Piękna opowieść o poszukiwaniu miłości i odwadze, by z trudnych ścieżek życia wybrać tę właściwą. W znakomitej powieści nie tylko dla młodzieży Jostein Gaarder, autor słynnego Świata Zofii, celuje prosto w serca czytelników i jak zwykle trafia w samo sedno.


15-letni Georg – dotąd zupełnie przeciętny chłopak – zmienia się w dniu, kiedy otrzymuje niezwykły list. Nadawcą jest nieżyjący od lat ojciec Georga…

W chwili jego śmierci chłopiec miał zaledwie 4 lata – pamięta go jedynie z przechowywanych w rodzinnych zbiorach starych zdjęć i filmów. Ojciec napisał list tuż przed śmiercią, gdy był pewien, że nie uda się pokonać choroby. Przez wiele lat list leżał w dziecięcym wózku, czekając na chłopca.

Znaleziony u progu dojrzałości Georga staje się znakiem przemiany i inicjacji. Ojciec opowiada w nim o swojej miłości do tajemniczej Dziewczyny z Pomarańczami, także o próbach rozwiązania jej zagadki. Zadaje pytania o sens życia, gdy śmierć wydaje się nieuchronna…

Inspirowany listem, chłopak usiłuje sprostać pytaniom ojca, przekroczyć granice czasu i śmierci. Posłuży temu pisana wspólnie z nim książka, której patronuje Dziewczyna z Pomarańczami.

Jostein Gaarder (ur. 8 sierpnia 1952) – norweski pisarz, autor książek filozoficznych i literatury pięknej. Wzbudził międzynarodowe zainteresowanie w 1991 wydaniem Świata Zofii, młodzieżowej książki będącej wprowadzeniem do filozofii. Wydrukowana w ponad 30 milionach egzemplarzy, rozeszła się po całym świecie, tłumaczona w 54 językach. Jest także autorem popularnych powieści dla młodzieży i dorosłych, prezentujących historię myśli filozoficznej i europejskie dziedzictwo kulturowe.

Jostein Gaarder
Dziewczyna z pomarańczami
Przekład: Iwona Zimnicka
wydanie drugie
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 22 kwietnia 2015


