Jest lipiec 1900 roku. Europa żyje drugimi Igrzyskami Olimpijskimi połączonymi z paryską Wystawą Światową, lecz w Wielkim Księstwie Poznańskim tamte wydarzenia schodzą na dalszy plan wobec popełnionej właśnie zbrodni…


Zamordowano młodego arystokratę, zaś o dokonanie tego przestępstwa policja pruska podejrzewa… brata ofiary.

Detektyw-amator Jan Morawski po raz kolejny staje przed koniecznością rozwiązania tajemnicy zbrodni.

Nieżyjący mężczyzna był dziedzicem olbrzymiego majątku, wobec tego najbardziej prawdopodobnym motywem wydaje się pragnienie zdobycia fortuny. W miarę jednak, jak Morawski poznaje mieszkańców pałacu i okolicy, a także fakty z życia zamordowanego, dochodzi do wniosku, że poza chciwością powodem morderstwa mogła być również zemsta lub miłość.

Na szczęście Jan nie musi zajmować się tylko tropieniem mordercy: bierze udział w pikniku, zwiedza wzorowe gospodarstwo, ratuje starego kawalera z matrymonialnej opresji, zaplata pewnej damie warkocze i przygląda się drylowaniu… porzeczek.

Katarzyna Kwiatkowska
Abel i Kain
Wydawnictwo Novae Res
Premiera: 27 stycznia 2014


Rozdział 1.

