Borszewicz debiutował tą książką w Iskrach w 1983 roku i po wielu latach można śmiało stwierdzić, że przeszła ona świetnie próbę czasu.


Mroków Jarosława Borszewicza nie da się jednoznacznie sklasyfikować. Możemy ten utwór nazwać prozą literacką, tomikiem poezji czy wreszcie powieścią o mrocznej fabule… Ale chyba nie ma potrzeby szeregować tej książki, ponieważ jej niezwykła forma literacka nadal wciąga nas w dyskusję o sens istnienia, bo „trzeba coś robić między pierwszą a drugą datą… Pierwszą już znam. Drugą…”.

Czytelnik szybko daje się wciągnąć w zawiłą opowieść, ponieważ tak naprawdę bohaterem tej książki jest śmierć, którą my próbujemy tylko ułaskawić.

„Benek mówi, że myśl o śmierci najlepiej zagłuszyć drugim człowiekiem. Ale ja mu nie wierzę” – mówi narrator, który zmaga się ze swoją samotnością, śmiertelnością własną i najbliższych, który próbuje jednak znaleźć nadzieję w miłości czy przyjaźni…

Obecne wydanie zostało znacząco poprawione i uwspółcześnione przez autora.

Jarosław Borszewicz o sobie:
Po raz pierwszy urodziłem się jesienią 1956 roku.
Drugi raz przyszedłem na świat w czerwcu 1978 roku, gdy wygrałem konkurs na najlepszy debiut roku („Debiuty ʼ78”).
Po raz trzeci urodziłem się w czerwcu 1980 roku, gdy po pijanemu zdałem konkursowe egzaminy i dostałem się do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, po czym – już po trzeźwemu – zakochałem się z wzajemnością w najpiękniejszej dziewczynie w historii Szkoły Filmowej.
Czwarty raz narodziłem się w poniedziałek 14 grudnia 1981 roku – w pierwszym roboczym dniu stanu wojennego – gdy z Wydawnictwa Łódzkiego odebrałem sygnalny egzemplarz debiutanckiego tomiku pt. Zezowaty duet. Do dziś pamiętam jakież małe i bezbronne wobec moich wierszy wydawały mi się tego dnia mijające mnie czołgi.
Po raz piąty urodziłem się w roku 1985, gdy uzyskałem niepodważalny dowód na to, że Boga nie ma.
Szósty raz urodziłem się w roku 1987, gdy uzyskałem niepodważalny dowód na to, że Bóg istnieje.
Po raz siódmy narodziłem się w roku 1998, gdy sprzedałem swój pięćdziesiąty scenariusz filmowy oraz zdobyłem setną nagrodę za swoje filmowe i literackie pisiu-pisiu i zafundowałem sobie piętnastoletni urlop od literatury.
Ósmy raz urodzę się w 2015 roku, gdy moja debiutancka powieść (a właściwie poezjowieść lub powieściozja) pt. Mroki ukaże się w takiej formie, w jakiej – z różnych względów – nie mogła objawić się w roku 1983.

Wszyscy ludzie potrzebują oparcia.
Słabi, żeby nie utonąć,
a silni, żeby nie wypaść z orbity.

Jarosław Borszewicz, z wykształcenia scenarzysta filmowy, urodzony w 1956 r. Wydał tom wierszy Zezowaty duet (1981). Mroki są jego debiutem prozatorskim.

Jarosław Borszewicz
Mroki
Wydawnictwo Iskry
Wydanie drugie
Premiera: 23 marca 2015


Z książki Du du du…
Bieda jest romantyczniejsza niż bogactwo, bo człowiek biedny ma nadzieję, że kiedyś zostanie bogaty i stanie się wtedy szczęśliwy, a człowiek bogaty takiej nadziei już nie ma.

Telegram od Nieobecnej.
Czekam na Ciebie z miłością, wiarą, nadzieją i placuszkami ziemniaczanymi.

Otwierają się okna…
Idę na spotkanie z młodym poetą. Młody poeta spóźnia się pół godziny.
Pijany – jakież to banalne! – w osiem stron świata.
– Piszę przeciw śmierci! – mówi młody poeta. – Gdyby nie śmierć, nie byłbym poetą…
Trzęsą mu się ręce.
–O czym ja to mówiłem? – pyta. Pauza.
– Aha! Więc piszę przeciw śmierci! Zapala fajkę.
–O czym to ja mówiłem? Pauza.
– Aha! Więc piszę przeciw śmierci! Coś trzeba robić między pierwszą a drugą datą… Pierwszą już znam. Druga… To może ja coś przeczytam.
Młody poeta grzebie w rozklekotanej torbie.
– Cholera! Zapomniałem! Pauza.
– To może ja coś z pamięci…
Młody poeta bełkocze kilka niezrozumiałych słów. Pauza.
– Ja bardzo przepraszam! Ale po trzeźwemu nie potrafię, nie mam odwagi pisać o śmierci. Ani pisać, ani czytać.
Młody poeta przypala fajkę.
–O czym to ja mówiłem? Pauza.
– Aha! Więc piszę przeciw śmierci! Pauza.
Młody poeta wkłada rękę do kieszeni i wyjmuje kilka- naście pogniecionych kartek.
– Ooo! Coś mam! Znalazłem! Pauza.
– Udźwigniesz? – młody poeta pyta siedzącą obok dziewczynę.
Dziewczyna przygląda się przez chwilę tekstom, wstaje i czyta:

Nie ma śmierci,
gdy chcę napisać taką książkę,
dzięki której
zmartwychwstanie chociaż jeden człowiek.

Nie ma śmierci,
gdy o trzeciej nad ranem piaszczystą, wiejską dróżką idę na grób nieprzyjaciela, który rozpłynął się we mgle, bo samozaciskowa pętla
z przezroczystego sznurka nie pozwoliła mu żyć.

Nie ma śmierci,
gdy znajduję zardzewiały guzik
od pierwszego mundurka szkolnego.

Nie ma śmierci,
gdy w różowych oczach ślepców odkrywam światy,
których nigdy nie znałem.

Nie ma śmierci,
gdy jem placuszki ziemniaczane albo zupę koperkową.

Nie ma śmierci,
gdy schizofrenik krzyczy:
– Nareszcie widzę świat
we właściwych wymiarach!

Nie ma śmierci,
kiedy drugi człowiek szepcze mi do ucha:
– Jak to dobrze, że jesteś…

Nie ma śmierci,
kiedy matki przez sześćdziesiąt lat czekają na powrót synów z wojny.

Nie ma śmierci,
gdy czytam Elementarz i…

Dziewczyna przerywa recytację, bo na środek sali wy- chodzi Gaduś – staruszek, który od lat rozbija wszystkie spotkania autorskie.
Dziadzio wyjmuje wymemłaną kartkę i czyta:

Nie ma śmierci! A jak jest –
kopuluje niech ją pies!

Burza.
Wiktor drży.
– Boisz się burzy? – pytam.
– Boję.
– Burza to światło. Więc boisz się światła?
– Dla ciebie burza to światło, a dla mnie to huk, rozumiesz? Klasyczny manicheizm: światło i dobro walczy w człowieku z ciemnością i złem!

Z książki Du du du…
Wszyscy ludzie potrzebują oparcia.
Słabi, żeby nie utonąć, a silni, żeby nie wypaść z orbity.

 
Wesprzyj nas