Koniec XIX wieku. Celestyna, śliczna służąca z Paryża przyjeżdża do pracy na prowincję. Świadoma swojej seksualności dziewczyna oczekuje od życia więcej, niż los może jej zaoferować…


Podczas pobytu u państwa Lanlaire prowadzi dziennik, w którym pisze o tym, co jej się przytrafia i wspomina pracę w innych domach. Opisuje swoje romanse, dawnych kochanków, śmieszne i tragiczne historie, umizgi ekscentrycznych pracodawców.

Pojawia się modny pisarz, obłudny mieszczuch, działacz dobroczynny, zubożały hrabia ożeniony z bogatą parweniuszką, stary fetyszysta czy zblazowany młodzieniec.

Celestyna ma niezwykle ostre pióro i znakomity dar obserwacji. Nie zna litości w zdradzaniu tajemnic swoich chlebodawczyń oraz przywar swoich panów zafascynowanych jej urodą.

U Lanlaire’ów Celestyna poznaje Józefa – służącego, tyrana, stręczyciela i sadystę. Boi się go, ale jest nim zafascynowana. Pewnego dnia w lesie zostaje znaleziona zgwałcona i zamordowana dziewczyna – Klarcia. Celestyna domyśla się, kto to mógł zrobić. Tylko czy będzie jej to przeszkadzało?…

Octave Mirbeau (1848–1917) – francuski pisarz, dramaturg, krytyk sztuki i dziennikarz, członek Akademii Goncourtów. Urodził się w rodzinie średnio zamożnych mieszczan. Porzuciwszy studia prawnicze, rozpoczął pracę jako dziennikarz. Był gorącym zwolennikiem impresjonizmu, poświęcił szereg artykułów Monetowi i Pissarro, jako jeden z pierwszych docenił Vincenta van Gogha. Pomógł wylansować Auguste’a Rodina. Opublikował między innymi: Księdza Juliusza, Sebastiana, Ogród udręczeń czy Kartki z notatnika nerwowca. Za życia Octave Mirbeau był jedną z barwniejszych i lepiej znanych postaci świata dziennikarskiego i artystycznego we Francji. Miał niezwykle rozpoznawalny styl i ostre pióro polemisty, którym chłostał przywary swoich rodaków.

Dobrze znam mężczyzn i z doświadczenia wiem, do jakich wariactw i do jakich świństw są zdolni

Od 22 maja w kinach prezentowana jest ekranizacja powieści „Dziennik panny służącej” w reżyserii Benoît Jacquota, nominowana do nagrody Złotego Niedźwiedzia.
W poprzednich kultowych ekranizacjach Jeana Renoira i Luisa Buñuela w roli zmysłowej pokojówki oglądaliśmy niekwestionowane gwiazdy europejskiego kina – Paulette Goddard i Jeanne Moreau. Tym razem w tytułową bohaterkę wcieliła się hipnotyzująca Léa Seydoux – laureatka Złotej Palmy w Cannes za „Życie Adeli rozdział 1 i 2”.

W książce Mirbeau jest dramaturgiczna i komiczna żywiołowość, która aż prosi się o adaptację. Celestyna spotyka i konfrontuje się z całą paradą straszliwych, niedorzecznych, żałosnych bohaterów, to oni tworzą otaczający ją świat. Widzowie mogą go porównać ze swoją codziennością w dowolnym momencie i miejscu. Mój film różni się od poprzednich wersji – operuje bardziej skondensowaną narracją. Mocniej skupia się na rozpiętym między przyciąganiem a obrzydzeniem, stosunku Celestyny do Józefa. Szukaliśmy właściwej równowagi między dialogiem nacechowanym charakterem epoki a językiem dzisiejszej widowni. Nade wszystko zależało nam, by widz widział świat przedstawiony tylko oczami Celestyny, postrzegał to, co ona, omijał to, co jej umyka. To bohaterka, której uczynki, gesty i słowa wydają się nam znajome pod względem emocjonalnym i zmysłowym, dzięki czemu otwiera się okno do świata przedstawionego, świata kobiety, której jedyną ucieczką od służalczego losu, jaki zgotowało jej społeczeństwo, jest jej własne ciało.
reżyser Benoît Jacquot (mat. pras. Best Film)

Octave Mirbeau
Dziennik panny służącej
Przekład z języka francuskiego: Anna Zenowicz
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 13 maja 2015


