Najlepsze i najbardziej zaskakujące dzieło Pynchona od czasu Tęczy grawitacji, osnute wokół wydarzeń z 11 września.


Właścicielka agencji specjalizująca się w wykrywaniu oszustw, najlepiej czująca się ze swoją berettą.
Miliarder, któremu pęknięcie bańki internetowej bynajmniej nie zaszkodziło.
Genialny „nos” owładnięty obsesją wody kolońskiej używanej przez Hitlera.
Uśpiony agent Mossadu kryjący myckę pod bejsbolówką.
Agent operacyjny CIA, któremu raz w życiu zdarzyło się zrobić coś dobrego.
Rosyjscy gangsterzy, korowód nerdów, geeków, hakerów…
Jak to u Pynchona – cała ludzka menażeria. Nie wspominając już o awatarach.

Bo akcja powieści rozgrywa się nie tylko w Nowym Jorku, ale również w sieci. W głęboko ukrytej, do której dostęp zapewnia genialna aplikacja DeepArcher. Nie wchodząc zbyt głęboko w teorie spiskowe, które pojawiły się po 11 września, Pynchon przedstawia własną wizję tej epoki, ponurą, niepokojącą, ale i zabawną.

Na tyle, na ile zabawna może być czarna komedia.

*

W sieci całkowicie zadaje kłam przekonaniu, jakoby Pynchon — ojciec chrzestny całej tradycji dygresyjno-komicznych, bezwstydnie intelektualnych amerykańskich powieści — po siedemdziesiątce uspokoił się i złagodniał.
Onet.książki.pl

Thomas Pynchon błyskotliwie i ze sporą dozą czarnego humoru opisuje pogrążoną w paranoi Amerykę po 11 września.
The Telegraph

Thomas Ruggles Pynchon Jr. (ur. 8 maja 1937 w Glen Cove w stanie Nowy Jork) – amerykański pisarz, czołowy twórca postmodernistyczny. Erudycyjne i skomplikowane dzieła Pynchona cieszą się uznaniem krytyków, mają też sporą lojalną grupę “nieprofesjonalnych” czytelników. Szeroka wiedza Pynchona zarówno z pola nauk humanistycznych, jak i ścisłych znajduje swoje odbicie w jego książkach, nowatorskich w formie i arcyobszernych w treści. Efektem tego jest rozziew opinii wokół dzieł pisarza – obok głosów widzących w Pynchonie geniusza pojawiają się te, które uznają jego twórczość za bełkot.
Krytyk literacki Harold Bloom zaliczył Pynchona (obok Dona DeLillo, Philipa Rotha oraz Cormaca McCarthy’ego) do czwórki wielkich amerykańskich powieściopisarzy naszych czasów.
Thomas Pynchon stał się swoistą ikoną amerykańskiego światka pisarskiego z powodu niezłomnej i niezwykłej skłonności do ukrywania swojej osoby przed mediami.

Thomas Pynchon
W sieci
Przekład: Tomasz Wyżyński
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: 13 maja 2015


