Egzotyczne miejsce akcji, znakomicie prowadzona narracja i więcej niż przelotne spojrzenie na to, co czyni z nas ludzką istotę


Gdy Emma Lindberg przyjeżdża do Afryki odwiedzić ośrodek badawczy, gdzie przed laty zmarła jej matka, pragnie jedynie ukoić ból. Zamiast tego zostaje wciągnięta w poszukiwania zaginionego dziecka. Razem z masajskim weterynarzem Danielem Oldeani wyrusza w podróż po dzikich pustkowiach północnej Tanzanii.

Ich wspólne odkrycie całkowicie zmieni wiarę Emmy w to, jak działa świat. Życie małej dziewczynki ocalą niezwykłe poczynania lwicy. A to tylko początek.

***

„Nieprawdopodobna saga… porywająca powieść wypełniona klimatem Afryki i lekcjami o poszukiwaniu duszy macierzyństwa”.
„Chronicle”

„Świetna, wakacyjna lektura. Sprawia, że mam ochotę wsiąść do najbliższego samolotu do Tanzanii”.
„Bookseller+Publisher”

„Egzotyczne miejsce akcji, znakomicie prowadzona narracja i więcej niż przelotne spojrzenie na to, co czyni z nas ludzką istotę”.
„Weekly Times”

Katherine Scholes urodziła się w Tanzanii jako córka artystki i lekarza pracującego na placówce misyjnej. W pamięci zachowała podróże z rodzicami i trójką rodzeństwa do odległych miejsc, gdzie jej ojciec prowadził objazdową przychodnię. Gdy skończyła dziesięć lat, jej rodzina wyjechała z Tanzanii, początkowo do Anglii, by w końcu osiąść na stałe na Tasmanii. Już jako dorosła osoba przeniosła się wraz z mężem filmowcem do Melbourne. Przez wiele lat pracowali razem, pisząc książki i kręcąc filmy.
W Świecie Książki ukazały się również: Królowa deszczu, Kamienny anioł, Żona myśliwego i Bożyszcze tłumów.

Katherine Scholes
Lwica
Przekład: Małgorzata Żbikowska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 22 kwietnia 2015


