Nowa powieść autorki światowego bestsellera Inicjały zbrodni. Świeży, absorbujący thriller psychologiczny, w którym Sophie Hannah łączy nowoczesne spojrzenie na mroczną stronę ludzkiej psychiki z najlepszymi tradycjami anglosaskiego kryminału.


Damon Blundy to kontrowersyjny publicysta i autor kąśliwych felietonów, które regularnie wydłużają listę jego antagonistów. Błyskotliwy, przystojny, bezkompromisowy. Żonaty z kobietą, której — jak sama twierdzi — nigdy nie kochał.

Nieopodal domu Blundy’ego mieszka Nicki Clements, czterdziestodwuletnia żona i matka. Wraz z rodziną niedawno przeniosła się z Londynu do Spilling — typowego miasteczka, w którym sąsiedzi widzą wszystko, ale udają, że nie widzą nic. Jak każda pani domu, Nicki ma własne małe sekrety oraz… kłopot z bocznym lusterkiem swojego srebrnego audi.

W poniedziałkowy poranek, 1 lipca 2013 roku, w jednym z wiktoriańskich domów w okolicy zostają znalezione zwłoki mężczyzny. Przed śmiercią został unieruchomiony za pomocą taśmy oraz ogłuszony ciężkim przedmiotem. Do uśmiercenia swojej ofiary zabójca użył noża, choć w nieco niekonwencjonalny sposób: nieboszczyk nie został nim pchnięty, a… uduszony. Na ścianie jego gabinetu morderca pozostawił zagadkowy napis, a w skrzynce mailowej, do której znał hasło, tajemnicze selfie z ogłuszoną ofiarą.

Aha, i jeszcze coś! Zamordowany to Damon Blundy. Wiadomo już, że śledztwo nie będzie należało do najłatwiejszych, a jedynym tropem okazuje się… srebrne audi, krążące wokół miejsca zbrodni.

„Niewielu pisarzy jest w stanie dorównać talentowi Sophie Hannah, jej genialnym pomysłom i zaskakującym zwrotom akcji”.
DAILY EXPRESS

Sophie Hannah (ur. 1971) — brytyjska pisarka, która międzynarodową sławę zdobyła dzięki serii bestsellerowych kryminałów psychologicznych, publikowanych w 27 krajach i znakomicie przyjmowanych przez czytelników oraz recenzentów. Laureatka prestiżowych nagród, w tym National Book Award za najlepszy kryminał. Dwie z jej powieści zostały zekranizowane. W 2014 roku szturmem wdarła się na polskie listy bestsellerów książką Inicjały zbrodni — kontynuacją przygód Herkulesa Poirota — do napisania której osobiście wyznaczył ją wnuk Agathy Christie. Jej najnowsza powieść to Błąd w zeznaniach.

Sophie Hannah
Błąd w zeznaniach
Przekład: Marta Kisiel-Małecka
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 21 maja 2015


3
WTOREK, 2 LIPCA 2013

— Przecież to nic nie znaczy — wyrzucam z siebie, przerywając ciszę, która mnie osacza. — Co to, jakaś zagadka?
Żadnej odpowiedzi, jedynie zdawkowy uśmiech śledczego po przeciwnej stronie stołu, jakiegoś Sama. Jego nazwisko jest wielosylabowe i dziwne; gdy się przedstawił, natychmiast wyleciało mi z głowy. Staram się patrzeć tylko na niego, a nie na jego przysadzistego, masywnego kolegę o wydatnej szczęce, który stoi w kącie pod zakratowanym oknem i nawet raz się nie uśmiechnął.
— Co za bzdura — mówię. — Nie ma czegoś takiego jak mniej martwy czy bardziej martwy. Nie ma… stopni martwoty!
Ktoś albo jest martwy, albo nie.
To nie może być prawda. Nie siedzę w małym, nagrzanym pokoju przesłuchań na komisariacie policji, odpowiadając na pytania w związku z morderstwem Damona Blundy’ego. Ściskam kurczowo chusteczkę, którą dostałam od sierżanta Sama. Jest już przemoczona i wystrzępiona, rozpada się. Zgarnięta prosto z domu, bez słowa wyjaśnienia zapakowana do radiowozu i zawieziona na komisariat na przesłuchanie…
Mój najgorszy koszmar.
