraz dla mnie bardziej czytelne.
W pewnym miejscu jej wibrujący styl wyjątkowo zwiększał swoją amplitudę drgań — to mogło świadczyć o większych emocjach. Chyba odnalazłem fragment, na którym pojawiają się nazwiska „Jakubiak” oraz „Chabeta”. Po mniej więcej trzydziestu sekundach nagrania zatrzymałem film. Już nie miałem wątpliwości. W centralnym miejscu ściany, tam gdzie znajdowały się karteczki zapisane na komputerze, nazwiskiem „Henryk Jakubiak” było podpisane jedno z większych zdjęć na ścianie: portret uśmiechniętego naukowca. Obok widniały telefon i adres mailowy. Dokładnie ten, który był wymieniony w tekście. Puściłem nagranie jeszcze raz. Ściana Dagmary przytłaczała ilością informacji. Umieszczone na niej osoby i sam Jakubiak to były tylko niewielkie trybiki w dużo większej machinie, o której ledwo miałem pojęcie. Zamknąłem oczy i próbowałem zebrać myśli. Nie potrafiłem się jednak skupić, bo Dagmara Frost — w jeszcze bardziej krwistoczerwonej sukni, z tą samą szklanką czerwonej finlandii — cały czas patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. Zastanawiałem się, dlaczego profesor Jakubiak, z całą pewnością inteligentny człowiek, pozwolił sobie na tak niebezpieczne słowa. Gdyby przedostały się do mediów — wszystko jedno, czy z zarzutami dilerki organami, czy bez nich — i tak byłyby gwoździem do jego trumny. Niemożliwe, żeby nie miał świadomości, że jest nagrywany. To, co powiedział na filmie, bez względu na wyjaśnienia w sprawie handlu ludzkimi szczątkami, oznacza, że stanie oko w oko z artykułem 190 Kodeksu karnego: „Kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej, jeżeli groźba wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch”.

Obejrzałem nagranie jeszcze dwukrotnie. Naprzeciwko dwóch rosłych mężczyzn w prosektorium drobna dziewczyna wyposażona tylko w kamerę.
Teraz sama leży w podobnym miejscu.
„Słuchaj, mała, pilnuj swoich interesów, bo za chwilę sama możesz się znaleźć na tym stole”…
To była jego śmierć cywilna.

(…)

Mimo że byłem wyspany, intensywność ostatnich kilkunastu dni sprawiła, że miałem duże kłopoty z koncentracją. Gdy dotarły do mnie przekazywane informacje, mogła minąć nawet minuta. Przez chwilę wydawało mi się, że ciągle jestem przed komputerem Dagmary. Kiedy zrozumiałem, co właśnie oglądam, ścięło mnie z nóg. Żółty pasek na dole ekranu sugerował, że stało się coś ważnego, choć w ostatnich latach taki kolor paska kojarzył mi się przede wszystkim z żółcią naszych polityków i sejmowymi transmisjami. Tym razem jednak było inaczej. Na pasku mieściło się tylko jedno zdanie: „BYŁY SZEF POLSKIEJ TRANSPLANTOLOGII OSKARŻONY O HANDEL LUDZKIMI ORGANAMI ”. Realizator raz na dwadzieścia sekund zmieniał je, umiejętnie budując napięcie: „PROFESOR HENRYK JAKUBIAK PRZYZNAJE SIĘ DO WINY”.
— Jeszcze dziś rano wielu przedstawicieli środowiska medycznego sądziło, że to kolejny element brudnej gry CBA i nagonki na lekarzy — ciągnęła znana prezenterka, której potencjalne możliwości seksualne wielokrotnie omawiałem z Igorem. — Jednak jeszcze większy szok niż samo oskarżenie wywołało popołudniowe oświadczenie profesora, w którym przyznał się do zarzucanych mu czynów i wycofał z życia zawodowego.
W prawym górnym rogu ekranu pojawiło się jego zdjęcie. To był ten sam facet, który groził śmiercią Dagmarze, kiedy nakryła go na wizycie w prosektorium. Po chwili zobaczyłem sekwencję ujęć podpisaną „Zdjęcia operacyjne policji”: skuty kajdankami profesor Henryk Jakubiak prowadzony był do więźniarki przez trzech uzbrojonych ochroniarzy i policjantów w kominiarkach.
Ciągle nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem — jakby Dagmara zza grobu dotarła do Jakubiaka, by dokończyć swoje śledztwo. Ale to wszystko działo się zbyt szybko, nawet jak na takie wytłumaczenie. W końcu Dagmara nie miała jeszcze grobu. News był na tyle szokujący, że telewizja, na razie, nie podawała innych informacji. Czekałem na dalsze szczegóły z reportażu Dagmary, które nabrały tak sensacyjnego wymiaru. To, co odkryłem w jej komputerze, teraz znalazło się na językach wszystkich Polaków. Wpatrywałem się w monitor, z chyba całą Polską zamarłem w oczekiwaniu na kolejne doniesienia.

