Zawsze wiedziała, kim chce być: Wielką Fridą Kahlo. Opowieść bez tabu – o dziewczynie, której mocnego charakteru nie złamały ani choroba, ani wypadek, nie mówiąc już o opinii publicznej, z którą nigdy się nie liczyła, wiodąc skandalizujące życie.


Poruszająca historia niezwykłej artystki, przedstawiona z perspektywy jej młodszej siostry, którą Frida z czasem zaczęła nazywać bliźniaczką i przed którą nie miała tajemnic.

Już za życia stała się legendą. Największe zainteresowanie budził jej burzliwy – niekonwencjonalny, pełen bólu i zdrad – związek z Diegiem Riverą, największym meksykańskim malarzem tych czasów, a zarazem zagorzałym komunistą.

Przyjaźń (i romans Fridy) z Trockim nie przeszkadzała Państwu Rivera utrzymywać kontaktów z amerykańskimi milionerami; obok bohemy i rewolucjonistów spotkamy więc na kartach tej powieści zamawiającego u Rivery prace Rockefellera czy wielkie gwiazdy Hollywood.

Dla nich przez wiele lat Frida była po prostu piękną i oryginalnie po meksykańsku ubierającą się żoną wielkiego artysty, która też czasem maluje. Dziś – to jej śladami rzesze wielbicieli przyjeżdżają do CasaAzul, to o niej kręci się filmy i to ona pozostaje wciąż wielką tajemniczą postacią – kwintesencją meksykańskiej sztuki i symbolem wolnej niezależnej artystki.

Frida Kahlo – właściwie Magdalena Carmen Frieda Kahlo y Calderón (urodzona 6 lipca 1907 roku, zmarła 13 lipca 1954 roku) – meksykańska malarka. Jej sztuka nawiązuje do kultury meksykańskiej i indiańskiej, w związku z tym często bywa określana jako naiwna (prymitywizm) bądź folkowa. Nierzadko również surrealistyczna.

Malując głównie autoportrety, w przejmujący sposób oddawała własne cierpienie i ból – od dzieciństwa ułomna (jako dziecko ciężko chorowała na polio), jako nastolatka ciężko ranna w wypadku samochodowym, później pozostająca w trudnym i często raniącym związku z wielkim uznanym artystą malarzem – „zapisywała swoje życie” na płótnie.

Pełne pasji, nasycone barwami, symboliczne obrazy Fridy są – jak ich autorka – owiane tajemnicą. I – jak ich autorka – z roku na rok zdobywają coraz większe rzesze wielbicieli.

Egocentryczna, pewna siebie, odważna i przebojowa – była jednocześnie czuła, krucha i nadwrażliwa.

***

Powieść Frida jest dziełem literackim. Większość przedstawionych w niej wydarzeń i postaci zrodziła się w mojej wyobraźni, choć jej ramy stanowią prawdziwe epizody z historii Meksyku i biografii Fridy Kahlo. (…) Pisząc Fridę, chciałam nie tyle udokumentować życie Fridy Kahlo, ile uchwycić istotę jej osobowości. Ciekawiło mnie zwłaszcza, jak może czuć się niepozorna siostra osoby tak wyjątkowej. Rywalizacja między Fridą a Cristiną Kahlo o względy Diega Rivery istotnie miała miejsce, a jej psychologiczne konsekwencje pozostawiają wiele pola do interpretacji. Interesowały mnie także ogólniejsze problemy stosunków międzyludzkich – a w szczególności nasza zdolność do krzywdzenia innych osób, nawet tych, które szczerze kochamy.
Od Autorki (fragment)

Bárbara Mujica
Frida
Przekład: Barbara Kopeć-Umiastowska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 8 lipca 2015

