Wydana w 80. rocznicę urodzin (9 maja), biografia Haliny Poświatowskiej (1935 –1967), złożona jest ze wspomnień rodziny, przyjaciół, kolegów po piórze i niezwykle bogatej korespondencji poetki.


Poświatowska była autorką zaledwie czterech tomików. Hymn bałwochwalczy, dzień dzisiejszy, Oda do rąk i wydany pośmiertnie tom jeszcze jedno wspomnienie zapewniły jej trwałe miejsce w literaturze polskiej i w sercach czytelników.
Podobnie jak autobiograficzna proza Opowieść dla przyjaciela, pisana dla Ireneusza Morawskiego, którego wspomnienia po raz pierwszy ukazują się właśnie na łamach tej książki.

Jaka była na co dzień autorka niezwykle zmysłowych wierszy o miłości?
Jej życie – naznaczone nieuleczalną chorobą serca, toczyło się w cieniu śmierci… Mimo to, a może tym bardziej mocno i żarliwie kochała, dbała o siebie i swój wizerunek, kreując go czasem w pamięci spotykanych ludzi.

Jak zapamiętali Halinę Poświatowską – poetkę-legendę, zdolną ambitną filozofkę – zafascynowani nią mężczyźni: Stanisław Grochowiak, Tadeusz Nowak, Jan Adamski? Jak wspomina ją ks. prof. Józef Tischner? A jak Wisława Szymborska? Jaka była w oczach mamy a zarazem swojej przyjaciółki i admiratorki twórczości? W oczach brata, który nieustannie dba o pamięć o swej niezwykłej siostrze nie tylko w rodzinnej Częstochowie.

Poświatowska to jedno z najciekawszych zjawisk polskiej poezji powojennej – a jej biografia pozwala lepiej poznać tę fascynującą kobietę.

Jak wszystkie biografie złożone ze wspomnień, które zbiera i opracowuje Mariola Pryzwan, również i ta jest bogato ilustrowana – zdjęciami, dokumentami niejednokrotnie publikowanymi po raz pierwszy.

Mariola Pryzwan – autorka m.in. złożonych ze wspomnień książek o Annie German, Annie Jantar, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Zbyszku Cybulskim, Władysławie Broniewskim – przez całe swoje dorosłe życie zbiera materiały i wspomnienia o swoich ulubionych bohaterach, z właściwą sobie elegancją i skrupulatnością tworząc z nich jedyne w swoim rodzaju biografie.
W Marginesach ukazały się dotychczas przygotowane przez Mariolę Pryzwan wspomnienia o Annie German (Tańcząca Eurydyka), Annie Jantar (Bursztynowa Dziewczyna) i Zbigniewie Cybulskim (Cześć, starenia! Cybulski we wspomnieniach).

Poezja Poświatowskiej to przede wszystkim wiersze o miłości – zmysłowe, odważne, pełne liryzmu. Wiersze o ponadczasowej wartości.

Mariola Pryzwan
Haśka. Poświatowska we wspomnieniach i listach
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 29 kwietnia 2015


Str. 138 W Yonkers, 1958

WSTĘP


Halina Poświatowska – poetka legenda, jedno z najciekawszych zjawisk polskiej poezji powojennej. Od lat budzi zainteresowanie i emocje. Wciąż fascynuje jej subtelność, wdzięk, literacka wrażliwość i pasja życia.
Dziewiątego maja 2015 roku przypada osiemdziesiąta rocznica urodzin poetki. Powtarzała za profesorem Julianem Aleksandrowiczem, że „człowiek jest tyle wart, ile po sobie zostawi…”. Po niej zostały wiersze, przekłady, autobiograficzna proza Opowieść dla przyjaciela i niezwykle bogata korespondencja, która najpełniej ukazuje tę fascynującą osobowość.
Poezja Poświatowskiej to przede wszystkim wiersze o miłości – zmysłowe, odważne, pełne liryzmu. Wiersze o ponadczasowej wartości. Gdy ponad dwadzieścia lat temu przygotowywałam książkę „ja minę, ty miniesz…”. O Halinie Poświatowskiej. Wspomnienia, listy, wiersze, spotykałam się z przyjaciółmi i znajomymi poetki. Miałam też szczęście poznać matkę Haliny – panią Stanisławę Mygową – i wielokrotnie z nią rozmawiać.
Obecne wydanie, które ukazuje się pod zmienionym tytułem Haśka, uzupełniają wspomnienia dwóch dam polskiej literatury: Wisławy Szymborskiej i Magdaleny Samozwaniec, oraz japońskiej przyjaciółki Poświatowskiej Yasuko Nogami-Suzuki i krakowskiej znajomej Grażyny Panczenko. Po raz pierwszy także publikowane są zwierzenia Ireneusza Morawskiego, adresata Opowieści dla przyjaciela, o którym Poświatowska powiedziała: „jesteś połową mej duszy, albo takim koniecznym zwierciadłem, w którym się dobrze mojej duszy przeglądać, bo wtedy nie jest zupełnie sama”.
Halina Poświatowska chciała opublikować listy Ireneusza do niej, ale Morawski nie wyraził zgody. Przez lata konsekwentnie odmawiał napisania wspomnień o Halinie, o ich niecodziennym, trudnym do zdefiniowania uczuciu.
Zaprzyjaźniłam się z Ireneuszem Morawskim w ostatnich latach jego życia. Nie prosiłam o nic i może dlatego 6 stycznia 2009 roku Ireneusz przysłał mi długie wspomnienie-spowiedź zatytułowane Halina P. i ja. „Ciągle jestem zdziwiony, że jakaś wewnętrzność podkusiła mnie, żebym Marioli opowiedział to, czego do dzisiejszego dnia nie mówiłem absolutnie nikomu. Opowiedziałem, bo Halina Poświatowska jest ciągle Twoim żywiołem i w dodatku obiecałaś mi… Zdaje się, że należę do ludzi, którzy lepiej czują się w ostatnim rzędzie niż na estradach w feerii świateł”.
Obiecałam Ireneuszowi Morawskiemu, że nigdy nie zobaczy tego tekstu w postaci wydrukowanej, natomiast dostałam pozwolenie, że potem… mogę opublikować fragmenty. Dziękuję żonie Ireneusza Helenie Morawskiej, że zgodziła się na ich publikację.
Dziękuję także Dorocie Koman, która jako redaktor książki doradza mi i mnie wspiera, a jako przyjaciółka cieszy się wraz ze mną, że… znowu Poświatowska.
Serdeczne podziękowania składam również adresatom listów i osobom, które wyraziły zgodę na ich publikację.
Haśka to nie tylko wspomnienia o poetce i jej listy, to także fotografie i rzadkie dokumenty w większości z rodzinnego archiwum Haliny Poświatowskiej. Za ich udostępnienie oraz okazywane mi od lat zaufanie, serce i przyjaźń dziękuję bratu poetki Zbigniewowi Mydze.

