Po prawie stu latach profesor Andrzej Nowak odkrywa nieznane dokumenty, z których wynika, że w 1920 roku europejskie mocarstwa były gotowe przehandlować Polskę w zamian za pokój z bolszewicką Rosją.


Upalne lato 1920 roku. Armie sowieckie stoją pod Warszawą, Polacy gotują się do bitwy ostatecznej. Na kongresie Międzynarodówki panuje triumfalny nastrój, wszak „po trupie białej Polski wiedzie droga do pożaru, którego płomienie ogarną świat”.

Przeciw pomocy dla Polski strajkują angielscy dokerzy, Czechosłowacja wykorzystuje okazję, by zająć Zaolzie. Sytuacja jest dramatyczna, ale Niemcy nie wyglądają na wystraszonych, bowiem sowieccy wysłannicy w Berlinie przekonują, że nie przekroczą ich granicy. Armia Czerwona oddaje Niemcom Działdowo.

Zachód występuje w obronie Polski, rokuje z Sowietami. Na konferencji w Spa jak zwykle oschły wobec Polaków Lloyd George wymusza na premierze Grabskim akceptację granicy na Linii Curzona. Każda cena jest warta pokoju, a w końcu Rzeczpospolita sama sobie winna. Każda cena jest warta przetrwania. A jaką cenę byli gotowi zapłacić nasi sojusznicy?

Pojęcie appeasementu jest powszechnie kojarzone z kapitulacyjną polityką względem Hitlera, której najbardziej haniebnym owocem było oddanie Niemcom Czechosłowacji. W swojej nowej książce Andrzej Nowak używa tego terminu do opisania ściśle tajnych działań, które w 1920 roku państwa zachodnie podjęły wobec Polski. Opowiadająca o kulisach tych wydarzeń popularnonaukowa praca to wydarzenie na rynku książki historycznej.

Andrzej Nowak (ur. 1960) – historyk, sowietolog, kierownik Zakładu Historii Europy Wschodniej na UJ, profesor zwyczajny w Instytucie Historii PAN. Wykładał historię Polski i Rosji na wielu zagranicznych uniwersytetach, m.in. na Harvardzie, Cambridge, Columbia University. Jako ekspert od polityki wschodniej wielokrotnie występował w telewizji. Autor dwudziestu kilku książek, dwukrotny laureat Nagrody Klio (w 1995 za „Jak rozbić rosyjskie imperium” i w 2001 za „Polska i „trzy” Rosje. Studium polityki wschodniej Józefa Piłsudskiego”), trzykrotny – Nagrody Rektora UJ za wybitne osiągnięcia naukowe (2009, 2010, 2011), oraz m.in. laureat Nagrody im. Jerzego Giedroycia.

Andrzej Nowak
Pierwsza zdrada Zachodu
1920 – zapomniany appeasement
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 4 czerwca 2015


O Polsce, zanim miał decydować o jej losie, Lloyd George nie wiedział wiele — tak można to najdelikatniej chyba określić. Kojarzył z nią dobrze chyba tylko jedną postać: światową gwiazdę, jaką był niewątpliwie Ignacy Jan Paderewski, bożyszcze sal koncertowych i salonów całego Zachodu. Frances Stevenson, sekretarka-kochanka Kozła (jak złośliwi nazywali Lloyda George’a ze względu na jego skłonność do romansów), odnotowała w swoich dziennikach jego prawdziwą fascynację Paderewskim. Podczas wspólnego lunchu z wielkim pianistą w marcu 1915 roku Lloyd George odparł jednak jego natarczywe pytania o możliwość oddzielenia Polski od Rosji, aktualnej sojuszniczki Wielkiej Brytanii w Wielkiej Wojnie. Jako odpowiedzialny polityk brytyjski stwierdził wówczas, że nie sądzi, by Rosja kiedykolwiek się na to zgodziła. Może, co najwyżej, dać Polsce autonomię. Na retoryczne pytanie Paderewskiego, co Finlandii dała formalna autonomia w ramach Cesarstwa Rosyjskiego, Lloyd George już dyplomatycznie wolał nie odpowiadać. Z Paderewskim brytyjski premier spotykał się jeszcze kilkakrotnie podczas konferencji pokojowej w Paryżu, kiedy niepodległość Polski (po zawaleniu się Cesarstwa Rosyjskiego) wydawała się bezdyskusyjna, sporne były natomiast jej granice. Podczas jednej z takich rozmów Lloyd George miał być zauroczony opowieścią Paderewskiego o Polsce i — jak to zapisała panna Stevenson — „innych bałkańskich [sic!] narodach”. Ponieważ nie wiedział nic o historii tego regionu, z poważną miną oświadczył wtedy polskiemu premierowi, że oto dokopują się w tej rozmowie do „fundamentów bardzo starożytnego świata”. Zaliczenie Polski do Bałkanów było, dodajmy, raczej typowym przejawem śmiało okazywanej przez lokatora Downing Street 10 ignorancji geograficznej. Dość przypomnieć, że nie potrafił w ogóle znaleźć na mapie Słowacji, mylił Ankarę z Mekką, ucieszył się za to, kiedy dowiedział się, że Nowa Zelandia jest ulokowana na wschód od Australii.

