„Pierwsza noc pod gołym niebem” to pełna humoru powieść drogi. Pościgi, podróże stopem, gangsterzy, nagłe zwroty akcji, a do tego tajemniczy skarb, no i miłość… Ta książka trzyma w napięciu i nie pozwala się nudzić!


Bazyl i Inka przypadkowo spotykają się w dworcowej kawiarni. Obydwoje mieli ostatnio sporo problemów, od których postanowili uciec. Niefortunne zdarzenie sprawia, że wyruszają razem w podróż.

Na pierwszy rzut oka dzieli ich przepaść. On – zbuntowany dziwak z ufarbowanymi na czerwono włosami, ona – przykładna uczennica z dobrego domu. Oboje uparci, przekonani o własnych racjach i… niebywale utalentowani w pakowaniu się w coraz to nowe kłopoty.

Po prostu mieszanka wybuchowa!

Agata Mańczyk skończyła studia na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, współpracowała z czasopismem “Filipinka”, była nauczycielem języka polskiego w szkole dla trudnej młodzieży, prowadzi warsztaty pisarskie dla dzieci. Jest mamą trójki szalonych dzieciaków, o wyczynach których planuje napisać książkę. Swój czas dzieli między opiekę nad dziećmi, pisanie książek, spacery z psem a czytanie, rysowanie i piątkowe spotkania z przyjaciółmi. Praca i zabawa z dziećmi dają jej ogromną satysfakcję. Lubi organizować zabawy w terenie na urodzinowe przyjęcia, czytać o smokach i elfach, pić kawę, jeść czekoladę, jeździć na rowerze i na wrotkach, oglądać bajki ze swoimi dziećmi.
Agata Mańczyk jest autorką m.in. książek: “Jajecznica na deszczówce”, “Pierwsza noc pod gołym niebem”, “Facet z prostą instrukcją obsługi”, “Wielka kieszeń na kłopoty”, “Rupieciarnia na końcu świata”.

Agata Mańczyk
Pierwsza noc pod gołym niebem
Seria: Seria z nitką
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Wydanie II
Premiera: 13 maja 2015


Ostatnia łachudra
w tweedowych spodniach

Dziewczyna miała kasztanowe włosy spięte na karku.
Całkiem nieźle komponowały się z zieloną kurtką. Prawie tak dobrze jak jej granatowe oczy i cienki sznurek agatów na szyi. Bazyl pokiwał z zadowoleniem głową. Ma dziewczyna wyczucie koloru. Nie można się przyczepić. Bawełniana zielona koszula zapięta prawie pod samą szyję i dżinsowa spódnica tuż za kolano, lekkie, bardzo drogie sandały i najnowszy model komórki, która bezgłośnie podskakiwała na stoliku obok kubka z kawą, próbując zwrócić na siebie uwagę. Trzeba uważać.
Panienka nie była taka naiwna, na jaką wyglądała.
W ostateczności skroi telefon i pojedzie na Hel jak panisko – w pierwszej klasie. Dobrze przynajmniej, że nie nosiła okularów. Z okularnicą byłoby trudniej. Jak taka spojrzy na człowieka zza tych swoich szkieł, to aż ciarki przechodzą po kręgosłupie. Jak tu zbajerować dziewczynę o podwójnie nieufnym spojrzeniu? Oczywiście znalazłby sposób i na taką, ale musiałaby być naprawdę ładna i mieć niebieskie oczy. Takie błękitne spojrzenie działało na niego błyskawicznie. Ta ruda też była niezła, ale nie miał teraz czasu na głupoty. Potrzebował kasy.
Pociąg odjeżdżał dokładnie za cztery godziny i piętnaście minut. No, do roboty, zanim panienka dopije mrożoną kawę i zwinie się, nie obrzucając go nawet jednym przypadkowym spojrzeniem. Już on się postara, żeby go zauważyła. To będzie krótka, burzliwa i pełna korzyści znajomość.