– Oskarżono go o zamordowanie brata? – Jan w oszołomieniu odłożył łyżkę, którą nakładał lody do wysokiej kryształowej szklanki.
– Właśnie tak – skinął głową Tadeusz. – Został aresztowany. Jednak nikt nic nie wie, bo z uporem odmawia zeznań.
– Ale dlaczego?
– Też nie wiadomo.
Tego lipcowego wieczoru siedzieli w jednym z prywatnych gabinetów przy sali restauracyjnej hotelu Bazar. Było to pomieszczenie wyraźnie zarezerwowane dla mężczyzn – ze swymi ciemnymi boazeriami, skórzanymi kanapami typu chesterfield i sztychami o tematyce myśliwskiej do złudzenia przypominało palarnie w angielskich klubach. Kobiety zazwyczaj nie gustują w takich mrocznych jaskiniach, gdzie lampa musi być zapalona nawet latem i skąd nigdy nie udaje się usunąć zapachu dymu tytoniowego, skóry i okowity.
Jan przyjechał do Poznania w drodze do Tarnowic, gdzie miał zostać ojcem chrzestnym małego Jasia Tarnowskiego. Gdy tylko Morawski zobaczył Tadeusza na dworcu, od razu wiedział, że coś się stało. Przyjaciel nie chciał jednak podczas kolacji wyjawić przyczyn swego niespodziewanego przyjazdu do miasta. Po posiłku zaproponował, aby przenieśli się w bardziej zaciszne miejsce, i dopiero w tym odosobnionym pokoju zdradził sensacyjną wiadomość.
Tarnowski sięgnął po stojącą przed nim filiżankę z kawą, wypił odrobinę i mówił dalej:
– Powiem ci wszystko, co wiem. Edward, ten oskarżony, to młodszy syn. Jest architektem i mieszka na stałe w Berlinie. Przyjechał z opóźnieniem na pogrzeb bratowej, która zmarła kilka dni wcześniej, wydając na świat martwe dziecko. Dotarł do pałacu dopiero po południu. On i brat zjedli razem z ojcem kolację, rozeszli się, a rano służba znalazła ciało starszego. Został zastrzelony.
Jan uniósł stojący na stole dzbanek i zalał kawą lody w szklance.
– I tak od razu oskarżono tego młodszego?
– Ktoś słyszał odgłosy kłótni dochodzące z pokoju zabitego. Ale nie wiadomo nic pewnego, bo wkrótce potem nad pałacem rozszalała się burza i pioruny skutecznie wszystko zagłuszyły. Ojciec przyznał, że atmosfera przy kolacji była napięta, ale wtedy wierzył, że po prostu mieli za sobą trudny dzień i to wszystko. On sam poszedł wcześnie do siebie, zostawiając synów przy stole. Służący zeznali, że Adam junior szybko przeniósł się do swojego apartamentu, natomiast Edward siedział jeszcze przez pewien czas w jadalni. Później jeden z lokai widział, jak wchodził do pokoju brata.
– A potem?
– Potem zaczęło grzmieć, błyskać i lunął deszcz. Rano odkryto ciało Adama, a Edward został znaleziony w sypialni matki. Nie przyznaje się – w ogóle nic nie mówi. Senior zawiadomił prokuratora. Przyjechała komisja śledcza i następnego dnia aresztowano Edwarda. Policja twierdzi, że to zbrodnia dla korzyści majątkowych.
Jan zmarszczył brwi, słysząc ten wniosek.
– Przecież jako oskarżony i tak na tym nie skorzysta.
– Wytłumacz to śledczym.
– Ale dlaczego nic nie mówi? I co na to ojciec?
– Nie wierzy w winę Edwarda. Najpierw do mnie napisał, a potem przyjechał. Wygląda dwadzieścia lat starzej – Tadeusz się zawahał. Wpatrywał się w przyjaciela, który zdawał się pochłonięty wyławianiem łyżeczką topiących się w kawie lodów. Po chwili Tarnowski wyznał: – Wiem, że nie przyjechałeś tu, by rozgrzebywać takie sprawy, ale czy mógłbyś…? On słyszał, że bardzo mi pomogłeś w styczniu i teraz prosił, byś przyjechał i udowodnił, że Edward tego nie zrobił.
Jan uniósł głowę i spytał wprost:
– A jeśli zrobił?
Na to pytanie nie otrzymał odpowiedzi, choć mógłby przysiąc, że Tadeusz już miał na końcu języka gorące zapewnienie o niewinności oskarżonego.
Morawski wstał, podszedł do stojącego tuż obok barku na kółkach, uniósł jedną z karafek i odczytał nazwę trunku na platerowanej przywieszce. Odstawił, sprawdził jeszcze dwie inne. Dopiero trzecia karafka go usatysfakcjonowała. Przyniósł ją do stołu razem ze szklaneczką. Nalał bursztynowego płynu do naczynia, podał Tadeuszowi, usiadł i poprosił:
– Opowiedz mi o nich.
Tarnowski upił kilka łyków i odchrząknął.
– Senior jest typem patriarchy. To idealny gospodarz, prawdziwy Polak. Jedynym jego błędem, prawie grzechem, jest przekonanie o doskonałości starszego syna, swego spadkobiercy i infanta. Przyszłego ordynata.
– A on? Ten dziedzic? Niewart tego podziwu? – Tadeusz nie odpowiedział, za to zaczął obracać przechyloną szklankę. Morawski go pogonił: – No, mów.
– A ten dziedzic to był kompletny degenerat i narkoman. A do tego podlec.
Jan aż uniósł brwi.
– Nigdy nie słyszałem, abyś o kimś tak mówił.
– To, co powiedziałem, to i tak za mało. Zresztą sam zobaczysz. O ile zgodzisz się tam pojechać.
– Czym się zajmował?
– Przed ojcem udawał, że prowadzi kancelarię adwokacką i przygotowuje się do kariery politycznej, ale w rzeczywistości nawet nie ukończył studiów.
– Prawdziwy szwarccharakter.
Jan do mieszaniny lodów i kawy dolał alkoholu z karafki i oznajmił:
– Prosisz mnie o pomoc, gdy tymczasem masz pod własnym dachem prawdziwego jasnowidza.
Odpowiedział mu zdumiony wzrok Tadeusza, więc wyjaśnił:
– Chodzi mi o twoją żonę. Nie zapomniałem, że od początku wiedziała, kto zabił Zosię.
Wyraźnie zakłopotany Tarnowski sięgnął po łyżkę do deserów i rozgrzebywał waniliową masę w salaterce. Po chwili wydął usta i oznajmił:
– Julia twierdzi, że gdyby zginął ktokolwiek inny, jako jedynego możliwego sprawcę wskazałaby Adama juniora, a tak to jest skonfundowana i nie wie, co o tym wszystkim myśleć.
– Żartujesz?
– Nie. Uważała go za nikczemnika i jej zdaniem ten, kto go usunął, wyświadczył światu przysługę.
– A co mu zarzuca?
– Narkomanię, okrucieństwo, dwulicowość, dręczenie żony. Julia jest też przekonana, że wyrządził jakąś krzywdę bonie, która pracowała w pałacu i opiekowała się jego małą córeczką.
– Skąd ten pomysł?
– Byliśmy u nich w kwietniu. Ta dziewczyna, chyba Angielka, była ewidentnie zastraszona i wyjechała w dniu naszych odwiedzin. Najprawdopodobniej uciekła. To nieoficjalna wiadomość. Po prostu widzieliśmy ją spanikowaną na dworcu. Zresztą pani Lili też wyglądała jak cień samej siebie.
W tym miejscu Tadeusz przerwał i z niesmakiem przyglądał się, jak Jan łyżeczką wyjada resztki mieszaniny lodowo-kawowo-alkoholowej.
– To, co ty robisz, to jest profanacja. I kawy, i whisky.
– To jest przepyszne. Chcesz spróbować?
– Nigdy w życiu – Tadeusz pokręcił głową z dezaprobatą i wrócił do tematu: – Pokażę ci list, który dostałem od seniora Ponińskiego…
– Ponińskiego???
Jan nieoczekiwanie stracił opanowanie i dystans. Szybkim ruchem sięgnął po list, który podał Tadeusz.
– No, to całkiem inna historia – mruknął, przebiegając wzrokiem po kartce. – Sporo słyszałem o tym młodym…
– Słyszałeś? – Jan zignorował to pytanie, lecz Tarnowski nie ustępował. – Znasz go?
Morawski na moment uniósł głowę i wyjaśnił:
– Dotychczas udawało mi się zawsze uchylić od jakichkolwiek kontaktów z nim.
– To znaczy, że nie pojedziesz?
Tadeusz wpatrywał się w przyjaciela poważnie zaniepokojony i jakby rozczarowany. Jan skończył czytać list, starannie go złożył i schował do koperty. Kilkakrotnie uderzył nią o gładki blat stołu, spoglądając na rozmówcę spod brwi.
– A ten młodszy? Jaki jest?
– Najlepszy człowiek pod słońcem. Ale nie w taki… fajtłapowaty sposób. Po prostu porządny chłopak. I do pracy, i do zabawy.
– A matka? Znaczy się żona seniora Ponińskiego?
– Nie żyje. Od kilkunastu lat. Domem zarządza pani Barbara. Jest prawą ręką pana Adama. Niesłychanie sprawna i całkowicie mu oddana. Jej ojciec wychowywał się z panem Ponińskim, bo chyba ich rodzice wzięli ślub, gdy chłopcy mieli po kilka lat.
– A nieświętej pamięci Adam tam mieszkał?
– Na stałe przebywał w Poznaniu lub w Berlinie. Czasami we Wrocławiu. Tak jak ci mówiłem, udawał, że prowadzi kancelarię i przygotowuje się do kariery politycznej.
Jan pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Nie rozumiem tego. Przecież jest o nim głośno. Wszyscy wiedzą o jego wyczynach. Jak to możliwe, że nic z tego nie dotarło do ojca?
Tadeusz wzruszył ramionami.
– Młody osiągnął mistrzostwo w udawaniu przed seniorem syna idealnego. A stary pan Poniński prawie nie opuszcza majątku, bo nie tylko sam zarządza ogromną posiadłością, ale jeszcze wspiera kilku sąsiadów, którzy sobie nie radzą. A poza tym on jest taki… onieśmielający, taki władczy i prawy, że nikt nie umie mu powiedzieć, jakiego nikczemnika wychował.
– Prawdziwa zmowa milczenia. Został w pałacu sam?
– Mieszka tam jego stary przyjaciel. Birbant i kawał lenia, ale poczciwy do szpiku kości.
Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał Tadeusz, mówiąc z zakłopotaniem i niepewnością:
– Przykro mi, że cię tym obarczam. To miały być dla ciebie wakacje, a wygląda na to, że po raz kolejny zapewniam ci…
Jan spojrzał na przyjaciela, który siedział naprzeciw niego i zdawał się autentycznie zafrasowany. Rzucił wesoło, by choć trochę rozluźnić atmosferę:
– A pytałeś małego Jasia Tarnowskiego o zgodę? Może nie spodoba mu się takie odwlekanie ceremonii.
Na samą wzmiankę o synku twarz Tadeusza rozpogodziła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Poczekamy z chrzcinami na ciebie.
– Bardzo ci zależy na panu Ponińskim.
– Nie wiesz, jaki to wartościowy człowiek. I Edward też. Senior ma zły czas: najpierw zmarła przy porodzie jego synowa, a teraz ukochany syn… Dobrze, że Julia urodziła już w czerwcu. Śmierć Lili zdenerwowałaby ją znacznie bardziej, gdyby sama była jeszcze przed rozwiązaniem. Jakaś plaga zresztą – w Borku u Graevów też zmarła Anna, tyle że tam dziecko przeżyło – na chwilę umilkł. – Pojedziesz, Janie?
– Pojadę. Oczywiście, że pojadę. Po prostu rozważam, co się kryje za milczeniem młodego Edwarda.
Zadowolony Tadeusz dolał sobie odrobinę whisky i zauważył:
– Coś nam się nie układa z twoimi odwiedzinami w Tarnowicach.
– Wiesz, że na Wielkanoc ugrzęzłem w Awinionie. To chyba cecha tego miasta. Kilku papieży mogłoby coś o tym powiedzieć.
– À propos kwietnia. Czy to prawda, że byłeś w Belgii, kiedy strzelano do księcia Walii*?
– Prawda – Jan oddał list i mrugnął.
– Nic więcej z ciebie nie wyciągnę? – nalegał Tadeusz.