Rozdział pierwszy


Północna Tanzania, Afryka Wschodnia

Angel szarpnęła linę umocowaną do uzdy wielbłąda, żeby sprawdzić, czy węzeł zawiązany wokół pnia drzewa mocno trzyma. Zwierzę pochyliło łeb i delikatnie złapało wargami ucho dziewczynki. Uśmiechnęła się i poklepała wielbłądzicę po szorstkiej szyi. Jej wzrok pobiegł w stronę miski z mlekiem, którą postawiła w cieniu. Tłusty płyn z pianką na wierzchu, bielejący w ciemnym drewnianym naczyniu, przypomniał jej, jaka jest głodna. Podeszła pospiesznie do pobliskiego drzewa i uwolniła przywiązanego przy nim młodego wielbłąda.
Malec natychmiast podbiegł do matki i zaczął niecierpliwie trącać wymię. Wielbłądzica nie zwracała na niego uwagi. Nie przeszkadzały jej również sakwy i koce przytroczone do boku siodła. Interesowały ją jedynie delikatne listki na czubkach gałęzi ciernistego drzewa. Chwytała je mięsistymi wargami, zrywała i wsuwała do pyska.
– Łakomczuch z ciebie, Mama Kitu – powiedziała Angel. Po czym uśmiechnęła się do malucha, który ssał chciwie, głośno chrząkając. – I z ciebie też, Matata.
Odwróciła się od wielbłądów, sięgnęła po miskę z mlekiem i trzymając ją w obu rękach, zeszła po niewielkim pagórku ku zbitym ciasno skałkom. Nie miała butów, ale poruszała się pewnie po leżących na ziemi ostrych kamieniach. Dochodząc do skał, przystanęła i spojrzała w dół na pustynny płaskowyż. Było wcześnie, słońce stało nisko nad horyzontem. Ukośne promienie przenikały przez przymglone powietrze, malując ziemię różnymi kolorami. Piasek na żółto, krawędzie skał na złoto i różowo, a cienie między nimi w ciemno-fioletowe i brązowe łaty.
Wzrok Angel poszybował w stronę odległego horyzontu i góry w kształcie piramidy. Jej zbocza miały barwę przydymionego błękitu, a szczyt pokrywała biała lawa, która wyglądała jak czapa śniegu. Właśnie tam zmierzały. Widziały ją przez cały dzień między pokrytymi futrem uszami Mamy Kitu.
Była to Ol Doinyo Lengai, Góra Boga. Święta góra Masajów.
Wyszedłszy zza skał, skierowała się do wielkiego, płaskiego kamienia, przy którym po turecku siedziała jej matka. Kamień przypominał kształtem stół i wyglądał, jakby go tu ktoś specjalnie umieścił, żeby turyści mogli się zatrzymać i podziwiać widok. Laura miała na sobie bawełnianą tunikę i spodnie, takie jak Angel, a na głowie wzorzysty zawój. Pochylała się w przód i odganiała muchy z placków chlebowych i daktyli leżących na kamieniu.
Angel podała matce miskę z mlekiem.
– Dziękuję – odrzekła, po czym uniosła naczynie do ust i upiła łyk. Gdy je opuściła, na ustach pozostała jej biała pianka. – Uhm, nie zgrzyta w zębach – dodała z aprobatą w głosie.
– Pilnowałam, żeby piasek nie dostał się do środka -oznajmiła Angel.
– Bardzo dobrze.
– To dlatego, że nie jestem już mała – rzekła rezolutnie dziewczynka. – I zobacz. – Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, trącając językiem ruszający się przedni ząb.
Laura przyjrzała mu się z uwagą.
– Powinnaś pozwolić mi go wyrwać.
– Nie – odparła Angel, kręcąc głową.
– Możesz go połknąć – ostrzegła Laura. – A wówczas nie przyjdzie do ciebie zębowa wróżka.
Angel spojrzała na nią zaskoczona.
– Kto to jest zębowa wróżka?
Laura sięgnęła po jeden z placków chlebowych i podała córce razem z miską mleka.
– W Anglii rodzice opowiadają dzieciom, że jeżeli włożą mleczne zęby pod poduszkę, wróżki w nocy je zabiorą, a w zamian zostawią monety.
– Robiłaś tak? – spytała Angel. – I przychodziły?
– Czasami – odpowiedziała Laura. – Ale nie za każdym razem.
Mówiąc to, zdjęła zawój z głowy. Był to kawałek barwnego materiału kitenge, którym okrywały się miejscowe kobiety, niegdyś w jasnych kolorach, teraz wyblakły i wystrzępiony na brzegach. Długie blond włosy w tym samym odcieniu co córki opadły jej na ramiona. Były sztywne i zakurzone. Laura przeczesała je palcami, owinęła głowę materiałem i starannie
wsunęła długie pasma pod zawój. Potem spojrzała na córkę.
– O co chodzi? – spytała.
Angel marszczyła czoło.
– Tylko że my nie mamy poduszek.
– Nic nie szkodzi. Zresztą tu chyba nie mają zębowych wróżek.
Dziewczynka zmrużyła oczy w zamyśleniu.
– Chyba mają.
Laura uśmiechnęła się.
– Jedz. Nieprędko się teraz zatrzymamy.
Gdy Angel zatopiła zęby w placku chlebowym, kobieta wstała.
– Manyata* jest na końcu tego płaskowyżu – oznajmiła, wskazując na bielejący w oddali szczyt. – Musimy dotrzeć tam przed nocą.
– Może zabiją dla nas kozę – rzekła Angel z pełnymi ustami, rozsypując okruszki chleba. – Zjadłybyśmy gulasz mięsny.
– Nie spodziewają się nas – odparła Laura.