Lloyd George na pewno nie obciążał swojej pamięci geografią ani historią Europy Wschodniej (tu, przypomnę, wystarczyła ekspertyza Lewisa Namiera, do której dostęp dawał premierowi niezastąpiony sekretarz Kerr). Interesowały go tylko teraźniejszość i dająca się ogarnąć jego wyobraźnią przyszłość. Polska miała w tej teraźniejszości i przyszłości znaleźć swoje miejsce — to jest takie, jakie wyznaczy jej brytyjski premier, opierając się na swoim wyjątkowym, lepszym niż u wszystkich innych polityków świata, rozeznaniu w potrzebach nowego globalnego porządku. Miał to być porządek szlachetny, zgodny z zasadami liberalnej sprawiedliwości, tak jak ją walijski liberał rozumiał w odniesieniu do międzynarodowej polityki. Skoro niepodległość Polski stała się możliwa — to jest sprawiedliwa. Od końca 1917 roku Lloyd George trzymał się tego przekonania. Bronił go nawet przeciw tym członkom swego gabinetu, którzy na gruncie moralnym właśnie próbowali podważać sens odbudowania Polski. Do najostrzejszej takiej polemiki doszło między premierem a generałem Janem Smutsem, południowoafrykańskim członkiem gabinetu imperialnego. Smuts, który, jak pamiętamy, porównał Polaków do kafirów, to jest urodzonych niewolników, stanowczo apelował w marcu 1919 roku do Lloyda George’a, by nie tworzyć „zamku z piasku”, jakim z pewnością okaże się Polska. Zabierze ona tereny zamieszkane przez Niemców i Rosjan (sic!), jej powstanie będzie niesprawiedliwością wobec tych wielkich narodów, na którą Niemcy już się słusznie skarżą… Premier odpowiedział wtedy z poczuciem moralnej racji i sobie właściwą zgryźliwą ironią: „Czy mam rozumieć, że pańska propozycja sprowadza się do rezygnacji z zasady narodowości i pozostawienia wielkiej liczby uciskanych Polaków pod pruskimi rządami? […] Czy byłby pan równie gotowy na koncesje wobec niemieckich interesów w Południowej Afryce, w sprawie których Niemcy także zanoszą skargi?”.

Czy wobec ujawnionej tutaj kontrowersji możemy przyjąć tezę, jakiej chciał bronić Norman Davies w swoim niewielkim studium z 1974 roku, w którym twierdził, że Lloyd George jako Walijczyk — przedstawiciel małego, uciśnionego narodu — sympatyzował naturalnie z Polską (sam premier przedstawiał swoje motywy w ten właśnie sposób w liście do Paderewskiego)? Niezupełnie. Wydaje się, że Lloyd George odczuwał charakterystyczną dla liberałów brytyjskich, pewną sympatię wobec „słabszych i uciemiężonych” (pod warunkiem, że korzyści z ciemiężenia nie ciągnęli akurat sami liberałowie brytyjscy). Z postawy tej wynikało zainteresowanie sprawą polską w XIX wieku, przy okazji kolejnych powstań przeciw carskiemu imperium. Kiedy jednak Rosja stała się ważną sojuszniczką Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza od momentu, kiedy carat został obalony i można było sympatię geopolityczną (w czasie wojny z Niemcami) połączyć z brakiem wstrętu ideowego, wówczas oddanie losu Polski w ręce — teraz już dobrej — Rosji wydawać się mogło zarówno wygodne, jak i sprawiedliwe nawet walijskiemu liberałowi. Polska mała i słaba, uciskana przez „reakcyjną” Rosję, ewentualnie zasługiwała na współczucie. Od 1918 roku już odbudowana Polska była jeszcze jednym małym państewkiem, które winne było wdzięczność zwycięskim mocarstwom alianckim za to, że w ogóle znalazło się na mapie. Nie zasługiwała już na współczucie ani na dalsze zainteresowanie. Mogła zasłużyć na gniew, jeżeli nie chciała pogodzić się z przypisaną jej przez mocarstwa skromną rolą. Przy tworzeniu nowego ładu musiało się znaleźć miejsce na refleksję o Rosji i Niemczech. Skoro oba wielkie mocarstwa przegrały w Wielkiej Wojnie, to zasługiwały one teraz na liberalne współczucie, przynajmniej w jakimś stopniu. Na pewno zasługiwały na zainteresowanie jako stałe elementy każdego wyobrażonego porządku europejskiego. Polska miała się zadowolić funkcją małego puzzla, którego brzegi będą tak okrawane ręką brytyjskiego gracza, by pasował do tak ważnych granic Niemiec i Rosji. Polska, która nie chciała się pogodzić z procesem owego obcinania granic, budziła czystą irytację. Niemcy i Rosja, powołujące się na prawo obrony swoich granic (przecież realnych i wpisanych w pamięć oraz wyobraźnię polityczną elit brytyjskich przez ostatnie sto lat, od 1815 roku) mogły natomiast liczyć na większe zrozumienie. Ten mechanizm, łączący pamięć i wyobraźnię polityczną, działał także w przypadku Davida Lloyda George’a.