Lanlaire’owie posiadają więc ponad milion franków – czy nie budzi to w was obrzydzenia? I bezustannie oszczędzają, wydając z trudem zaledwie jedną trzecią procentów od kapitału. Skąpią na wszystkim, na innych i na sobie, targują się z drapieżną chciwością przy każdym rachunku, wypierają się danego słowa, dotrzymują tylko umów na piśmie, i to z własnoręczną sygnaturą, trzeba ich mieć ciągle na oku, nie stwarzać najmniejszego powodu do reklamacji. Bo zaraz z tego skorzystają i nie zapłacą, zwłaszcza drobnym dostawcom, których nie stać na koszta procesu, i biedakom, za którymi nikt się nie ujmie. Oczywiście nie ma mowy o żadnych datkach, tylko na kościół ofiarowują coś od czasu do czasu, bo straszni z nich dewoci. Natomiast biedni mogą zdychać z głodu, jęczeć i błagać pod drzwiami Opatówki. Drzwi nigdy się nie otworzą.
– Myślę, że są zdolni zwędzić coś nawet z torby żebraka – powiedziała kramarka. – Zrobiliby to bez żadnych wyrzutów sumienia, z wielką rozkoszą.
Potem dorzuciła jeszcze jeden przerażający fakt:
– My tu wszyscy ciężko zarabiamy na życie, ale kiedy mamy zanieść do kościoła chleb, który ksiądz, poświęciwszy uprzednio, rozdaje wiernym w czasie mszy, to zawsze kupujemy białe bułeczki. To należy do dobrych obyczajów i mamy na tym punkcie swoją ambicję. A co oni przynoszą, te wstrętne sknery? Zwykły chleb, nawet nie ten lepszy. Taki najzwyklejszy, jaki jadają robotnicy. Nie wstyd im, bogaczom? Żona bednarza, ta Paumier, usłyszała kiedyś, co pani Lanlaire odpowiedziała księdzu, gdy ten delikatnie zganił ją za ohydne skąpstwo. „Ależ proszę księdza proboszcza, przecież tym ludziom nie trzeba nic lepszego!”
Należy być jednak sprawiedliwym nawet dla własnych państwa. O pani z pewnością nie da się powiedzieć ani jednego dobrego słowa, ale z panem sprawa ma się inaczej. Pan nie budzi nienawiści i każdy zgodnie przyzna, że nikim nie pomiata, że gdyby tylko mógł, to robiłby dla ludzi dużo dobrego i postępował z nimi szlachetnie. Nieszczęście polega na tym, że on nic nie może. Pan jest po prostu nikim we własnym domu. Znaczy mniej niż służący, a przecież trzyma się ich krótko, znaczy mniej niż kot, bo kotu zezwala się na wszystko. Stopniowo, dla świętego spokoju, cały swój autorytet pana domu i całą godność męską złożył w ręce pani. To pani decyduje, kieruje, zarządza wszystkim. Pani zajmuje się stajnią, gospodarstwem, obejściem, ogrodem, piwnicą, drwalnią i wszędzie znajdzie coś do zganienia. Nigdy nie jest tak, jak by sobie życzyła, stale utrzymuje, że ją okradają. Ale ma oko! Nie do wiary! Nikt nawet nie usiłuje wystrychnąć jej na dudka, bo zna na wylot wszystkie fortele. Sama płaci rachunki, podejmuje procenty i czynsze dzierżawne, zawiera umowy. Ma spryt rachmistrza, brutalność komornika, umie kombinować jak lichwiarz. Doprawdy, to aż nie mieści się w głowie. Drapieżnie dzierży sakiewkę, a rozsupłuje ją tylko po to, by włożyć jeszcze trochę pieniędzy. Panu nie daje ani grosza, ledwie mu, biedakowi, starcza na tytoń. Otoczony bogactwem, jest biedniejszy od nas wszystkich. Nigdy jednak nie wierzga. Jest posłuszny jak uczniak. Ileż to razy ma minę skarconego, posłusznego psa… ależ jest wtedy śmieszny! Zwłaszcza trzeba go widzieć, gdy pod nieobecność pani przyjdzie do domu jakiś dostawca, zapuka jakiś żebrak lub posłaniec upomni się o napiwek. Jaką ma wtedy komiczną minę!
Grzebie po kieszeniach, obmacuje się na wszystkie boki, przeprasza, mówi z ubolewaniem w oczach:
– Masz tobie! Nie mam drobnych. Same papierki tysiącfrankowe. Będziesz miał resztę z tysiąca franków? Nie? No to musisz przyjść jeszcze raz.
Tysiącfrankowe papierki! On, który nie ma przy duszy ani jednego papierka! Przecież nawet papier listowy pani też zamyka przed nim w szafie, do której tylko ona ma klucz. Wydziela mu po jednej kartce, gderząc:
– Winszuję! Ależ ty zużywasz tego papieru! Do kogo tak piszesz, że tyle go idzie?
