Nora Roberts umiejętnie łączy sensację i romans w pasjonującej powieści o kobiecie, której kariera i małżeństwo zawisną na włosku po ujawnieniu dramatycznego sekretu z przeszłości.


Dzieciństwo Emmy McAvoy przypominało bajkę o Kopciuszku – aż do tragicznej nocy, która na zawsze odmieniła losy jej rodziny.

Po wielu latach koszmarów, poczucia winy i szczucia przez fotoreporterów, Emma wreszcie czuje, że zostawiła przeszłość za sobą. Piękna, inteligentna i utalentowana, żyje w blasku fleszy i świecie luksusu. Jednak sława nie jest żadną ochroną, kiedy ktoś czyha na twoje życie.

Okazuje się, że jej narzeczony nie jest tym, za kogo go uważała, zaś ujawnienie najmroczniejszego sekretu, który nadal czai się w zakamarkach pamięci Emmy, może ją drogo kosztować…

Nora Roberts – znana i ceniona autorka bestsellerów „New York Timesa”, której książki zostały przetłumaczone na kilkadziesiąt języków i sprzedały się w nakładzie ponad czterystu milionów egzemplarzy. W Polsce ukazały się m.in. Czarne Wzgórza, W samo południe, Poszukiwania, Trzy boginie, Błękitny dym, Lasy w płomieniach, Świadek, Ukryte skarby, Gorący lód.

Nora Roberts
Życie na sprzedaż
Przekład: Grażyna Jagielska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 3 czerwca 2015