* manyata (suah.) – wioska (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

Mała spojrzała na matkę z niepokojem w niebieskich oczach.
– Może nie wpuszczą nas do wioski.
– Wpuszczą. Wódz jest bratem Walaity. Gdy mu powiemy, kim jesteśmy, i przekażemy podarunki, które siostra dla niego przygotowała, z radością nas powita.
Angel wstała i podążyła za wzrokiem Laury wpatrzonym w przestrzeń.
– Powiedz mi jeszcze raz, co będziemy robić – poprosiła.
Laura położyła dłoń na głowie córki.
– Zaprowadzimy Mamę Kitu i Matatę do bomy*, gdzie trzymają zwierzęta. Potem rozstawimy namiot przed chatą wodza.
– Ale nie zostaniemy tam.
– Nie. Jutro zostawimy wielbłądy w manyacie i ruszymy do wodospadu. Tam zaczekamy, aż ktoś nas podwiezie do głównej drogi.
– A kto nas podwiezie? – Angel skakała podekscytowana, czekając na odpowiedz matki.
– Wazungu. Biali ludzie uczestniczący w safari. Kobiety w okularach przeciwsłonecznych i z różową szminką na ustach oraz mężczyźni z wielkimi aparatami fotograficznymi.

* boma (suah.) – zagroda.