Jest pierwszy dzień wiosny 2001 roku i Maxine Tarnow, ciągle pamiętana przez niektórych jako Maxine Loeffler, odprowadza synów do szkoły. Tak, może są już w wieku, gdy nie trzeba ich odprowadzać, może Maxine jeszcze nie chce z tego zrezygnować, to tylko dwie przecznice, po drodze do pracy, lubi z nimi chodzić, więc co w tym złego?
Tego ranka na wszystkich gruszach drobnoowocowych na ulicach Upper West Side widać białe kwiaty, które rozwinęły się z pąków w ciągu nocy. Maxine zauważa, że promienie słońca przedostające się między dachami a zbiornikami na wodę padają na jedno z drzew na końcu przecznicy, które natychmiast wypełnia się światłem.
– Mamo, spójrz! – mówi Ziggy, jak zwykle zdyszanym tonem.
– Chłopcy, sprawdźcie, jakie to drzewo, dobrze?
Otis patrzy przez chwilę w milczeniu.
– Fantastyczne, mamo!
– Niezłe – zgadza się Ziggy.
Chłopcy idą dalej, a Maxine spogląda na drzewo przez pół minuty, po czym dołącza do synów. Na skrzyżowaniu odruchowo przechodzi na ich prawą stronę, aby osłonić ich przed kierowcami, którzy mogliby dla zabawy nagle wyjechać zza rogu i wpaść na przechodniów.
Na elewacjach budynków po przeciwnej stronie ulicy niewyraźnie lśnią plamy słońca odbitego w oknach mieszkań wychodzących na wschód. Po ulicach przecinających Nowy Jork pełzają przegubowe autobusy, nowe na tej trasie, przypominające gigantyczne owady. Unoszą się stalowe żaluzje, przy krawężnikach parkują w dwóch rzędach ciężarówki, dozorcy polewają swoje części chodników wodą z węży. W bramach śpią bezdomni, nurkowie przeszukujący śmietniki idą do supermarketów z wielkimi plastikowymi torbami pełnymi pustych butelek po piwie i wodzie sodowej, by je sprzedać, przed budynkami stoją ekipy robotników, które oczekują na majstrów. Na przejściach dla pieszych podskakują w miejscu biegacze, czekając na zmianę świateł. Policjanci siedzą w kawiarniach, prowadząc śledztwa w sprawie trudności w zakupie bajgli. Dzieci, rodzice i niańki podążają pieszo i na kołach w różne strony, śpiesząc do szkół znajdujących się w okolicy. Połowa dzieci jedzie na nowych hulajnogach marki Razor – należy je dodać do listy kolejnych zagrożeń, przed którymi trzeba się mieć na baczności na ulicach.
Szkoła imienia Otto Kugelblitza zajmuje trzy sąsiadujące ze sobą eleganckie budynki z brązowego piaskowca między Amsterdam Avenue a Columbus Avenue, w bocznej uliczce, która nie pojawiła się jeszcze w serialu telewizyjnym Prawo i porządek. Patron szkoły to jeden z pionierów psychoanalizy, usunięty z kręgu bliskich współpracowników Freuda, ponieważ opracował teorię psychologiczną, która streszcza istotę ludzkiego życia. Wydawało mu się oczywiste, że poszczególne fazy ludzkiej egzystencji odpowiadają różnym zaburzeniom psychicznym, jak je rozumiano w jego epoce – solipsyzm w niemowlęctwie, histeria na tle seksualnym w okresie dojrzewania i na początku dorosłości, paranoja wieku średniego, demencja w starości… Wszystko kończy się śmiercią, która w końcu okazuje się „zdrowiem psychicznym”.
„Doskonały moment, by to odkryć!”, Freud strzepnął na Kugelblitza popiół z cygara, kazał mu opuścić apartament przy Berggasse 19 i nigdy więcej nie wracać. Kugelblitz wzruszył ramionami, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, zamieszkał na Upper West Side, otworzył prywatną praktykę i szybko zdobył krąg wpływowych i zamożnych klientów, którzy szukali jego pomocy w chwilach cierpienia lub kryzysu. Podczas eleganckich przyjęć coraz częściej przedstawiał ich sobie nawzajem jako swoich „przyjaciół”, po czym rozpoznawali w sobie bratnie dusze.
Trudno ocenić wpływ psychoanalizy Kugelblitza na mózgi pacjentów, ale w okresie wielkiego kryzysu część z nich radziła sobie na tyle dobrze, że po pewnym czasie zebrali fundusze na założenie prywatnej szkoły. Kugelblitz miał udział w zyskach, a program nauczania przewidywał, że uczniowie każdej klasy cierpią na inne zaburzenia psychiczne i są odpowiednio traktowani. Innymi słowy, dom wariatów z pracami domowymi.