Rozdział 1


Londyn, rok 1967

Emma miała prawie trzy lata, kiedy po raz pierwszy zobaczyła ojca. Wiedziała, jak wygląda. Jego zdjęcia – wycinane skrupulatnie przez matkę z gazet i magazynów – zajmowały każdy wolny skrawek zagraconego, trzypokojowego mieszkania. Jane Palmer nosiła swoją córkę Emmę od fotografii zdobiących liszajowate ściany do zdjęć stojących na zakurzonych, pokiereszowanych meblach i opowiadała o romansie, który kwitł swego czasu między nią a Brianem McAvoyem, liderem popularnej grupy rockowej Devastation. Im więcej wypiła, tym romans był w jej wspomnieniach wspanialszy.
Emma rozumiała niewiele z tego, o czym opowiadała jej matka. Wiedziała, że mężczyzna na zdjęciach był kimś ważnym, że jego zespół grał dla królowej. Nauczyła się rozpoznawać jego głos płynący z radia lub z singli, które kolekcjonowała Jane.
Ma więc znajomości w Waszyngtonie, pomyślał. Jeżeli znajomości mogły załatwić papierkową robotę, to jak najbardziej był za. Rozejrzał się po pokoju, który był tylko trochę większy od schowka na szczotki. Zapewne policzy mu i za ten pokój, pomyślał, patrząc na drzwi do drugiego pomieszczenia. Whitney MacAllister miała umysł dyplomowanej księgowej i twarz…
Lubiła głos ojca i to, co – jak się później dowiedziała – było nieznacznym irlandzkim akcentem.
Sąsiedzi użalali się nad biednym maleństwem zdanym na matkę, która miała słabość do dżinu i paskudny charakter. Czasem docierał do nich przenikliwy głos Jane, rzucane przez nią przekleństwa i zawodzenie Emmy. Panie zajęte trzepaniem dywaników lub rozwieszaniem cotygodniowego prania zaciskały wtedy usta i wymieniały znaczące spojrzenia.
Na początku lata 1967 roku często kręciły głowami, słysząc płacz małej dobiegający z otwartego okna. Zgodnie doszły do wniosku, że Jane Palmer nie zasługuje na tak słodką córeczkę, ale sprawę tę przedyskutowały we własnym gronie. Żadnemu z mieszkańców tej dzielnicy Londynu nie przyszłoby do głowy donieść władzom o wyczynach pani Palmer.
Rzecz jasna, Emma nie rozumiała takich określeń jak alkoholizm i choroba psychiczna, ale już w wieku trzech lat nieomylnie rozpoznawała humory matki. Wiedziała, którego dnia może spodziewać się uśmiechu i pieszczot, a którego czeka ją bura i klapsy. Kiedy atmosfera w mieszkaniu stawała się wyjątkowo ciężka, brała czarnego pluszowego psa Karola, wpełzała do szafki pod kuchennym zlewem i przeczekiwała, w ciemnościach i wilgoci, atak złego humoru matki.
Czasami nie udawało jej się zrobić tego dość szybko.
– Siedź prosto, Emmo! – Jane przeciągnęła szczotką po jasnych włosach córki. Zacisnąwszy zęby, stłumiła nagłą chęć zdzielenia dziecka szczotką przez plecy. Nie straci panowania nad sobą, nie dzisiaj. – Będziesz śliczna. Przecież chcesz być dzisiaj śliczna, prawda?
Emmie nie zależało na tym specjalnie, nie wtedy, gdy szczotka kaleczyła jej skórę na głowie, a nowa różowa sukienka była tak wykrochmalona, że aż drapała. Emma dalej kręciła się na stołku, podczas gdy Jane próbowała związać wstążką jej niesforne loki.
– Powiedziałam, siedź spokojnie.
Emma pisnęła, kiedy matka wpiła palce w jej kark.
– Nikt nie lubi brudnych, potarganych dziewczynek. -Jane wzięła dwa głębokie oddechy i rozluźniła uścisk. Nie chciała posiniaczyć dziecka. Kochała je, naprawdę. Byłoby źle, gdyby Brian zobaczył siniaki, bardzo źle.
Ściągnęła Emmę ze stołka, nadal trzymając ją mocno za ramię.
– Cóż to za nadąsana buzia! – Ale była zadowolona z inspekcji. Ze swoimi jasnymi, puszystymi włosami i wielkimi, niebieskimi oczami Emma wyglądała jak rozpieszczona księżniczka. – Spójrz tylko! – Jane odwróciła córkę w stronę lustra, tym razem delikatnie. – Czy nie jesteś ładna?
Badając swoje odbicie w upstrzonym plamkami lustrze, Emma wydęła usta. Mówiła londyńską gwarą tak jak matka, sepleniąc po dziecinnemu.
– Dlapie.
– Dama musi pocierpieć, jeżeli chce podobać się mężczyźnie. – Jane czarny wyszczuplający gorset też wpijał się boleśnie w ciało.
– Dlaczego?
– To część bycia kobietą. – Jane okręciła się przed lustrem, oglądając swoje odbicie najpierw z lewego, potem z prawego boku. W ciemnoniebieskiej sukni jej pełne kształty prezentowały się korzystnie, materiał opinał ją szczelnie, uwydatniając obfity biust. Brian zawsze lubił jej piersi, pomyślała i poczuła nagły przypływ podniecenia.
Boże, nikt przed nim ani nikt po nim nie dorównał mu w łóżku. Miał w sobie żądzę, dziką żądzę, ukrytą starannie pod maską opanowania i pewności siebie. Znała go od dzieciństwa i przez ponad dziesięć lat z przerwami była jego kochanką. Nikt nie wiedział lepiej od niej, co potrafi Brian McAvoy w stanie pełnego podniecenia erotycznego.
Na chwilę zatopiła się w marzeniach, wyobrażając sobie, że zrywa z niej sukienkę, błądzi wzrokiem po jej ciele, a jego smukłe palce rozpinają plisowany gorset.
Byliśmy dobrzy we dwoje, przypomniała sobie, czując falę wilgoci między udami. I znów będziemy.

