Opowieść o kryzysie – małżeńskim i egzystencjalnym, którego podczas podróży do stolicy Związku Radzieckiego doświadczają Nicole i André. „Pewnego razu w Moskwie” daje czytelnikowi możliwość kolejnego (i być może innego) spojrzenia na twórczość prozatorską autorki „Mandarynów”.


„Pewnego razu w Moskwie” czekało na pierwsze francuskie wydanie niemal trzydzieści lat. Polskiemu czytelnikowi wątki powstałej w latach 1966–1967 powieści mogą być znane z „Wieku umiaru” wydanego razem z „Kobietą zawiedzioną” (1995 r.).

„Pewnego razu w Moskwie” to opowieść o kryzysie – małżeńskim i egzystencjalnym, którego podczas podróży do stolicy Związku Radzieckiego doświadczają Nicole i André. Zmagania bohaterów z nieuchronnie upływającym czasem oraz realiami życia za żelazną kurtyną stanowią dla Simone de Beauvoir punkt wyjścia do rozważań na ważne w całym jej dorobku literackim tematy, jak miłość i przyjaźń, problem kobiecości i męskości, rozczarowanie – tak życiowe jak polityczne, wreszcie – starość. Wydane po raz pierwszy po polsku „Pewnego razu w Moskwie” daje czytelnikowi możliwość kolejnego (i być może innego) spojrzenia na twórczość prozatorską autorki „Mandarynów”.

Przejmujący obraz starzejącego się małżeństwa, które w czasie wspólnej podróży rozczarowuje się zarówno odwiedzanym krajem, Związkiem Radzieckim, jak i sobą.
„Nie mówiła mu o swoich kaprysach, żalach i codziennych zmartwieniach. On z pewnością także miał własne małe tajemnice, ale w zasadzie wiedzieli o sobie wszystko” – trafnie podsumowuje Beauvoir samotność w związku. Gorycz związana z upływem czasu, a także egzystencjalny niepokój nałożone są na opinie dotyczące kraju za żelazną kurtyną, który poznany z bliska nie przypomina wychwalanego socjalizmu.
Autorka z charakterystyczną dla siebie powściągliwością buduje nastrój niepokoju – spowodowanego zarówno relacjami w rodzinie, jak i powojenną sytuacją polityczną na świecie. Mistrzowskie powiązanie problemów ludzkich na tle wielkiej polityki.

Sylwia Chutnik

Simone de Beauvoir (1908-1986) – francuska pisarka i filozofka, związana życiowo i zawodowo z Jeanem-Paulem Sartre’em. Jedna z najważniejszych postaci feminizmu lat siedemdziesiątych. W swoich inspirowanych egzystencjalizmem pracach stawiała pytania o sens życia w pełnym absurdów świecie, na który człowiek został skazany. Autorka m.in. „Drugiej Płci”, „Mandarynów” oraz „Kobiety zawiedzionej”.

Simone de Beauvoir z humorem przedstawia ostatni z egzystencjalnych kryzysów. Wielka historia i silne emocje (oraz wódka)… wszystko to w Moskwie!
„Le Figaro Madame”

Simone de Beauvoir
Pewnego razu w Moskwie
Tłumaczenie: Paulina Błaszczykiewicz
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 21 maja 2015


Wstęp

Pewnego razu w Moskwie, obszerna nowela powstała w latach 1966–1967, miała stać się częścią cyklu Kobieta zawiedziona z 1968 roku. Mimo jej oczywistych zalet Simone de Beauvoir zastąpiła ją ostatecznie Wiekiem umiaru*. Po raz pierwszy Pewnego razu w Moskwie opublikowano w 1992 roku, w trzynastym numerze pisma „Roman 20–50”.

* We Francji książka Femme rompue, L’age de la discretion, Monologue (1967) zawierała trzy tytułowe nowele, które w Polsce (bez Monologue) ukazały się w Państwowym Instytucie Wydawniczym w przekładzie Ewy Gryczko jako Kobieta zawiedziona (1989).

