Do historii muzyki wniosła spleen nostalgicznych morn i żywiołowość colader rodem z Wysp Zielonego Przylądka. Nie zmieniły jej ani sława, ani pieniądze, ani Grammy. Pozostała zwyczajną afrykańską kobietą z niezwyczajnym głosem i talentem; upartą, niekonwencjonalną i charyzmatyczną.


Nie robiła nic, by zjednać sobie publiczność, prasę i krytyków, a i tak uwodziła wszystkich. Jej wejściu na scenę towarzyszył szczególny dreszcz emocji, a otoczony nimbem tajemniczości i egzotyki image tworzyli nie specjaliści od marketingu, a naturalność, autentyzm i charyzma godna wielkich amerykańskich dam jazzu i bluesa.

Prywatnie była niezwykle przywiązana do Cabo Verde i Mindelo, w którym mieszkała. Zajmowała się swą liczną rodziną (była babcią i prababcią), niezmiennie skromna, naturalna, spontaniczna. Lubiła dobrą kuchnię, zakupy i… papierosy. Nie wierzyła w przeznaczenie. Nie przywiązywała wagi do pieniędzy. Śpiewała wyłącznie po kreolsku („sâovicentowskim”) lub po portugalsku (z wyjątkiem „Besame mucho”, na potrzeby filmu). Ku żalowi publiczności nigdy nie bisowała dwa razy.

Niegdyś głodna i biedna, lekceważona i poniżana nie chciała o tym mówić, lecz pamiętała… Samochodem jeździła ulicami, po których niegdyś jej – bosonogiej – nie wolno było chodzić. I wciąż śpiewała boso… Nie na pamiątkę, jak wielokrotnie pisano; po prostu nie lubiła chodzić w butach…
Sławna i uwielbiana zawsze i wszędzie pozostawała tą samą „kobietą z Afryki”. Identyfikowała się z tytułową „kobietą z wysp” (Amdjer de nos terra), z płyty „Voz d’Amor.”

Cesária Joana Évora przyszła na świat 27 sierpnia 1941 roku w Mindelo, jedynym mieście na wyspie Sâo Vicente. Matka, kucharka, nie była w stanie zająć się liczną rodziną, ojciec wkrótce umarł. Cesária trafiła do sióstr zakonnych. Po dwóch latach nauki wróciła do domu: kusiło ją nocne, kolorowe życie Mindelo, tętniącego życiem kolonialnego portu.
W wieku 16 lat odkryła swój muzyczny talent i przeżyła pierwsze miłosne rozczarowania. Odtąd śpiewała. Jej sceną stały się portowe bary, publicznością – ich bywalcy, stali i przyjezdni, miejscowi i cudzoziemcy. Śpiewała za grosz, za kolację, za drinka… Jedna miłość, druga… Same rozczarowania i wieczna walka z ubóstwem i brakiem artystycznego spełnienia. Była świadoma swego talentu, ale bezradna.
W 1975 roku zniechęcona, zmęczona życiem bez jutra, alkoholem i osobistymi porażkami milknie na całe 10 lat. Powraca do życia i do muzyki, by nagrać kolejno dwie płyty: zbiorową, w Portugalii, wraz z innymi pieśniarkami z Cabo Verde i solową. Obie bez widoków na przyszłość.
 W roku 1986 w życiu Cesarii pojawił się mieszkający we Francji José da Silva, młody Kabowerdyjczyk, dobry duch, przyszły agent i producent. Sam nie miał nic, ale czuł, że trafił na diament. Zaprosił 47-letnią Cesarię do Paryża. Dwa pierwsze albumy „Diva aux pieds nus” (1988) i „Distino di Belita” (1990), to uporczywa walka o zaistnienie. „Mar Azul” (1991), pierwsza całkowicie akustyczna płyta, to małe światełko w tunelu do kariery; rodzi się Bosonoga Diva. Trzeci album (1992), z tytułową piosenką „Miss Perfumado” i słynnym dziś „Sodade” to dziesiątki tysięcy sprzedanych egzemplarzy i pierwsza złota płyta. I prawdziwa muzyczna konsekracja: recital w paryskiej Olympii.