Liberalizm spotykał się tutaj z imperializmem — brytyjskim — i prowadził do pełnego pasji potępienia niemoralnego imperializmu „małego narodu”. „Lloyd George uważał za całkowicie naturalne, że sam rządzi ponad czterystoma pięćdziesięcioma milionami poddanych nie-Anglików, nie wspominając o dysydentach irlandzkich czy walijskich, ale potępiał rządy Polski nad pięcioma milionami Białorusinów i Ukraińców jako «imperializm» i «militaryzm». Nie zauważył, że Polska, mając trzydzieści milionów ludności i terytorium większe od Wielkiej Brytanii, nie może być traktowana na równi z innymi małymi narodami, które znał. Lloyd George nie mógł zajmować się sprawami polskimi w izolacji. Po pierwsze, musiał brać pod uwagę sprzeczne z nimi wymagania polityki wobec innych krajów, szczególnie Rosji, a po drugie, opinie potężnych i skłonnych do sporów kolegów z Rady Ministrów”.

Tylko ostatnia uwaga w analizie Normana Daviesa wydaje się wątpliwa. Warto jednak zatrzymać się nad nią chwilę. Jak już pisałem, Lloyd George zdominował całkowicie swój gabinet. Musiał się liczyć na pewno z liderem konserwatywnej większości popierającej go parlamentarnej koalicji. Andrew Bonar Law, ze względu na swoje słabe zdrowie i brak zainteresowania polityką europejską, w niczym Lloydowi George’owi jednak nie przeszkadzał. W sprawach zagranicznych naturalnie powinno się liczyć również zdanie sekretarza stanu Foreign Office. Od października 1919 roku stanowisko to przejął od lorda Balfoura George Nathaniel Curzon. O cztery lata starszy od Lloyda George’a, należący do wąskiego grona arystokracji wywodzącej swe pochodzenie wprost od normańskich najeźdźców z XI wieku, był Curzon politykiem doświadczonym i wydawałoby się, dobrze przygotowanym do kierowania dyplomacją brytyjską, szczególnie wobec Rosji. Wykształcony w najbardziej elitarnych szkołach — w Eton, a następnie w znanym nam już Balliol College w Oksfordzie, podjął jako młody człowiek serię egzotycznych podróży — przez Rosję, Azję Centralną i Persję (1888–1889), Syjam, Indochiny i Koreę (1892) aż po najbardziej niedostępne obszary Afganistanu i Pamiru (1894). Stał się najlepszym znawcą geopolitycznego „uskoku” pomiędzy Imperium Brytyjskim a Imperium Rosyjskim — od Persji po Pamir. W książkach poświęconych tej tematyce ostrzegał stanowczo przed zagrożeniem, jakie dla interesów brytyjskich stanowi ekspansja Rosji w Azji Środkowej i Wschodniej. Podkreślał zwłaszcza rolę basenu Morza Kaspijskiego i Persji jako przedmurza brytyjskich Indii. Jako czynny polityk konserwatywny szybko osiągnął ważną i zaszczytną funkcję wicekróla Indii (1899–1905); od 1914 roku pełnił w kolejnych gabinetach honorowe funkcje Lorda Tajnej Pieczęci, przewodniczącego Izby Lordów, a także — już bardziej praktyczną — przewodniczącego Rady do spraw Lotnictwa. Kiedy Balfour przebywał na konferencji pokojowej w Paryżu, od początku 1919 roku Curzon właściwie wyręczał go w Londynie w roli kierującego bieżącymi sprawami Foreign Office. Zastąpił go ostatecznie, odstępując Balfourowi funkcję Lorda Przewodniczącego Rady, czyli formalnego zastępcy premiera.