Pewnego razu w Moskwie to opowieść o (przezwyciężonym in fine) kryzysie – małżeńskim i egzystencjalnym – którego podczas podróży do Moskwy doświadczają Nicole i André, para starzejących się nauczycieli na emeryturze. Na miejscu oczekuje ich Masza, córka André z pierwszego małżeństwa. Sposób narracji doskonale przystaje do tematu powieści. Simone de Beauvoir rytmicznie krzyżuje ze sobą punkty widzenia Nicole i André w krótkich sekwencjach (dwudziestu czterech na przestrzeni całego utworu). Tym sposobem czytelnik zyskuje pozycję uprzywilejowaną względem pogrążonych w błędnych interpretacjach, zamkniętych w tajonym rozczarowaniu i chorobliwej urazie bohaterów. Taki sposób prowadzenia narracji pozwala autorce także przeprowadzić porównanie między kobiecym a męskim punktem widzenia, wskazać ich różnice (refleksje André dotyczą spraw politycznych, Nicole zaś postrzega świat przez pryzmat własnej wrażliwości) oraz podobieństwa. Simone de Beauvoir posługiwała się taką – podwójną – perspektywą już we wcześniejszych swoich powieściach (w Cudzej krwi i Mandarynach), dopiero teraz jednak wykorzystała ją w pełni.
Jak podpowiada tytuł francuski, nowela wiąże ze sobą historię indywidualną i historię zbiorowości.
Do nieporozumienia między małżonkami dochodzi podczas podróży, która rodzi także rozczarowanie natury politycznej. Powieść de Beauvoir stanowi tym samym (krytyczne) świadectwo realiów życia w Związku Radzieckim w latach sześćdziesiątych. Autorkę zainspirowały z pewnością jej własne wizyty w ZSRR, dokąd – na zaproszenie związku pisarzy – wyjeżdżała z Sartre’em wielokrotnie w latach 1962–1966. (Sartre spotykał się tam ze swoją przyjaciółką, Leną Zoniną, której rysy można odnaleźć w postaci Maszy).
To właśnie przez konkretne doświadczenia głównych bohaterów, otwartych na sytuacje i wrażenia, ukazane zostają przemiany tego kraju oraz rozmaite jego problemy wynikłe z biurokratycznych absurdów. Sytuacja kulturalna Związku Radzieckiego i jego polityka zagraniczna, zdominowana w tamtym czasie przez napięcia radziecko-chińskie, stają się tematem rozmów Maszy i jej ojca, który ostatecznie, nie odnalazłszy w Moskwie ideałów socjalizmu, doznaje rozczarowania.
Krytyka reżimu podjęta w autobiograficznym Tout compte fait powstałym w 1971 roku, po inwazji na Czechosłowację, będzie ostrzejsza i bardziej skupiona na problemie wolności. Pewnego razu w Moskwie pozostaje jednak pełnym interesujących detali dokumentem na temat sytuacji w ZSRR. Wychodząc od kryzysu małżeńskiego, de Beauvoir odnosi się również do tematów znacznie bardziej uniwersalnych. Bohaterki prezentują rozmaite aspekty sytuacji kobiet – zarówno w Wieku umiaru, jak i w Pewnego razu w Moskwie. Nicole, mimo iż w młodości gotowa była walczyć o emancypację, pochłonięta przez życie rodzinne, opłakuje niespełnione ambicje. W Wieku umiaru Irène, narzeczona jej syna, reprezentuje młode pokolenie, które pozornie godząc ze sobą rozmaite sfery życia, w żadnej z nich nie spełnia się całkowicie. Natomiast swoboda i niezależność Maszy wynikają z równouprawnienia płci w ZSRR.
Kolejnymi problemami, jakie w noweli porusza autorka, są zagadnienia komunikacji oraz starości z jej bolesnymi objawami – zużyciem ciała, odrzuceniem seksualności, rezygnacją z planów i utratą nadziei. Refleksja nad starzeniem prowadzi autorkę do pytania o czas (które w utworze staje się jednocześnie hołdem złożonym Proustowi). Zamęt, w jakim pogrążają się bohaterowie, nadaje niekiedy ich rozważaniom wzruszającej liryczności. Niemożliwość wyjaśnienia pogłębiającego się kryzysu skłania bohaterów do zanurzenia się coraz głębiej w przeszłości, by doprowadzić ich w końcu do podstawowych pytań o sens ludzkiego życia. „Nicole zdjął przerażający lęk – lęk przed istnieniem, trudniejszy do zniesienia nawet niż lęk przed śmiercią”.
Wszystkie te problemy i tematy łączą się w powieści i uzupełniają wzajemnie. W centrum znajduje się Masza, przewodniczka i tłumaczka, której obecność powoduje kryzys, a jednocześnie wpływa na wzrost świadomości.
W Wieku umiaru, który zastąpił Pewnego razu w Moskwie, Simone de Beauvoir wraca do motywu starzejącej się pary poróżnionej nieporozumieniem i umieszcza w nowym kontekście wiele fragmentów wcześniejszej noweli. Porzuca jednak całkowicie wątek Związku Radzieckiego oraz prezentuje wyłącznie punkt widzenia przeżywającej kryzys kobiety. W ten sposób Wiek umiaru ściślej łączy się z Kobietą zawiedzioną.
Porzucenie wątków i redukcja perspektywy narracyjnej późniejszej noweli uwydatniają tym bardziej bogactwo Pewnego razu w Moskwie i doskonale uzasadniają wydanie go jako osobnego, niezależnego utworu.
Éliane Lecarme-Tabone