Evora zostaje uznana za muzyczne odkrycie lat dziewięćdziesiątych

Ukazują się kolejne albumy: „Cesaria” (1995) i „Cabo Verde” (1997), obie nominowane do Grammy. Evora zostaje uznana za muzyczne odkrycie lat dziewięćdziesiątych. Dalej wszystko toczy się szybko. Nowy dom, oczywiście w Mindelo, nowe kontrakty (BMG France), nowe płyty, niezliczone kompilacje i wznowienia, złote i platynowe płyty. I koncerty, setki koncertów od Nowego Jorku do Tokio i wypełnione po brzegi największe sale świata.

Cesaria bierze udział w nagraniach do filmów: śpiewa „Besame Mucho” w filmie „Wielkie nadzieje” w reżyserii Alfonsa Cuarona (1997) i „Ausencia” w filmie „Underground” Emira Kusturicy. Wspiera młodych kabowerdyjskich muzyków, finansuje koncerty. Bierze aktywny udział w muzycznych przedsięwzięciach, mających zwrócić uwagę świata na problemy Afryki i świata. W marcu 2003 roku zostaje, jako pierwsza pieśniarka, Ambasadorem Światowego Programu Żywnościowego przy ONZ. Rok 2004 to apogeum kariery. Płyta „Voz d’Amor” („Głos miłości”) zdobywa Grammy w kategorii world music i kolejne złote i platynowe płyty. Jest to być może najlepsza płyta w karierze Cesárii, kwintesencja muzycznego geniuszu Cabo Verde i prawdziwy dowód miłości artystki do swego kraju i rodzinnego miasta, którego jest zresztą prawdziwym ambasadorem (ma dyplomatyczny paszport Cabo Verde). W 2004 Évora otrzymuje także prestiżową nagrodę Victoires de la Musique i Medaille des Arts et de la Littérature. W 2007 roku zostaje wyróżniona nagrodą francuskiej Legii Honorowej.

W ostatnich latach Cesária zmagała się z problemami ze zdrowiem – jej organizm był wycieńczony eksploatującym trybem życia. 23 września 2011 roku podjęła decyzję o definitywnym zakończeniu kariery artystki, a hiobowa dla wielbicieli jej talentu wieść ukazała się w prestiżowym “Le Monde”. Niestety w tym samym dniu doszło do kolejnego udaru. Évora wyszła ze szpitala bardzo słaba, a jej jedynym życzeniem był powrót do domu, do rodzinnego Mindelo. 16 grudnia po niepokojących symptomach i przy znacznym osłabieniu ogólnym  trafiła do szpitala w Mindelo na Cabo Verde, który nie dysponował odpowiednim sprzętem medycznym. Stan się pogorszył. W sobotę 17 grudnia, na skutek niewydolności krążenia i odmy płucnej Cesária odchodzi.

Opowieść o kobiecie, która boso podbiła muzyczny świat i stała się legendą, a mówiła „jestem po prostu Cesária”.

Elżbieta Sieradzińska –  romanista z zamiłowania i wykształcenia, tłumacz z francuskiego w nocy, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Mińsku Mazowieckim w dzień, od lat przełamuje stereotypy w postrzeganiu roli biblioteki w życiu lokalnej społeczności. Na pewnym życiowym zakręcie spotkała muzykę Cesárii Évory i Cabo Verde. Z serca i duszy muzyk, wokalistka, kompozytorka, autorka tekstów w języku polskim, francuskim i kreolskim. Z własnym zespołem Costanova nagrała promocyjną płytę „Voyage”, o której Remigiusz Grzela napisał, „płyta ma niezwykły klimat, a głos Eli, jeśli szukać miałbym podobnego, przypomina mi głos Dani Klein, wokalistki Vaya Con Dios, trochę też Joan Baez, może nawet jemu jest najbliższy.”
Brała udział m.in. w audycjach muzycznych „Pod dachami Paryża”, spotkaniu Noblistów na Zamku Królewskim, występowała w Instytucie Francuskim i Domu Literatury w Warszawie, we Francji ( m.in. Tydzień Kultury Polskiej w Châteauroux , Festiwal Pięciu Zmysłów w Saint-Egrève), w Rosji i na Ukrainie.