Angel zachichotała.
– A co jeszcze będą mieli?
– Nie pamiętam.
– Co będziemy robiły na głównej drodze?
– Złapiemy autobus do miasta.
– Do miasta – westchnęła cicho Angel. – Pojedziemy do miasta…
– Ale jeżeli się nie pospieszymy, nigdzie nie pojedziemy.
Laura zebrała resztki jedzenia i dała znak córce, żeby wzięła pustą miskę po mleku. Potem ruszyła w stronę wielbłądów.
Angel poczłapała za nią, machając miską zawieszoną na kawałku sznurka z sizalu, przeciągniętego przez otwór wydrążony w krawędzi. Nagle usłyszała stłumiony okrzyk zaskoczenia i spostrzegła, że matka stoi nieruchomo, patrząc na krzewy rosnące tuż przy jej nodze. Zaniepokoiła się, że matka stanęła w pół kroku i nie idzie dalej. Podbiegła do niej, przyciskając miskę do piersi.
– Uważaj – ostrzegła ją Laura. – Był tu wąż, ale uciekł. – Wyraźnie pobladła i drżała. – Coś poczułam. Chyba mnie ugryzł.
Podciągnęła nogawkę spodni. Na wysokości łydki widniały dwa małe, czerwone ślady. Angel spojrzała na matkę. W szeroko otwartych oczach Laury czaił się strach.
– Nie zauważyłam go – powiedziała drżącym głosem. – Był taki szybki, a potem uciekł.
– Musisz się położyć – oznajmiła Angel. – Nie możesz chodzić, jeśli wąż cię ugryzł.
Laura wciągnęła powietrze w płuca, po czym wolno je wypuściła.
– Tak, masz rację.
Usiadła na ziemi, starając się nie ruszać chorą nogą. Ściągnęła zawój z głowy, usiłując rozplątać węzeł, lecz nie była w stanie. Angel wzięła od niej szal, rozwiązała go i podała matce. Laura zaczęła owijać nim nogę od kolana ku śladom ugryzienia.
Potem obie przyjrzały się dwóm rankom. Skóra wokół nich była lekko spuchnięta.
– Boli cię? – spytała Angel.
– Nie bardzo – odparła Laura. – Prawie wcale. -Wzięła głęboki oddech. – Może to nie był jadowity wąż. Nie wiem, jakie występują na tym terenie. – Popatrzyła na nogę. – Może było to niegroźne ukąszenie. Czasami wąż gryzie, ale nie ma już jadu. Czasami nie zdąży wbić się głęboko. Ten był bardzo szybki. – Uśmiechnęła się do córki uspokajająco. – Powinnyśmy jechać dalej. Oprę nogę o siodło i nie będę nią ruszała.
Angel kiwnęła głową.
– Musimy dojechać do manyaty.
– Tak, musimy – przyznała Laura.
Angel wbiegła na wzniesienie, gdzie stały wielbłądy. Dobrze, że zatrzymały się jedynie na krótki postój. Gdyby musiała zwijać namiot i sama załadować wszystkie rzeczy, trwałoby to wieki. A tak wystarczyło jedynie odwiązać Mamę Kitu i przyprowadzić ją do Laury. Rytmiczne stąpanie wielbłąda uspokajało ją. Mama Kitu była dobrą wielbłądzicą – można jej było zaufać. Nawet w okresie rui nie kopała i nie gryzła właścicieli. Nie trzeba jej było krępować i zawsze się dawała łatwo złapać. Gdy doszły do miejsca, gdzie leżała Laura, Mama Kitu posłusznie uklękła na dany przez Angel znak.
Matata, wyczuwając wiszące w powietrzu napięcie, krążył niespokojnie wokół matki. Angel usiłowała go odpędzić, bojąc się, że nadepnie na Laurę.
– Idź sobie! – zawołała, machając rękami, lecz nie zwracał na nią uwagi. – Idź sobie! A sio! – krzyknęła ponownie. Jej głos odbił się echem w nieruchomym powietrzu. Zaczęła się coraz bardziej denerwować.
– Już dobrze, Angel. Musisz zachować spokój i pomóc mi.
W głosie matki zabrzmiał znajomy ton, którego używała podczas pracy z ludźmi. Spokojny i zdecydowany, dodający sił. Angel kiwnęła głową, postanawiając, że będzie dzielna.
Gdy Laura usadowiła się na wyłożonym kocami siodle, Angel usiadła przed nią i chwyciła linę przywiązaną do uzdy Mamy Kitu. Matka objęła córkę, gdy wielbłądzica zaczęła prostować nogi, po czym oparła się o jedną z toreb umocowanych z tyłu, wyciągnęła nogę w przód i oparła ją o drewnianą ramę. Angel uniosła nogę, robiąc Laurze miejsce, ale nadal utrzymywała równowagę.
Gdy schodziły ze wzniesienia, matka jęknęła z bólu. Angel obejrzała się przez ramię.
– Będzie łatwiej na płaskim terenie – pocieszyła ją Laura z lekkim uśmiechem.
Mama Kitu zeszła ze wzgórza. Dalej grunt był płaski, ale zasypany kamieniami, tu i ówdzie rosły karłowate drzewa. Angel spoglądała przed siebie, na koniec płaskowyżu. Każdy krok przybliżał je do manyaty. Oczyma wyobraźni ujrzała, jak wchodzą do wioski. Będą tam ludzie, którzy im pomogą. Tylko co zrobią? Wszystko zależało od tego, czy ten wąż był groźny i ile jadu zdołał wpuścić. Przypomniała sobie pasterza z wioski nad rzeką, którego ugryzła żmija. Przez wiele dni leżał w chacie i jęczał z bólu. W końcu przeżył. Mnóstwo ludzi umiera jednak od ugryzienia węża. Każdy to wie. Dlatego ludzie zabijają każdego węża, który pojawia się w pobliżu ich domów.