Nie mam odwagi poprosić o drugą chusteczkę, co oznacza, że muszę przestać płakać. I trząść się. Jestem przerażona, bo pewnie sprawiam wrażenie winnej, chociaż nikogo nie zabiłam i nie wiem nic o tym morderstwie.
Policjantów szkoli się w tropieniu winy, lecz nie w odróżnianiu jej odcieni.
— Te słowa znaczą coś dla człowieka, który zabił Damona Blundy’ego — mówi funkcjonariusz Simon Waterhouse, ten nieżyczliwy. — Ale pani twierdzi, że nie chodzi o panią, czy tak?
Już trzeci raz zadaje mi to samo pytanie.
— Proszę na mnie spojrzeć! — szlocham, widząc siebie taką, jak zapewne wyglądam w jego oczach: przerażony wrak człowieka w kwiecistej sukience, drobny w porównaniu z nimi dwoma.
I z Damonem Blundym. Widziałam go raz w telewizji. Był wysoki i mocno zbudowany. Na samą myśl, że miałabym obezwładnić człowieka takiej postury, ogarnia mnie śmiech.
— Czy ja wyglądam na kogoś, kto miałby dość fizycznej i psychicznej siły, żeby zabić człowieka? — pytam rozdzierająco, modląc się, żeby Waterhouse nabrał rozumu. — Nie znałam Damona Blundy’ego! Nigdy go nie spotkałam. Kojarzę, jak wygląda, bo widywałam go w telewizji i na zdjęciach w gazetach. Choćbym chciała, trudno by mi było znać go mniej.
Słowo „mniej” wibruje w mojej głowie.
„Jest nie mniej martwy”.
O co chodzi? Te słowa nie są mi obce, jest w nich coś znajomego, budzą we mnie jakieś skojarzenie: delikatne łaskotanie gdzieś w zakamarkach pamięci.
Znika, zanim udaje mi się je uchwycić. Nawet jeśli już raz słyszałam te słowa — a jestem niemal pewna, że tak było — to nie mam pojęcia gdzie i kiedy.
Co je łączy ze śmiercią Damona Blundy’ego?
Nie wolno mi pytać. To nie moja sprawa. Nie jestem śledczym ani mordercą; jestem osobą postronną, kompletnym laikiem, ot co. I muszę dopilnować, żeby nic się w tej kwestii nie zmieniło, a to oznacza powstrzymywanie ciekawości, brak pytań.
— Niektóre metody zbrodni wymagają mniej siły fizycznej, a więcej manipulacji psychologicznej — mówi sucho Waterhouse. — Jak sobie pani radzi w tej kwestii?
— Gorzej niż pan! Próbuje mnie pan zastraszyć, żebym przyznała się do czegoś, czego nie zrobiłam.
Czy oni wiedzą o moim spotkaniu z jasnowłosym policjantem? Powiedział im? Pewnie dlatego tutaj jestem; widział, jak zawracam na Elmhirst Road, rozpoznał mój samochód…
— Skoro nie miała pani nic wspólnego ze śmiercią Blundy’ego… — zaczyna Waterhouse.
— Nie miałam!
— Skąd to zdenerwowanie? Dlaczego nie chce pani wezwać adwokata?
— Bo… bo nikt nie może się dowiedzieć, że tu jestem. Ani adwokat, ani mój mąż, ani moje dzieci — nikt! Wystarczy, że sama o tym wiem!
Nie chcę, żeby to się stało prawdą. Obecność adwokata oznaczałaby, że sprawa jest poważna, a przecież nie jest. Zwykłe nieporozumienie. Wkrótce policjanci powiedzą, że jestem wolna. Jeszcze zanim będę musiała odebrać Sophie i Ethana ze szkoły, na pewno. Na długo przed tym.
— Mój mąż nie powinien się o tym dowiedzieć — ciągnę. — Możecie mi zagwarantować, że się nie dowie?
