Każdy, kto kochał i cierpiał z powodu straty, lub po prostu cierpiał, powinien przeczytać tę książkę, a potem przeczytać ją ponownie, i jeszcze raz.


Na Wymiary życia składają się trzy odrębne, pozornie niezwiązane ze sobą, a równocześnie splecione wątki, w których Barnes próbuje uporać się ze stratą ukochanej żony.

To hołd złożony miłości i wnikliwa analiza smutku.

*

W pisarstwie Barnesa widać aforystyczną prostotę, spokój i głębię… Wymiary życia są książką dojmująco smutną, ale też znakomitą: to pean na cześć miłości, i na temat miłości, zaskakująco pełen życia.
“HERALD”

To książka przejmująca tym bardziej, że Barnes nie roztkliwia się nad sobą ani nad innymi… Uderzający opis bólu człowieka, który kochał ponad miarę i stracił ponad miarę.
“SPECTATOR”

Każdy, kto kochał i cierpiał z powodu straty, lub po prostu cierpiał, powinien przeczytać tę książkę, a potem przeczytać ją ponownie, i jeszcze raz.
“INDEPENDENT”

Przeczytać tę książkę to zaszczyt. Napisać ją – to nadzwyczajne dokonanie.
“THE TIMES”

Tournachon napisał, że trzy najważniejsze symbole współczesności to „fotografia, elektryczność i aeronautyka”.

Julian Patrick Barnes (ur. 1946) – angielski powieściopisarz, autor opowiadań i eseista. Wydał dziewięć powieści: Metroland, Before She Met Me, Papuga Flauberta, Pod słońce, Historia świata w 10 i pół rozdziałach, Pomówmy szczerze, Jeżozwierz, Anglia, Anglia i Love. Jest także autorem zbioru opowiadań Po drugiej stronie La Manche i zbioru felietonów Letters from London. Jego książki zostały przetłumaczone na ponad trzydzieści języków. Jest jedynym pisarzem (i do tego nie-Francuzem!), którego uhonorowano we Francji zarówno Prix Medicis, jak i Prix Femina. Mieszka w Londynie.

Julian Barnes
Wymiary życia
Przekład: Dominika Lewandowska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 3 czerwca 2015


Łączymy z sobą dwa elementy które nigdy dotąd nie były połączone. I świat ulega zmianie. Ludzie mogą tego od razu nie zauważyć, ale to bez znaczenia. Tak czy owak, świat uległ zmianie.

Dwudziestego trzeciego marca 1882 roku pułkownik Fred Burnaby z Królewskiej Gwardii Konnej, członek rady Towarzystwa Aeronautycznego, wystartował z gazowni w Dover i wylądował w połowie drogi między Dieppe i Neufchatel.

Cztery lata wcześniej Sarah Bernhardt wystartowała z centrum Paryża i wylądowała nieopodal Emerainville w departement Seine-et-Marne. Osiemnastego października 1863 roku Felix Tournachon wystartował z Pola Marsowego w Paryżu; niesiony wichrem na wschód, po siedemnastu godzinach wylądował awaryjnie przy torach kolejowych nieopodal Hanoweru.

Fred Burnaby podróżował sam czerwono-żółtym balonem o nazwie „Zaćmienie”. Kosz balonu miał półtora metra długości, metr szerokości i metr głębokości. Burnaby ważył sto osiem kilogramów, był ubrany w żakiet w paski i przylegającą do głowy czapkę, do której przytroczył chustkę, żeby osłonić kark przed słońcem. Wziął ze sobą dwie kanapki z wołowiną, butelkę wody mineralnej Apollinaris, barometr, by móc określić wysokość, termometr, kompas i zapas cygar.