Mój ojciec zmarł jedenaście lat temu. Miałem wtedy zaledwie cztery lata. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek jeszcze się do mnie odezwie, ale teraz piszemy razem książkę.
Te zdania to początkowe linijki tej opowieści, i to ja je piszę, ale z czasem dopuszczę do głosu ojca. On ma przecież najwięcej do powiedzenia.
Nie jestem pewien, na ile dobrze pamiętam ojca. Najprawdopodobniej jedynie mi się wydaje, że go pamiętam, ponieważ wiele razy oglądałem wszystkie jego zdjęcia. Właściwie tylko jedną jedyną rzecz z nim związaną zapamiętałem bez żadnej wątpliwości, a wydarzyło się to pewnego wieczora, gdy siedzieliśmy razem na tarasie i patrzyliśmy w gwiazdy.
Na jednym ze zdjęć ojciec i ja usadowiliśmy się na żółtej skórzanej kanapie w salonie. Wygląda to tak, jakby opowiadał mi coś przyjemnego. Ta kanapa ciągle jest u nas w domu, ale ojciec już na niej nie siedzi.
Na innym zdjęciu rozsiedliśmy się w zielonym fotelu bujanym na oszklonej werandzie. Ta fotografia wisi tutaj od śmierci ojca. Siedzę teraz w tym samym zielonym fotelu.
Staram się nie huśtać, ponieważ piszę w wielkim zeszycie. Potem przepiszę wszystko do starego peceta ojca.
O tym komputerze też należy co nieco opowiedzieć, ale do tego wrócę później.
Wszystkie te stare zdjęcia zawsze budziły we mnie dziwne uczucia. Należą do zupełnie innego czasu niż ten, który jest teraz. U siebie w pokoju trzymam album, cały wypełniony fotografiami ojca. Właściwie to prawie straszne, że tyle jest zdjęć człowieka, który już nie żyje. Mamy też ojca na kasetach wideo. Moim zdaniem to trochę przerażające, że można usłyszeć jego tubalny głos.
Być może powinien obowiązywać zakaz oglądania filmów wideo z osobami, które już nie istnieją, albo, jak mówi babcia, matka ojca, których już nie ma wśród nas. Szpiegowanie zmarłych nie wydaje się w porządku.
Na niektórych filmach słychać też mój głos. Jest cienki i piszczący. Przywodzi na myśl ptasie pisklę. Tak to właśnie wtedy było: mój ojciec mówił basem, a ja dyszkantem.
Na jednym z filmów wideo siedzę u ojca na barana i próbuję ściągnąć gwiazdę z choinki. Mam zaledwie roczek, ale prawie udaje mi się ją zerwać.
Kiedy mama ogląda filmy, na których ojciec jest razem ze mną, czasami pęka ze śmiechu, aż się musi oprzeć, chociaż to ona w owym czasie trzymała kamerę wideo i filmowała. Uważam, że nie powinna się śmiać, kiedy ogląda na filmie mojego ojca. Wydaje mi się, że jemu by się to nie podobało. Być może uznałby to za złamanie zasad.
Na innym filmie ojciec i ja siedzimy w wielkanocnym słońcu przed domkiem w górach, w Fjellstølen, a każdy z nas trzyma połówkę pomarańczy. Ja usiłuję wyssać sok ze swojej połówki bez obierania jej ze skórki. Mój ojciec chyba myśli o całkiem innych pomarańczach, co do tego nie mam teraz wątpliwości.
Właśnie zaraz po tamtej Wielkanocy ojciec zachorował. Chorował ponad pół roku i bał się, że umrze. Moim zdaniem miał świadomość nadchodzącej śmierci. Mama wiele razy opowiadała mi, że ojcu było szczególnie przykro, bo wiedział, że umrze, zanim zdąży porządnie mnie poznać. Babcia mówiła coś podobnego, tylko w o wiele bardziej tajemniczy sposób.
Babcia, kiedy rozmawia ze mną o ojcu, ma zawsze taki dziwny głos. Może nic w tym nadzwyczajnego. Babcia i dziadek stracili dorosłego syna. Nie wiem, jakie to uczucie. Na szczęście mają jeszcze jednego, który żyje. Ale babcia nigdy się nie śmieje, kiedy ogląda stare zdjęcia ojca. Robi to z wielkim nabożeństwem. To jej własne słowa.
Mój ojciec w pewnym sensie postanowił, że z trzyipółrocznym chłopcem nie da się tak naprawdę rozmawiać. Dzisiaj rozumiem, o co mu chodziło, a czytelnik tej książki też wkrótce to pojmie.
Na jednym ze zdjęć ojciec leży w szpitalnym łóżku. Ma bardzo wychudzoną twarz. Ja siedzę mu na kolanach, a on trzyma mnie za ręce, żebym na niego nie upadł. Próbuje się do mnie uśmiechać. To było zaledwie kilka tygodni przed śmiercią. Żałuję, że zrobiono tę fotografię, ale skoro już tak jest, nie mogę jej po prostu wyrzucić. Nie potrafię nawet jej nie oglądać.
Teraz mam piętnaście lat, a raczej, dokładnie mówiąc, piętnaście lat i trzy tygodnie. Nazywam się Georg Røed i mieszkam na ulicy Humleveien w Oslo razem z mamą, Jørgenem i Miriam. Jørgen to mój nowy tatuś, ale mówię na niego po prostu Jørgen. Miriam to moja młodsza siostra. Ma dopiero półtora roku i jest z całą pewnością za mała na prawdziwe rozmowy.
Oczywiście nie istnieją żadne stare zdjęcia czy filmy wideo, na których byłaby Miriam i mój ojciec. To Jørgen jest ojcem Miriam. Ja jestem jedynym dzieckiem mojego ojca.
Na samym końcu tej książki pojawią się pewne bulwersujące informacje o Jørgenie. Na razie nie można ich ujawnić, ale kto przeczyta do końca, ten się dowie.
Po śmierci ojca przyjechali do nas babcia z dziadkiem i pomagali mamie uporządkować wszystkie jego rzeczy. Istniało jednak coś ważnego, czego żadne z nich nie znalazło. Było to długie opowiadanie, które mój ojciec napisał przed pójściem do szpitala.
Wtedy nikt nie wiedział, że ojciec napisał jakąś opowieść.
Historia o Dziewczynie z Pomarańczami objawiła się dopiero w ostatni poniedziałek. Babcia dobrała się do składziku z narzędziami i właśnie tam znalazła cały tekst, wetknięty pod podszewkę czerwonego wózka spacerowego, w którym jeździłem, kiedy byłem mały. W jaki sposób opowiadanie tam trafiło, to niezła zagadka. Nie mogło się to stać zupełnie przypadkiem, gdyż opowieść, którą napisał mój ojciec, kiedy miałem trzy i pół roku, wiązała się w pewien sposób z tą spacerówką. Nie chodzi mi o to, że sama historia to typowa opowieść do wózka spacerowego, bo tak wcale nie jest, ale ojciec całe to długie opowiadanie napisał dla mnie. Napisał historię o Dziewczynie z Pomarańczami, żebym ją przeczytał, kiedy będę już dostatecznie duży, by ją zrozumieć. Taki list do przyszłości.
Jeśli to rzeczywiście ojciec wsunął kiedyś gruby plik kartek z opowieścią pod podszewkę starej spacerówki, to musiał niezłomnie wierzyć w to, że poczta zawsze dociera do adresata. Przyszło mi do głowy, że na wszelki wypadek dobrze byłoby bardzo dokładnie sprawdzać wszystkie stare rzeczy, zanim odda się je na pchli targ albo po prostu wyrzuci do kontenera. Aż strach pomyśleć, ilu starych listów i podobnych rzeczy można by się dogrzebać na wysypisku śmieci.
Przez ostatnie dni nie daje mi spokoju pewna myśl. Uważam, że powinien istnieć jakiś prostszy sposób wysłania listu do przyszłości niż wsuwanie go pod podszewkę dziecięcego wózka.
Czasami, choć nieczęsto, zdarza się, że chcemy, aby ktoś przeczytał to, co napisaliśmy, dopiero za cztery godziny, za dwa tygodnie albo za czterdzieści lat. Opowieść o Dziewczynie z Pomarańczami była właśnie takim listem. Został on napisany do dwunasto- albo czternastoletniego chłopca Georga, czyli do kogoś, kogo mój ojciec jeszcze nie znał, a być może miał nigdy nie poznać.
Teraz jednak trzeba dać tej historii przyzwoity początek.