Cesarię poznała, bo zakochała się w jej muzyce. Pojechała na Wyspy Zielonego Przylądka, tam spotkała swoją idolkę i od tej pory towarzyszyła jej w wielu ważnych momentach życiowych. Sama Cesária często nazywała ją „siostrą” lub „córką” – a zdziwionym brakiem podobieństwa między paniami odpowiadała, „Jak to, nie widać?”. Żeby móc komunikować się z Cesarią, Elżbieta Sieradzińska nauczyła się języka kreolskiego (sama Cesária występowała nierzadko w roli nauczycielki). Poznała Wyspy Zielonego Przylądka na tyle dobrze, by napisać przewodnik – “Wyspy Zielonego Przylądka” (wyd. Pascal). Długo wahała się, czy powinna pisać biografię Cesarii, ale uznała, że “bosonoga Diva” godna jest zapamiętania, chciała podzielić się z czytelnikami swoimi wspomnieniami.
Skrzętnie gromadzone przez dziesięć lat prywatnych spotkań z Évorą w czterech stronach świata wymykają się autorce jakby niechcący, przez co opowieść nabiera barw, nerwu i autentyzmu, tworząc swoisty, niepowtarzalny portret jednej z największych artystek w historii world music. To okraszona niepublikowanymi zdjęciami opowieść o muzyce, przyjaźni, bólu istnienia i potrzebie miłości. Opowieść o kobiecie, która boso podbiła muzyczny świat i stała się legendą, a mówiła „jestem po prostu Cesária”.

Elżbieta Sieradzińska
Cesaria Evora
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 3 czerwca 2015