Przywołała się do porządku, ujęła szczotkę i przygładziła fryzurę. Za ostatnie pieniądze, przeznaczone na życie, kazała ufarbować sięgające ramion włosy, tak by harmonizowały z lokami Emmy. Kręcąc głową, patrzyła, jak miękko się układają. Zanim minie dzisiejszy dzień, nigdy już nie będzie musiała martwić się o pieniądze.
Usta miała starannie pociągnięte różową szminką o bardzo bladym odcieniu, tak jak supermodelka Jane Asher z okładki ostatniego numeru „Vogue’a”. Zdenerwowana, sięgnęła po czarną kredkę i pogrubiła kreski w kącikach oczu.
Emma patrzyła na nią zafascynowana. Dzisiaj matka nie pachniała dżinem, lecz wodą kolońską Tygrysica. Emma sięgnęła po szminkę i dostała po palcach.
– Trzymaj łapy z dala od moich rzeczy! – Jane wymierzyła córce dodatkowego klapsa. – Nie mówiłam ci, żebyś niczego nie dotykała?!
Emma przytaknęła. Oczy miała już pełne łez.
– I nie waż się beczeć! Nie chcę, żeby zobaczył cię po raz pierwszy z oczami jak królik i zapuchniętą twarzą. Powinien już tu być. – W głosie matki pojawiła się ostra nuta, więc Emma odsunęła się na bezpieczną odległość. – Jeżeli zaraz nie przyjdzie… – Jane przećwiczyła w myślach różne warianty działania, uważnie przyglądając się swojej sylwetce w lustrze.
Zawsze była dużą dziewczyną, ale nigdy nie była gruba. To prawda, suknia wydawała się przyciasna, ale opinała ją w interesujących miejscach. Chude dziewczyny mogą być w modzie, ale ona wiedziała, że kiedy gaśnie światło, mężczyźni wolą okrągłe, dobrze zbudowane kobiety. Żyła ze swojego ciała dość długo, by się o tym przekonać.
Ta lustracja dodała Jane pewności siebie. Wyobraziła sobie, że przypomina blade posępne modelki, za którymi szaleje Londyn. Nie miała dość zmysłu krytycznego, by dostrzec, że fryzura w kolorze jasnoblond nie pasuje do jej karnacji, a proste jak druty włosy nadają rysom ostry wyraz. Pragnęła być na fali. Zawsze.
– Pewnie mi nie uwierzył. Nie chciał uwierzyć. Mężczyźni nigdy nie chcą swoich dzieci – zadrżała. Jej ojciec nie chciał, w każdym razie, dopóki nie zaczęły rosnąć jej piersi. – Pamiętaj o tym, Emmo, moje dziecko! – Spojrzała na córkę z namysłem. – Mężczyźni nie chcą dzieci. Kobieta jest im potrzebna do jednego, a do czego, dowiesz się aż nazbyt wcześnie. Robią swoje i do widzenia, a ty zostajesz z wielkim brzuchem i złamanym sercem.
Wzięła papierosa. Spacerowała po pokoju, zaciągając się nerwowo. Żeby to była trawka, zapragnęła – słodka, uciszająca niepokoje trawka! Niestety, pieniądze na narkotyki poszły na nową sukienkę Emmy. Och, to matczyne poświęcenie!
– No cóż, może cię nie chcieć, ale nie będzie mógł się ciebie wyprzeć. Wystarczy spojrzeć. – Mrużąc oczy przed dymem, badała wzrokiem córkę. Targnęło nią gwałtowne uczucie, niemal macierzyńskie. Po dokładnym myciu bachor wyglądał jak z obrazka. – Jesteś jego cholernym odbiciem, Emmo, złotko. W gazetach pisali, że żeni się z tą dziwką Wilson. Rodowa forsa i wyszukane maniery. Ale jeszcze zobaczymy! Zobaczymy! Wróci do mnie. Zawsze wiedziałam, że wróci. – Zdusiła papierosa w wyszczerbionej popielniczce. Dopalał się, dymiąc. Potrzebowała drinka, odrobinę dżinu na uspokojenie nerwów. – Usiądź na łóżku – nakazała małej. -Siedź i bądź cicho. Ruszysz moje rzeczy, to pożałujesz.
Wypiła dwa drinki, zanim rozległo się pukanie do drzwi. Serce zaczęło jej walić. Jak większość pijaków czuła się po alkoholu bardziej atrakcyjna, bardziej opanowana. Przygładziła włosy, przywołała na twarz coś, co miało być zmysłowym uśmiechem, i otworzyła drzwi.