1
Frida! Frida!

Wiem, co pan chce usłyszeć, doktorze, ale przepraszam, nie wyciągnie pan ode mnie żadnych plugawych zwierzeń. Wy, psychiatrzy, wszyscy jesteście tacy sami. Chcecie, bym przyznała, że jej nienawidziłam, że miałam jej za złe to, iż zawsze znajdowała się w centrum uwagi, ale mylicie się. W rzeczywistości nie znosiłam, kiedy ludzie na mnie patrzyli, a czynili to często, gdyż, prawdę mówiąc, z nas dwóch ja byłam ładniejsza. O n tak powiedział.
Nie, to nie fair. Proszę mi wierzyć, kochałam ją, mimo wszystko.
Niech pan słucha, odkąd pamiętam, była dla mnie dobra. Chroniła mnie. Wzorowałam się na niej jako na zdolniejszej, bardziej utalentowanej. Ja byłam cicha, ona – dynamiczna. Za to mnie uważano za ładniejszą. Może z początku ona tak nie myślała, ale… cóż, w końcu chyba uświadomiła sobie, że wszyscy podziwiają moją urodę, nawet jeśli ona jej nie dostrzega. Miała przecież swój rozum. On zawsze mówił, że jestem olśniewająca. Oczywiście, straszny był z niego czaruś i kłamca. Ale i tak najbardziej lubił malować mnie, byłam jego ulubioną modelką. Nie podobało jej się, kiedy mu pozowałam, lecz i tak do niego chodziłam. Malował mnie bez przerwy, nago.
I wcale nie chodzi o to, że chciałam się na niej odegrać, nie dlatego to robiłam. Miała swoje mocne strony, a ja miałam swoje. Była mądra, a ja piękna. Ona? Jakże mogła być piękna? Kaleka z wąsami i jedną nogą krótszą? Czasem mi dokuczała, ale to nic dziwnego – z jej rozumem! Przecież uchodziłam za tępą. A poza tym dokuczała wszystkim, nie wyróżniała mnie pod tym względem. Powiedzmy, że nie byłam wyjątkiem. Nie byłam wyjątkiem nigdy i w niczym.
Nie chodzi też o to, że nie wiedziałam, co robię. Owszem, wiedziałam, ale sądziłam, że jest jej wszystko jedno. Była taka dzika i ekscentryczna. Nigdy nie przywiązywała wagi do reguł. Nie przejmowała się cudzymi uczuciami. Pomyślałam sobie, dobra, skoro ma wszystkich w nosie, skoro sądzi, że każdy powinien robić, co zechce, i do diabła z tym, co ludzie powiedzą, to po prostu pójdę za jej radą.
Widzi pan, ona przewodziła, a ja szłam za nią. Zawsze szłam za nią.
Podam panu przykład. Pytał pan o nasze dzieciństwo, więc panu opowiem.
Zdarzyło się to dawno, dawno temu, kiedy byłyśmy jeszcze małe. Minęło tyle czasu, a ja wciąż widzę to zdarzenie bardzo wyraźnie, jakby zostało wyryte w moim umyśle. Bo wie pan, ja też jestem artystką. Nie, nie taką jak ona, nie umiem malować obrazów na płótnie. Ale umiem przechowywać wizerunki w mózgu. Cóż, chyba to niezbyt cenna umiejętność, prawda?
Oto co widzę. Frida, przykucnięta za filarem, obserwuje nieprzyjaciółki. Estela, przywódczyni, szepcze do Maríi del Carmen, głównego stratega, po czym daje sygnał pozostałym. Formują się linie frontu. Na dziedzińcu przebywa około czterdziestu dziewcząt, z których piętnaście szykuje się do ataku. Inne skaczą przez skakankę lub grają w klasy. Są pochłonięte zabawą. Frida zerka z ukrycia i zagryzając usta, ocenia siły wroga.
Uchodziła za rozkoszne dziecko. Nie tak jak ja. Trzeba przyznać, że byłam tłusta i trochę ociężała. W owych czasach uważano ją za ładniejszą – choć trwało to niezbyt długo. Miała prześliczną cerę barwy herbaty z mlekiem, różane policzki i pulchne rączki. W wieku sześciu lat nosiła puszyste, ciemne półdługie loki, okalające twarzyczkę delikatną jak u niemowlęcia. Wyprawiając ją do szkoły, Mami zawsze wpinała jej we włosy białą kokardę. Ubrana w perkalowy fartuszek Frida wyglądała jak aniołek.
Budynek szkolny, zbudowany w hiszpańskim stylu kolonialnym, miał wewnętrzne patio, otoczone kolumnadą. Niedawno spadł deszcz – jedna z owych nagłych ulew, które w kwietniu zdarzają się na Wyżynie Meksykańskiej – ale znów wyszło słońce i jego światło odbijało się jaskrawo od kałuż na płytach dziedzińca.
Dziewczęta na środku patio ze śmiechem skakały po wodzie, prześcigając się, która bardziej chlapnie. Frida nie zwracała na nie uwagi. Wzrok jej przykuwały Estela i María del Carmen, które wziąwszy się pod ręce, zajęły pozycje na czele swego oddziału. Zamierzały prowokować moją siostrę dotąd, aż wyjdzie zza kolumny. Lecz Frida nie chciała biernie czekać na szyderstwa. Wysunęła wojowniczo szczękę, o tak, i wyszła na otwartą przestrzeń.
– Frida! – szepnęłam, kryjąc się w półmroku arkady. – Frida, nie idź!
– Cicho bądź! – skarciła mnie. – Przestań się mazać! – Zawsze wyzywała mnie od mazgajów.
Skulona za kolumną patrzyłam, jak zmierza w stronę atakujących dziewcząt. Wtem poczułam wilgoć i pieczenie skóry między nogami. Poruszyłam się i mocz spłynął na moje nowe, wykończone koronką skarpetki. Wiedziałam, że Mami się wścieknie.
Frida zatrzymała się przed Estelą, mrużąc oczy zapewne od słońca. Usta jej drżały, lecz poza tym ani drgnęła. Patrzyła prosto w twarz nieprzyjaciółki.
Estela wyszczerzyła zęby w uśmiechu i jakby na rozkaz dziewczęta we wrogiej grupie zaczęły skandować:

¡Frida, Frida
Fue servida
Al Diablo
Por Comida!

¡Frida, Frida
Escupida
De su bosca
Por judia!

Frida, Frida,
Została podana
Diabłu
Na obiad!

Lecz nawet on jej nie chciał,
Fridy, Fridy,
I ją wypluł,
Bo jest Żydówką!

To było okropne! Okropne! Byłyśmy katoliczkami! Obie przystąpiłyśmy do pierwszej komunii, ale w tej wstrętnej szkole dziewczynki bez przerwy wyzywały nas od Żydówek, a wszystko z powodu Papy.
Chciałam, żeby Frida odwróciła się i odeszła, lecz ona tylko zacisnęła mocniej szczęki, hamując drżenie podbródka. Dzieci oderwały się od zabawy i zgromadziły się wokół niej, tworząc duży, nierówny półokrąg. Frida wyprostowała się i skrzyżowała ręce. Czułam coraz większy ucisk w żołądku. Zaczęłam łkać. Podbródek Fridy zadrżał, lecz zamrugała kilka razy i powstrzymała łzy. Niektóre dzieci, drwiąco uśmiechnięte, pokazywały ją palcami. Nad dziedzińcem zawisła dziwna poświata. Frida przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko.
– Zamknij się! – niemal plunęła w stronę Esteli.
Dziewczynki zaczęły śpiewać jeszcze głośniej.
– Milczeć! – wrzasnęła Frida ponownie, lecz tym razem śpiew zagłuszył jej słowa.
Frida, Frida!
– Zamknijcie się! Zamknijcie!
Skandowanie ucichło.
– Co za głupia piosenka! – krzyczała Frida. – Chyba jakaś idiotka ją wymyśliła!
Kilka dziewczynek zachichotało, inne podjęły śpiew, ale już nieco ciszej.
Wyjrzałam zza kolumny i stanęłam na palcach, ale byłam niższa od dzieci, które kordonem otaczały Fridę. Ponad ich głowami niewiele mogłam dostrzec. Chciałam przepchnąć się na lepsze miejsce, lecz wiedziałam, że koleżanki będą się śmiały z moich mokrych majtek i skarpetek; poza tym mogły zaatakować także i mnie tylko dlatego, że byłam siostrą Fridy. Cofnęłam się więc do kryjówki.
Estela i Frida wpatrywały się w siebie, oddalone co najwyżej o pół metra. Nikt się nie poruszył. Napięcie między nimi narastało od dawna – od wielu tygodni, a może nawet od miesięcy, aż wreszcie doszło do konfrontacji, do ostatecznej rozgrywki. Inne dzieci patrzyły i czekały, przestraszone, lecz jednocześnie podniecone nadzieją, że stanie się coś okropnego.
– Nie jesteś stąd! Nie należysz do nas! – syknęła Estela. – Cudzoziemka!
Dziewczynki wzdrygnęły się, jakby na środek dziedzińca zeskoczył z dachu upiór. Wszystkie oczy skierowały się ku Fridzie. Miałam ochotę zabić Estelę, ale cóż mogłam zdziałać? Zostałam za filarem.
– Wcale nie! – odparowała Frida.
– Wcale tak, FREY-DA! – Estela z niemiecka, gardłowo wymówiła głoskę „r”. – Nawet imię masz obce!
Frida zawahała się przez chwilę. Rzeczywiście, pisała swoje imię z niemiecka, F-R-I-E-D-A. I nasz ojciec naprawdę był niemieckim Żydem węgierskiego pochodzenia.
Spojrzała Esteli w oczy.
– Nazywam się Magdalena Carmen Frieda Kahlo y Calderón. Ochrzczono mnie w kościele.
– Jesteś obca! Twój ojciec mówi po hiszpańsku z akcentem. Kiedy wymawia słowa república albo revolución, to jakby chrząkała świnia!
– Nie jestem cudzoziemką, tylko Meksykanką!
– Meksykanie to katolicy!
– Jestem taką samą Meksykanką i katoliczką jak i ty! Co niedziela chodzę do kościoła! Do Świętego Jana! Powinnaś o tym wiedzieć, bo też tam chodzisz!