Co za dziwak. Stoi pod ścianą i wydaje mu się, że jest bardzo sprytny, bo obserwuje ją zza gazety, którą trzyma do góry nogami. Czerwone włosy, żółte spodnie, zielony podkoszulek i niebieskie tenisówki. Jeśli to miał być kamuflaż, nie wróży mu długiej kariery szpiegowskiej. Spojrzała zniecierpliwiona na zegarek. Pociąg do Krakowa odjeżdża dopiero za cztery godziny. Komórka znowu nerwowo podskoczyła na stoliku. Niech dzwonią. Teraz już trochę za późno na rozmowę.
– Wolne – stwierdził bez zdziwienia i zanim zdążyła zaprotestować, usiadł na krześle.
Dopiero teraz zauważyła, że jego włosy tak naprawdę są pomarańczowo‑niebiesko‑czerwone. Właściwie powinna obrzucić go zdumionym spojrzeniem, prychnąć pogardliwie i odejść z dumnie uniesioną głową. Mama byłaby z niej wtedy zadowolona. Na szczęście mama nie ma już nic do powiedzenia. Spojrzała na niego i nagle się uśmiechnęła.
– Widzę, że trochę się nudzisz – zaczął zaskoczony.
Spodziewał się oburzonej miny, dąsów i natychmiastowej ewakuacji, która ułatwiłaby mu bezszelestne umieszczenie jej komórki w głębokiej, bezpiecznej kieszeni spodni. Uśmiechała się, jakby to mogło komuś przynieść coś dobrego.
– Bywało gorzej – powiedziała i pociągnęła ze słomki zimną kawę. Tak, to była prawdziwa młoda hrabianka.
Tylko one trzymają słomkę w ustach w taki sposób, jakby do końca nie wierzyły, że tam naprawdę jest. Uśmiechała się do niego z plastikową rurką między zębami, nie zdając sobie sprawy, jak uroczo wygląda. Bazyl dobrze znał takie dziewczyny. To znaczy, może nie osobiście, ale widział je wiele razy w modnych kawiarniach. Taka nawet się nie przejmie, że człowiekowi strzaska serce, byleby przy tym nie złamać sobie paznokcia.
No, ale w końcu jedyne, co go interesuje, to jej komórka i może jeszcze ten śliczny, czerwony portfel z cielęcej skóry. Biedactwo, trzyma otwarty plecak na sąsiednim krześle. To takie nierozsądne i ujmujące zarazem. Cóż, świat jest pełen złych ludzi, moja mała. Ciesz się, że nie trafiłaś gorzej.
– Dokąd jedziesz? – spytała przyjaźnie.
Niedobrze, powinna być choć trochę spłoszona, to by mu ułatwiło robotę.
– Nie masz zbyt dużo bagażu. – Sprytnie uniknął odpowiedzi. Oparł się niedbale o wolne krzesło. Jeszcze pięć centymetrów i smakowicie wypchany portfel zmieni właściciela.
– Uciekłam z domu – powiedziała spokojnie.
Bazyl wyprostował się nagle i spojrzał na nią uważnie.
Dziewczyna go nabiera albo jest podstawionym tajniakiem z wydziału do spraw nieletnich. Zaraz wpadnie kilku policjantów, a za godzinę będzie jadł kolację ze swoją obrażoną na cały świat matką i jej problemami.
– Zgrywasz się. – Nie jest taki głupi, nie da się nabrać takiej laluni. Wyciągnął paczkę papierosów. – Zapalę – stwierdził bez zbędnego skrępowania.
– Czy ty nigdy nie zadajesz pytań? – Zamrugała oczami, żeby nie pokazać, jak bardzo ją śmieszy ten dziwny chłopak.
– A ty nie palisz. – Uśmiechnął się, szukając zapalniczki.
– Dym mi przeszkadza.
No i ptaszek trafił do klatki, jeszcze sam zamknął za sobą kłódkę. Cwana gapa, co? Wystrojona pannica z grubą kasą próbuje szpanować. Wyjął papierosa z ust i wsunął go za ucho, jak to zawsze robił James Dean. No, to teraz sobie pogadamy, moja mała.