Pewnego razu w Moskwie


Podniosła oczy znad książki. Wszystkie te powtarzane do znudzenia frazesy o niemożności komunikacji! Jeśli tylko dołożymy starań, by się porozumieć, zawsze coś z tego wyjdzie. Nie z każdym, zgoda, ale chociaż z dwoma, trzema osobami. Na siedzeniu obok André czytał kryminał. Nie mówiła mu o swoich kaprysach, żalach i codziennych zmartwieniach. On z pewnością także miał własne małe tajemnice, ale w zasadzie wiedzieli o sobie wszystko. Spojrzała w okno – jak okiem sięgnąć mroczne lasy i jasne łąki. Ile to już razy przemieszczali się razem w przestrzeni – pociągiem, samolotem, statkiem – siedząc obok siebie z książką w ręku? Jeszcze nie raz będą w milczeniu, jedno przy drugim, ślizgać się nad morzem, ziemią i powietrzem. Ta chwila miała słodycz wspomnienia i radosną lekkość obietnicy. Czy mieli lat trzydzieści, czy sześćdziesiąt? Włosy André wcześnie posiwiały. Kiedyś ten szron, uwydatniający świeżość jego cery, wydawał się oznaką kokieterii. Nadal tak było. Jego skóra stwardniała i pokryła się spękaniami jak stary rzemień, ale uśmiech ust i oczu zachował swój blask.
Choć album z dawnymi zdjęciami zadawał temu kłam, jego twarz z młodości ciągle nakładała się na tę dzisiejszą. Nicole nie liczyła mu lat. Z pewnością dlatego, że sam André zdawał się nie przywiązywać wagi do swojego wieku. Kiedyś bardzo lubił biegać, pływać, wspinać się i przeglądać w lustrze, dziś beztrosko nosił na karku swoje sześćdziesiąt cztery lata. Długie życie pełne śmiechu, łez, przypływów gniewu, uścisków, wyznań, milczenia i pędu. Czasem myślał, że czas zatrzymał swój bieg. Przyszłość nadal rozciągała się w nieskończoność.
– Dziękuję.
Nicole sięgnęła do koszyka po cukierek, onieśmielona posturą stewardesy i jej twardym spojrzeniem, tak samo jak trzy lata wcześniej, kiedy krępowały ją kelnerki i hotelowe pokojówki. Nie miały w sobie uprzejmości, za to pełną świadomość swoich praw, dlatego nie sposób było im odmówić, choć człowiek czuł się przed nimi winny, a przynajmniej podejrzany.
– Już dolatujemy – powiedziała.
Z lekką obawą obserwowała zbliżający się pas lotniska. Nieskończoność przyszłości mogła w jednej chwili się roztrzaskać. Nicole dobrze znała te nagłe zmiany – z błogiego bezpieczeństwa w otchłań paniki: wybucha trzecia wojna, André dopada rak (dwie paczki dziennie to jednak za dużo, o wiele za dużo) albo samolot rozbija się o ziemię. To byłby dobry koniec, razem i bez drak, ale jeszcze nie, nie teraz. „Znowu ocaleliśmy”, pomyślała, kiedy koła gwałtownie uderzyły o beton. Podróżni zaczęli wkładać płaszcze i zbierać swoje bagaże. Teraz męczące dreptanie w kolejce.
– Czujesz zapach brzóz? – zapytał André.
Panował dojmujący chłód. Stewardesa zapowiedziała szesnaście stopni. Paryż, odległy o trzy i pół godziny, był jednocześnie tak blisko i tak daleko. Paryż, który dziś rano pachniał asfaltem i burzą, Paryż zalany pierwszą falą letnich upałów. Philippe był tak blisko, i tak daleko… Autobus przewiózł ich przez lotnisko – dużo większe niż to, na którym lądowali w sześćdziesiątym trzecim – aż do przeszklonego budynku w kształcie grzyba, gdzie odbywała się kontrola paszportów. Przy wyjściu czekała Masza. Nicole znowu z zaskoczeniem odnalazła w jej twarzy najbardziej charakterystyczne rysy Claire i André, harmonijnie stopione w jedno.
Masza była szczupła i elegancka, tylko przypominająca perukę fryzura zdradzała moskwiankę.
– Mieliście dobrą podróż? Jak się pani czuje? Jak się masz?
Mówiła „ty” do swojego ojca, „pani” do Nicole. Było to całkiem normalne i jednocześnie dziwaczne.
– Proszę mi dać torbę.
To też było normalne. Kiedy jednak mężczyzna odbiera bagaże, robi to dlatego, że jesteś kobietą, kobieta robi to, bo jest młodsza, a ty wtedy czujesz się staro.
– Proszę mi dać kwity na bagaż i usiąść sobie – nakazała Masza.