Przystanek Mindelo

Tylko gdzie jest Cesaria? „Przyjedź – powiedziała – prosto do mojego domu”. Ale jak ją odszukać w siedemdziesięciotysięcznym mieście, w środku tej leniwie upływającej niedzieli? Tego nie powiedziała. Gdzieś tu powinna być ulica 1 Maja. I jej dom. Tak było napisane w książce. Spytać kogoś? Ale kogo?
– Czegoś pani szuka? – Chłopak przystaje.
– Ulicy 1 Maja. – Wahanie.
– 1 Maja? Nnnie, nie wiem. – To pewnie mój kulawy portugalski. – Ale… może szuka pani czegoś konkretnego?
A raz kozie śmierć! – Szukam domu… Cesarii Evory.
Twarz mu się rozjaśnia.
– Trzeba było tak od razu, tu każde dziecko wie. To blisko, pokażę. Moja matka przyjaźni się z Cesarią – O tak, zaraz się okaże, że pół Mindelo to przyjaciele Cesarii, a drugie pół to znajomi. – O, to już tu. No to powodzenia.
Dzwonek wygląda na nieużywany. Naciśnięty nie wydaje żadnego dźwięku. W zakratowanym oknie parteru absolutny bezruch. Piętro wyżej – to samo. Telefon? Nie spytałam. Krawężnik oddalony o kilkanaście metrów od wejściowej furtki wygodny nie jest, ale przynajmniej mogę usiąść. Wiatr nieustannie podrywa drobiny ziemi z chodnika. Gałęzie rachitycznych drzew ani drgną. Słońce wgryza się boleśnie w odsłonięte ramiona. Lekko wykrzywione drzwi sąsiedniego domu uchylają się tylko na moment i błyskawicznie zamykają, nim wśliźnie się przez nie jęzor oblepiającego skwaru.
[Mija godzina. Nic.]
Dom jest okazały, ale bez przesady. W zasięgu wzroku stoją większe, bogatsze. Ważne jest samo miejsce, bo wszystko zaczęło się właśnie tu. Na tym bruku, w tej dzielnicy. O rzut kamieniem od tego krawężnika.
Dawne i obecne centrum Mindelo.
W wąskich uliczkach przycupnęły małe, ściśnięte piętrowe pokolonialne domki w kolorach wypłowiałych pasteli. Tu częściej zagląda cień, nawet w wyjątkowo skwarne dni sierpnia, najgorętszego miesiąca na São Vicente. Wydają się pochylać, jakby przytłaczał je ciężar kolonialnej przeszłości, ale to tylko chwilowe złudzenie. W miarę oddalania się od centrum wchodzi się głębiej w zakamarki tego, co kiedyś było peryferiami Mindelo, małej kreolskiej mieściny gdzieś na końcu świata. Dawna Vila Leopoldina, od imienia portugalskiej infantki, przez parę wieków była jedynie miejscem wypasu bydła. Brak wody, podobnie jak na innych wyspach, skutecznie ostudził zapał kolonizatorów do zaludniania wyspy.
São Vicente, raptem 25 na 17 kilometrów, to ostatnia zaludniona wyspa archipelagu, odkrytego w 1460 roku przez Portugalczyka Diogo Gomesa i Wenecjanina Antonia da Noli. Wyspy rozbudziły – przedwcześnie – kolonialne nadzieje, które szybko się rozwiały. Dla Portugalczyków miały być rajem na miarę Azorów. Rajem, czyli spichlerzem, z którego można czerpać do woli i na nim zarabiać, nie kiwnąwszy palcem dla ich rozwoju.
Tymczasem wody było jak na lekarstwo, ziemia nieurodzajna, zabójczy klimat, malaria. Jednak Portugalczycy nie zamierzali się poddawać. Kusił ich handel z niedalekim zachodnim wybrzeżem Afryki. Ale Wyspy trzeba było jako tako zagospodarować, a przede wszystkim zaludnić. Cóż prostszego? Przecież niedaleko jest zachodnie wybrzeże Afryki; setki przyszłych niewolników, schwytanych na dzisiejszych terytoriach Gwinei i Senegalu. Bo który biały wytrzymałby pracę w tym morderczym klimacie?
