Powieść autorki bestsellerowej Gorzkiej czekolady i Pamiętnego lata. Dwie siostry zakochane w jednym mężczyźnie. Pasjonująca powieść o miłości, rodzinie i żądzy władzy.


Żona Maxa, Angela, pochodząca z arystokratycznej rodziny, zakochała się przed laty w tajemniczym, przystojnym nieznajomym i mimo ostrzeżeń rodziców wyszła za niego za mąż.

Kochanka Francesca, piękna włoska stewardessa, uznała, że dzięki Maxowi ma szansę wyrwać się z prowincji. Sall ma dwie córki i syna. Amber jest bardzo podobna do ojca – inteligentna, silna i konsekwentnie zmierzająca do celu, natomiast Paola – konsumpcyjnie nastawiona do życia – przy pomocy matki usiłuje znaleźć bogatego męża.

Kiedy córki Maxa dorastają, zakochują się w tym samym mężczyźnie, wpływowym polityku z Mali, i żadna z nich nie ma zamiaru dzielić się nim z konkurentką…

Lesley Lokko urodziła się w 1964 roku w Szkocji w rodzinie ghańsko-szkockiej. Wychowała się w Granie, kształciła się w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Jest autorką kilku znakomicie przyjętych powieści obyczajowych: Świat u stóp, Gorzka czekolada, Jedna bogata, druga biedna, Pamiętne lato, Prywatna sprawa.

Lesley Lokko
Szafranowe niebo
Przekład: Bożena Krzyżanowska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 3 czerwca 2015


CZĘŚĆ PIERWSZA

Prolog

Londyn, Anglia 1974

Amber Sall pomimo wysokiego wzrostu zwinęła się w maleńki kłębek. Położyła się skulona w schowku na buty na parterze, próbując zmieścić się w zagłębieniu, w którym zazwyczaj chowano odkurzacz. Była to spora, ciemna wnęka, odgrodzona od świata zewnętrznego grubą warstwą zimowych płaszczy i szalików, które wisiały wzdłuż ściany, a jednocześnie jedyne miejsce w domu, gdzie nie dobiegały odgłosy kłótni. Amber bez większych problemów tolerowała krzyk i coraz głośniejsze wrzaski Maxa, ale za nic w świecie nie mogła znieść płaczu. Kiedy matka zaczynała płakać – najpierw cichutko, potem coraz głośniej i rozpaczliwiej – a jej rozdzierające szlochy docierały do wszystkich pokojów w całym domu, dziewczynka uciekała tam, gdzie właśnie teraz się znajdowała, czyli do schowka na buty. Tylko tutaj, w miejscu, do którego docierały jedynie przytłumione dźwięki, bicie jej serca powoli wracało do normy i stopniowo ustępowała wzbierająca w piersiach panika.
W schowku panowała kojąca cisza. Amber wtuliła twarz w jeden koniec szalika i zaczęła liczyć minuty w nadziei, że krzyki nie potrwają zbyt długo. Jedna, druga, trzecia. Kiedy dotarła do dziewiątej, usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami, że aż zadrżały szyby, a potem odgłos ciężkich kroków na schodach. Dziewczynka wstrzymała oddech, ale niczego więcej już nie słyszała. Kilka minut siedziała w całkowitym bezruchu, czekając, czy coś jeszcze się zdarzy. W domu panował spokój. Po jakimś czasie usłyszała samochód Maxa. Silnik zakaszlał raz, drugi… w końcu auto odjechało. Amber westchnęła z ulgą, wyszła ze schowka na buty i pobiegła prosto na piętro.
Matka leżała w teatralnej pozie na jedwabnej otomanie w salonie. Odwróciła zalaną łzami twarz w stronę córki.
– Kochanie – szepnęła cicho. – Max wyszedł.
– Tak, wiem, ale mamy dopiero poniedziałek – stwierdziła dziewczynka dobitnie. – Na pewno wróci. Jestem ci do czegoś potrzebna?
– Przytul mnie. Mocno mnie przytul – poprosiła matka, ocierając łzy. – Chodź do mnie, kochanie.
– Nie – zaoponowała zdecydowanie Amber, widząc, że po policzkach matki spływa czarny tusz. – Pobrudzisz mi twarz. Przyślę ci Krystynę.
Odwróciła się do wyjścia.
– Poproś ją, żeby przyniosła mi… herbatę! – zawołała za nią matka.
Dziewczynka przewróciła oczami. Herbatę? Chyba raczej brandy. Zbiegła po schodach.