Sarah Bernhardt podróżowała w towarzystwie swojego kochanka, artysty Georges’a Clairina, oraz zawodowego aeronauty pomarańczowym balonem „Dońa Sol”, nazwanym tak dla upamiętnienia jej ówczesnej roli w Comedie-Francęaise. O szóstej trzydzieści wieczorem, po godzinie lotu, aktorka odegrała matkę, przygotowując tartines de foie gras. Aeronauta otworzył butelkę szampana, wystrzeliwując korek w niebo; Bernhardt piła ze srebrnego kielicha. Potem zjedli pomarańcze i wyrzucili pustą butelkę do jeziora Vincennes. Uniesieni swoją nagłą wyższością, radośnie zrzucili balast na maluczkich w dole: rodzinę angielskich turystów na galerii Kolumny Lipcowej; później – na weselników bawiących się na wiejskim pikniku.

Tournachon podróżował wraz z ośmioma towarzyszami aerostatem zrodzonym z jego chełpliwej wyobraźni: „Stworzę balon – Balon nad Balony -przeolbrzymich rozmiarów, dwadzieścia razy większy niż największy”. Nazwał go „Olbrzym”. Między rokiem 1863 a 1867 balon wykonał pięć lotów. W tym drugim locie uczestniczyła żona Tournachona Ernestine, bracia aeronauci Louis i Jules Godardowie i potomek pionierskiej rodziny baloniarzy, Montgolfierów Brak doniesień o tym, jaki wzięli prowiant.

Oto jakie środowiska latały wówczas balonami: zapalony angielski amator, zadowolony z przezwiska „balonomaniak” i gotowy wsiąść do wszystkiego, co ma się wznieść w powietrze; najsławniejsza aktorka tamtych czasów, odbywająca gwiazdorski lot; oraz zawodowy baloniarz, który uruchomił „Olbrzyma” jako przedsięwzięcie komercyjne. Dwieście tysięcy widzów obserwowało, jak balon po raz pierwszy wzbija się w powietrze, niosąc trzynastu pasażerów, z których każdy zapłacił tysiąc franków; w gondoli aerostatu, przypominającej wiklinowy piętrowy domek, był pokój wypoczynkowy, łóżka, toaleta, zakład fotograficzny, a nawet drukarnia, gdzie na bieżąco produkowano pamiątkowe druki.

Bracia Godard byli wszechobecni. Zaprojektowali i zbudowali „Olbrzyma”, a po dwóch pierwszych lotach wzięli go do Londynu na wystawę w Pałacu Kryształowym. Niedługo potem trzeci brat, Eugene Godard, przyjechał z jeszcze większym balonem na ogrzane powietrze, który wzniósł się dwa razy z Cremorne Gardens. Aerostat miał pojemność dwukrotnie większą niż „Olbrzym”, a jego piec na słomę, wraz z kominem, ważył 445 kilogramów. W pierwszym londyńskim locie Eugene pozwolił uczestniczyć jednemu angielskiemu pasażerowi, za opłatą w wysokości pięciu funtów. Tym człowiekiem był Fred Burnaby.

Baloniarze ci ochoczo wpisywali się w narodowe stereotypy; Unieruchomiony przez sztil nad kanałem La Manche Burnaby „nie zważając na uchodzące gazy”, zapala cygaro, by się lepiej skupić. Kiedy dwie francuskie łodzie rybackie dają mu sygnał, żeby wylądował na wodzie, a oni go wyłowią, w odpowiedzi, „by ich oświecić, zrzuca im egzemplarz «Timesa»” – zapewne dając w ten sposób do zrozumienia, że wielkie dzięki, panowie, ale praktyczny angielski oficer sam sobie świetnie poradzi. Sarah Bernhardt wyznaje, że baloniarstwo z natury ją pociąga, bo „moja marzycielska dusza nieustannie wynosi mnie pod niebo”. W czasie krótkiego lotu dla wygody ma zapewnione proste krzesło o wyplatanym siedzisku. Publikując swoją relację z tej przygody, Bernhardt, wiedziona fantazją, postanawia zdać ją z perspektywy krzesła.