Oskarżano go o próżność, nie lubiano, uznawano powszechnie za sztywnego (był rzeczywiście sztywny, dosłownie, wskutek wypadku konnego w młodości). Trudno adaptował się do zmian (przewodniczył nieskutecznej lidze przeciwko nadaniu praw wyborczych kobietom), łatwo go było urazić. Nie umiał oprzeć się dominacji wykorzystującego te słabości Lloyda George’a. Najbardziej rozpaczliwym przykładem tej bezradności może być płaczliwy list, jaki Curzon skierował w lipcu 1920 roku do premiera, kiedy ten, bez żadnej konsultacji z kierownikiem Foreign Office, podjął decyzję o skierowaniu z misją do Warszawy lorda d’Abernona, dyplomatycznego przedstawiciela Zjednoczonego Królestwa w Berlinie. Curzon oddał kontrolę nad sprawami europejskimi premierowi i jego głównemu doradcy — Kerrowi. Stał się notariuszem ich decyzji. Starał się natomiast nie oddawać pola w kwestiach Azji, a zwłaszcza najlepiej sobie znanego obszaru, na którym stykały się interesy brytyjskie i rosyjskie. W dyskusjach prowadzonych wewnątrz rządu w interesującym nas okresie wiosny i lata 1920 roku zawsze starał się zwracać uwagę na niebezpieczeństwo ekspansji Rosji — teraz sowieckiej — w kierunku Zakaukazia, w stronę południowego, perskiego wybrzeża Morza Kaspijskiego. Za odsunięcie tego zagrożenia od Imperium Brytyjskiego gotów był płacić ustępstwami dla Moskwy w Europie Wschodniej, choć jako staromodny konserwatysta czuł najwyższy wstręt wobec perspektywy negocjowania z „czerwonymi”.

Znacznie aktywniejszy od Curzona, zarówno w debatach wewnątrzrządowych, jak i na polu publicystyki, był Winston Churchill, sekretarz stanu War Office w nowym rządzie Lloyda George’a. Jedyny, jak pamiętamy, który gotów był przeciwstawiać się premierowi. Najbardziej znany z brytyjskich polityków nie wymaga drobiazgowej prezentacji. Przypomnę tylko, iż urodzony we wspaniałym pałacu w Blenheim pod Oksfordem w 1874 roku jako trzeci syn siódmego księcia Marlborough, należał do najwyższej warstwy brytyjskiej arystokracji. Ojciec wspiął się w karierze politycznej do szczebla kanclerza skarbu. Syn był surowo wychowywany. Przygotowany do służby wojskowej w Royal Military Academy w Sandhurst, jako oficer huzarów walczył w Afganistanie w 1897 roku, a w następnym roku wziął udział w ostatniej szarży brytyjskiej kawalerii — pod Omdurmanem w Sudanie. W czasie wojny burskiej w 1899 roku był korespondentem prasowym; uwięziony przez Burów, zbiegł w brawurowy sposób. Bohater dnia tym łatwiej mógł dostać się do Izby Gmin, wybrany jako reprezentant Partii Konserwatywnej w 1900 roku. Jako zwolennik wolnego rynku przeszedł cztery lata później do Partii Liberalnej, co na długie lata uczyniło go dla kolegów ze zdradzonej partii parszywą owcą. W elicie liberałów zbliżył się bardzo do Lloyda George’a, od 1905 roku zdobywał także pierwsze stanowiska rządowe. W roli pierwszego lorda Admiralicji od 1911 roku odpowiadał za przygotowanie Wielkiej Brytanii do wojny morskiej. Na tym też stanowisku, po wybuchu pierwszej wojny, zainicjował wielką operację desantową przeciwko Turcji — lądowanie na półwyspie Gallipoli u wejścia do cieśniny dardanelskiej. Krwawe niepowodzenie tej operacji (kwiecień 1915–styczeń 1916) ściągnęło na Churchilla ogromną krytykę. Stał się jednym z najbardziej atakowanych przez prasę i znienawidzonych przez dużą część opinii publicznej polityków. Musiał odejść ze stanowiska. Zdecydował się wtedy służyć w okopach w północnej Francji, kilkadziesiąt razy prowadząc do ataku swój batalion szkockich strzelców. Lloyd George wyciągnął do niego pomocną dłoń w 1917 roku, wprowadzając go ponownie do rządu, najpierw jako ministra do spraw zaopatrzenia, a od stycznia 1919 sekretarza stanu War Office.