Tego ranka, jak zawsze, Maxine zastaje na przestronnym ganku tłum uczniów, dyżurujących nauczycieli, rodziców i opiekunek z młodszym rodzeństwem w wózkach. Wśród zgromadzonych krąży dyrektor, Bruce Winterslow, witający zrównanie dnia z nocą białym garniturem i panamą – zna imiona i krótkie biografie wszystkich obecnych, klepie znajomych po plecach, prowadzi dobroduszne pogawędki, podlizuje się lub grozi, zależnie od potrzeb.
– Cześć, Maxi! – Przez tłum na ganku przeciska się Vyrva McElmo, co trwa znacznie dłużej, niż powinno. Maxine uważa powolność za charakterystyczną cechę mieszkańców Zachodniego Wybrzeża. Vyrva jest sympatyczna, ale nie ma wystarczającej obsesji na punkcie czasu. Wiele matek z Upper West Side wpadało już w poważne kłopoty z powodu zachowań, które Vyrvie uchodzą na sucho. – Dziś po południu znowu mam koszmarnie napięty plan dnia! – woła z odległości kilku kroków. – Nic strasznie ważnego, przynajmniej jeszcze nie, ale z drugiej strony…
– Nie ma problemu. – Maxine stara się przyśpieszyć rozmowę. – Zabiorę Fionę do nas, możesz ją odebrać, kiedy zechcesz.
– Dzięki, naprawdę. Postaram się nie przyjechać za późno.
– Może nawet u nas przenocować.
Zanim lepiej się poznały, Maxine parzyła dzbanek kawy dla siebie, po czym zawsze przygotowywała herbatkę ziołową, aż Vyrva zapytała: „Mam na tyłku kalifornijskie tablice rejestracyjne czy co?”. Tego ranka Maxine zauważa kilka zmian w normalnym, powszednim stroju Vyrvy, złożonym z przypadkowo dobranych elementów. Przede wszystkim włożyła elegancki biznesowy kostium zamiast dżinsowego kombinezonu, ma upięte włosy zamiast zwykłych jasnych loków, a plastikowe kolczyki w kształcie motyli znanych jako danaidy wędrowne zastąpiła sztyftami z brylantami, cyrkoniami? Jakieś spotkanie w późniejszej części dnia, na pewno w interesach, rozmowa na temat pracy, może kolejna wyprawa w poszukiwaniu inwestorów?
Vyrva ukończyła Pomona College, ale nie ma stałej pracy. Ona i Justin przenieśli się z Doliny Krzemowej w Kalifornii do Alei Krzemowej w Nowym Jorku. Justin i jego przyjaciel ze Stanford University prowadzą niewielką firmę informatyczną, której w jakiś sposób udało się przetrwać pęknięcie bańki internetowej w zeszłym roku, choć bez irracjonalnej euforii, jak można by to nazwać. Jak dotąd są w stanie płacić czesne w szkole Kugelblitza, nie wspominając o czynszu za suterenę i parter w eleganckim budynku z brązowego piaskowca koło Riverside. Kiedy Maxine po raz pierwszy zobaczyła mieszkanie Vyrvy, poczuła ukłucie zazdrości.
– Wspaniały apartament! – zawołała z udawanym podziwem. – Może wybrałam niewłaściwy zawód?
– Bierzemy przykład z Billa Gatesa – odpowiedziała nonszalancko Vyrva. – Na razie gnieżdżę się w tej klitce, czekając, aż moje akcje nabiorą wartości. Jasne, kochanie?
Kalifornijskie słońce, nurkowanie z rurką, dni spędzane na lenistwie. Jednak od czasu do czasu… Maxine pracuje w swoim fachu dostatecznie długo i potrafi odgadywać to, co nie zostało wypowiedziane. „Powodzenia, Vyrvo”, myśli. Niezależnie od tego, o co chodzi. Zauważa kalifornijską opóźnioną reakcję, gdy Vyrva opuszcza ganek, po drodze całuje dzieci w czubki głów i wraca do porannej krzątaniny.