Niecały tydzień temu wróciłem do domu ze szkoły muzycznej i okazało się, że z niespodziewaną wizytą zjawili się babcia i dziadek. Nagle przyjechali z Tønsberg i mieli zamiar nocować. Mama i Jørgen też byli w domu i wszyscy czworo wyglądali na niezwykle podekscytowanych, kiedy wszedłem do przedpokoju i zacząłem ściągać buty. Były zabłocone i mokre, ale nikt się tym nie przejął. Czułem, że coś wisi w powietrzu. Wszyscy dorośli mieli myśli zajęte czymś zupełnie innym niż moje brudne buty.
Mama powiedziała, że Miriam już poszła spać, a mnie było to bardzo na rękę, skoro przyjechali babcia z dziadkiem. Przecież nie są babcią i dziadkiem Miriam. Ona ma własnych dziadków ze strony ojca. To również bardzo mili ludzie i czasami do nas zaglądają, ale mówi się przecież, że krew jest gęściejsza od wody.
Wszedłem do salonu i usiadłem na podłodze, a wszyscy zrobili bardzo uroczyste miny, aż pomyślałem, że stało się coś ważnego. Nie mogłem sobie przypomnieć, żebym w ostatnich dniach nabroił w szkole, z lekcji gry na fortepianie wróciłem o właściwej porze, a od dnia, kiedy ostatnio ściągnąłem dziesięciokoronówkę z blatu w kuchni, minęło już kilka miesięcy. Dlatego spytałem: – Czy coś się stało?
Babcia zaczęła opowiadać, że znaleźli list, który mój ojciec napisał do mnie tuż przed śmiercią. Poczułem ssanie w żołądku. Ojciec umarł jedenaście lat temu. Nie byłem nawet pewien, czy go pamiętam. Określenie „list od ojca” zabrzmiało w moich uszach niezwykle uroczyście, prawie jak testament.
Zorientowałem się, że babcia trzyma na kolanach dużą kopertę. Teraz mi ją podała. Koperta była zaklejona, a na wierzchu widniał jedynie napis: „Dla Georga”. Nie był to ani charakter pisma babci, ani też mamy czy Jørgena. Rozerwałem kopertę i wyciągnąłem sztywny plik kartek. Wtedy naprawdę się przestraszyłem, bo na samej górze pierwszej strony przeczytałem:

Siedzisz wygodnie, Georg? Ważne, byś miał przynajmniej o co się oprzeć, bo zamierzam Ci teraz opowiedzieć niezwykle emocjonującą historię…