– Masz pewnie jakieś imię – stwierdził, odchylając się na metalowym krześle.
– Nie słyszałam, żebyś ty się przedstawił.
– Może dlatego, że tego nie zrobiłem. – Roześmiał się głośno i oparł się łokciami o stół, celując w nią długim, kościstym palcem wskazującym. – Siedzisz tu w tej markowej koszuli zapiętej na ostatni guzik. Grymasisz na dym papierosów. Trzymasz portfel wypchany kasą w otwartym plecaku w odległości czterdziestu centymetrów. Beztrosko popijasz mrożoną kawę i upierasz się, że uciekłaś z domu. – Popatrzył na nią z wyrzutem, jakby nie doceniła jego inteligencji. – Zaraz! – Czujnie podniósł głowę i przymknął lekko powieki. – To lawenda! Twoje włosy nadal pachną szamponem! – Spojrzał na nią z politowaniem. – Moja babcia zawsze powtarzała: „Nie ufaj rolnikom z czystymi paznokciami”. – Uśmiechnął się od ucha do ucha i nie tracąc czasu na zbędne pytania, pociągnął wielki łyk kawowego napoju z jej szklanki.
Mama dostałaby palpitacji serca, gdyby ją teraz zobaczyła.
Jej grzeczna córeczka w dworcowym barze w towarzystwie jakiegoś obdartusa, który w najlepszym razie jest drobnym złodziejaszkiem, a w najgorszym handlarzem żywym towarem. Ojciec pogroziłby jej tym swoim długim palcem z sygnetem.
– Moja córka musi zawsze pamiętać, że jest wielką damą – powiedziała pod nosem, śmiejąc się głośno, a on spojrzał na nią uważnie i nagle zrozumiał, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż mu się wydawało.
– A ty? Dlaczego uciekłeś? – spytała, kiedy w końcu się uspokoiła.
– Długa historia. – Wzruszył ramionami. Zamknął jej plecak, ostatecznie rezygnując z podróży w pierwszej klasie. – Zawsze trzymaj kasę w zasięgu ręki, a komórkę w kieszeni i rozepnij wreszcie ten przeklęty kołnierzyk! Ryzykuję reputację, siedząc z taką lalunią przy jednym stoliku.
– Inka. – Wyciągnęła nagle drobną, delikatną dłoń.
– Bazyl. – Kiwnął niechętnie głową i możliwie szybko uporał się z rytuałem powitania. Mlasnął zniesmaczony własną nieudolnością. Niezły z niego zawodowiec. Teraz będzie tu siedział i słuchał zwierzeń rozpieszczonej panienki, jakby nie miał dość własnych problemów.
– Moja babcia zawsze powtarzała, że z każdej sytuacji są dwa wyjścia, nie licząc okien i komina. – Zaśmiał się ponuro i spojrzał prosto w granatowe, poważne oczy.
– Nie bardzo rozumiem. – Zmarszczyła czoło, próbując doszukać się w tym sensu.
Westchnął zrezygnowany. Dobra. Ostatecznie nie miał zbyt napiętego planu dnia. Równie dobrze może posiedzieć z ładną dziewczyną w kawiarni i opowiedzieć kilka zgrabnych historyjek, jeśli tylko postawi mu kawę i kanapkę z serem.
– Wszystko zaczęło się tego dnia, kiedy zdechł pies sąsiadów.
– A co on ma z tym wspólnego? – spytała, wypijając kolejny łyk świeżej kawy ze spienionym mlekiem.
Zastanowił się przez chwilę.
– To była wyjątkowo parszywa kupa futra. Sam wiele razy miałem ochotę zamknąć mu tę wściekłą jadaczkę, ale kiedy dowiedziałem się, że jakiś nieuważny kierowca mnie wyręczył, zrobiło mi się… nieswojo.
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona i dałby sobie uciąć prawą rękę, że nieźle się teraz ubawiła jego kosztem. Najchętniej zwinąłby majdan i poszedł przespać się na peron, ale zapach kawy w kubku utrudniał jasne myślenie, poza tym babcia zawsze powtarzała, że jak się już raz pociągnie za nitkę, trzeba spruć sweter do końca. Wolno wypił duży łyk gęstej kawy. Oblizał białe wąsy i pozwolił dziewczynie jeszcze chwilę pośmiać się z niego w duchu. To, być może, jedyny wesoły moment tej historii.