Doktorze, w żydostwie nie ma nic złego. Po latach Frida chełpiła się swoim żydowskim pochodzeniem. Ale wówczas, w porewolucyjnym Meksyku, uważano za złe wszystko, co obce. A pan? Czy pan jest Żydem, doktorze?
– Twój ojciec ma na imię Wilhelm!
– Mój ojciec ma na imię Guillermo!
– To nie jest jego prawdziwe imię, FREY-DA! Naprawdę nazywa się Wilhelm!
– Wilhelm, Wilhelm! – zaczęły skandować dziewczynki. – Jej ojciec nazywa się Wilhelm!
Na włosy Fridy padł promień światła i czubek jej głowy rozjarzył się niczym aureola. W blasku słońca przypominała serafina, utkanego z iskier i pajęczyny. Podniosła do ust delikatne, dziecięce paluszki i wlepiła wzrok w Estelę.
– Matka mówi, że twój ojciec to jeden z tych cudzoziemców, których sprowadził tu Porfirio Díaz – ciągnęła Estela. – Mówi, że obcy zniszczyli kraj, ale że teraz, dzięki rewolucji, wszystkich was powieszą!
– Twoja matka to głupia kurwa!
To był nieoczekiwany cios. Rodzice Esteli popierali rewolucję i reformę rolną Emiliana Zapaty, lecz byli to ludzie przyzwoici, nie żadna hołota. W ich kulturalnym, drobnomieszczańskim środowisku nie używano takiego języka. A już na pewno nie używały go młode damy, zwłaszcza sześcioletnie. Esteli zaparło dech w piersiach. Muszę się roześmiać! Jaką zrobiła minę, gdy usłyszała słowa Fridy!
Po dziedzińcu przebiegł szmer niedowierzania. Dziewczynki zachichotały niepewnie. „Słyszałyście, co Frida powiedziała? – szeptały. – Powiedziała: k…!”. – Nawet chłopi tak się nie wyrażali, wręcz przeciwnie, zachowywali się powściągliwie i z godnością. Tylko męty mówiły w ten sposób. Frida pogwałciła wszystkie reguły, a to wymagało odwagi! Byłam z niej dumna.
Dzieci spoglądały to na Fridę, to na Estelę, niepewne, pełne oczekiwania. Niektóre kiwały głowami i uśmiechały się do mojej siostry, niemal gotowe stanąć po jej stronie. Estela musiała odzyskać przewagę, którą odebrał jej ten bachor z niewyparzonym językiem.
– Twój ojciec pracował dla rządu Díaza. Mama mówi…
– Twoja matka to kupa gówna! Jest taka wredna, że z jej cipy wychodzą pająki!
– FRIDA KAHLO!
Krzyk nauczycielki przeciął powietrze niczym trzask pioruna.
Dzieci rozbiegły się jakby rozproszone potężną magnetyczną siłą. Panna Caballero w jednej chwili dopadła uroczej winowajczyni, chwyciła ją za ucho i wyprowadziła z patio.
– Jak ty się wyrażasz? Kto to słyszał, żeby porządna dziewczynka używała takiego języka? Ohyda!
Frida wyrwała się, lecz nauczycielka chwyciła ją za falbankę fartuszka i szarpnęła ku sobie.
– Ty! – krzyknęła z obrzydzeniem. – Wyglądasz jak aniołek Pana Boga, a jęzor masz niczym zamiatacz ulic! Mówisz, jakbyś chowała się w rynsztoku, a nie w przyzwoitym domu. Twoja matka to porządna, pobożna chrześcijanka! Wstydziłabyś się!
Pociągnęła Fridę pod arkadami w stronę drzwi prowadzących do naszej klasy. Ja dreptałam z tyłu.
Nagle panna Caballero odwróciła się.
– A ty co? – zawołała, celując we mnie palcem tłustym jak kiełbaska. – Też tu jesteś? Oczywiście, gdzie Frida, tam i ty! Łazisz za nią jak cień. Ale lepiej uważaj, Cristinita. To rozrabiaczka i tobie też narobi kłopotu.