Zakręciło mi się w głowie. Co to ma znaczyć? List od ojca? Ale czy prawdziwy?
„Siedzisz wygodnie, Georg?”. Wydało mi się, że słyszę tubalny głos ojca, i to nie tylko na wideo, usłyszałem teraz jego głos tak, jakby ojciec nagle ożył i siedział z nami w pokoju.
Wprawdzie koperta była zaklejona, ale zanim ją otworzyłem, musiałem spytać, czy dorośli już przeczytali ten długi list, ale wszyscy pokręcili głowami i oświadczyli, że nie czytali nawet jednego zdania.
– Ani słóweczka – zapewnił Jørgen z lekkim zażenowaniem w głosie, co jest bardzo nietypowe jak na tego faceta.
Dodał jednak, że może pozwolę im przeczytać list od mojego ojca, kiedy sam już będę miał to za sobą. Wydaje mi się, że był ogromnie ciekaw, co w nim jest. Ogarnęło mnie wrażenie, że Jørgen ma z jakiegoś powodu wyrzuty sumienia.
Babcia wyjaśniła, dlaczego tego dnia po południu wsiedli do samochodu i przyjechali do Oslo. Stało się tak, ponieważ uznała, iż być może rozwiązała pewną dawną zagadkę. Zabrzmiało to tajemniczo i rzeczywiście okazało się tajemnicze.
Kiedy ojciec zachorował, wyznał mamie, że pisze coś do mnie. Chodziło o list, który powinienem przeczytać, jak będę duży. Ale taki list nigdy się nie pojawił, a ja miałem już piętnaście lat.
Nowość polegała na tym, że babcia nagle przypomniała sobie o zupełnie innej sprawie, o której również mówił ojciec. Zażądał mianowicie, żeby nikomu nie przyszło do głowy wyrzucenie czerwonej spacerówki. Babcia była przekonana, że wręcz dosłownie zapamiętała, co jej na ten temat powiedział, gdy leżał w szpitalu. – Chyba nigdy nie pozbędziecie się spacerówki. Bardzo proszę, nie wyrzucajcie jej. Ten wózek tyle znaczył dla mnie i dla Georga przez te miesiące. Chcę, żeby Georg go zatrzymał. Powiedzcie mu to kiedyś. Powiedzcie mu, gdy będzie już dostatecznie dorosły, by zrozumieć, że tak bardzo chciałem go dla niego zachować.
Dlatego właśnie starej spacerówki nigdy nie wyrzucono ani nie oddano na pchli targ. Nawet Jørgen został w tej kwestii poinstruowany. Od samego początku, kiedy tylko wprowadził się na Humleveien, wiedział, że jednej rzeczy nie wolno mu tknąć, a mianowicie czerwonej spacerówki.
Miał wobec niej tak wielki respekt, że nalegał na kupienie dla Miriam nowiuteńkiego wózka spacerowego. Może nie w smak była mu myśl, że miałby wozić rodzoną córkę w tym samym wózku, w którym ojciec kiedyś, przed wielu laty, woził mnie. Bardzo możliwe jednak, że chciał po prostu mieć nowy, bardziej nowoczesny wózek. Jørgen doskonale wie, co jest modne, a co nie, i straszny z niego elegant, żeby nie powiedzieć snob.
Była więc mowa o jakimś liście i o wózku spacerowym.
Ale babci rozwiązanie tego rebusu zabrało jedenaście lat. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że ktoś być może powinien zebrać się na odwagę i iść do składziku z narzędziami, żeby dokładniej zbadać starą spacerówkę. Przypuszczenia babci okazały się najzupełniej słuszne. Wózek był nie tylko wózkiem. Był również skrzynką pocztową.
Nie bardzo wiedziałem, czy wierzyć w całą tę historię. Nigdy nie da się powiedzieć, czy rodzice i dziadkowie mówią prawdę, zwłaszcza gdy chodzi o „delikatne sprawy”, jak chętnie nazywa je babcia.
Dziś największą z zagadek jest dla mnie to, dlaczego nikt nie miał dość oleju w głowie, żeby wtedy, jedenaście lat temu, uruchomić stary komputer ojca. Przecież to na nim napisał list! Oczywiście podjęto wówczas pewne próby, lecz nikomu nie wystarczyło fantazji, by odkryć osobisty kod ojca. Mógł mieć maksimum osiem liter, takie były komputery w tamtych czasach. Ale nawet mamie nie udało się złamać kodu. Niewiarygodne! Wynieśli więc komputer na strych.
Ale do sprawy peceta ojca jeszcze wrócę.
Najwyższy już czas, żeby głos zabrał wreszcie mój ojciec.
Ja jednak będę po drodze wplatał swoje komentarze. Poza tym zamierzam napisać posłowie. Jestem do tego zmuszony, bo ojciec w swoim długim liście zadaje mi pewne poważne pytanie. Moja odpowiedź ma dla niego bardzo wielkie znaczenie.
Dostałem butelkę coli i zabrałem cały ten plik kartek do swojego pokoju. Kiedy wyjątkowo zamknąłem drzwi na klucz od wewnątrz, mama zaczęła protestować, ale zrozumiała, że to na nic się nie zda.
Czytanie listu od kogoś, kto już nie żyje, stało się dla mnie takim świętem, że nie mogłem znieść myśli o całej rodzinie kręcącej się wokół mnie. To był przecież mimo wszystko list od mojego rodzonego ojca, nieżyjącego od jedenastu lat.
Potrzebowałem spokoju.
Ogarnęło mnie bardzo dziwne uczucie, kiedy stanąłem z długim wydrukiem w rękach, miałem mniej więcej takie wrażenie, jakbym odkrył zupełnie nowy album pełen nieznanych zdjęć, na których jestem razem z ojcem. Na zewnątrz sypał gęsty śnieg. Padać zaczęło, już kiedy wracałem do domu ze szkoły muzycznej. Nie wierzyłem, że śnieg się utrzyma. Był zaledwie początek listopada.
Usiadłem na łóżku i zacząłem czytać.

