Opowieść o Bibi Shaik, jednej z milionów służących w bogatych krajach Zatoki Perskiej, żyjącej w systemie współczesnego niewolnictwa. Laila Shukri wysłuchała jej historii, aby móc opowiedzieć ją światu.


Dziesięcioletnia Bibi zostaje wysłana przez swoją matkę do pracy do Kuwejtu. Musi nauczyć się służyć tak, żeby pracodawcy byli z niej zadowoleni. Z czasem odkrywa, że jest od nich całkowicie zależna. Oni decydują o jej prawie do wolności, prawie do jedzenia, prawie do życia.

Jak wygląda życie służących w arabskich domach i pałacach? Jaka jest cena, którą można płacić za namiastkę normalnego życia?

Odległy świat, odrębna mentalność i obyczaje. To wszystko szokuje Europejczyków.

Laila Shukri – ukrywająca się pod pseudonimem pisarka jest znawczynią Wschodu, Polką podróżującą i mieszkającą w krajach arabskich. Obecnie mieszka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale już planuje swoją dalszą podróż. Niezależnie od tego, czy zatrzyma się na dłużej w położonej na pustyni oazie, czy w ociekającym luksusem hotelu, udaje jej się dotrzeć do najgłębszych sekretów świata arabskiego. W 2014 roku ukazał się jej debiut powieściowy „Perska miłość”, który podbił serca polskich czytelniczek.

Wstrząsająca historia biednej Hinduski, która służyła możnym tego świata.

Laila Shukri
Byłam służącą w arabskich pałacach
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 6 sierpnia 2015


