Vosganian nakreślił dzieje narodu ormiańskiego, a także swojej rodziny, rozproszonej po całym świecie w wyniku masowych migracji przed ludobójstwem z 1915 roku, w jego trakcie i po nim. „Księga szeptów” stanowi niewątpliwie skarbnicę wiedzy na temat historii XX wieku.


Księga Szeptów zaczyna się w malowniczej scenerii, na ormiańskiej uliczce z Focșani lat 50. ubiegłego stulecia, pośród oparów świeżo palonej kawy i zapachów ze spiżarni babci Armenuhi, pośród starych ksiąg i fotografii dziadka Garabeta.

Jednak czytelnikowi nie jest dane doświadczyć niezmąconej intymności przywoływanego domu, nie jest też zaproszony, by uczestniczyć w jakiejkolwiek pogawędce wesołych ludzi, którzy snują, w czasie pokoju, opowieści o Arze Pięknym lub Tigranie Wielkim.

„Ormiańscy starcy dzieciństwa” Varujana Vosganiana nie mają do opowiedzenia radosnych zdarzeń, lecz fakty wręcz niepokojące. Opowiadając starają się zrzucić ciężar traumy – swojej i swoich poprzedników. Historia ludobójstwa Ormian z 1915 roku, historia niekończących się konwojów wygnańców w marszu śmierci na pustyni Deir-ez-Zor, historia Ormian, którzy obrali drogę uchodźstwa, zostały odmalowane na stronach powieści wręcz olśniewająco.

W książce odnajdziemy obraz ormiańskiej diaspory lat 50. w Rumunii, ale też ogólniej: obraz Ormian, którzy obrali drogę uchodźctwa. Vosganian opowiada bowiem o latach II wojny światowej, sowieckiej okupacji w Rumunii, a także o skutkach komunistycznego reżimu w Rumunii. Porusza też mniej znany wątek „operacji Nemezis”, czyli tajnej akcji specjalnego komanda, powołanego, by zlikwidować tureckich zbrodniarzy odpowiedzialnych za rzeź Ormian.

„Księga szeptów” nie jest książką historyczną. To przede wszystkim rzecz o pamięci i bolesnej przeszłości, której traumę noszą w sobie powieściowi „ormiańscy starcy dzieciństwa”.

Varujan Vosganian (ur. 1958) – rumuński polityk, ekonomista, eseista i poeta. Członek Partii Narodowo-Liberalnej, były minister Handlu i Gospodarki w gabinecie Tăriceanu. Urodził się w miejscowości Krajowa w rodzinie o ormiańskich korzeniach. Vosganian napisał kilka książek z zakresu ekonomii i polityki, ale także prozę i poezję. Jest członkiem Związku Pisarzy Rumuńskich oraz Rumuńskiego Stowarzyszenia Humorystów. Księga szeptów to jego pierwsza powieść, która ukazała się nakładem wydawnictwa Polirom w 2009 roku i doczekała się już dwóch wznowień. W 2012 i 2013 roku aż trzy kraje (Rumunia, Armenia i Izrael) zaproponowały Varujana Vosganiana jako kandydata do Nagrody Nobla. W ubiegłym roku autor opublikował kolejną książkę pt. Gra stu liści i inne opowiadania (Wydawnictwo Polirom, 2013).

Varujan Vosganian
Księga szeptów
Przekład: Joanna Kornaś-Warwas
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: maj 2015


Moim pierwszym nauczycielem był stary anioł. Kto spojrzałby na nas z oddali, w głąb podwórka, ujrzałby dziecko siedzące u podnóża ogromnego orzecha. Właściwie siedziałem u stóp tego starego anioła, który był moim nauczycielem. Jego cień pachniał jodem, a moje palce, gdy pisałem, plamiły się jego cieniem jak zastygłą krwią. I nie wiedziałem już, czyja to była rana – moja czy jego.

To od niego dowiedziałem się, że imię do niczego nam nie służy. I żebym nawet swoje imię zapisywał mała literą, jak zapisuje się nazwę drzewa lub dzikiej zwierzyny. Rozmawialiśmy między sobą bez słów i było dobrze, jak wtedy gdy biegniesz boso po trawie. Nie zostawiasz śladów, dlatego bieg przez trawę jest bezgrzeszny.

Zrzucałem sandały i biegłem po polu, na skraju miasta. Jego cień rozpościerał się na moim cieniu i byliśmy szczęśliwi.

Pewnego dnia stary anioł zniknął. Patrzyłem z niedowierzaniem na orzech, jego gruby pień, mięsiste liście. Na gałęzie zeszły ptaki. Jesienią wiatr potrząsnął gałęziami i orzechy spadły na ziemię. Rozbiłem ich łupiny i zjadłem nasiona. Były przepyszne. Skosztowałem jego ciała. Od tamtego czasu nie szukałem już starego anioła. Pozostał tylko zapach jodu i, niekiedy, dostrzegam jeszcze czarno-zielonkawe ślady na palcach. To znak, że ciało od spodu jest nadal nieuleczone.