Siedzisz wygodnie, Georg? Ważne, byś miał przynajmniej o co się oprzeć, bo zamierzam Ci teraz opowiedzieć niezwykle emocjonującą historię. Ale może już zdążyłeś się usadowić na tej żółtej skórzanej kanapie? Oczywiście jeśli nie wymieniliście jej na nową, co ja mogę o tym wiedzieć? Potrafię sobie zresztą równie dobrze wyobrazić, że zasiadłeś w starym fotelu bujanym w zimowym ogrodzie, tym, który zawsze tak lubiłeś. A może siedzisz na tarasie? Nie wiem przecież, jaka jest pora roku. Cóż, może w ogóle już nie mieszkacie na Humleveien?
Co ja mogę wiedzieć?
Nie wiem nic. Kto jest premierem Norwegii? Jak się nazywa sekretarz generalny ONZ? I, posłuchaj, jak się miewa teleskop Hubble’a? Wiesz coś na ten temat? Czy astronomowie dowiedzieli się czegoś więcej o tym, w jaki sposób został zmontowany ten wszechświat?
Wielokrotnie próbowałem posunąć się myślą o kilka lat w przyszłość, ale nigdy nawet się nie zbliżyłem do stworzenia sobie sensownego obrazu Ciebie w świecie, w którym teraz żyjesz. Wiem tylko, kim byłeś. Nie wiem nawet, ile masz lat w chwili, gdy to czytasz. Może dwanaście albo czternaście, a ja, Twój ojciec, dawno już wypadłem z czasu. Prawdą jest, że już teraz czuję się jak upiór i dech mi zapiera za każdym razem, gdy o tym pomyślę. Zacząłem rozumieć, dlaczego upiory tak często sapią i dyszą jak miech kowalski. To po prostu dlatego, że tak strasznie ciężko im oddychać w czasie innym niż ich własny.
Mamy w życiu nie tylko swoje miejsce. Mamy również wyznaczony czas.
Tak już jest, nie mogę więc postąpić inaczej, niż przyjąć za punkt wyjścia to, co mnie obecnie otacza. Piszę w sierpniu 1990 roku.
Dzisiaj – to znaczy w chwili, gdy to czytasz – z pewnością zapomniałeś o większości naszych wspólnych przeżyć z tych gorących letnich miesięcy, kiedy miałeś trzy i pół roku. Ale dni wciąż jeszcze należą do nas i wciąż przeżywamy razem wiele pięknych chwil.
Zwierzę Ci się z czegoś, o czym ostatnio dużo myślę: z każdym upływającym dniem i z każdym nowym drobiazgiem, jaki wymyślimy, rosną szanse na to, że mnie zapamiętasz. Liczę teraz tygodnie i dni. We wtorek staliśmy wysoko na wieży telewizyjnej w Tryvann, skąd roztaczał się widok na pół królestwa, widać było nawet Szwecję. Mama też to z nami oglądała, wybraliśmy się tam wszyscy troje.
Ale czy Ty to pamiętasz?
Czy nie mógłbyś przynajmniej spróbować sobie przypomnieć, Georg? Proszę Cię, tylko spróbuj, bo masz to wszystko gdzieś w sobie, w środku.
(…)

 
Wesprzyj nas