– Miałaś kiedyś złe przeczucie? – spytał, patrząc jej badawczo w oczy. Zanim zdążyła odpowiedzieć, uśmiechnął się z grymasem eksperta. – No widzisz. – Wzruszył bezradnie ramionami. – Ja w tamtej chwili poczułem to samo co ty, kiedy złamie ci się nagle paznokieć albo pójdzie oczko w rajstopach przy wsiadaniu do beemki największego przystojniaka w szkole. Złe przeczucie zaczyna powoli drążyć ci w mózgu dziurę, aż w końcu przewierci się na wylot i wtedy już wiesz, że nic dobrego nie spotka cię tego dnia.
Dziewczyna zamrugała niepewnie oczami i stwierdziła ostatecznie, że jakkolwiek ciekawie zapowiadałaby się ta znajomość, czas najwyższy ją zakończyć i zająć się własnymi, dużo mniej skomplikowanymi sprawami.
– Nie musiałem długo czekać! – krzyknął nagle chłopak i o mało nie wylał jej kawy na spódnicę. – Kiedy matka weszła do kuchni z tym swoim powłóczystym spojrzeniem, wiedziałem, że jest już za późno na ratunek. Zresztą nigdy nie potrzebowali mojej pomocy. W tym temacie byli obcykani do perfekcji. Ojciec krzyczał z łazienki, że dusi się w domu, w którym nikt się nigdy nie liczy z jego zdaniem. Mama przewróciła tylko oczami i nalała sobie gorącą kawę do ulubionego kubka ojca. Kto inny mógłby to zrobić przez nieuwagę, ale jak już mówiłem, oni byli mistrzami. Gdy ojciec wpadł do kuchni, pospiesznie zawiązując krawat, zaczął wymachiwać jej przed nosem długim, kościstym palcem i krzyczeć coś o samozwańczych artystkach, które mają poprzewracane w głowie. Mama była już gotowa na swój wielki finał. Zrobiła to błyskawicznie. Ojciec zrozumiał grozę sytuacji, dopiero kiedy kubek śmignął mu koło ucha i z trzaskiem rozbił się o ścianę, zostawiając na niej fantazyjny czarny rzucik. Potem było już tylko gorzej. Nie zdążyłem nawet dokończyć jajecznicy, kiedy ojciec trzasnął drzwiami, zabierając pospiesznie spakowaną torbę podróżną, a mama usiadła przy stole i zaczęła płakać, ale nie takim płaczem, jaki każdy normalny człowiek może sobie bez trudu wyobrazić. Moja mama jest malarką i jej artystyczna dusza nie zniosłaby zwykłego chlipania w rękaw ani ukradkowego wycierania łez chusteczką. Musisz wiedzieć, że artystki płaczą całymi płucami, przeponą, zatokami czołowymi, gardłem, a przede wszystkim rękami. Jak każda profesjonalistka nie zdradziła się nawet drgnięciem powieki. Wycierałem właśnie skórką od chleba talerz po jajecznicy, kiedy rozległ się pierwszy krzyk. Potem wszystko potoczyło się zgodnie z planem: ręce zakrywające twarz, poprawiające niesforne rude kosmyki, szybki oddech i całe morze łez. „Mamo – powiedziałem jak zawsze, choć jak zawsze też wiedziałem, że to nic nie da. – Znasz go. Powścieka się i wróci. Nie płacz”. „Jesteś taki sam jak on. – Spojrzała na mnie z wyrzutem. – Lepiej już nic nie mów. Pozwól mi cierpieć w samotności!”