Nicole posłuchała. Stara. U boku André często o tym zapominała, ale setki małych rysek bezlitośnie o tym przypominały. „Piękna młoda kobieta”, pomyślała Nicole, spoglądając na Maszę. Przypomniała sobie, jak dawno temu, gdy miała trzydzieści lat, uśmiechnęła się, słysząc te same słowa wypowiadane przez teścia o jakiejś czterdziestolatce. Teraz i jej prawie wszyscy wydawali się młodzi. Stara. Źle to znosiła (jedna z niewielu rzeczy, których nie wyznała André – to rozpaczliwe odrętwienie). „Przecież ma to swoje dobre strony”, ciągnęła w myśli. Być na emeryturze to odrobinę tak jak trafić na złom. Jednak miło jest mieć wakacje, kiedy tylko się chce, a w zasadzie – ciągle być na wakacjach. W nagrzanych i dusznych klasach koledzy z pracy zaczynali marzyć o odejściu. Jej tam już nie było. Odnalazła wzrokiem André stojącego w tłumie obok Maszy. W Paryżu pozwalał, by jego czas zajmowało zbyt wiele osób. Hiszpańscy więźniowie polityczni, aresztowani Portugalczycy, prześladowani Izraelczycy, rebelianci z Konga, Angoli, Kamerunu i partyzanci wenezuelscy, peruwiańscy, kolumbijscy.
Zapominała o tym, ale André zawsze był chętny do pomocy. Zebrania, manifestacje, spotkania, odczyty, delegacje – brał na siebie najróżniejsze obowiązki. Należał do wielu ugrupowań i komitetów. Tutaj nikt od niego nic nie chciał. Nicole i André znali tu tylko Maszę. Nie mieli do roboty nic innego niż razem zwiedzać i oglądać. Lubiła odkrywać z nim nowe rzeczy i lubiła, kiedy czas, unieruchomiony przez długą monotonię ich szczęścia, odzyskiwał blask nowości.
Wstała. Chciałaby już znaleźć się na ulicy obok murów Kremla. Zapomniała, że w tym kraju oczekiwanie może być długie.
– Są już bagaże?
– Na pewno w końcu przyjadą – uspokoił ją André.
Trzy i pół godziny, pomyślała. Moskwa, taka bliska i jednocześnie taka daleka! Tylko trzy i pół godziny lotu, a tak rzadko widywali Maszę. (Istniały oczywiście przeszkody, przede wszystkim koszt podróży).
– Trzy lata to długo – odezwał się André. – Pewnie się postarzałem.
– Nic a nic. W ogóle się nie zmieniłeś.
– Ty za to jeszcze wypiękniałaś.
André patrzył na Maszę z zachwytem. Kiedy wydaje się, że nic już nie może się przydarzyć, i kiedy człowiek godzi się na to (niełatwe wyzwanie, choć André nie dał nic po sobie poznać), a nagle wielka, całkiem nowa czułość rozświetla twoje życie. Wcale nie interesowała go ta zastraszona dziewczynka – wtedy miała na imię Maria – którą Claire przywoziła do niego na chwilę z Japonii, z Brazylii, z Moskwy. Była obca także jako młoda kobieta, gdy po wojnie przyjechała do Paryża, żeby przedstawić mu swojego męża. Podczas drugiej podróży Maszy, w roku sześćdziesiątym, jednak coś się między nimi wydarzyło. André nie wiedział, dlaczego Masza tak gwałtownie się do niego przywiązała, ale był tym wzruszony. Miłość, którą darzyła go Nicole, pozostała wciąż żywa, uważna, radosna, ale za bardzo przyzwyczaili się do siebie, by André mógł wywołać w niej tę oszałamiającą wesołość, która w tej chwili odmieniała nieco surową twarz Maszy.
– Są już bagaże? – powtórzyła pytanie Nicole.
– Na pewno w końcu przyjadą – usłyszała to samo zapewnienie.
Po co to zniecierpliwienie? Tutaj czasu mieli pod dostatkiem. W Paryżu upływ godzin, rozbijany przez kolejne spotkania, był dla André udręką, zwłaszcza odkąd przeszedł na emeryturę. Przecenił ilość swojego czasu wolnego. Z ciekawości, a może przez nonszalancję, zaangażował się w setki obowiązków, od których nie potrafił się uwolnić. Uda mu się to pewnie za miesiąc i znów będzie mógł cieszyć się beztroską, którą lubił, lubił za bardzo, bo to z niej wynikała większość jego zmartwień.
– Oto i nasze walizki – powiedział.