Był piękny. Przez chwilę widziała tylko jego zalaną słońcem postać, wysoką i smukłą, falujące blond włosy i pełne, surowe usta, które nadawały mu wygląd poety, a może apostoła. Kochała go na tyle, na ile w ogóle była zdolna kochać.
– Brian! Jak to miło, że wpadłeś! – Jej uśmiech zniknął, gdy dostrzegła dwóch towarzyszących mu mężczyzn. – Podróżujesz w grupie, Bri?
Nie miał ochoty na żarty. Gotowało się w nim z wściekłości na myśl, że został zmuszony do ponownego spotkania z Jane i wyładował gniew na swoim menedżerze i narzeczonej. Teraz, kiedy już tu był, miał zamiar wyjść tak szybko, jak to tylko możliwe.
– Pamiętasz Johnno? – Brian wszedł do mieszkania. Zapach dżinu, potu i tłuszczu z wczorajszego obiadu obudził w nim niemiłe wspomnienia z dzieciństwa.
– Jasne! – Jane skinęła krótko głową wysokiemu basiście. Miał diament na małym palcu i brodę pokrytą ciemnym meszkiem. – Podbijamy świat, co Johnno?
Johnno rozejrzał się po obskurnym mieszkaniu.
– Niektórzy z nas.
– To Pete Page, nasz menedżer.
– Panno Palmer! – Ugrzeczniony trzydziestolatek błysnął w uśmiechu bielą zębów i podał Jane wypielęgnowaną dłoń.
– Mnóstwo o panu słyszałam. – Ręka Jane spoczęła w jego dłoni w sposób, który sugerował, że powinien podnieść ją do ust. Pete to zignorował. – Zrobił pan z naszych chłopców gwiazdorów.
– Uchyliłem przed nimi odpowiednie drzwi.
– Występ dla królowej, program w telewizji, nowy album na liście przebojów i już wkrótce wielkie amerykańskie tournee… – Jane obejrzała się na Briana. Miał włosy niemal do ramion, twarz szczupłą, bladą i wrażliwą. Zdjęcia tej twarzy zdobiły ściany pokojów nastolatków po obu stronach Atlantyku, a drugi album, Complete Devastation, piął się w górę list przebojów. – Zdobyliście wszystko, czego pragnęliście…
Niech go licho, jeżeli pozwoli wzbudzić w sobie poczucie winy za to, że do czegoś w życiu doszedł!
– To prawda.
– Niektórzy dostają więcej, niż pragną. – Odrzuciła w tył swoje długie włosy. Ze złotych kół, które nosiła w uszach, łuszczyła się farba. Umilkła na chwilę, przywołując uśmiech na twarz. Miała dwadzieścia cztery lata, była o rok starsza od Briana, i jej zdaniem, o wiele mądrzejsza. – Zaproponowałabym panom herbatę, ale nie spodziewałam się tak licznej kompanii.
– Nie przyszliśmy na herbatę. – Brian wcisnął ręce w kieszenie opinających biodra dżinsów. Posępny wyraz twarzy, z jakim tu jechał, jeszcze się pogłębił. To prawda, był młody, ale wyrósł na twardziela. Nie miał zamiaru pozwolić, by ta zniszczona, przesiąknięta dżinem, chora z samotności baba narobiła mu kłopotów. – Tym razem nie powiadomiłem policji, Jane. Z uwagi na dawne czasy. Ale jeżeli nadal będziesz mnie szantażować, dzwonić albo pisać listy z pogróżkami, zrobię to, możesz mi wierzyć.
Podmalowane grubą kreską oczy Jane się zwęziły.
– Chcesz nasłać na mnie gliniarzy? Proszę cię bardzo! Ciekawe, co powiedzą twoi fani i ich stetryczali rodzice, kiedy przeczytają o tym, jak zrobiłeś mi dziecko. I jak porzuciłeś mnie i swoją biedną córeczkę, a sam tarzałeś się w forsie i żyłeś niby król. Jak to będzie wyglądało, panie Page? Myśli pan, że uda się panu załatwić Brianowi i chłopakom drugi występ u królowej?
– Panno Palmer! – Głos Petera był łagodny i spokojny.
Spędził wiele godzin, szukając wyjścia z sytuacji. Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że tracił niepotrzebnie czas. Rozwiązaniem były pieniądze.