Rozdział I 
Bibi

Pierwszy raz przyjechałam do Kuwejtu jako służąca, kiedy miałam dziesięć lat. Jeszcze nie miesiączkowałam i mama, myjąc mnie w Bombaju przed podróżą, tłumaczyła mi, co mam zrobić, gdy pojawi się pierwsza krew.
– Już niedługo – mówiła, namydlając moje zupełnie dziecinne ciało – pojawią się pierwsze włoski. O tu, pod pachami – jej spracowane dłonie delikatnie mnie łaskotały – i tu – wskazała wzgórek łonowy. – Wtedy poproś swoją panią, dla której będziesz pracowała, o maszynkę do golenia i usuń je wszystkie. Pamiętaj, żeby zawsze dbać o czystość, bo to jest bardzo ważne.
Słuchałam w skupieniu, ponieważ mama pracowała kiedyś w Kuwejcie trzy lata jako służąca i wszystko wiedziała. Była taka mądra.
– A kiedy pojawi się krew, to poproś swoją panią o Kotex – tłumaczyła mi dalej.
– A co to jest Kotex? – Nie rozumiałam.
– Takie wkładki, umieszczasz je między nogami, żeby nie zabrudzić ubrania.
– Ale to niewygodne… i na pewno wypadną – trapiłam się.
– Nie martw się. – Mama uspokajała mnie, dokładnie myjąc mi włosy. – Kupię ci majteczki, w których są specjalne kieszonki na podpaski. Będzie ci wygodnie.
Kochana mama. Zawsze o wszystkim myślała. W każdym momencie wiedziała, jak postąpić. Kiedy jeszcze nosiła mnie w brzuchu, w trzecim miesiącu ciąży uciekła ze swojej wsi do miasta, żeby mnie uratować. Obawiała się, że systematyczne i brutalne bicie, którego doświadczała ze strony mojego wiecznie pijanego ojca, może doprowadzić do poronienia. Wściekły mąż zarzucał jej, że ciąża jest wynikiem zdrady, i robił wszystko, żebym nie przyszła na świat. Ale mama zabrała ze sobą moją pięcioletnią wtedy siostrę Anisę i ciemną nocą wymknęła się z domu. Na piechotę, poprzez góry, przemierzając wyschnięte w porze suchej jezioro, dotarła do miejscowości, gdzie znalazła schronienie i pracę. Chodziła na otaczające miasteczko pola ryżowe, żeby zarobić na utrzymanie swoje i Anisy. Była niezwykle pracowita i lojalna, co zjednało jej przychylność ludzi. Kiedy przyszedł czas porodu, przyjęto ją do szpitala, gdzie z powodu niespodziewanych komplikacji spędziła miesiąc.
Opowiadała mi, że kiedy się urodziłam, położna od razu nadała mi imię Indira, ze względu na niezwykłe podobieństwo do naszej wielkiej rodaczki1. Wysokie czoło, charakterystyczny kształt nosa i policzków przyczyniły się do tego, że do tej pory jak wracam do Indii, wołają na mnie Indira Gandhi. Ale w dokumentach wpisano Bibi Shaik. To po ojcu, którego nie widziałam nigdy w życiu. To znaczy pojawił się raz, ale byłam wtedy zbyt mała, żeby to pamiętać.
Mama po pobycie w szpitalu wróciła do swojej wsi. Dowiedziała się, że ojciec opuścił nasz dom i osiadł w innej miejscowości, gdzie się ożenił. Wyznajemy islam, więc mężczyźni mogą mieć jednocześnie więcej niż jedną żonę. Mama myślała, że ojciec, zajęty nowym życiem, zapomniał o nas, dzięki czemu możemy się czuć bezpiecznie. Od razu zaczęła pracować, żebyśmy miały co jeść. Wtedy zajmowała się mną moja siostra. Do tej pory, kiedy siedzimy w trójkę i pijemy herbatę z mlekiem, mama i siostra wspominają incydent z tamtego czasu. Kiedy zostawałam z siostrą w domu, Anisa miała za zadanie zmieniać mi pieluchy i bujać mnie, kiedy płakałam. Przywiązana do sufitu i odpowiednio udrapowana płachta materiału pełniła funkcję kołyski. Mama co parę godzin przychodziła z pracy do domu, aby nakarmić mnie piersią. Pewnego razu z przerażeniem zobaczyła, że cała jestem spuchnięta i czerwona od płaczu. Oprócz tego na policzkach były zatarcia, z których sączyła się krew.
– Co się stało?! – zawołała ze strachem mama. – Coś ty jej zrobiła? Jak ty się nią opiekowałaś?! – krzyczała na moją siostrę.
– Ja nic… Tylko ją huśtałam… O tak, wysoko pod sufit… – Siostra zaczęła wymachiwać drobnymi rączkami. – Bo płakała i płakała… chciałam ją uspokoić… – tłumaczyła się, ale widząc niezadowoloną minę mamy, sama wybuchnęła donośnym płaczem.
Była jeszcze dzieckiem i nie zdawała sobie sprawy z tego, że zbyt gwałtownymi ruchami może zrobić mi krzywdę. Tkanina kolebki już podrażniła mi delikatną skórę buzi, a zbyt wysokie bujanie groziło upadkiem na podłogę. Od tamtej chwili, kiedy mamy nie było w domu, opiekowała się mną stara sąsiadka, która sama wychowała jedenaścioro dzieci.