Na samą myśl, że Adam miałby być wplątany w tę sprawę, znowu zaczynam się trząść. Nie wolno mi dopuścić, żeby dotknęła jego i dzieci. Jak mam wyjaśnić, że tak naprawdę nie jestem jedną osobą, chociaż mogłoby się tak wydawać? Pękłam na pół: na dwie Nicki, dwa życia, które nigdy nie mogą się połączyć. Nicki, która wyszła za Adama, nigdy nie stałaby się obiektem zainteresowania policji.
— Czym tak bardzo się pani martwi? — docieka Waterhouse. — Skoro jest pani niewinna i nie wie nic o morderstwie Damona Blundy’ego, to znaczy, że ściągnęliśmy tu panią bez powodu. To my zawaliliśmy sprawę, nie pani. Mogłaby pani opowiedzieć mężowi tę ciekawą historię przy kolacji — jak to została pani przez przypadek wciągnięta w śledztwo w związku z morderstwem.
— Nie! — Żółć podchodzi mi do gardła. Przyciskam dłoń do ust.
— Zrobimy wszystko, by uszanować pani prywatność, Nicki — mówi sierżant Sam. — Ułatwi pani życie i sobie, i nam, jeśli powie całą prawdę.
Jest zmieszany, jakby nie pojmował, skąd u mnie ta rozpacz. Czy to znaczy, że policjant z Elmhirst Road nie wspomniał mu o naszym pierwszym spotkaniu? Gdyby Sam i Waterhouse wiedzieli, rozumieliby mój strach, desperację, żeby jak najszybciej się stąd wyrwać. Czy wtedy skonfrontowaliby się ze mną albo wystawili na próbę moją prawdomówność, czekając, aż z własnej woli wyjawię swój mały brudny sekret?
Już wcale nie wydaje się taki mały. Jakby zawładnął całą bezpieczną, szanowaną częścią mojego życia. To wcale nie miało się stać. Pamiętam, jaka byłam pewna, że nigdy do tego nie dojdzie.
Głupia. Lekkomyślnie, niewybaczalnie głupia.
— Nie wydaje mi się, żeby chciała powiedzieć nam całą prawdę — Waterhouse zwraca się do Sama.
Trafia w samo sedno. Moja prawdomówność? Brak. Skupiam się wyłącznie na jednym celu: na sprawianiu, żeby moje życie było szczęśliwe i spełnione, na osłanianiu bliskich mi ludzi i pilnowaniu, żeby oni także żyli w szczęściu, wszyscy — Adam, dzieci; Gavin, aż do niedawna; a jeszcze przed nim Król Edward…
Potrafię to pogodzić. Kiedy czuję się na siłach, nie mam wrażenia, że mnie to przerasta; jestem pewna, iż mogę ogarnąć te dwa światy i utrzymać je w osobnych przegródkach. Muszę tylko uwolnić się od policji, a potem wszystkiemu sprostam. Wmówię sobie, że nie jestem niedbałą idiotką, tylko nieustraszoną optymistką.
— Pani wcale nie chce się nam zwierzać, prawda, Nicki? — mówi Waterhouse. Wysuwa krzesło i siada przy stole, obok sierżanta Sama. — Pani coś ukrywa. A ponieważ nie ma to związku z Damonem Blundym ani jego śmiercią, zakłada pani, że nie ma też związku z nami. Chodzi o coś tak strasznego, że nie może pani nawet znieść myśli o przyznaniu się przed własnym mężem, więc niby czemu miałaby zwierzyć się dwóm obcym? Rozumiem to — dlatego powiem coś na zachętę. Sierżanta Kombothekry i mnie nie obchodzi, co pani zrobiła, jeśli nie ma to związku z naszym śledztwem. Zapewne nic nam do tego, musimy jednak wiedzieć, w czym rzecz, abyśmy mogli z satysfakcją uznać, że to nieistotne dla sprawy. Więc… o co chodzi? Co pani ukrywa?