– Jestem pewien, że nie chce pani rozgłaszać w prasie o swoich prywatnych problemach. I nie sądzę, żeby mogła pani mówić o porzuceniu, którego nie było.
– Och! Brian, czy to jest twój menedżer, czy cholerny adwokat?
– Nie byłaś w ciąży, kiedy cię zostawiłem.
– Nie wiedziałam, że jestem w ciąży! – krzyknęła i uczepiła się jego czarnej skórzanej kamizelki. – Upewniłam się dopiero dwa miesiące później. Już cię nie było. Nie miałam pojęcia, gdzie cię szukać. Mogłam się tego pozbyć. – Przylgnęła do niego mocniej, kiedy zaczął odrywać od siebie jej ręce. – Znałam ludzi, którzy mogli mi to załatwić, ale się bałam. Bardziej bałam się skrobanki niż tego, że je będę miała.
– No więc urodziła dzieciaka. – Johnno przysiadł na poręczy fotela, wydobył gauloise’a i ciężką złotą zapalniczkę. Przez ostatnie dwa lata nabrał kosztownych zwyczajów i świetnie się z tym czuł. – To nie znaczy, że twojego, Bri.
– Jego, ty popieprzony pedale!
– No, no! – Johnno pozostał nieporuszony. Zaciągnął się dymem i dmuchnął nim wolno w twarz Jane. – Prawdziwa z ciebie dama, co?
– Daj spokój, Johnno. – Głos Petera nie stracił nic ze swojej łagodności. – Panno Palmer, jesteśmy tu, by załatwić sprawę po cichu.
Strzał w dziesiątkę, pomyślała Jane.
– Nie wątpię. Wiesz, że nie byłam wtedy z innym, Brian. -Przylgnęła do niego, rozpłaszczając biust na jego klatce piersiowej. – Pamiętasz Boże Narodzenie, ostatnie nasze wspólne święta? Byliśmy na prochach i trochę nas poniosło. Nigdy nie stosowaliśmy żadnych środków. Emma skończy trzy lata we wrześniu.
Pamiętał, choć wolałby zapomnieć. Miał dziewiętnaście lat, wypełniała go muzyka i złość. Ktoś przyniósł kokę, wziął po raz pierwszy w życiu i poczuł się jak rasowy ćpun. Skręcało go z pożądania. Chciał się pieprzyć.
– A więc masz dziecko i myślisz, że jest moje. Dlaczego czekałaś tak długo, żeby mi o tym powiedzieć?
– Mówiłam już, że nie mogłam cię znaleźć.
Jane zwilżyła usta, marząc o kolejnym drinku. Lepiej mu nie mówić, że podobała jej się wtedy rola męczenniczki, biednej panny z dzieckiem, zupełnie samej na świecie. I że znaleźli się mężczyźni, jeden czy dwóch, którzy pragnęli ulżyć jej niedoli.
– Poszłam do agencji dla dziewcząt, które znalazły się w kłopotach. Myślałam, że ją oddam, no wiesz, do adopcji. Ale kiedy już się urodziła, nie mogłam. Była taka podobna do ciebie. Pomyślałam, że dowiesz się i będziesz wściekły. Bałam się, że nie dasz mi jeszcze jednej szansy.
Rozpłakała się. Duże, grube łzy spływały po jej twarzy, rozmazując pokłady makijażu. Były brzydkie i bardziej niepokojące, bo szczere.
– Wiedziałam, że wrócisz, Brian. Wiedziałam od czasu, gdy w radiu zaczęli nadawać twoje piosenki, a w sklepach muzycznych pojawiły się twoje plakaty. Piąłeś się w górę. Czułam, że ci się uda. Ale, Jezu, nigdy bym nie przypuszczała, że będziesz taki sławny. Zaczęłam się zastanawiać…
– Nie wątpię… – mruknął Johnno.
– Zaczęłam się zastanawiać – powiedziała przez zaciśnięte zęby – czy nie chciałbyś wiedzieć o dziecku. Poszłam do twojego dawnego mieszkania, ale wyprowadziłeś się i nikt nie chciał mi powiedzieć, dokąd. Ale myślałam o tobie każdego dnia. Spójrz! – Ujmując go za ramię, wskazała na zdjęcia, którymi okleiła ściany. – Wycięłam i zachowałam wszystko, co ukazało się na twój temat.
Spojrzał na swoją powieloną dziesiątki razy postać. Ścisnęło go w żołądku.

 
Wesprzyj nas