Najzdolniejszy niewątpliwie, obok samego premiera, polityk w rządzie Lloyda George’a, miał jednocześnie wyjątkowo słabą pozycję. Konserwatywna większość parlamentarnego zaplecza rządu, na czele z Bonarem Lawem, nie cierpiała go, pamiętając mu zdradę z 1904 roku. Opinia publiczna nie zapomniała mu Gallipoli. Miejsce Churchilla w rządzie zależało w zasadzie od dobrej woli Lloyda George’a. Ten chciał wykorzystywać energię i pomysły swego młodszego kolegi do gigantycznego zadania demobilizacji wielomilionowej armii po skończonej wojnie i zarazem utrzymania zdolności do obrony poszerzonej jeszcze od konferencji wersalskiej strefy interesów Imperium Brytyjskiego. Churchill jednak miał także swój pogląd w kwestii Rosji, a ściśle mówiąc — komunizmu. Bolszewików uważał za największe cywilizacyjne zagrożenie. Chciał ich zwalczać, kiedy jeszcze — jak liczył — można było urwać łeb komunistycznej hydrze. Mógł pod tym względem liczyć na poparcie przynajmniej części środowisk konserwatywnych. Tak długo tylko, dopóki można było sobie wyobrazić realną szansę obalenia bolszewików środkami konserwatywnymi, to jest nienaruszającymi przyzwyczajeń, także geopolitycznych, brytyjskiej opinii publicznej. Było to możliwe, póki głównym narzędziem krucjaty antybolszewickiej, finansowanej i zaopatrywanej sprzętowo w miarę możliwości przez Wielką Brytanię, mieli być sami Rosjanie — „biali”. Kiedy ci pod koniec 1919 roku przegrali wojnę domową z „czerwonymi”, można było sobie wyobrażać już tylko mniej zachowawcze scenariusze likwidacji władzy sowieckiej w Moskwie. Bowiem albo wymagałoby to zaangażowania w pełnej, militarnej skali samej Wielkiej Brytanii (czego na Wyspach nikt nie chciał, a lewicowa opozycja doprowadziłaby wówczas wprost do wojny domowej), albo trzeba byłoby zacząć wspierać nowe „państwa pograniczne”, czyli na pierwszym miejscu Polskę, by poprowadziły ofensywę na Moskwę pod swoimi sztandarami, ożywiając jednocześnie resztki „białych”. Można by wreszcie postawić na Niemcy jako uznaną potęgę militarną, którą w takim wypadku należało przywrócić do działania przeciw „czerwonej” Rosji. Obydwa ostatnie, sprzeczne zresztą ze sobą, scenariusze Churchill rozważał serio. Obydwa nie miały niemal żadnego poparcia wśród ważnych polityków brytyjskich.

Mimo to nas interesuje szczególnie jeden z nich, w którym dostrzeżone zostaje w końcu, to jest po utracie nadziei na walkę samych „białych” Rosjan, znaczenie krajów Europy Wschodniej, bezpośrednich sąsiadów Rosji. W tym scenariuszu musiała pojawić się Polska. Churchill nie był do niej uprzedzony. Przeciwnie, jako amator historii znał tradycje Sobieskiego (jednego z mistrzów sztuki operacyjnej czasów, kiedy na scenie europejskiej zabłysnął geniusz pierwszego diuka Marlborough Johna Churchilla), jako huzar doceniał także dawne tradycje kawaleryjskiej brawury Polaków. Polska nie była dla niego kompletną terra incognita. Był nawet osobiście na jej zachodnim krańcu w roku 1906, kiedy na zaproszenie cesarza Wilhelma II przyglądał się manewrom armii II Rzeszy na Śląsku. Przy okazji odwiedził wówczas siostrę swego bardzo nielubianego ojczyma (lady Churchill, po śmierci pierwszego męża, wyszła w 1900 roku za George’a Fredericka Myddletona Cornwallisa-Westa, rówieśnika swego syna), słynną księżnę Daisy Hochberg von Pless, panią na Pszczynie i Książu. Śląsk wtedy bardzo mu się spodobał. To nie czyniło z niego znawcy Europy Wschodniej, ale na pewno miał o niej większe pojęcie niż Lloyd George czy sekretarze premiera. I był gotów pod koniec 1919 roku postawić na Polskę i inne „państwa pograniczne” (albo na Niemcy!), jeśli tylko miałoby to pomóc w zatrzymaniu „bolszewickiej zarazy”.