Krystyna, uprzejma polska pomoc domowa, krzątała się w kuchni. Była przyzwyczajona do takich sytuacji. Uśmiechnęła się do Amber, uścisnęła ją, a potem zniknęła na schodach z tacą, na której stała mała srebrna piersiówka. Dziewczynka wyjęła z szafy płaszcz, złapała zeszyty i wyszła z domu, trzaskając za sobą drzwiami. Przebiegła przez ulicę, szybko pokonała schody prowadzące do frontowych drzwi Becky i niecierpliwie nacisnęła dzwonek. Chciała znaleźć się jak najdalej od napięcia panującego w jej domu.
Matka Becky otworzyła drzwi i od stóp do głów zmierzyła dziesięcioletnią dziewczynkę, która stała na progu. Ponura mina na ładnej twarzy mówiła wszystko. Kobieta westchnęła. Choć po przeciwnej stronie ulicy mieszkał milioner Max Sall, serdecznie współczuła jego dzieciom, zwłaszcza Amber. Na pewno Max nie był idealnym ojcem, do tego dochodziły dość dziwne domowe układy: żona i rodzina w Londynie, kochanka i córka w Rzymie. Na domiar złego Angela była beznadziejną matką, co więcej – alkoholiczką… Nic dziwnego, że biedne dziecko tak marnie wygląda.
– Becky jest na piętrze, kochanie – powiedziała Susan Aldridge.
Oparła się pokusie, żeby przytulić przemykającą obok Amber. Dziesięciolatka pobiegła schodami na górę, pokonując po dwa stopnie naraz. Matka Becky nie odezwała się ani słowem, gdy jednak usłyszała trzaśnięcie drzwi pokoju córki, przyszło jej na myśl, że Amber wcale nie jest dzieckiem, które chętnie się przytula. Chociaż miała zaledwie dziesięć lat, była zbyt zamknięta w sobie. Całą swoją postawą wydawała się mówić, że nie potrzebuje niczyjego współczucia, najmocniej dziękuje, poradzi sobie sama. Pod tym względem bardzo różniła się od Becky. Obie dziewczynki przyjaźniły się od przedszkola – prawdę mówiąc, chwilami bardziej przypominały siostry – mimo to naprawdę bardzo się różniły. Amber miała wrodzone zdolności przywódcze i stalową wolę. Była apodyktyczna, rozsądna i aż do przesady poważna. Becky jak typowa marzycielka zawsze chodziła z głową w chmurach, łatwo ulegała innym, wykazywała entuzjazm i nigdy nie miała zbyt wielkich wymagań. Susan przypuszczała, że właśnie dzięki temu dziewczynki tak bardzo się zaprzyjaźniły – przeciwieństwa się przyciągają, nie potrzeba innych uzasadnień. Zamknęła drzwi wejściowe i poszła do kuchni, zastanawiając się, co zrobić na kolację. Na pewno Becky zje wszystko, co podetknie się jej pod nos, natomiast Amber była raczej dość wybredna i wielu rzeczy nie lubiła.
Na piętrze, w zaciszu pokoju Becky, Amber w końcu odetchnęła z ulgą. Gdy pojawiła się w drzwiach, nie powiedziała przyjaciółce o niczym, ale na widok dobrze znanych przedmiotów – książek, lalek, bloków, stosów kartek i setek kolorowych kredek – powoli zaczęła się odprężać. Becky też się nie odezwała, jedynie wyjęła ogromne pudło z kredkami i czyste kartki papieru, po czym ze stoickim spokojem rozpoczęła przygotowania do ulubionej zabawy obu dziewczynek: w papierowe lalki. Amber wybrała kilka kredek, bez entuzjazmu przyłączając się do przyjaciółki. Prawdę mówiąc, była to ulubiona zabawa Becky, która doskonale rysowała i bez trudu wymyślała różne stroje oraz dodatki… Amber przeważnie siedziała w milczeniu obok niej i z zachwytem obserwowała, jak koleżanka przelewa na papier kolorowe marzenia, wymyśla wzory i zamienia puste kartki w tysiące strojów dla obu lalek, przy czym żaden nie jest podobny do pozostałych. Nie miała pojęcia, jak Becky to robi.
Przyglądała się, jak przyjaciółka wyjmuje nożyczki z pudła po butach i zaczyna wycinać parę ciemnopopielatych spodni, które chwilę wcześniej narysowała. Amber podobały się długie, kasztanowe włosy Becky, które kołysały się, gdy dziewczynka z ogromną precyzją cięła dokładnie po narysowanych liniach, nie dopuszczając, żeby nożyczki zboczyły choćby na jotę. Wszystko, co robiła Becky, było ładne i precyzyjne. Papierowa laleczka Amber wyglądała tak, jakby została wydarta z brudnopisu, a nie wycięta z czystej kartki papieru. Dziewczynka z zazdrością rozejrzała się wokół siebie. Uwielbiała ten pokój. Było w nim pełno ulubionych rzeczy Becky: rysunków, małych porcelanowych miseczek na farbki i pędzle, najlepszych dzieł małej artystki porozwieszanych na ścianach, wiklinowych koszów z ubraniami. Na tradycyjnym wieszaku wisiało mnóstwo zimowych czapek i kolekcja baletek… Co dziwne, nie było tu bałaganu, raczej mnogość wszystkiego. Dużo życia – w przeciwieństwie do pustego pokoju Amber. Dwa razy dziennie przychodziła do niego pokojówka: raz tuż po wyjściu dziewczynki do szkoły, a potem ponownie po kolacji. Służąca odkładała wszystko na półki, porządkowała szuflady i słała łóżko. Zupełnie jak w hotelu -skarżyła się dziewczynka Krystynie, jednak Max wydał służbie wyraźne instrukcje: w domu miało być czysto i porządnie. Amber pamiętała, że zaczęło się to po powrocie ojca z miesięcznej podróży służbowej. Odkrył wówczas, że jego dzieci od tygodnia się nie kąpały. Ośmioletni wówczas Kieran próbował tłumaczyć, że chodziło o zakład i sprawdzenie, jak długo człowiek może się obejść bez kąpieli… ale Max był wściekły. Potem każdego dnia armia służących przechodziła przez dom, sprzątała, ścierała kurze i układała wszystko, utrzymując porządek, jakiego życzył sobie pan Sall.
Ani Amber, ani Kieran nigdy nie nazywali go tatusiem, chociaż nie bardzo wiedzieli, dlaczego. To brzmiałoby… głupio. Był więc Maxem. Tak jak Angela była Angelą a nie „mamą”. No cóż, ona z pewnością nigdy nie zachowywała się jak matka. Matki są łagodne, chętnie pocieszają swoje dzieci, jak mama Becky, tymczasem Angela była krucha, wiecznie pijana i nieporadna.
Amber patrzyła, jak Becky powoli ożywia ubranka, które przed chwilą pokolorowała: spódnicę w barwny wzorek, krzykliwą szarfę… maleńką parę butów na wysokich obcasach. Dziewczynka westchnęła. Bardzo chciała być w czymś dobra – w czymkolwiek. Podobało jej się, gdy wszyscy zgodnie twierdzili, że Becky jest artystycznie uzdolniona. O Amber nikt niczego takiego nie mówił. Powtarzano tylko, że jest rozsądna… i dobrze sobie radzi. Prawdę mówiąc, była zmęczona radzeniem sobie. Zwłaszcza że nawet nie wiedziała, co to znaczy.