[Mija druga godzina. Krawężnik coraz twardszy. Drzwi domu Cesarii nadal zamknięte na trzy spusty.]
Handel się rozwijał. Ogromne zasoby soli, bawełna, trzcina cukrowa, orsełka – porost niezbędny do barwników skóry. Magazyn dla handlu niewolnikami – najbardziej tragiczna karta w historii Cabo Verde. Wyspy, doskonale położone na skrzyżowaniu szlaków handlowych Europy, Afryki i Ameryki, stały się wyśmienitym punktem przerzutowym. To z Santiago – najbardziej afrykańskiej i największej wyspy archipelagu – wypływały statki hańby, wiozące hebanowy żywy towar do Europy i za ocean, do Ameryki. Tu najprawdopodobniej rozpoczął swą niewolniczą odyseję Kunta Kinte, bohater Korzeni Alexa Haleya.
Na szczęście Mindelo miało inne atuty, przede wszystkim bardzo dogodne położenie, by zbudować tu port. Kampanie angielskie umieściły więc tu swoje składy węglowe. Statki nie nadążały wpływać i wypływać. Czternastego kwietnia 1874 roku kreolska wioska uzyskała prawa miejskie.
[Trzecia godzina. Zaczynam być głodna.]
Anglicy przyciągają tu nie tylko statki i pieniądze; miasto przesiąka ich nawykami i zainteresowaniami. Ma to wielki wpływ na życie społeczne, kulturalne, sportowe. Nic dziwnego, że wyjątkowe miejsce zajmują tu od zawsze piłka nożna, golf i krykiet. Składy węgla i cumujące statki z całego świata przyciągają szukających chleba przybyszy z zabiedzonych sąsiednich wysp. Muszą gdzieś żyć. Oblepiają portowe dzielnice skleconymi byle jak chałupami. Powstają peryferie Mindelo, wśród nich Lombo. Z siostrzanej Santo Antão, czy – jak się mówi w Mindelo – „Sint’Anton”, przypływa Joana Maria Medina Vaz, która tu właśnie, w Mindelo, spotka i poślubi niejakiego Justina da Cruz Evorę z wyspy São Nicolau. Nieco oddalone od centrum miasta – angielskich domów i kreolskich „białych” elit, bo bycie białym to nie kwestia koloru skóry, a zasobności i statusu społecznego – Lombo żyje równie, a może nawet bardziej intensywnie. Małe sklepiki, pracownie krawieckie i niezliczone bary, które wieczorami kuszą marynarzy z całego świata, półświatek dziewcząt kupczących wolną miłością. Ale przede wszystkim muzycy. Muzycy z całego miasta.
To właśnie w Lombo będą wykluwać się idee aktywistów społecznych, tu powstaną karnawałowe grupy, tu również stawiać będą swe pierwsze kroki późniejsze wybitne postaci teatru czy muzyki kabowerdyjskiej. Lombo stanie się także ulubioną dzielnicą Cesarii Joany, która przychodzi na świat 27 sierpnia 1941 roku. W Europie trwa wojna.
[Czwarta godzina rozpoczęta. Pić! I pomyśleć, że marzyłam o słońcu!]
Rodzina jest biedna. I bardzo liczna. Siedmioro dzieci do wyżywienia. Na szczęście Dona Joana jest znakomitą kucharką, gotuje u bogatych na zamówienie; gdy trzeba, posyłają po nią, bo nikt nie przyrządza pieczonego indyka z oliwkami tak jak ona. Na szczęście, bo Justino… ech, lepiej nie mówić. Owszem, jest niezłym muzykiem, gra na gitarze, skrzypcach i na cavaquinho*, często bywa u swego kuzyna B.Lezy, kompozytora i gitarzysty, tutejszej legendy, ale pieniędzy z tego nie uświadczysz. Za to alkohol i kobiety? O tak! Ma inne kobiety, przecież na wyspach to zupełnie normalne.