. Co też, czym prędzej, zrobiłem. Wierz mi, artystów w takich chwilach najlepiej zostawić w spokoju, a już wchodzenie w drogę rozhisteryzowanym artystkom po czterdziestce, które właśnie dają upust rozedrganym nerwom i kłębiącym się hormonom, grozi poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Kiedy przez okno korytarza zobaczyłem Kornela, uwierzyłem w sprawiedliwość losu, który w trudnych chwilach zsyła skołatanemu człowiekowi na pociechę jego najlepszego kumpla. I wtedy znowu poczułem to wiercenie w głowie, z każdą chwilą się nasilające. (Nie powinienem sam leźć nieszczęściu w lepkie łapska. Teraz to wiem). Zawołałem go i pomachałem wesoło, kiedy odwrócił się w moją stronę. Musiałem wyglądać naprawdę nieciekawie, bo facet aż się mnie przestraszył. Coś było nie tak i już wtedy widziałem to aż nadto wyraźnie.
– Jak on wyglądał? – spytała nagle, wytrącając go z toku opowiadania.
Mlasnął niezadowolony.
– No, jak to Kornel, a jak miał wyglądać?
– Nie wiem. Nigdy go nie widziałam. – Wzruszyła ramionami.
– A ty wszystko musisz zobaczyć, żeby wiedzieć, jak wygląda? Widziałaś, żeby kiedyś nieszczęście spacerowało po ulicy? A chyba wiesz, jak ono wygląda, prawda? Zresztą akurat tego możesz nie wiedzieć. Jesteś z trochę innego świata.
Niezadowolona zmarszczyła brwi i zrozumiał, że popełnił błąd, który może go drogo kosztować.
– No proszę! Prawdziwy męczennik! Będzie się mądrzył o rodzajach nieszczęścia, bo miał awanturę w domu! Nie mieści ci się w tym twoim przesiąkniętym farbą do włosów rozumku, że dużo gorszy od awantury jest jej brak?! – Aż pobladła ze złości i Bazylowi przemknęło przez głowę, że całkiem jej z tym do twarzy. Wpatrywał się w nią zaskoczony, co widocznie musiała odebrać jako objaw zainteresowania, bo mówiła dalej, nie przejmując się brakiem pytań. – Moja mama nigdy niczym nie rzuciła. Prędzej dałaby sobie odrąbać rękę. Oczywiście przedtem musiałaby sobie zrobić manikiur!
Roześmiał się głośno, ściągając niezadowolone spojrzenia ludzi przy sąsiednich stolikach. Co to za bezczelny typ! Jakby tego wszystkiego było mało, rąbnął ją właśnie ręką w ramię i wydarł się na pół kawiarni, że niezła z niej żyleta. Co to za zachowanie?! I dlaczego zamiast przyłożyć mu w tę roześmianą gębę, zaczęła się uśmiechać?!
Śmiali się przez chwilę, zapominając, że ani jedno, ani drugie nie miało tego w planach.
– A twój ojciec? – zapytał Bazyl, przeżuwając duży kęs kanapki. – Nigdy nie puściły mu nerwy?
– Wiesz… – zaczęła, zastanawiając się, jakiego użyć słowa. – To jednak bardzo niekulturalne. Zresztą nie sądzę, żeby się na siebie kiedykolwiek złościli.
– No! To masz w domu ostatni okaz prawdziwie zakochanego małżeństwa!
– Źle mnie zrozumiałeś. – Pokręciła z niechęcią głową. – Między nimi nie ma miłości, tak jak nie ma złości. To zbyt gwałtowne uczucia, a oni są sobie po prostu obojętni, dlatego właśnie zawsze zachowują się wobec siebie kulturalnie, jakby byli sąsiadami albo dalekimi znajomymi.
Patrzył na nią z niedowierzaniem. Czegoś podobnego jeszcze nie słyszał. Wydawało mu się, że nie ma nic gorszego niż ciągłe afery i fruwające talerze, ale najwyraźniej trafił na cięższy kaliber. Dziewczyna jest po poważnych przejściach i musiał przyznać, że nieźle się trzymała jak na dzieciństwo w takich warunkach.
– No! – zagadnęła zaczepnie, jakby nie mogła już znieść jego poważnego spojrzenia. – Powiesz mi w końcu, jak wyglądał ten cały Kornel?

 
Wesprzyj nas