Mama opowiadała mi, że ojciec przyszedł do domu, kiedy miałam cztery miesiące. Jak zwykle był pijany i natychmiast, gdy mnie zobaczył, chwycił wielki nóż i zbliżył się do mnie, mówiąc: „Zabiję tego pierdolonego bękarta!”. Ja uśmiechałam się do niego i chciałam sięgnąć po długie, zimne ostrze jak po najcenniejszą zabawkę. Żywo reagowałam, wydając radosne dźwięki, szczęśliwa, że ktoś przyszedł się ze mną bawić. Ojciec zamachnął się, chcąc zadać mi śmiertelny cios. Wtedy mama, zaalarmowana histerycznym krzykiem mojej siostry, w ostatniej chwili zatrzymała jego rękę. W akcie desperackiej odwagi dotkliwie go pobiła wielkim żelaznym rondlem i bezpowrotnie wyrzuciła z domu. Po trzech latach dowiedziała się, że umarł po ukąszeniu przez kobrę. Nie pamiętam nawet jego imienia.
Mama musiała zawsze ciężko pracować, żebyśmy nie głodowały. Kilka razy w tygodniu wstawała o trzeciej rano i razem z paroma innymi kobietami wyruszały małym, wynajętym wozem, zaprzężonym w dwa białe woły, do oddalonej miejscowości, gdzie znajdowały się sady mango. Tam właściciele sprzedawali zielone, jeszcze niedojrzałe owoce. Kobiety ładowały je na wóz i wracały do naszej wsi. Tu dzieliły się twardymi owocami i układały je w kopce. Po trzech, czterech dniach skórka niektórych mango zmieniała barwę na żółtą lub lekko pomarańczową. Wtedy mama, sprawdziwszy palcami miękkość każdego dojrzałego owocu, wrzucała je do ogromnego kosza. Kiedy był wypełniony po brzegi, a mogło w nim się zmieścić do trzystu sztuk mango, mama znowu budziła się bladym świtem, brała kosz na głowę i wyruszała do okolicznych wiosek, aby sprzedać owoce. W zamian dostawała gałązki z ziarnami ryżu lub pieniądze.
– Robiłam to wszystko dla ciebie, córeczko – wspominała, czesząc moje włosy. – Starałam się, aby w naszym domu zawsze była garstka ryżu… a ty przepadałaś za białym ryżem, który jest najdroższy. Dlatego ciężary nosiłam w obie strony… Najpierw mango, a z powrotem wiązki ryżu…
Kiedy Anisa miała dziesięć lat, przyszedł do nas mąż siostry mojej mamy i zabrał ją, żeby odwiedziła ciocię. Po pięciu dniach do mamy dotarła wiadomość, że jej szwagier chce wydać Anisę za mąż za kogoś ze swojej dalekiej rodziny. Mama się zdenerwowała i od razu ze mną na plecach wyruszyła, aby zapobiec temu małżeństwu. Droga była daleka. Autobusem mogłyśmy dojechać jedynie do połowy, a dalszą część trasy musiałyśmy przebyć pieszo. Szłyśmy przez góry, wędrówka była ciężka, bo nasze nogi raz po raz zapadały się w lepkiej mazi dna jeziora, o tej porze roku pozbawionego wody. Byłam ogromnie zmęczona i płakałam, mama niosła mnie tyle czasu, ile mogła, ale jak już nie dawała rady, to musiałam iść sama.
– Nie ociągaj się! – poganiała mnie. – Chodź szybko, bo będzie za późno!
Kiedy po dwóch dniach dotarłyśmy na miejsce, przyjęcie weselne już się kończyło. Anisa, ubrana w skromne, białe, wykończone czerwonymi oblamówkami sari, siedziała wśród dziesiątek kobiet. Na jej twarzy malowało się przygnębienie, a jej małe ciało ginęło w zwojach materiału. Smutnego widoku nie łagodziły nawet ozdabiające ją girlandy kwiatów. Na jej szyi zwisał naszyjnik z czarnych koralików, zwany nallal patiya – znak, że małżeństwo zostało już zawarte.
– Anisa! – wykrzyknęłam i z płaczem rzuciłam się jej na szyję. Zawsze byłyśmy razem, a teraz nie widziałam jej już od tygodnia. Siostra odwzajemniła uścisk, a jej ciało zaczęło drżeć. Nie wiem, czy do końca wtedy wiedziała, w czym tak naprawdę bierze udział.
– Za kogo wydaliście moje dziecko?! – zaczęła histerycznie krzyczeć mama. – Komu oddaliście moją córeczkę?
Panem młodym okazał się dwudziestojednoletni młodzieniec pochodzący z niezmiernie ubogiej rodziny. My też byłyśmy biedne i nieraz zdarzały się dni, kiedy nie miałyśmy nic do jedzenia. Ale rodzina, do której właśnie dołączyła moja ukochana siostra, składała się z prawdziwych nędzarzy. Ich ubóstwo było tak wielkie, że gdy później ich odwiedziłyśmy, trzymałam się kurczowo sari mamy, nie mogąc odnaleźć się w obskurnym otoczeniu. Pamiętam, że mieli zaledwie jeden garnek i trzy talerze: po jednym dla każdego z członków rodziny. Kiedy częstowali nas jedzeniem, mnie kazali czekać, aż dorośli zjedzą i zwolni się jeden z talerzy. Ponieważ byłam bardzo głodna i domagałam się posiłku od razu, dostałam swoją porcję na pokrywce od garnka.