Wpadam w panikę. Słyszę żałosny skowyt i zdaję sobie sprawę, że wydobył się ze mnie. Czy stracę całe opanowanie, zanim pozwolą mi opuścić ten pokój? Ta myśl przeraża mnie bardziej, niż bycie podejrzaną o morderstwo. Czy prawda wycieknie ze mnie, czy tego chcę, czy nie, tak jak niekończące się łzy? Waterhouse sprawia wrażenie pewnego siebie. Jakby postanowił, że zmusi mnie do zeznań. Nie wiem, czy wytrzymam, kiedy wszystko w nim mówi, że on już wie, ale muszę chociaż spróbować.
Skąd miałby wiedzieć? To niemożliwe. Już dawno by o tym wspomniał, gdyby jasnowłosy posterunkowy mu powiedział.
— Niech pani spróbuje się uspokoić, Nicki — mówi sierżant Sam. — Pozwoli pani, że zadam parę pytań, dzięki temu zyska pani czas, żeby się pozbierać. Potrzebujemy kilku podstawowych informacji.
Dlaczego? Mam ochotę krzyczeć. Nie będziemy w kontakcie. Lada moment opuszczę ten komisariat, udając, że to wszystko nigdy się nie zdarzyło, a wy zapomnicie, że kiedykolwiek się spotkaliśmy, że znacie moje nazwisko.
— Ile ma pani lat?
Gdyby siedział tu ze mną adwokat, pewnie wiedziałby, czy mogę odmówić odpowiedzi.
— Czterdzieści dwa.
— Pełne imię i nazwisko?
— Nicki Clements.
— Nie ma pani drugiego imienia?
— Mam i go nie znoszę, dlatego nie podaję. Naprawdę musicie znać moje drugie imię?
— Zawsze spisujemy pełne personalia. Przykro mi.
— Jasmine. — Doskonała wskazówka, o jakiej córce marzyli moi rodzice: prostolinijnej, uroczej, uległej. Nienawidzę imion pochodzących od nazw kwiatów. Mogłabym nazwać saszetkę z potpourri „Poppy” czy „Daisy”, ale nie człowieka.
— Po prostu Nicki? — wtrąca Waterhouse. — To nie zdrobnienie?
Sukinkot.
— Nichola. — Byłoby całkiem w porządku, gdyby mój ojciec nie miał na imię Nicholas.
— Pracuje pani? — pyta Sam.
— Nie, odkąd urodziłam dwoje dzieci.
Damon Blundy zamordowany. Nie mogę w to uwierzyć.
Nie żyje. Niezastąpiony. Nigdy go nie poznałam, ale wiem, że był jedyny w swoim rodzaju — świat poniósł niepowetowaną stratę. Nikt więcej nie pomyśli tego, co myślał Damon, ani nie napisze tego, co on pisał. Dlaczego nie padło na jakiegoś nudnego przeciętniaka? Na przykład na mnie.
— Imiona i wiek?
— Słu… słucham?
Ogarnij się, Nicki.
— Pani dzieci.
— Sophie i Ethan. Dziesięć i osiem lat.
— Czym się pani zajmowała przed ich urodzeniem?
— Byłam menadżerem w publicznej służbie zdrowia. Zarządzałam zespołem położnych i pielęgniarek środowiskowych w północnym Londynie. Dopiero niedawno przenieśliśmy się do Spilling.
— Niedawno, czyli kiedy? — dopytuje Sam. — I skąd?
— Nieco ponad sześć miesięcy temu, z Londynu. Highgate. Dokładnie dwudziestego grudnia zeszłego roku.
Z zaskoczeniem stwierdzam, że uspokajam się, odpowiadając na te pytania. Spisywanie faktów dotyczących mojego życia sprawia, że czuję się mocno osadzona w świecie. Nie można mnie tak po prostu wymazać.
— A pani mąż? Jak się nazywa i czym się zajmuje?
Nie wymazuje mnie. On w niczym nie zawinił. Kocham go. Jedyną osobą zagrażającą Nicki Clements, na którą spoglądają teraz Sam i Waterhouse, jedyną osobą, która mogłaby chcieć czy pragnąć ją wymazać, jest ta druga, ukryta, Nicki.
Skoro zagrożenie, z jakim mam do czynienia, kryje się we mnie, z pewnością jest coś, co mogłabym zrobić, żeby je powstrzymać. Tylko czemu czuję się, jakby było wprost przeciwnie?