Zatrzymałam się i spojrzałam na nauczycielkę. Nogi mi się lepiły, a od mokrych majtek swędziała skóra. Poruszyłam się niespokojnie. Panna Caballero wzięła mnie za rękę, a następnie pociągnęła nosem. Mocz zaczynał cuchnąć.
– Och, nie! Znowu? – jęknęła. – Zrobiłaś w majtki, Cristina? Wy wstrętne smarkule!
Tak nas nazywała – wstrętne smarkule.
Złapała Fridę za ucho, a mnie za ramię, i wciągnęła nas do klasy.
– No – zwróciła się do mnie. – Zdejmuj te mokre majtki i daj mi je. Zawinę je w papier i oddam praczce twojej matki. Chodź tutaj, to cię obmyję.
Ale ja nie zdjęłam majtek, lecz cofnęłam się i skuliłam pod stołem. Panna Caballero rzuciła się za mną, usiłując unieść mi spódnicę.
– Sama to zrobię – załkałam.
Nie chciałam, żeby mnie dotykała. Nie chciałam zwłaszcza, żeby mnie myła i dotykała… tam w dole.
– Nie bądź głupia – warknęła.
Ujęła mnie za ramię, usiłując wyciągnąć spod stołu, ale ugryzłam ją w kciuk z całej siły, po czym wcisnęłam się w kąt. Krzyknęła krótko i ostro, bardziej ze zdumienia niż z bólu. Próbowałam wyzwolić się z majtek bez podnoszenia spódnicy, aby panna Caballero nie zobaczyła mojej pupy. Słyszałam różne uwagi na temat nauczycielki, lecz byłam za mała, aby zrozumieć wszystkie aluzje. Jednak po sposobie, w jaki dorośli ściszali głosy, gdy o niej mówili, poznałam, że musi być jakaś dziwna. Niektóre uwagi miały związek z jej nazwiskiem – caballero znaczy „mężczyzna” albo „pan”. Myślałam, że to dlatego, że miała duże, prawie męskie dłonie.
Nie wiem, co sądziła o niej Frida. Chyba uważała ją za osobę odrażającą i fascynującą zarazem. Lubiła płatać jej figle, wystawiać ją na próbę, jak dzieci często czynią wobec osób mających nad nimi władzę, ale również garnęła się do niej i chętnie się jej przyglądała. Uwielbiała zwracać na siebie uwagę panny Caballero – ale też moja siostra zawsze lubiła być ośrodkiem zainteresowania.
Nauczycielka była Metyską o jasnej skórze, grubych rysach i mocno zarysowanych ustach, które wyrażały zarówno stanowczość, jak i frustrację. Krążyły plotki, że nosi perukę, lecz nie miałyśmy co do tego pewności, albowiem żadna z nas nigdy nie widziała jej bez korony okalających głowę ciemnych warkoczy. Zawsze ubierała się na czarno, a jej stroje przywodziły na myśl przerobione suknie balowe z czasów dawno minionych. Pomimo szorstkiego obejścia miała krągłe, miękkie i zmysłowe ciało, palce zaś podobne do kiści dojrzałych bananów, pękate i czerwone. Odnosiłam wrażenie, że gdyby panna Caballero zechciała, mogłaby być naprawdę miła – ale nie chciała.
Nawet jako mała dziewczynka wyczuwałam, że coś powstrzymuje ją przed ukazaniem całej serdeczności, jaką w sobie skrywała.
Wreszcie osaczyła mnie w kącie między stołem a ścianą. Chwyciwszy mnie mocno jedną ręką, drugą nalała wody do miski i mokrą ścierką zaczęła wycierać moje nogi i pośladki.
– No, zadzieraj spódnicę – poleciła.
Bałam się okazać nieposłuszeństwo, więc zebrałam fartuszek w garść i uniosłam go do pasa. Pragnęłam umrzeć. Frida powinna była mi pomóc. Przecież mogła zacząć krzyczeć albo rzucić czymś w pannę Caballero. Być może nie zrobiła tego, gdyż nie przyszłam jej z pomocą, kiedy Estela i inne dziewczynki z niej szydziły. Być może jej milczenie stanowiło coś w rodzaju zemsty. Tak czy inaczej, po prostu stała i patrzyła, jak ścierka przesuwa się w górę i w dół po moich udach i między nogami, w górę, w dół i pomiędzy, i znów, i znów.