* Mała czterostrunowa, wysoko strojona gitara. Na Wyspy Zielonego Przylądka trafiła ok. 1940 roku z Brazylii. Na Hawajach znana jako ukulele, popularna jest niemal wszędzie od Brazylii do Azorów.

Raz po raz Dona Joana wyrzuca męża z domu, ale on i tak wraca. Tak jak inni mężczyźni na Wyspach. A ona, jak inne kobiety, znowu go przyjmuje.
Sytuację ratuje często niewielka parcela ziemi uprawiana przez babcię u stóp Monte Verde, najwyższego okolicznego wzniesienia. Nic wielkiego, trochę warzyw, ale zawsze coś. Po latach w wywiadach Cesaria powie, że głodu nie zaznała. Musiało starczyć to, co zarobiła matka. Pomagali też jej bracia, którym udało się wyemigrować za granicę. Musiało, ale czy starczało? Mała, drobna Kreolka rośnie. Podśpiewuje. Cesaria, sama tak sobie śpiewasz? W niedziele na praça Nova tańczy zapamiętale w rytm skocznej muzyki. W orkiestrze gra jej starszy brat Lela. Praça Nova to centralny punkt Mindelo. Pępek tej niewielkiej mieściny na São Vicente, jednej z czternastu wysp archipelagu Wysp Zielonego Przylądka, 600 kilometrów od zachodniego wybrzeża Afryki. Na praça Nova jest wszystko, co może zainteresować młodych ludzi. Albo tych, którzy mają pieniądze. Sala kinowa Eden, Grémio – klub dla miejscowej socjety – i sam plac, wokół którego wieczorem wszyscy spacerują, rozmawiają, flirtują. Wszyscy, którzy mają buty. Bez butów na chodnik wejść nie można. Gubernator zakazał. Czarnej biedoty na buty nie stać, więc chodzi obok chodnika, po ubitej rozgrzanej ziemi. Mała Kreolka także. Nie skarży się, ale czasem dla zabawy robi sobie jak inne bose dzieciaki klapki z puszek po konserwach.
Muzyka gra jej w duszy. Ale tutaj to nic dziwnego. Muzyka jest częścią nie tylko duszy każdego Kabowerdyjczyka, ale i jego życia. Kochają ją i szanują. Jest odległym echem Matki Afryki, z której wyrwano siłą ich przodków. Tkwi w ich genach i pamięci, bo tylko to – oprócz języka – udało im się zachować. Resztę wyrugowali kolonizatorzy, umiejętnie rozdzielając rodziny, ludzi z tej samej wioski czy plemienia.
Gdy ojciec gra na jakimś instrumencie, mała Cesaria wciska się między jego kolana i słucha. Może podryguje w takt muzyki, tak jak kilkadziesiąt lat później jej wnuczka Janete? Kiedy ojciec umiera, nie ma jej w domu.
Mała Cesaria ma charakterek. Nie ma z nią żartów, to przyznaje sama Dona Joana. Chce o sobie decydować i decyduje. I tak już zostanie. Przysparza matce problemów. Na przykład wychodzi z domu, ot tak, i idzie w miasto. Starszy brat musi jej szukać. Nie obywa się bez paru klapsów. Rezultat? Następnego dnia mała Kreolka wymyka się z domu jeszcze wcześniej.
Babcia, matka ojca, też nie jest w stanie utrzymać jej w domu. Cesaria bardzo ją szanuje, ale co z tego. Brat jest żołnierzem; kiedy wychodzi z koszar, odwiedza babcię i dogląda, czy w rodzinie wszystko w porządku. Mała Cesaria obrywa paskiem, ale i to na nic. Poza tym Lela wkrótce wyjeżdża do Dakaru, a Cesarii w to graj. Ojca nie pamięta zbyt dobrze. Opowiadano jej tylko o nim. Szkoła? A gdzie tam! Przebrnęła ledwie przez dwie klasy. Czy była dobrą uczennicą? „Nie byłam najgorsza”, śmieje się po latach. W szkole nauczyła się ledwie pisać. Dona Joana jest zajęta. Musi pracować. Nie ma wyjścia. Cesarię trzeba oddać do sierocińca.
[Ciągle nic. Może w ogóle nie ma jej w Mindelo? José mnie uprzedzał. „Żebyś się nie rozczarowała”, powtarzał.]
Cesaria trafia do Orfanato Mota Carmo, prowadzonego przez siostry zakonne. Ma już dziesięć lat. „Cize* nie była taka jak inne dzieci – mówi Dionísia Lima, koleżanka z sierocińca. – Była nieśmiała i jakby zamknięta w sobie.