Zapakowali je do samochodu, Masza siadła za kierownicą. Jechała powoli, jak wszyscy tutaj. Droga pachniała świeżą zielenią, flotylla drzew rozpłynęła się po całej Moskwie. André poczuł, że budzi się w nim uczucie, bez którego życie nie miałoby smaku – rozpoczynała się przygoda, zachwycająca i przerażająca jednocześnie, przygoda odkrywania. Osiągnąć sukces, być kimś, do tego nigdy nie przywiązywał wagi. (Gdyby jego matka nie użyła swojej władzy i nie dołożyła starań, żeby André kontynuował studia, pewnie zadowoliłby go w zupełności los jego rodziców – nauczycieli w szkole podstawowej w słonecznej Prowansji). Wydawało mu się, że prawda o jego istnieniu i o nim samym nie stanowiła jego własności – że została według tajemniczego klucza rozproszona po całej ziemi. Żeby ją poznać, należało spytać wieków i miejsc, dlatego André tak kochał historię i podróże. Jednakże kiedy ze spokojem studiował przeszłość rozsianą w książkach, o zawrót głowy przyprawiała go bliskość nieznanych krain przekraczająca ogrom tego, czego mógł się dowiedzieć. Czuł, że dotyka go bardziej niż cokolwiek innego.
André wychował się w kulcie Lenina. Jego matka w wieku osiemdziesięciu trzech lat ciągle aktywnie działała w partii komunistycznej. On sam nigdy się nie zapisał, ale mimo wszystkich przypływów i odpływów zaangażowania stale żywił przekonanie, że to Związek Radziecki dzierżył klucz do przyszłości, w tym do czasów obecnych i ich losów. Nawet w najczarniejszych latach stalinizmu nie przeszło mu przez myśl, że mógłby się mylić. Czy jego pobyt tutaj rzuci na to nowe światło? W sześćdziesiątym trzecim przyjechali jako turyści. Zwiedzili pobieżnie Krym i Soczi. Tym razem postara się dowiedzieć jak najwięcej, będzie czytał prasę, wmiesza się w tłum.
Samochód wjechał w ulicę Gorkiego. Przechodnie, sklepy. Czy uda mu się poczuć jak u siebie? Wpadł w panikę na myśl, że nie zdoła. „Powinienem był poważniej wziąć się do nauki rosyjskiego!”, zganił się w myślach. Kolejna z rzeczy, które obiecał sobie zrobić, a których nie zrobił – nie przeszedł szóstej lekcji metodą Assimil. Nicole słusznie go miała za starego lenia. Czytanie, pogawędki, spacery – na to zawsze był gotów. Na niewdzięczne prace, jak nauka słówek czy wypisywanie fiszek, zawsze się wzdrygał. Nie potrafił brać świata całkiem serio. Zbyt poważny, zbyt lekkomyślny. „To zupełnie nie ja”, pomyślał z wesołością. (Zachwycało go to wyrażenie jednego z kolegów, Włocha, zawołanego marksisty, który znęcał się nad żoną). W gruncie rzeczy André lubił samego siebie.
Jaskrawozielony dworzec – ta moskiewska zieleń. („Jeśli nie polubisz tej zieleni, nie polubisz Moskwy”, powiedział André trzy lata temu). Ulica Gorkiego. Hotel Pekin – piętrowy tort, skromny, jeśli porównać go z gigantycznymi i rozbuchanymi budynkami, jak się tutaj mówiło – inspirowanymi Kremlem, którymi całe miasto było najeżone. Nicole przypomniała sobie wszystko. Gdy tylko wysiadła z samochodu, poczuła zapach Moskwy, woń benzyny intensywniejsza niż w sześćdziesiątym trzecim, z pewnością dlatego, że coraz więcej było samochodów, zwłaszcza ciężarówek i furgonetek. To już trzy lata?, myślała Nicole, wchodząc do dużego, pustego holu. (Poszarzałe prześcieradło zakrywało stragan sprzedawcy gazet. W drzwiach restauracji urządzonej w przesadnie japońskim stylu ludzie ustawili się w kolejce). Jak szybko ten czas minął, aż strach. Ile jeszcze takich trzyletnich okresów zostało do przeżycia? Nic się nie zmieniło, poza tym – Masza ich uprzedziła – że ceny pokoi dla obcokrajowców, kiedyś absurdalnie niskie, wzrosły trzykrotnie. Pokojowa z trzeciego piętra wręczyła im klucz. Nicole, idąc długim korytarzem, czuła na plecach jej spojrzenie. W pokoju wisiały zasłony – szczęśliwy traf, bo w większości hoteli okna były gołe. (W mieszkaniu Maszy wisiały tylko lekkie firanki. Można się przyzwyczaić – wyjaśniła. W kompletnych ciemnościach nie spałaby dobrze). Poniżej ukończono budowę wielkiej alei. Tunel pod placem Majakowskiego pochłaniał samochody. Chodnikami sunął kolorowy tłum – kobiety w kwiecistych sukienkach, z gołymi nogami i ramionami. Był czerwiec, wyobrażały sobie, że jest ciepło.
– Tu mam rzeczy, które panią zainteresują – powiedziała Nicole do Maszy, rozpakowując walizkę.
Nowe powieści, kilka tomów Plejady*, parę płyt.