(…)

Zapach owoców wypełniał cały dom. Zwłaszcza w Nowy Rok, gdy u Ormian trwa jeszcze bożonarodzeniowy post i gotuje się w wielkich rondlach anuș-abur, co w tłumaczeniu oznaczałoby „słodką zupę”. To rodzaj kutii, tylko że do gotowanej pszenicy dodaje się wszelkiego rodzaju owoce: figi, daktyle, rodzynki, orzechy, pomarańcze. A wierzch posypuje się cynamonem.

Następnie zapach zakamarków. Miejsca ukryte, zacienione lub na widoku, ale które otwiera się rzadko, i bardziej nęcące miejsca zakazane. Dzieciństwo bez schowków, w których można myszkować, jest pozbawione sensu. Tylko to, co ukryte, jest tak naprawdę warte zobaczenia. Zapach zakamarków spotyka się z ciszą, która także ma swoje zapachy. Przede wszystkim szafy z ubraniami, pod którymi tkwiły, poskładane, kołdry i materace. W babcinej szafi e przechowywano tylko grube ubrania, palta pachnące naftaliną, z których część należała jeszcze do mojej prababci, Heghine Terzian. Z ubrań pradziadka nie udało się nic zachować, wszystko zostało na jednej z ulic Konstantynopola, skąd widać było zachodzące słońce nad Bosforem. Uciekli pewnej nocy, z ubraniami na sobie i z jakimiś tobołami, w których zgromadzili pospiesznie trochę rzeczy łatwiejszych do sprzedania. Poszła pogłoska, że do portu, w Perla, zawinął statek, który przyjmował ormiańskich uchodźców. Przy wejściu na pokład, pośród oszołomionego i zlęknionego tłumu, mój pradziadek upadł na kolana, potem runął twarzą w dół, trzymając za ręce obie dziewczyny. Odwróciły go, zamknęły mu oczy i rozluźniły z jego uścisku dłonie. Czuwały przy nim, znalazłszy nie wiadomo gdzie kawałek świecy. Nie był jedynym, który oddał życie w tamtym zamęcie i strachu. Zanim statek przybił do Konstancy, kapitan wydał rozkaz, aby wszystkich zmarłych wrzucono do morza. Tak oto Morze Czarne stało się ruchomym grobem mojego pradziadka Baghdasara Terziana.

A potem była szafa z książkami. Dziadek Garabet znał niemal wszystkie alfabety: łacinę, cyrylicę, grekę, arabski. „Żebyś nie popełniał błędów – mawiał. – Alfabet to początek, dlatego nazywa się alfabetem. Możesz zacząć gdziekolwiek, pod warunkiem, że potrafisz rozwikłać początek”. Mój dziadek rozwikłał początki, ale pogmatwał końce. Gdy leżał na łożu śmierci, zawołano nas, dzieci, byśmy go zobaczyli. Nie zrozumieliśmy, co mówi. Zdawał się spokojny i mówił uczenie. Ale nie mogliśmy go zrozumieć. W końcu ojciec wyjaśnił mi, że dziadek mówi do nas mieszając języki: perski, arabski, turecki, rosyjski i ormiański. Wszystkie krainy poznane w dzieciństwie i w wieku dorastania ożyły w nim w jednym czasie. Tak jak, spiesząc się do wyjścia, chwytasz rzeczy, które wpadają ci w ręce, tak samo on, mówiąc przed odejściem z tego świata, chwytał przypadkowe słowa.

Podobnie miała się rzecz z książkami. Były książki po turecku, ze starymi, orientalnymi literami, angielskie podręczniki do rysunku i stare wydania Larousse’a. Dziadek przeglądał często wspaniałą książkę w języku niemieckim, o dywanach. „Nasze dywany – opowiadał mi – są jak Biblia. Znajdujesz w nich wszystko, od początków po dziś dzień”. Szukaliśmy obaj wyobrażeń świata. „Tutaj jest oko Boga” – zgadywałem, a dziadek Garabet przytakiwał. „A to jest anioł”. „To nie anioł. Jest stary, to musi być archanioł. Może Rafael, on jest najstarszy ze wszystkich”. Chciałem mu powiedzieć o starym aniele z podwórza, który latem pachniał jodem, a zimą obmywał sobie bose stopy w śniegu. Zrozumiałem jednak, że ludzie, którym nie było dane przeżyć dzieciństwa pozbawionego strachu, nie mogli spotkać starych aniołów.

 
Wesprzyj nas