* Do zamachu na księcia Walii doszło 4 kwietnia 1900 r.

Morawski tylko się zaśmiał, a przyjaciel przekomarzał się dalej: – Czasami się zastanawiam, czy to ty pojawiasz się w miejscach, gdzie coś się dzieje, czy coś się dzieje, bo ty się tam pojawiasz.
Jan wydął usta, jakby poważnie rozważał tę alternatywę.
Nie uzyskawszy odpowiedzi, Tadeusz porzucił owianą tajemnicą kwestię i zapewnił:
– Poczekamy z chrzcinami, aż załatwisz tę sprawę w Stępowie.
– Postaram się. We wrześniu mam się spotkać z Konstancją i Antonim w Amalfi, a najdalej za dwa tygodnie muszę być jeszcze raz w Awinionie.
– Mnóstwo podróżujesz.
– Tak, większość czasu spędzam w pociągu. Ciekawe, kiedy wynajdą szybszy środek transportu. Może teraz, gdy Zepellinowi powiodła się wreszcie próba lotu sterowcem…
– Udało się? Kiedy?
– Niedawno. Na początku lipca. We Friedrichshafen*.

* Pierwszy udany lot sterowcem LZ1, skonstruowanym przez Ferdinanda von Zeppelina, odbył się 2 lipca 1900 r.

Wstali.
– Nocujesz w hotelu? – spytał Jan.
– Nie. Zdążę jeszcze na wieczorny pociąg. Zostawiłem konia na stacji, więc bez problemu dotrę stamtąd do domu.
Ruszyli w stronę drzwi.
– Jeśli naprawdę zechciałbyś tam pojechać, to pociąg do Leszna odjeżdża rano. Portier hotelowy poda ci godzinę.
– Tak, zdecydowanie jadę.
– Z dworca wyślę telegram do pana Ponińskiego, że przyjedziesz jutro. Jestem pewien, że ktoś będzie na ciebie czekał w Gostyniu – trzymając dłoń na mosiężnej gałce, Tadeusz zawahał się po raz kolejny. – Chyba że chciałbyś odpocząć jeden dzień w hotelu…
– W żadnym przypadku. Nie ma chwili do stracenia. A zresztą mieszkanie w sąsiedztwie placu budowy nie należy do przyjemnych.
– Tak, ta dobudowa nowego skrzydła hotelowego już i tak trwa dłużej, niż planowano, a z pewnością przeciągnie się jeszcze o kilka miesięcy.
Tymczasem dotarli do recepcji. Tarnowski wyciągnął do przyjaciela dłoń:
– Daj znać, gdy dojedziesz.
Morawski mocno uścisnął podaną sobie rękę i uśmiechnął się:
– Pozdrowienia dla Julii i Jasia.
Tadeusza męczyło sumienie. Ściszył głos, aby nie usłyszał go recepcjonista ani hotelowy boy.
– Janie, ja naprawdę…
– Przestań. Jeżeli istnieje niebezpieczeństwo, że skazany zostanie niewinny człowiek, to po prostu trzeba się tym zająć.

 
Wesprzyj nas