W dniu wesela siostry mama dowiedziała się o niskim statusie pana młodego od kobiet siedzących wokół Anisy. Jej rozpacz, że przybyłyśmy za późno, sięgnęła zenitu. W przypływie desperacji zdjęła z nogi swój sandał, znalazła szwagra i zaczęła go porządnie okładać.
– Coś ty zrobił?! – krzyczała. – Jak śmiałeś? Dlaczego nie zapytałeś mnie o zgodę?! Kto ci pozwolił zadecydować o losie mojego dziecka?! – Kolejne razy lądowały na głowie i ciele mężczyzny. Zgromadzeni goście nawoływali jeden przez drugiego, żeby mama się uspokoiła. Na siłę odciągali ją od szwagra, tłumacząc, że to i tak już nic nie da. Jej córka jest już żoną i nic tego nie zmieni. Lepiej niech mama pogodzi się z tym, co się stało. Zresztą na pewno jest głodna i Bibi też, więc lepiej niech posilą się po dalekiej podróży i celebrują z innymi ten ważny dla jej córki dzień.
Jakaś kobieta postawiła przede mną parujący talerz z ryżem i mango. Czułam dotkliwy głód, więc z łapczywością się na niego rzuciłam. Jednak nie smakowało mi jedzenie, więc z odrazą odsunęłam naczynie. Wtedy też nie zdawałam sobie sprawy, co tak naprawdę się dzieje, ale widziałam, że mama jest autentycznie zła, a siostra smutna, więc się głośno rozpłakałam. To okazało się już ponad siły mamy. Wzięła mnie za rękę, mówiąc „idziemy!”. Następnie, nie zważając na protesty gości weselnych, ściągnęła Anisę z podwyższenia, zaprowadziła do pokoju obok i zdjęła jej białe, ślubne sari. Rzuciła je w kąt, po czym ubrała córkę w spódniczkę i bluzkę, które miała na sobie przed tygodniem, kiedy opuszczała nasz dom. Gotowe do drogi powrotnej, skierowałyśmy się do wyjścia. Mama, mocno trzymając nas przy sobie, z trudem przeciskała się przez jazgoczący tłum. Rodzina pana młodego próbowała nas zatrzymać, ale mama dopięła swego i wkrótce znalazłyśmy się na górskiej drodze prowadzącej do domu.
Mimo że Anisa mieszkała z nami, oficjalnie była już mężatką. Jej mąż, Mowlal, odwiedzał nas czasami, przynosząc trochę warzyw, owoców, słodyczy i herbatników. Ja zawsze czekałam na owoc drzewa bochenkowego, dżakfrut. Uwielbiałam jego łagodny, słodki smak. Mowlal czekał, aż jego żona dostanie pierwszej miesiączki i będzie mógł skonsumować małżeństwo. Stało się to, kiedy siostra skończyła dwanaście lat. Mama przygotowała dla małżonków oddzielny pokój, aby mieli trochę prywatności. Nie wiem, co się tam stało, ale od tej chwili, kiedy Mowlal przychodził do nas, Anisa uciekała z domu i chowała się w pobliskich górach. Nic nie potrafiło jej przekonać, żeby jeszcze raz została sam na sam z mężem. Mama tłumaczyła zięciowi, że musi być cierpliwy i dać jej córce trochę więcej czasu, więc Mowlal czekał. A kiedy nas odwiedzał, przebywał przeważnie ze mną. Brał mnie na spacery, nosił na barana, bawił się w popularne gry. Lubiłam zabawę rangoli2, przy której zawsze było dużo śmiechu. Przekomarzaliśmy się, jakich materiałów i kolorów użyć, żeby powstała jak najładniejsza kompozycja. Czasem dołączały do nas dzieci sąsiadów i bawiliśmy się w kabbadi3. Uwielbialiśmy tę zabawę i mogliśmy grać w nią godzinami. Tylko Anisa, kiedy wracała ze swojej górskiej kryjówki po wyjeździe Mowlala, była smutna.
– Też bym tak chciała się bawić… – mówiła rozgoryczona.
– To zostań i baw się z nami. Czemu uciekasz?
– Nie mogę… – odpowiadała ponuro i odwracała głowę.
Próbowałam ją wtedy rozerwać i proponowałam jej grę w kulki logiczne. Układanie jednokolorowych kulek w równych rządkach na tyle ją zajmowało, że po paru chwilach jej twarz się rozchmurzała.
Pewnego dnia zauważyłam, że mama spakowała do małej torby swoje dwa najlepsze sari. Zapytałam, po co to robi.
– Jadę, córeczko, do Kuwejtu… – Od razu mocno mnie do siebie przytuliła. – Tam są bogaci ludzie i ja będę dla nich pracować. Już nigdy nie zabraknie ci jedzenia. – Z czułością gładziła mnie i całowała po głowie.
Nie wiedziałam, co to jest Kuwejt. Myślałam, że jak mama pojedzie tam do pracy, to jak zwykle wróci do domu na noc. Jednak stało się inaczej. O pierwszej w nocy mama obudziła mnie i siostrę.
– Odprowadzicie mnie na dworzec kolejowy – powiedziała.
Do Kuwejtu, aby pracować jako służące, jechały również dwie nasze sąsiadki. Je też odprowadzały rodziny. Całą grupą ruszyliśmy pieszo na stację. Kiedy tam dotarliśmy, było jeszcze ciemno. Czekaliśmy na pociąg wśród innych podróżnych. Mnie znużył marsz, więc prędko zasnęłam.

 
Wesprzyj nas