Dla Curzona zaś sprawa Polski była częścią innej układanki, takiej mianowicie, w której dałoby się osłabić nie tylko samych „czerwonych”, lecz także rosyjskie imperium jako takie, a ściśle mówiąc — jako głównego rywala Imperium Brytyjskiego w Azji Środkowej i Wschodniej. Decentralizacja, może federalizacja, a nawet obcięcie terytorium Rosji na strategicznie ważnych obrzeżach (gubernie nadbałtyckie czy Zakaukazie), w każdym razie umocnienie istniejących już Border States, państw pogranicznych (z Polską na czele) — to mogłoby być dobre rozwiązanie. Taka sugestia pojawiała się w memorandum opracowanym w Foreign Office. Curzon zdecydował się puścić je w obieg w gabinecie Lloyda George’a 3 października 1919 roku, kiedy premier zaczął objawiać zniecierpliwienie dotychczasową, zgodną z koncepcją Churchilla polityką wspierania „białej” Rosji.

Dokument ten nie został dotąd zauważony przez żadnego bodaj badacza brytyjskiej polityki wobec Europy Wschodniej. Wart jest jednak uwagi: jako spójna, radykalnie różna od przeforsowanej ostatecznie przez Lloyda George’a, propozycja polityki Wielkiej Brytanii wobec problemu Rosji, bolszewizmu i „państw pogranicznych”. Jest to także propozycja odmienna od idei antybolszewickiej krucjaty Churchilla, często błędnie przedstawianej jako alternatywa dla prosowieckiego appeasementu premiera. Dokument ten należy koniecznie przypomnieć także jako swoisty debiut lorda Curzona w roli zwierzchnika Foreign Office (jeszcze nie formalnego, ale już nadzorującego pracę ministerstwa), który wypowiada się w sprawie polityki wschodnioeuropejskiej. Fascynujące jest, jak daleko koncepcje zawarte w owym debiucie odbiegają od stereotypowego skojarzenia, które przylgnie do lorda Curzona wraz z określeniem linii wyznaczonej w lipcu 1920 jako wschodniej granicy Polski. Przyjrzyjmy się więc, czego chciał lord Curzon, co rozważał serio jako najlepsze rozwiązanie sprawy rosyjskiej i polskiej zarazem jesienią 1919 roku.

W kilkuzdaniowym wstępie do tajnego dziewięciostronicowego memoriału Curzon rekomenduje go jako przygotowaną przez „pewnego zdolnego członka Foreign Office” odpowiedź na postawione przez premiera zasadnicze pytanie o cele polityki brytyjskiej wobec Rosji. Autor memoriału zaczynał swój wywód od stwierdzenia, że w razie zwycięstwa Rosja „biała” będzie oznaczać nie przywrócenie pokoju i ładu, ale zaostrzenie konfliktów z sąsiadami, z odrodzoną Polską, z Finlandią, z krajami Zakaukazia, odnowienie tradycyjnego imperializmu rosyjskiego. Niemcy będą gotowe do pomocy takiemu partnerowi w „masakrze mniejszych państw” (the massacre of smaller States). Mniej „reakcyjne”, bardziej demokratyczne odłamy ugrupowań antybolszewickiej Rosji, takie jak ośrodek Nikołaja Czajkowskiego czy byłego premiera Kiereńskiego, nie mają żadnego realnego znaczenia. Jeśli „reakcyjna” Rosja wygra i odnowi „jedną, niepodzielną” strukturę imperium, to wkrótce dojdzie do nowej rewolucji. Pokoju ani porządku nie będzie. Autor memoriału wzywa, by w świetle tych prognoz zastanowić się nad znaczeniem Polski, Finlandii i krajów nadbałtyckich. Kluczowe znaczenie ma Polska. W tekście memoriału pojawia się powtarzane potem w prasie brytyjskiej określenie Polski jako „osi”, wokół której powinna się obrócić wschodnioeuropejska polityka Londynu (Poland is the pivot on which our Eastern European policy ought to turn).

 
Wesprzyj nas