1


Londyn, Anglia 1978

Amber obudziła się wczesnym rankiem. Ze snu wyrwał ją mocny, przeszywający ból w dole brzucha i głosy dochodzące z parteru. Leżała nieruchomo, na zmianę odczuwając ból i ulgę. Miała pierwszy okres. Wiedziała, czego się spodziewać – mama Becky wyjaśniła obu dziewczynkom wszystko, co trzeba, nie powiedziała tylko, że to aż tak bardzo boli. Z drugiej strony ból w dole brzucha był niczym w porównaniu ze strachem, który ogarnął Amber, gdy słyszała głos Maxa. „Ostatnia kropla”. Dziewczynka wstała z łóżka i poszła do łazienki. Szybko się umyła, odszukała paczuszkę z podpaskami, które dostała od pani Aldridge, po czym włożyła na siebie świeżą piżamę. Właśnie miała zamiar wrócić do łóżka, kiedy usłyszała dochodzący z parteru krzyk, a potem dźwięk rozbijanego szkła. Widocznie Angela rzuciła czymś w Maxa. Albo odwrotnie. Rozległ się następny krzyk, potem odgłos, jakby ktoś ciągnął coś po podłodze. Po przeciwnej stronie korytarza otworzyły się drzwi pokoju Kierana. Amber ponownie wstała z łóżka i z łomocącym sercem wychyliła głowę z pokoju.
– Co się dzieje? – spytał Kieran, spoglądając na nią niepewnie.
– Nie wiem – szepnęła Amber, zerkając przez poręcz. – Właśnie się obudziłam.
– O ile wiem, miał być w Rzymie. Z tą cholerną Francescą -wymamrotał Kieran.
– Wrócił wczoraj wieczorem – wyjaśniła Amber. – Chyba Angela się go nie spodziewała… Od wczoraj nie zdążyła wytrzeźwieć.
Dziewczynka spojrzała na Kierana. Był wyraźnie przejęty. Nie cierpiał, gdy Angela się denerwowała, i nie znosił kłótni rodziców. Amber westchnęła i odwróciła wzrok. Co prawda Kieran był od niej o dwa lata starszy, ale często miała wrażenie, że jest odwrotnie. Dziewczynka niejednokrotnie musiała go pocieszać, zwłaszcza gdy awantury wymykały się spod kontroli. Na widok posiniaczonej i skacowanej Angeli twarz Kierana tężała. Udawał, że nic się nie stało, że wszystko, co się dzieje, jest najnormalniejsze pod słońcem. Amber wiedziała jednak, że potrzeba kilku dni, by brata opuściły ponury nastrój i złość.
Ktoś po raz ostatni trzasnął drzwiami, klucz obrócił się w zamku, a potem zapadła błoga cisza. Kieran szybko wrócił do swojego pokoju. Amber widziała, że chłopak grzebie w swoim szlafroku w poszukiwaniu paczki papierosów, które zawsze trzymał w kieszeni. Stała na górnym podeście schodów, czując, iż ogarniają coraz większy strach. Wiedziała, że coś się wydarzy; czuła to tak samo wyraźnie jak mocne, bolesne skurcze, które sygnalizowały następną, choć nieco inną zmianę.
Nazajutrz rano w domu panowała niezwykła cisza. Krystyna nie przyszła obudzić Amber. Gdy dziewczynka wstała z łóżka, było za późno na pójście do szkoły. Włożyła szkolny mundurek i zbiegła po schodach. Nigdzie nie było widać Angeli. Kieran już wyszedł do szkoły. Amber z niepokojem zajrzała do jadalni. Max siedział w szlafroku przy stole i spokojnie czytał gazetę, jakby nic się nie stało. Dziewczynka usiadła na krześle obok, starając się nie przeszkadzać.
– Gdzie Angela? – spytała jak mogła najobojętniej, wlewając mleko do płatków zbożowych.
– Mama potrzebuje nieco odpoczynku – odparł, odkładając gazetę i przyglądając się córce.
Amber nerwowo przełknęła ślinę.
– Została w łóżku?
– Tak, jeszcze chwilę poleży. Trochę później wyjedzie na jakiś czas.
– Wyjedzie? Dokąd?
– Tam, gdzie panuje idealny spokój.
Max bacznie przyjrzał się dziewczynce. Amber oblała się pąsem.