Angel poczuła przypływ gniewu. Dlaczego mama nie uważała? Sama nieustannie suszyła jej głowę o to, żeby starannie mocowała moskitierę, nie wchodziła do stojącej wody i patrzyła pod nogi, zwłaszcza gdy chodziła boso.
– Co chcesz robić w mieście? – Głos Laury przerwał jej rozmyślania.
Angel przełknęła ślinę i utkwiła spojrzenie w odległej górze.
– Nie wiem.
– No to wymyśl coś.
Głos matki brzmiał normalnie, Angel zaczęła się więc uspokajać.
– Chcę zobaczyć karuzelę. Taką dużą, z kwiatami rosnącymi w środku i posągiem.
Laura zaśmiała się cicho.
– I co jeszcze?
– Chcę kupić aiskrimu od człowieka z wózkiem.
– Ja też chcę zjeść lody i… kupić nową sukienkę.
Angel uśmiechnęła się, rozpoznając grę w zakupy.
– A ja chcę kupić lody, nową sukienkę i szkolny mundurek.
– Przecież ty nie chodzisz do szkoły – zaprotestowała matka. – Ja cię uczę. – Jej głos brzmiał słabo, ale wyraźnie na tle głuchego stąpania wielbłąda.
– No i co, ale chcę mieć mundurek. Wtedy będę wyglądała tak samo jak inne dzieci – odparła Angel. – Zresztą tak postanowiłam.
Czekała na odpowiedź Laury. W ciszy, jaka zapadła, skrzypienie skóry ocierającej się o skórę, brzęk tykw z wodą, śpiew tkaczy brzmiały wyjątkowo głośno. Obejrzała się przez ramię i z przerażeniem zauważyła, że Laura z trudem oddycha i dosłownie leży na sakwach. Po chwili zaczęła zsuwać się na bok.
Angel szarpnęła za linę i kazała wielbłądzicy usiąść na ziemi. Starała się utrzymać Laurę w siodle, gdy Mama Kitu ugięła nogi i opuściła się na zad. Ciało matki było ciężkie i bezwładne. Gdy wielbłądzica przysiadła na ziemi, Laura zsunęła się na piasek. Leżała nieruchomo, oddychając spazmatycznie. Na czole i górnej wardze pojawiły się kropelki potu.
Angel wpatrywała się w nią z przerażeniem.
– Ugryzł cię i wpuścił jad.
Laura oblizała wargi.
– Angel, posłuchaj. Musisz mnie tu zostawić i jak najszybciej dotrzeć do manyaty. Szaman ma czarny kamień. Przyślą kogoś po mnie.
– Nie chcę jechać – odrzekła Angel. Wiedziała, że zachowuje się jak dziecko, które nadal chce być noszone na plecach.
– Musisz zrobić, co mówię – powiedziała Laura łagodnym tonem. – Najpierw jednak podaj mi torbę.
Angel odwiązała od siodła zniszczoną, skórzaną torbę i podała matce. Gdy przykucnęła i odpięła paski mocujące górną część, poczuła przypływ nadziei. Tyle razy widziała, jak Laura sięga do tej torby i wyjmuje coś, co rozwiązywało problem. Może ma tam lekarstwo, które jej pomoże. Włożyła rękę do środka i wyczuła dużą, plastikową torebkę z białym tabletkami.
– Co chcesz? – spytała.
– Wyjmij portfel. Jest w nim paszport.
Angel popatrzyła na matkę, zastanawiając się, czy majaczy w gorączce.
– Proszę – wyszeptała Laura.
Spełniając jej prośbę, sięgnęła do wnętrza torby i wymacała portfel. Potem wsunęła do niego palce, wyczuła twarde krawędzie paszportu i wyjęła małą książeczkę.
Laura jęknęła. Miała półprzymknięte oczy i mrużyła je, jakby usiłowała się skupić.
– Schowaj go do kieszeni i nie zgub. Poproś wodza, żeby zaprowadził cię do strażnika w parku narodowym. Pokaż mu paszport i powiedz, że jestem twoją matką. Dzięki temu ludzie będą wiedzieli, kim jesteś.
Matka zamknęła oczy. Angel obserwowała ją przez chwilę, odganiając natrętne muchy. Oddychała jakby swobodniej, ale nadal wyglądała na zmęczoną i bladą. Może musi jedynie odpocząć, pomyślała. Potem poczuje się lepiej i będą mogły ruszyć w drogę.
Popatrzyła na paszport leżący na kolanach. Nie rozumiała, dlaczego mama chce, żeby włożyła go do kieszeni zamiast do torby. I dlaczego ma go pokazać strażnikowi leśnemu. To ważny człowiek, jak wszyscy rządowi urzędnicy, ale czemu miałby go interesować paszport? Zmarszczyła czoło w zamyśleniu i nagle przypomniała sobie słowa matki: „Dzięki temu ludzie będą wiedzieli, kim jesteś”.
Wpatrywała się w nieruchomą postać leżącą na ziemi i powoli docierał do niej sens jej słów. Laura nie miała nadziei na ratunek. Chciała, żeby ona pojechała do manyaty, lecz nie liczyła na to, że ponownie zobaczy córkę.
Poczuła suchość w ustach i ucisk w żołądku. Przypomniała sobie coś, co matka powiedziała któregoś dnia do przyjaciół z figowej wioski. Dotknęła ramienia Laury, a potem nim potrząsnęła. Matka otworzyła oczy i spojrzała na nią.

 
Wesprzyj nas