Aeronauta zstępował z niebios, szukał równego terenu do lądowania, pociągnięciem linki otwierał klapę, zrzucał drapacz i często wzbijał się znów dwanaście czy piętnaście metrów, dopóki łapy kotwicy nie znalazły zaczepienia. Wtedy to zbiegała się miejscowa ludność. Gdy Fred Burnaby wylądował w pobliżu Chateau de Montigny dociekliwy wieśniak wsadził głowę do sflaczałej powłoki i omal się nie udusił. Miejscowi z ochotą pomogli spuścić resztę gazu i złożyć balon; a Burnaby’emu ci ubodzy francuscy robotnicy wydali się znacznie bardziej życzliwi i uprzejmi niż ich angielscy bracia. Wydzielił im pół suwerena, pedantycznie informując ich przy tym, jaki był kurs walutowy, kiedy opuszczał Dover. Gościnny rolnik, monsieur Barthelemy Delanray, zaoferował aeronaucie nocleg. Wpierw jednak odbyła się kolacja wydana przez madame Delanray: omlette aux oignons, gołąb saute z kasztanami, warzywa, ser Neufchatel, cydr, butelka bordeaux i kawa. Potem przybył miejscowy lekarz, a także rzeźnik z butelką szampana. Burnaby zapalił cygaro przy kominku i pomyślał, że „zdecydowanie lepiej wylądować balonem w Normandii niż w Essex”.

Chłopi, którzy gonili za balonem lądującym nieopodal Emerainville, nie mogli się nadziwić, widząc, że na jego pokładzie znajduje się kobieta. Bernhardt nawykła do wielkich wejść: czy kiedykolwiek miała większe niż to? Oczywiście rozpoznano ją. Wieśniacy nie omieszkali jej zabawić stosownie dramatyczną opowieścią o makabrycznym morderstwie popełnionym niedawno w tym właśnie miejscu, w którym ona teraz siedzi (na swoim słuchającym i prowadzącym narrację krześle). Wkrótce zaczął padać deszcz; aktorka, znana ze swej szczupłości, zażartowała, że jest za chuda, by zmoknąć – przemyka między kroplami. Następnie, po rytualnym rozdaniu napiwków, balon i jego załoga zostali odeskortowani na stację w Emerainville, w samą porę, by ostatnim pociągiem wrócić do Paryża.

Wiedzieli, że to niebezpieczne. Fred Burnaby wkrótce po starcie omal nie wpadł na kominy gazowni. „Dońa Sol” tuż przed lądowaniem omal nie wleciała do lasu. Kiedy „Olbrzym” rozbił się przy torach kolejowych, doświadczeni bracia Godard roztropnie wyskoczyli z gondoli przed ostatecznym uderzeniem; Tournachon złamał nogę, a jego żona doznała urazów szyi i klatki piersiowej. Balon wypełniony gazem może wybuchnąć; balon wyposażony w palenisko, jak nietrudno zgadnąć, może się zapalić. Każdy start i lądowanie niosły ryzyko. A większy nie znaczyło bezpieczniejszy: większy balon – jak się okazało na przykładzie „Olbrzyma” – był tym bardziej zdany na łaskę wiatru. Pierwsi aeronauci, którzy przelatywali nad kanałem La Manche, często mieli na sobie korkowe kamizelki ratunkowe, na wypadek gdyby wylądowali na wodzie. I nie było spadochronów. W sierpniu 1786 roku – kiedy baloniarstwo było jeszcze w powijakach – w Newcastle zginął pewien młody mężczyzna, spadłszy z wysokości kilkudziesięciu metrów. Wraz z innymi przytrzymywał balon na linach; gdy podmuch wiatru nagle poderwał powłokę, jego towarzysze puścili, a on nie, i wzleciał. A potem spadł. Jak to ujął pewien współczesny historyk: „Siła uderzenia była taka, że nogami aż po kolana wbił się w klomb, a jego narządy wewnętrzne popękały i wytrysnęły na ziemię”.