Maxine prowadzi niewielką agencję audytorską, zajmującą się dochodzeniami w sprawie oszustw, o nazwie Znajdź i Zdemaskuj – kiedyś krótko zastanawiała się nad nazwą Znajdź, Zdemaskuj i Zapuszkuj, ale dość szybko zrozumiała, że brzmiałoby to jak pobożne życzenie, jeśli nie miraż. Agencja mieści się na tej samej ulicy, w dawnej siedzibie banku, a sufit holu jest na takiej wysokości, że w czasach, gdy jeszcze nie zabroniono palenia, w ogóle nie było go widać. Budynek wzniesiono jako świątynię pieniądza tuż przed krachem giełdowym w 1929 roku, w okresie ślepego delirium przypominającego niedawne puchnięcie bańki internetowej, po czym wielokrotnie go przebudowywano, aż zmienił się w labirynt gipsowych ścianek działowych, gdzie znaleźli swoje miejsce studenci, którzy zeszli na złą drogę, marzyciele palący haszysz, agenci promujący talenty, kręgarze, nielegalne biura dostarczające robotników pracujących na akord, mikroskopijne magazyny szmuglowanych towarów, a w tej chwili, na piętrze Maxine, agencja matrymonialna o nazwie Yenta Expresso, biuro podróży Tu i Tam oraz pachnący gabinet doktora Yinga, specjalisty od akupunktury i ziołolecznictwa. Na końcu korytarza znajduje się puste biuro, dawniej siedziba Paczek bez Ograniczeń, firmy rzadko odwiedzanej nawet wtedy, gdy działała. Obecni użytkownicy budynku pamiętają czasy, gdy koło drzwi, teraz zamkniętych na łańcuch i kłódkę, stali umundurowani goryle uzbrojeni w uzi, którzy kwitowali odbiór tajemniczych przesyłek i paczek. Szansa, że w każdej chwili może wybuchnąć strzelanina z broni maszynowej, dodatkowo motywowała pracowników, ale w tej chwili na drzwiach wisi tabliczka z napisem DO WYNAJĘCIA i lokal czeka na najemców. Po wyjściu z windy Maxine słyszy przez drzwi krzyki Daytony Lorrain, która kłóci się z kimś przez telefon. Wchodzi na palcach do biura, a Daytona wrzeszczy:
– Podpiszę te zasrane papiery, a potem się wyniosę! Chcesz być ojcem, to sam się zajmij tym gównem! – Rzuca słuchawkę.
– Dzień dobry! – mówi wesoło Maxine, może zbyt mocno akcentując drugi wyraz.
– Mam nadzieję, że to ostatni telefon tego dupka!
W niektóre dni wydaje się, że agencja audytorska Znajdź i Zdemaskuj budzi zainteresowanie wszystkich podejrzanych typów w mieście, którzy przechowują jej numer telefonu w swoich zatłuszczonych wizytownikach.
Na automatycznej sekretarce zebrało się trochę wiadomości: przyjaciele, telemarketerzy, nawet kilka telefonów mających związek z aktualnie prowadzonymi sprawami. Maxine odsłuchuje nagrania, po czym dzwoni do zaniepokojonego informatora, który pracuje w firmie w Jersey zajmującej się przygotowywaniem przekąsek. Negocjuje ona po cichu z dawnymi pracownikami Krispy Kreme – chodzi o nielegalny zakup ściśle tajnego systemu regulacji temperatury i wilgotności wypieku pączków, a także równie tajnych fotografii mechanizmu do ich formowania, które jednak okazują się zdjęciami części samochodowych zrobionymi przed laty w Queens, a następnie poddanymi obróbce Photoshopem, i to dość niefrasobliwej.
– Zaczynam dochodzić do wniosku, że w tej transakcji jest coś dziwnego – mówi nieco drżącym głosem informator Maxine. – Może w ogóle nie jest legalna?
– Może, Trevor, bo to przestępstwo kryminalne?
– To prowokacja FBI! – wrzeszczy Trevor.
– Dlaczego FBI…
– Eeee? Krispy Kreme?! FBI rutynowo współpracuje z policją!
– W porządku. Porozmawiam z ludźmi z prokuratury okręgu Bergen, może coś słyszeli…
– Zaczekaj, zaczekaj, ktoś idzie, zauważył mnie, och, może lepiej… – W słuchawce zapada cisza, tak jak zwykle.
Maxine niechętnie spogląda na teczkę najnowszej sprawy związanej z fałszowaniem stanu zapasów magazynowych – kolejnej z tak wielu, że już straciła rachubę. Tym razem głównym bohaterem jest dystrybutor gadżetów elektronicznych Dwayne Z. („Dizzy”) Cubitts, znany na całym obszarze aglomeracji nowojorskiej z reklam telewizyjnych, w których występuje jako Wujek Dizzy. Pojawia się w nich na czymś w rodzaju obrotowego stołu, który wiruje z wielką prędkością („Wujku Dizzy! Obróć ceny!”), i reklamuje automaty do porządkowania garderoby, przyrządy do obierania kiwi, laserowe otwieracze do butelek, kieszonkowe dalmierze pozwalające ocenić, która kolejka do kasy w supermarkecie jest najkrótsza, piloty telewizyjne z zamontowanymi alarmami, by nie można było ich zgubić, chyba że jednocześnie zgubi się urządzenie uruchamiające alarm. Żadnego z tych gadżetów nie ma jeszcze w sklepach, ale późnym wieczorem można je obejrzeć w akcji w reklamach telewizyjnych.