— Nicki? Pani mąż? — przypomina mi Sam.
— Adam Clements, nosimy to samo nazwisko. Pracuje jako informatyk. Dla armii.
— Czy armia przeniosła go z Londynu do Culver Valley?
— Owszem, kiedy się przeprowadziliśmy, dostał przeniesienie do wojskowej poradni zawodowej w Rawndesley.
— Dziękuję. — Sierżant Sam uśmiecha się w nagrodę za moje dobre zachowanie. — Adres zamieszkania?
— 19 Bartholomew Gardens, Spilling.
Ogarnia mnie przemożne pragnienie, żeby wyciągnąć telefon z torebki i sprawdzić, czy Gavin jeszcze do mnie pisał na Hushmailu. A kogo to obchodzi? Jak on śmiał nazwać Damona Blundy’ego złym? Skoro naprawdę tak myśli, to znaczy, że nie rozumie znaczenia tego słowa.
Może napisał, żeby przeprosić.
Gdyby udało mi się wysunąć nieznacznie telefon i… Nie. To jakiś obłęd. Zaciskam pięści.
— Jeśli zastanawia się pani, co tutaj robi, to zdradził panią samochód — odezwał się Waterhouse. — Przeglądaliśmy nagrania z monitoringu miejskiego pod kątem nietypowych wydarzeń w pobliżu Elmhirst Road. Może spróbuje pani zgadnąć, co takiego zobaczyliśmy?
W porządku, Nicki. Na to jesteś przygotowana, teraz masz okazję sprawić wrażenie uczciwej. Nic trudnego.
— Nie wiem, gdzie znajdują się kamery monitoringu miejskiego, dlatego nie mam pojęcia, co zobaczyliście, ale powiem, co zrobiłam. Późnym rankiem pojechałam samochodem do szkoły moich dzieci. Syn zostawił w domu torbę ze strojem sportowym, potrzebnym na popołudniowe zajęcia. Zazwyczaj jeżdżę Elmhirst Road, ale tym razem na moim pasie zrobił się korek. Samochody jechały bardzo wolno. Widziałam w oddali, że policjanci zatrzymują kierowców. Zdałam sobie sprawę, że jeśli będę dalej jechać Elmhirst, przyjrzą się dokładnie mnie i mojemu samochodowi. Nie mogłam na to pozwolić. — Przełknęłam ślinę. Jak dotąd sama prawda.
— Ponieważ? — pyta Waterhouse. Przysuwa się z krzesłem bliżej stołu.
Spokojnie. Skup się. Dasz radę.
— Mniej więcej od tygodnia jeżdżę bez lusterka od strony pasażera. Gdybym została na Elmhirst Road i policjanci by mnie zatrzymali, na pewno zwróciliby na to uwagę, znaczy, zobaczyliby, że go nie ma. — Wzdycham. — Wiem, powinnam była od razu pojechać do warsztatu, ale ciągle mam coś do zrobienia… Myślałam, że zyskam jeszcze parę dni spokoju.
Koniec końców musiałabym przecież naprawić tę usterkę. Wkrótce. Pewnie zajęłabym się tym pod koniec tygodnia. To nie do końca kłamstwo, tylko autentyczna historia sprzed lat, przesunięta w czasie do teraźniejszości, z moim obecnym samochodem w roli głównej zamiast starej renault laguny. Naprawdę miałam wtedy zbyt wiele na głowie, żeby od razu to załatwić, chociaż działo się to jeszcze przed narodzinami dzieci. Przez sześć tygodni jeździłam ostrożnie jak nigdy wcześniej i nigdy później, starając się w ten sposób rekompensować niedostatki samochodu.
— W zasadzie bez bocznego lusterka też da się bezpiecznie jeździć — dodaję w nagłym przypływie bezczelności.
— Proszę nam oszczędzić swoich teorii na temat bezpieczeństwa na drodze — mówi Waterhouse. — Nie chciała pani pchać się pod nos policji w niesprawnym samochodzie, więc co pani zrobiła?