– Szybko – syknęła panna Caballero. – Rozstaw nogi, żebym cię mogła porządnie umyć.
Rozsunęłam szerzej nogi i ugięłam kolana. Panna Caballero znów wzięła się do roboty, a Frida gapiła się na nią. Ten jeden, jedyny raz, kiedy powinna była coś powiedzieć, po prostu stała i się gapiła.
Po wszystkim panna Caballero wypłukała ścierkę i wykręciła ją.
– A teraz – zwróciła się do Fridy – zdejmij majteczki i daj je Cristi.
Frida spojrzała na mnie pogardliwie.
– A to niby dlaczego?
– Bo ci każę.
– To co? Dlaczego mam wracać do domu bez majtek? Przecież to ona się zmoczyła!
– Dlatego, że jesteś starsza – powiedziała ostro panna Caballero.
Frida zastanawiała się przez chwilę, ale nie dostrzegła w tym wyjaśnieniu logiki.
– A co to ma do rzeczy, kto jest starszy? – odparła, wysuwając szczękę.
– Natychmiast! – krzyknęła panna Caballero.
Frida powoli ściągnęła majtki i podała mi je.
– Głupi bachor – syknęła.
– Spokój! – skarciła ją panna Caballero.
Pomogła mi się ubrać i ciągnęła dalej:
– Myślisz, że jesteś taka dorosła, mała Frido? A pamiętasz lekcję przyrody? Kiedy tłumaczyłam, jak działa wszechświat?
Frida wlepiła wzrok w czubki butów.
– Zgasiłyśmy światło – mówiła panna Caballero – ja wzięłam do jednej ręki pomarańczę, a do drugiej zapaloną świeczkę, i pokazałam wam, w jaki sposób Ziemia krąży dookoła Słońca, a Księżyc wokół Ziemi. Przypominasz sobie?
– Tak – mruknęła Frida. Wiedziała, co będzie dalej. Z zaciśniętymi ustami czekała, aż nauczycielka ją upokorzy.
– Bardzo cię to podekscytowało, prawda?
Frida rzuciła jej niechętne spojrzenie, ale milczała.
– No, przecież pamiętasz, Frido?
– Tak.
– Tak, proszę pani.
– Tak, proszę pani. – Frida wiedziała, że została pokonana. Na jej twarz wystąpił rumieniec, a szczęki zaciskały się coraz mocniej.
– I co wtedy zrobiłaś?
– Zmoczyłam się.
– Właśnie. Zmoczyłaś się.
Panna Caballero uśmiechnęła się z satysfakcją. Zwyciężyła. Ale owego dnia, podczas lekcji przyrody, jej zwycięstwo nie było tak oczywiste.
Wytropiwszy kałużę pod krzesłem Fridy, Estela natychmiast zaczęła skandować: „Frida się zsikała! Frida się zsikała!”. I wkrótce już cała klasa wołała: „Frida się zsikała!”.
Przyzwoita nauczycielka wyprowadziłaby Fridę z klasy i po cichu ją umyła. Ale panna Caballero wywlokła ją na środek sali i próbowała zadrzeć jej sukienkę. Jednak moja siostra była dla niej zbyt zwinna i szybka. Kiedy panna Caballero usiłowała przytrzymać ją za pasek, Frida wyrwała się, potrącając przy tym miskę, którą nauczycielka przygotowała do mycia. Chciała ją myć przed całą klasą! Miska spadła na podłogę z łoskotem, jakby zderzyły się dwa samochody. Frida rzuciła się ku drzwiom, rozrzucając po drodze przezrocza i albumy. Ogłuszona hałasem zatoczyła się i uderzyła w półkę z farbami. Słoik czerwonej tempery rozprysnął się o posadzkę, farba bryznęła wokół niczym krew. A moja siostra, zamiast uciekać na wolność, zatrzymała się i wpatrzyła jak zaczarowana we wzór plam na podłodze.

 
Wesprzyj nas