* La Bibliothèque de la Pléiade – seria wydawnicza wydawana przez Gallimard od 1933 roku, licząca obecnie blisko osiemset tomów klasyki literatury francuskiej i światowej.

Do tego swetry, pończochy, bluzki – Masza kochała stroje. Uradowana dotykała wełny i jedwabiu, porównywała kolory. Nicole poszła do łazienki. Znów szczęście dopisało – oba krany i spłuczka działały.
Przebrała się i poprawiła makijaż.
– Śliczna sukienka! – zawołała Masza.
– Tak, lubię ją.
Gdy miała pięćdziesiąt lat, ubrania wydawały jej się zawsze albo zbyt smutne, albo zbyt wesołe. Teraz już dobrze wiedziała, co jej było wolno, a czego nie. Dobierała rzeczy bez wysiłku, ale też bez przyjemności.
Intymna, prawie czuła więź, jaka kiedyś łączyła ją ze strojami, przestała istnieć. Powiesiła kostium w szafie. Mimo że nosiła go już dwa lata, był dla niej obojętnym przedmiotem, był bezosobowy, Nicole nie odnajdowała w nim siebie. W tym czasie Masza uśmiechała się przed lustrem. Nie śmiała się do ładnej koszulowej bluzki, którą przed chwilą włożyła, ale ubranego w nią swojego wcielenia – zaskakującego i uwodzicielskiego. „Tak, przypominam sobie”, pomyślała Nicole.
– Zarezerwowałam stolik w „Pradze” – odezwała się Masza.

 
Wesprzyj nas