— Zawróciłam i pojechałam do szkoły przez Heckencotts…
— Do której? — zapytał Sam. — Przepraszam, że przerywam.
— Freeth Lane.
— Dziękuję. Proszę mówić dalej.
— Zawiozłam rzeczy syna i wróciłam do domu, tą samą okrężną trasą. Po drodze mijałam wylot Elmhirst Road, więc z ciekawości rzuciłam okiem, czy policja wciąż tam stoi. Stała. Niecałe pięć minut po moim powrocie odebrałam telefon z informacją, że córka źle się poczuła. Chciałam dostać się do szkoły jak najszybciej, dlatego z n o w u zatrzymałam się na skrzyżowaniu Elmhirst Road i Lupton Road, żeby sprawdzić. Pomyślałam, że może policjanci wciąż tam są, ale już nie zatrzymują kierowców. Pewnie bym zaryzykowała, gdyby ruch był płynny. Nic z tego. Policjanci wciąż zatrzymywali każdy samochód — dlatego kolejny raz wybrałam długą, niewygodną trasę przez Heckencotts. Podobnie jak później, w drodze do domu, i pod koniec dnia, kiedy wracałam z dziećmi. Wczoraj czterokrotnie jechałam do szkoły i z powrotem — łącznie osiem przejażdżek. Pewnie myślicie teraz, że inteligentna kobieta mogłaby spędzić dzień na jakimś mniej niedorzecznym zajęciu. W pełni się z wami zgadzam. — Po tych słowach dopada mnie koszmarne poczucie winy; pokonałabym każdą odległość, odbyłabym każdą przejażdżkę dziesiątki razy, gdyby tego właśnie potrzebowały moje dzieci.
A potem zaspokoiłabyś własne potrzeby, wymieniając e-maile z mężczyzną, o którym twoja rodzina nie ma bladego pojęcia. Kilka pochlebnych, pożądliwych słów na ekranie od człowieka, który mnie pragnie, chociaż się nie poznaliśmy — dlaczego tak bardzo ich potrzebuję? Dlaczego nie potrafię z nich zrezygnować?
— Pani zeznanie zgadza się z zapisem z monitoringu — informuje Sam. Wygląda na zadowolonego, jakby liczył na to, że nie okażę się kłamczuchą.
Przykro mi, sierżancie. Dziękuję, że dał się pan oszukać. Proszę się nie martwić — znienawidzę się w pańskim imieniu.
Dlaczego wszyscy tak bardzo cenią sobie szczerość? Czy choć przez chwilę zadają sobie pytanie, co takiego złego jest w kłamstwie? A może po prostu zakładają tak z góry? Co powinniśmy zrobić, kiedy świat ma wobec nas konkretne oczekiwania, a my nie możemy im sprostać?
Należałoby wymyślić zupełnie nowe słowo oznaczające to samo co kłamstwo, tylko z pozytywnym wydźwiękiem. Oszustwu przydałby się świeży, bardziej optymistyczny wizerunek. Waterhouse i Sam wpatrują się we mnie, a ja orientuję się, że zapomniałam o kluczowym elemencie. Muszę zademonstrować, że martwię się konsekwencjami jazdy bez lusterka, jak bez wątpienia by było, gdybym tylko nie miała większych problemów.
— Panowie, ostatnie, czego mi teraz trzeba, to mandat za wykroczenie drogowe — oświadczam solennie. — Darujecie mi, jeśli obiecam, że nie będę więcej jeździć bez lusterka?
— Jak je pani straciła? — pyta Waterhouse.
— Nastoletni motocyklista przejechał zbyt blisko i je urwał. Tak bardzo chciał mnie wyprzedzić, że przecisnął się ze złej strony, od lewej.
— Zgłosiła to pani?
— Nie. Nie zatrzymał się, a ja nie zapamiętałam numeru. Za szybko odjechał, po prostu… pomknął w stronę zachodzącego słońca.
— Kiedy to się stało, dokładnie?
— A czy to ważne? To nie ma żadnego związku z…
— Kiedy doszło do tego incydentu?
— Nie w zeszłą środę, tylko tydzień wcześniej.