– Chciałbym z tobą na ten temat porozmawiać.
– Czy teraz już z nami zamieszkasz na stałe?
Słowa wyrwały jej się z ust, nim zdołała je powstrzymać.
– Nie. Niezupełnie.
Uśmiechnął się do niej, a potem wypalił.
– Wysyłam cię na kilka tygodni do Rzymu. Jestem zbyt zajęty. Kieran poradzi sobie sam, ale ty jesteś za mała. Będziesz miała prywatne lekcje; zresztą tak czy inaczej zbliża się koniec roku szkolnego. Francesca i Paola zatroszczą się o ciebie.
Wrócił do czytania gazety.
Amber czuła, że serce zamiera jej w piersiach. Spojrzała na ojca przerażona. Próbowała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle. Nie! – chciała krzyknąć. Nigdzie nie pojadę! Nie możesz mnie do tego zmusić! Mam wyjechać na kilka tygodni? Spędzić ten czas z Francescą i Paolą, przyrodnią siostrą, której nienawidzę bardziej niż kogokolwiek na świecie? Amber nie miała najmniejszej ochoty na spędzenie nawet godziny w towarzystwie Paoli, a tym bardziej kilku tygodni. Siedziała w milczeniu obok Maxa, próbując wydobyć z siebie głos. Nie, nie zrobisz mi tego! Tyle że jemu nie można było powiedzieć „nie”. Po prostu to niemożliwe. Dziewczynka znała zasady. Pochyliła głowę, przełknęła łzy i włożyła do ust łyżkę płatków zbożowych. Przeczuwała, że zdarzy się coś okropnego. Jak się okazało, to nie Angelę odsyłano, lecz ją, i to do Rzymu. Do Franceski. I Paoli. Z powodu potwornego gniewu zrobiło jej się niedobrze, wstała więc, pożegnała się z ojcem i pobiegła do swojego pokoju, nie czekając, aż usłyszy coś jeszcze gorszego.
Max jedynie zerknął, gdy Amber wybiegała z pokoju. Chociaż z pozoru starał się zachować spokój, z trudem panował nad złością. Był wściekły na Angelę. Znów mu to zrobiła – właśnie wybierał się do Europy Wschodniej, żeby prowadzić niezwykle delikatne negocjacje. Chciał mieć spokojną głowę, wolną od czczej gadaniny i sprzecznych emocji, które zawsze wydawały się targać jego żoną. Potrzebował ciszy i spokoju, a nie… ciągłego, przewidywalnego aż do znudzenia dramatu, w którym Angela odgrywała główną rolę neurotyczki. Nie mógł tego po prostu zrozumieć – przecież dał żonie wszystko, niczego jej nie brakowało. Miała piękny dom, mnóstwo pieniędzy, dwójkę zdrowych dzieci… wszystko, czego może pragnąć kobieta… więc czego ona jeszcze, do diabła, chce? Odsunął talerz, za bardzo zły, żeby jeść. Rozejrzał się po pokoju. Zobaczył eleganckie meble, wspaniałe obrazy na ścianach, piękną porcelanę, na której stygły jajka i bekon. Taaak, naprawdę niczego jej nie brakowało. Włożył w to mnóstwo ciężkiej pracy, a teraz Angela chce wszystko rzucić? Za butelkę whisky? Max potrząsnął głową. Nie mógł jej zrozumieć. Powoli oderwał wzrok od wypolerowanej powierzchni stołu i pięknie ułożonych kwiatów. Złość, którą odczuwał, nagle gdzieś prysnęła, a jej miejsce zajął dziwny, niewytłumaczalny smutek. Max odsunął krzesło od stołu, wyszedł z jadalni i cięższym niż zazwyczaj krokiem udał się do swojego gabinetu na piętrze. Przez chwilę stał w progu i rozglądał się po wnętrzu. Książki; ulubione obrazy i rzeźby; piękne biurko, które wiele lat temu kupiła mu Angela… Podszedł do niego i usiadł. Wysunął szufladę po lewej stronie. W środku, między białymi serwetkami, leżał jego największy skarb: zniszczony, poplamiony pluszowy miś. Max spojrzał na niego i w jednej chwili cofnął się w czasie. W ciągu zaledwie kilku sekund znalazł się z powrotem w miejscu, w którym wszystko się zaczęło.