Aeronauci to byli nowi Argonauci, ich przygody natychmiast opisywano. Lot balonem łączył miasto i wieś, Anglię i Francję, Francję i Niemcy. Lądowania budziły wielkie emocje: balon nie niósł zła. Przy normandzkim kominku monsieur Barthelemy’ego Delanraya miejscowy lekarz wzniósł toast za powszechne braterstwo. Burnaby trącił się kieliszkiem z nowymi przyjaciółmi. Wtedy też, jak to Brytyjczyk, objaśnił im, na czym polega wyższość monarchii nad republiką. No ale przecież przewodniczącym Brytyjskiego Towarzystwa Aeronautycznego był Jego Książęca Mość książę Argyll, a trzema wiceprzewodniczącymi Jego Książęca Mość książę Sutherland, Wielce Szanowny hrabia Dufferin i członek parlamentu Wielce Szanowny lord Richard Grosvenor. Francuski odpowiednik, Societe des Aeronautes, założone przez Tournachona, było bardziej demokratyczne i intelektualne. Jego arystokratami byli pisarze i artyści: George Sand, Dumasowie, pere et fils, Offenbach.

Baloniarstwo oznaczało wolność – wolność podległą jednak siłom wiatru i niepogody. Aeronauci często nie potrafili stwierdzić, czy znajdują się w ruchu czy w bezruchu, nabierają wysokości czy ją tracą. Na początku wyrzucali garść piór, które leciały do góry, jeśli balon się obniżał, a w dół, jeśli się wznosił. Ta technika została udoskonalona i za czasów Burnaby’ego używano w tym celu podartych na paski gazet. Co do pomiarów poziomych, Burnaby wynalazł własny prędkościomierz w postaci małego papierowego spadochronu na czterdziestopięciometrowej jedwabnej lince. Wyrzucał go z gondoli i mierzył, w jakim czasie linka się napręży. Siedem sekund oznaczało, że balon leci z prędkością dziewiętnastu kilometrów na godzinę.

W ciągu pierwszego wieku latania podejmowano wiele prób, by zapanować nad nieposłuszną powłoką i zwisającym z niej koszem. Eksperymentowano ze sterami i wiosłami, z pedałami i kołami poruszającymi śmigła; wszystko to niewiele zmieniało. Burnaby uważał, że kluczem jest kształt: należało postawić na napędzany mechanicznie aerostat w formie tuby albo cygara – tak się też ostatecznie okazało. Ale wszyscy, zarówno Anglicy jak i Francuzi, konserwatyści czy postępowcy, zgadzali się, że przyszłość latania należy do maszyn cięższych od powietrza. I choć nazwisko Tournachona zawsze łączono z baloniarstwem, założył on też Towarzystwo Popierania Komunikacji Powietrznej Aparatami Cięższymi od Powietrza; jego pierwszym sekretarzem był Juliusz Verne. Inny entuzjasta, Wiktor Hugo, stwierdził, że balon jest jak piękna płynąca po niebie chmura – tymczasem ludzkość potrzebuje
odpowiednika ptaka, tego cudu, co rzuca wyzwanie grawitacji. We Francji kwestią latania zajmowali się głównie zwolennicy postępu społecznego. Tournachon napisał, że trzy najważniejsze symbole współczesności to „fotografia, elektryczność i aeronautyka”.

Na początku latały ptaki, a ptaki stworzył Bóg. Latały anioły, a anioły stworzył Bóg. Mężczyźni i kobiety mieli długie nogi i puste plecy, a Bóg stworzył ich takimi nie bez przyczyny. Zaczynając z lataniem, zaczynało się z Bogiem. Te zmagania miały trwać bardzo długo i zrodziło się z nich wiele pouczających legend.

 
Wesprzyj nas