— Czy jest ktoś, kto potwierdzi, że od tamtego czasu jeździ pani bez bocznego lusterka od strony pasażera? — pyta Waterhouse. — Może pani mąż?
— Nie. P r o s z ę go do tego nie mieszać.
— W takim razie może ktoś inny?
— Nie! — W prawej dłoni ściskam zużytą chusteczkę. — Mój mąż o niczym nie wie, okej? Ja parkuję w garażu, on na podjeździe. Rano zawsze wyjeżdża pierwszy, a pod koniec dnia wraca drugi. Nie widział mojego samochodu, odkąd straciłam lusterko.
— Nie wspominała mu pani o tym? — pyta Sam.
— Nie, nie wspominałam! Wie pan dlaczego? Bo uparłby się, że muszę je naprawić, zanim znów siądę za kierownicą, a to by nie było… praktyczne! Nie chciałam, żeby mnie skarcił, dlatego zachowałam wszystko dla siebie.
Wybacz, Adamie. Chociaż jest w tym sporo prawdy.
— Czy pani dzieci zauważyły, że samochód nie ma jednego lusterka? — chce wiedzieć Waterhouse.
Kręcę głową.
— Nie zwracają uwagi na takie rzeczy.
— A zatem nie może pani udowodnić, że to prawda?
— Owszem, mogę! — Nienawidzę tego człowieka. I to bardziej, niż gdybym nie miała nic do ukrycia. Nienawidzę go, bo mnie przejrzał. Tylko ja mam prawo wiedzieć, jak bardzo jestem zdesperowana i pełna wad. — Jedźcie do mojego domu, kiedy tylko chcecie, choćby teraz, to pokażę wam mój samochód!
Niech to diabli, Nicki, co ty wyprawiasz? A co jeśli odpowie: „W porządku, jedźmy więc?”. Co wtedy zrobisz?
— Czyli od półtora tygodnia nikogo pani nie woziła tym samochodem? Nikt nie siedział z przodu na miejscu pasażera i nie zauważył, że brakuje bocznego lusterka? Może jakaś przyjaciółka? Ktoś z rodziny?
Serce zaczyna mi dudnić jak kopyta spłoszonego konia. Przyjaciółka i ktoś z rodziny w jednej osobie. Melissa w przedostatnią niedzielę. Skąd Waterhouse miałby o tym wiedzieć? Ale wie, jestem tego pewna. Jakie jeszcze nagrania z miejskiego monitoringu oglądał, nie licząc wczorajszych? Wwierca się spojrzeniem w moje oczy, rzucając mi wyzwanie. Muszę powiedzieć prawdę, o Mel będę się martwić potem.
Odchrząkuję.
— Moja bratowa, Melissa. W zeszłą niedzielę… nie tę teraz, tylko poprzednią. Ona… — Nie mogę dokończyć zdania.
— Jechała w pani samochodzie? — podsuwa sierżant Sam. — Zauważyła brak lusterka?
Szlag. Szlag. Co mam powiedzieć?
— Tak. Podjechałam po nią, żebyśmy mogły pójść razem na aukcję. Melissa lubi aukcje — dodaję niepotrzebnie. A ja nie. Chodzę tam z nią, bo się z tego cieszy, i nigdy niczego nie kupuję. Nie odpowiada mi sama idea aukcji: zobaczyć coś, zakochać się, zalicytować i być może wrócić do domu z pustymi rękami. Nie, dziękuję. — Po wszystkim podrzuciłam ją z powrotem do domu.
— Gdzie mieszka Melissa? — chce wiedzieć Waterhouse.
— A jakie to ma znaczenie, na litość boską? — warczę.
— Jeśli wszystko będzie się zgadzać, potwierdzi to pani wiarygodność — wyjaśnia sierżant Sam.
— Mieszka w Highgate — zwracam się bardziej do niego niż do Waterhouse’a, grzebiąc w torebce. Wyciągam z niej pogniecioną ulotkę i wręczam sierżantowi. — Proszę. Dowód na to, że w przedostatnią niedzielę w Grantham odbywała się aukcja. Zadowolony?

 
Wesprzyj nas