(…)

— Zdaniem policji i CBA w proceder zamieszane są co najmniej dwadzieścia trzy osoby z całego kraju —mówiła dziennikarka. — Profesor Jakubiak w oświadczeniu przekazanym dziś po południu Polskiej Agencji Prasowej wyraził żal z powodu błędnych decyzji życiowych i zaproponował dobrowolne poddanie się karze. „Przykro mi, że nadużyłem zaufania, jakim obdarzyło mnie wielu ludzi. Wycofuję się z życia zawodowego. Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się zawiedzeni moimi czynami. Dziś jest pierwszy dzień reszty mojego życia, w której zamierzam odpracować popełnione grzechy. To na razie wszystko, co mam do powiedzenia. Znikam także z życia publicznego i proszę już o nic mnie nie pytać”.
Od wczorajszego wieczoru profesor znajduje się w jednym z warszawskich aresztów śledczych. — Prowadząca program zawiesiła głos i powitała w studiu prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej, czyli szefa samorządu lekarskiego.
— Na razie nie wiemy nawet, na czym polegał jego udział w tej haniebnej sprawie — mówił lekarz w studiu. — Wygląda na to, że najmocniejszym dowodem winy jest samo przyznanie się profesora. Nie chcę uprzedzać wypadków, ale liczyłbym na konkretne dowody, bo przyznanie się do winy wystarczało w średniowieczu, a mamy wiek dwudziesty pierwszy, z tego co się orientuję.
— Na razie nie znamy szczegółowych dowodów winy profesora Henryka Jakubiaka — odpowiedziała dziennikarka — ale, jak podają służby prasowe CBA, „są one bardzo mocne”.
Dalej materiał przedstawił w dużych ogólnikach background całej historii, ale ujawnił niewiele ze wstrząsających faktów, o jakich pisała w swoim reportażu Dagmara. Tak czy inaczej było niemal pewne, że tym tematem media będą żyły jeszcze długo. Odkryty został wykorzystywany od dawna kanał przerzutu organów pobranych od zmarłych ludzi bez wiedzy i zgody ich bliskich. Dziennikarze sugerowali polskie ogniwo w wielkiej międzynarodowej siatce przestępczej.
Odtwarzałem w myślach fragmenty nagrania, na którym Dagmara przyłapała tego człowieka właściwie na gorącym uczynku. Byłem pewien, że za taki materiał TVN24 byłby w stanie wysłać mnie na dożywotnie wakacje w dowolnej części świata.
Zacząłem równocześnie przeglądać portale informacyjne w komórce, ale — choć to bez wątpienia była sensacja dnia, a nawet miesiąca — inne media powtarzały te same newsy, oparte przede wszystkim na komunikacie prokuratury, zdjęciach policji i kilkuzdaniowym oświadczeniu transplantologa.
Nigdzie nie było informacji, które najbardziej mną poruszyły. Ani słowa o opisanych przez Dagmarę Frost rodzinach zbezczeszczonych ofiar, pakowaniu do ciał szmat, wypychaniu miejsc po wykradzionych organach drewnianymi kołkami. O tym, jak wyglądały ciała pozbawione oczu, kości czy ścięgien. I co na ten temat mają do powiedzenia najbliżsi potraktowanych w ten bestialski sposób zmarłych. Wyglądało na to, że żaden z dziennikarzy nie wiedział, jak ten proceder dokładnie wygląda. Żaden z wyjątkiem Dagmary Frost.
Zrobiło mi się zimno i nieprzyjemnie.
„Czekam jeszcze na to, co najważniejsze. Szkielet tekstu jest gotowy, do uzupełnienia wraz z nadejściem przesyłki”. Te dwa zdania z ostatniego maila Dagmary wysłanego tuż przed śmiercią powróciły do mnie tak wyraźnie, jakby wypowiadała je prezenterka w studiu. Oliwa musiał w tej chwili także oglądać tę stację. Jako rasowy dziennikarz z pewnością śledził te newsy, skoro przyczynił się do powstania tekstu.
Patrząc na sprawę z punktu zawodowego oskarżyciela, nie chciało mi się wierzyć, że inteligentny człowiek tak bezwarunkowo i błyskawicznie przyznał się do winy. Dlaczego tak postąpił? Czy jest jakiś związek między dziennikarskim śledztwem Dagmary a akcją polskich służb?
Jeżeli ktokolwiek znał odpowiedź na te pytania, był nim przede wszystkim Krzysztof Oliwa.

 
Wesprzyj nas