Był zimny sierpniowy poranek tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Chłód i wilgoć, które wdzierały się pod ubranie, wyraźnie sygnalizowały koniec lata. Dziewięcioletni Markus Salzman nie myślał o chłodzie – miał poważniejsze problemy. Od kilku dni matka bez przerwy płakała, a nikt nie potrafił mu wyjaśnić, dlaczego. W ubiegłym tygodniu ojciec nagle gdzieś zniknął. Na szczęście poprzedniego wieczora niespodziewanie wrócił, ale wyglądał, jakby postarzał się o dziesięć lat. Markus był jedynakiem, więc nie miał się z kim podzielić swoimi obawami. Lotte, gospodyni, do której zazwyczaj się zwracał, gdy Mutti była zdenerwowana, tym razem milczała jak głaz. W charakterystyczny dla siebie sposób nadymała wargi i jedynie szeptem porozumiewała się w korytarzach z podkuchennymi albo służącym ojca, Joachimem. Nic nie chciała powiedzieć chłopcu. Sam musiał dojść, co się właściwie dzieje. Oczywiście, wiedział o wojnie, która – zdaniem wszystkich – zbliżała się wielkimi krokami i lada dzień mogła wybuchnąć. Markus usłyszał o tym, kucając przy zamkniętych drzwiach salonu w przeddzień niespodziewanego powrotu ojca. Podsłuchiwał rozmowę wujków i sąsiada, miłego Herr Finkelsteina. Chłopiec wychwycił jedynie pojedyncze słowa, których nie potrafił zrozumieć: Kindertransport, Anglia, Kulturgemeinde. Zmarszczył czoło, próbując wszystko jakoś ze sobą powiązać. Niestety, zanim udało mu się połączyć poszczególne fragmenty w logiczną całość albo przynajmniej zapamiętać z podsłuchiwanej rozmowy jak najwięcej, żeby potem pobiec do mamy i zażądać od niej wyjaśnień, znalazła go Lotte i kazała mu iść do łóżka.
Dlatego teraz, w chłodny sierpniowy poranek, próbując wciągnąć parę szorstkich wełnianych spodni, Markus zastanawiał się, dlaczego wezwano go do salonu i kazano ciepło się ubrać. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.

 
Wesprzyj nas