[Na jedynym z kilku zachowanych zdjęć dzieci z Mota Carmo mała Cesaria uśmiecha się leciutko, uważnie wpatrzona w obiektyw].
Inne dzieci trochę ją zaczepiały; ale ja jej zawsze broniłam – wspomina Dionísia.
– Nie uczestniczyła w zabawach. My graliśmy w piłkę, ale nie Cize. Podchodzę. Jesteś smutna, Cize? Nie, nie jestem…”2.
Wyraźnie trzymała się z boku. W wywiadzie dla „Przekroju” stwierdzi, że to okalecza dziecko na całe życie: „smak tęsknoty, bardzo bolesnej, poznałam w przytułku”3. Czuje się samotna, ponadto z trudem znosi religijną dyscyplinę, męczy ją atmosfera. Niezależna, nieznosząca ograniczeń i nakazów buntuje się. Spędza tam cztery lata i jedyne, co stamtąd wynosi, to umiejętność posługiwania się igłą i nitką, co będzie skwapliwie wykorzystywać przez całe życie.
„Mój ojciec zginął w wypadku – opowiada osiemdziesięcioletnia dziś Lydia, inna dziewczynka z Mota Carmo – w domu było dużo dzieci, nie było komu się nimi zająć, więc trafiłam do sióstr, do sierocińca. Tam poznałyśmy się z Cize. Była siedem lat młodsza ode mnie, ale się zaprzyjaźniłyśmy. Nią też nie mogły zajmować się ani matka, ani babka, bo musiały pracować”. Szycie, wyszywanie u sióstr – na to Cesaria nigdy się nie skarżyła. Może dlatego, że wykorzystywała te umiejętności później, gdy kupowała ubrania w markowych sklepach podczas swych tournée albo na bazarach. Próbowała swoich sił w kościelnym chórze. „Któregoś dnia – wspomina Lydia – usłyszał ją gubernator Portugalii w Mindelo i zaprosił do zaśpiewania w swoim Pałacu*. Zaśpiewała, ale żeby zasłonić jej bose nogi, postawiono przed nią kartonowe pudełko”. „Wówczas cała biedota Mindelo chodziła boso – dodaje syn Lydii. – Buty mieli wyłącznie Portugalczycy i «biali» Kabowerdyjczycy, to znaczy dobrze sytuowani Kreole. Reszta chodziła bez butów, więc nie mogła chodzić normalnie po chodniku czy wejść na praça Nova, dzisiejszy praça Amilcar Cabral, ciągle zresztą nazywany Nowym Placem”. „Zaprowadzono ją do monsieur Antónia, portugalskiego szewca, żeby uszył jej buty – ciągnie Lydia – ale ona, biedaczka, nie mogła ich nosić, miała za szerokie stopy, a na nich odciski. Zrobiono jej więc klapki”4.
Klapki, po kreolsku shnell, będą towarzyszyć Cesarii przez całe życie. Tak jak trudne do usunięcia odciski. Nawet wtedy, gdy już nie chodziła boso, dla wszystkich była Bosonogą Diwą.
[Piąta godzina czekania. Zza drewnianych brązowych drzwi wychynęła nagle młoda kobieta. Trzy skoki i jestem przy furtce. „Madame, madame, ja jestem z Polski i chciałabym…”. Pewnie, chciałabym, tylko jak to powiedzieć… Cesaria? Staje niespodziewanie w otwartych drzwiach. Błyska bielą zębów. Rzuca dwa słowa młodej. Sezamie, otwórz się! Furtka się uchyla. Potem drzwi. Wciąga mnie za rękę do korytarza. Zaprasza dalej, na lewo, do salonu. Wita się wylewnie. „Jesteś głodna?”.]
Mijają cztery lata. Mała Cesaria jest nieszczęśliwa. Męczy się i nudzi. Dłużej nie wytrzyma. Ale od czego jest wyobraźnia? „Przesłałam babci wiadomość, że codziennie widzę duchy – wyznaje po latach. – Kłamałam! Ale babcia porozmawiała z moją mamą. Mama gotowała u jednego doktora, a jego żona była dyrektorką sierocińca. Mama powiedziała jej, że z powodu tych duchów nie mogę dłużej tam zostać. I tak to udało mi się wyrwać od sióstr, braciszków i nudy. Chciałam być kimś, chciałam robić z moim życiem to, co zechcę”5.
Cesaria opuszcza sierociniec i wraca do domu. Matka nie daje za wygraną. Próbuje jeszcze jednego – szkoły. Ale Cesaria wytrzymuje tam tylko dwa lata, dwie klasy. Nie jest już dzieckiem, na Wyspach dziewczęta dojrzewają szybko. A Mindelo – tętniące życiem w dzień i w nocy, pełne muzyki i roztańczone – kusi. I stoi przed nią otworem.

 
Wesprzyj nas