Dizzy kilkakrotnie przekraczał już bramy więzienia Danbury, ale ma dziwną skłonność do łamania prawa, co zmusza Maxine do analizowania zagadnień moralnych, które są równie karkołomne jak ścieżki w Wielkim Kanionie w Kolorado. Problemem jest urok i naiwność Dizzy’ego, posługującego się obrotowym stołem jako rekwizytem reklamowym – Maxine nie wierzy, że jest to tylko udawanie. Rozpad rodziny, publiczna kompromitacja, spędzenie pewnego czasu w więzieniu zwykle skłaniają normalnego kanciarza do poszukiwania legalnej, a wręcz uczciwej pracy. Ale nawet wśród drugorzędnych oszustów, którymi musi się zajmować Maxine, Dizzy stanowi wyjątek – jego krzywa uczenia się jest całkowicie płaska.
Wczoraj menedżer lokalnego magazynu Dizzy’ego na Long Island, gdzieś przy linii kolejowej Ronkonkoma, zaczął przekazywać coraz dziwniejsze informacje. Kłopoty w magazynie, nieprawidłowości w stanie zapasów, trochę nieprzyjemna sytuacja, pieprzony Dizzy, cholera! Kiedy wreszcie Maxine będzie mogła zacząć normalnie pracować, stać się nową Angelą Lansbury, zająć się poważnymi sprawami, a nie męczyć się wśród kretynów, którzy nie mają o niczym pojęcia…
Podczas ostatniej wizyty w magazynie Wujka Dizzy’ego Maxine wyszła zza ogromnej piramidy kartonów i zderzyła się z nim samym, ubranym w jaskrawożółty T-shirt z logo sieci sklepów Crazy Eddie – podążał śladem ekipy kontrolerów, złożonej z dwunastoletnich dzieci pracujących dla firmy znanej z tego, że zatrudnia wąchaczy kleju, nastolatków uzależnionych od gier wideo, ludzi, u których zdiagnozowano niezdolność do krytycznego myślenia – po czym natychmiast zleciła im inwentaryzację zapasów magazynowych.
– Dizzy, cóż…
– Oops! …I Did It Again, jak śpiewa Britney Spears.
– Spójrz tylko! – Chodzi tam i z powrotem, na chybił trafił wyjmując i unosząc zamknięte kartony. Część z nich, choć zapieczętowana, wydaje się pusta. Ktoś zapewne mógłby się tym zdziwić, ale nie Maxine. Do roboty. – Albo to jakiś cud, albo mamy tu do czynienia z niewielkim ubytkiem zapasów…? Nie powinieneś stawiać zbyt wielu pustych kartonów jeden na drugim, Dizzy. Wystarczy rzut oka na dolny rząd i widać, że się nie zapada pod ciężarem tego, co jest na górze, prawda? Zwykle to dość dobra wskazówka. Powinieneś kazać tym dzieciakom kontrolerom najpierw opróżnić budynek, a dopiero potem sprowadzać ciężarówkę do rampy wyładunkowej, by zawieźć ten sam zestaw kartonów do następnego sklepu osiedlowego. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
– Przecież sieci Crazy Eddie się udało! – Oczy ma wielkie jak lizaki w wesołym miasteczku.
– Poszli siedzieć, Diz. Niedługo dodasz do swojej kolekcji nowy akt oskarżenia.
– Hej, nie ma się czym przejmować, to Nowy Jork, ławy przysięgłych stawiają w stan oskarżenia nawet salami.
– A więc… co teraz zrobimy? Mam wezwać brygadę antyterrorystyczną?
– Hej, już wiem! Mogłabyś dać cynk kontrolerom! Na przykład anonimowo? Przez komórkę? Ukryć się i patrzeć, co się dzieje? – Stali w półmroku pachnącym kartonem i plastikiem, a Maxine, pogwizdując przez zęby piosenkę Help Me Rhonda, zwalczyła pokusę przejechania Dizzy’ego wózkiem widłowym.
Spogląda teraz na teczkę Dizzy’ego, nie otwierając jej, sprawdzając, jak długo wytrzyma. Ćwiczenie duchowe. Rozlega się brzęczyk interkomu. Przyszedł jakiś gość o imieniu Reg, nie jest umówiony. Ocalona. Odkłada teczkę, która niczym dobry koan i tak przestaje mieć jakikolwiek sens.
– Witaj, Reg. Wejdź, dupku! Dawno się nie widzieliśmy.

 
Wesprzyj nas