Panu zarzucam jedynie niepojętą, oburzającą słabość charakteru oraz to, że pozwala tej jędzy tak się wodzić za nos. Bo przecież dla nikogo nie jest tajemnicą, a i sama pani rozgaduje to na wszystkie strony… Słowem, pana z panią nie łączy już nic z tych rzeczy. Pani choruje na brzuch i nie może mieć dzieci, więc nie chce nawet słyszeć o podobnych sprawach. Zdaje się, że „to” sprawia jej silny ból… Krąży na ten temat piękna opowieść po okolicy.
Pewnego dnia pani, spowiadając się w konfesjonale, wyznała proboszczowi swoje trudności i spytała, czy może z mężem stosować „pewne pieszczoty”.
– Co rozumiesz, moje dziecko, przez „pewne pieszczoty”? – mruknął proboszcz.
– Nie wiem dokładnie, ojcze – odpowiedziała moja pani zmieszana. – Umiejętne pieszczoty…
– „Umiejętne pieszczoty”… Ależ, moje dziecko… te „pieszczoty” to grzech śmiertelny…
– Właśnie dlatego usilnie proszę Kościół o przyzwolenie…
– No tak, no tak… Cóż… w końcu… a te „umiejętne pieszczoty”… to często?…
– Mój mąż jest silnym mężczyzną, bardzo zdrowym… Może ze dwa razy na tydzień?
– Dwa razy na tydzień? To za dużo… To za często… To rozpusta… Mężczyzna, choćby najsilniejszy, nie potrzebuje aż dwa razy w tygodniu tych „umiejętnych pieszczot”.
Parę sekund milczał skłopotany i zakończył:
– No, niech już będzie! Zezwalam na „umiejętne pieszczoty” dwa razy w tygodniu, ale pod pewnymi warunkami… primo: pani sama nie będzie przy tym odczuwała żadnych grzesznych przyjemności…
– Och, obiecuję, mój ojcze…
– Secundo… Każdego roku ofiaruje pani dwieście franków na ołtarz Najświętszej Panienki…
– Dwieście franków? – pani aż podskoczyła. – Za to? O, nie! I odprawiła księdza z kwitkiem. – W takim razie – zakończyła kramarka, bo to ona wypaplała mi tę całą historię – czemu pan jest tak dobry i uległy wobec kobiety, która mu odmawia nie tylko pieniędzy, ale i uciechy! Już ja bym ją nauczyła rozumu… i to szybko.
A obecnie tak to wygląda: pan jest mężczyzną w pełni sił, wyjątkowo łasym na te rzeczy – ale również bardzo uczciwym człowiekiem, więc żeby, do licha, móc sobie choć odrobinę pofolgować czy też dać mały datek jakiemuś żebrakowi, musi się uciekać do śmiesznych wybiegów, ordynarnego naciągania i niezbyt godnych sposobów, a z chwilą gdy pani je odkryje, dochodzi do okropnych scen i kłótni trwających całymi miesiącami. Wtedy pan zaczyna wędrować po polach, chodzi i chodzi jak wariat, gwałtownie gestykuluje, wygraża pięściami, miażdży grudki ziemi, mówi sam do siebie, na wietrze, w deszcz i w śnieżycę. Wieczorem wraca do domu jeszcze cichszy, bardziej przygarbiony, bardziej drżący i pokorniejszy niż zwykle.
A przecież – jakie to dziwne i smutne – zarówno w słowach kramarki, choć mówiła o samych okropnościach i rzucała najcięższe oskarżenia, jak i w wielu innych opowieściach, podawanych z ust do ust, ze sklepiku do sklepiku, z domu do domu, odsłaniających wstydliwe brudy, czuło się wyraźnie, że w miasteczku bardziej Lanlaire’om zazdroszczą, niż nimi gardzą. Mimo ich karygodnego sobkostwa, mimo szkodliwości społecznej, na przekór wszystkiemu, co tratują swym bogactwem, to jednak właśnie ów pieniądz otacza ich aureolą szacunku, a nawet sławy. Kłaniają się im niżej niż innym i goszczą u siebie skwapliwiej niż pozostałych sąsiadów. A tę chałupę, w której państwo żyją, pogrążeni w moralnym brudzie, nazywają – ze służalczą uniżonością – pałacem. Jestem pewna, że jeśli ktoś obcy spyta tę samą sklepikarkę, tak przecież jadowitą, czy jest coś godnego uwagi w okolicy, odpowie:
– Mamy piękny kościół i piękną fontannę, ale przede wszystkim mamy Lanlaire’ów, którzy posiadają milion franków i mieszkają w pałacu. To są okropni ludzie i jesteśmy z nich bardzo dumni.
Uwielbienie dla pieniądza! To niskie uczucie jest udziałem nie tylko mieszczan, ale i nas, maluczkich, bez grosza przy duszy.

 
Wesprzyj nas