Mariola Pryzwan
Warszawa, 2 marca 2015

***

RYSZARD KŁYŚ

Pisarz

Była eteryczna, delikatna, szczuplutka. Szalenie lubiła ludzi i lubiła spotykać się z nimi. Nie bankietowaliśmy jednak. Były to rozmowy o literaturze, o sztuce, o muzyce. Halina miała bogatą płytotekę i dobrą aparaturę. Pasjonowała się muzyką, zwłaszcza hiszpańską. Mam na to dowód, bo dostałem od niej płytę: Anthology of cante flamenco. Cantos sin guitara. Jest potwornie zdarta, zniszczona, ale ma swoją historię. To osobliwa płyta. Budziła w Halinie ogromne emocje i strach jednocześnie. W końcu powiedziała do mnie: „Ryszard, ja nie mogę słuchać tej płyty, weź ją do domu”.
Od tamtej pory jest u mnie.
Cuatro saetas to utwór, który budził w Halinie lęk i niepokój, jakby odpychał ją od tej płyty i równocześnie przyciągał. Potem była to ulubiona płyta Jerzego Andrzejewskiego. Zawsze, ilekroć odwiedzał mnie, zaczynaliśmy od słuchania tej budzącej lęk w Poświatowskiej muzyki, którą Jerzy z kolei uwielbiał. Przedziwna fascynacja. To prawdziwa muzyka flamenco, a utwór, o którym mówię, to tzw. saetas – pieśni wielkopostne (muzyka związana z obrzędowością katolicką, z Męką Pańską, z procesjami wielkopiątkowymi).
Nie słucham teraz tej płyty – traktuję ją jak relikwię. Określa lęki, niepokoje i cierpienia Haliny. Kiedy była nowa, robiła niesamowite wrażenie. Przecież mówi o śmierci…
Halina fascynowała się kulturą hiszpańską. Uwielbiała Lorcę i poetów tworzących przed puczem faszystowskim. Gdy spotykaliśmy się u kogoś z nas na Krupniczej, Jaś Zych najpierw czytał wiersze w oryginale, a potem wspólnie tłumaczyliśmy, urządzając wieczory hiszpańskie. Bawiliśmy się, przekładając te wiersze na polski. Dziś już młodzi ludzie nie spędzają czasu w ten sposób… a szkoda.
Szalenie lubiła towarzystwo ludzi. Łaknęła ich miłości i przyjaźni. To było aż niepokojące, z jaką zachłannością rzucała się na najdrobniejsze przejawy uczucia. Leciała jak ćma do ognia. Spalała się w tych emocjach. Tak łapczywie chwytała chwile. I ta próba samobójstwa [w listopadzie 1962 r.], która odbiła się na jej zdrowiu. Zakochała się. To był niepoważny żigolak – nie wiadomo, skąd się wziął. Kręcił się wokół Piwnicy, wokół środowisk artystycznych. Młodszy był od niej o parę lat. Wiedział doskonale, że jest chora. Po prostu ją wykorzystał. Imponowało mu, że może mieć przygodę ze znaną poetką. A potem zniknął. To była głupia miłość. W ogóle niektórym chodziło jedynie o przygodę, a Halina odbierała wszystko z jakąś dziecięcą wiarą. Bardzo potrzebowała miłości. Garnęła się do ludzi. Wszyscy mieszkaliśmy w jednym domu, co sprzyjało niemalże rodzinnym kontaktom. Znaliśmy się wzajemnie, wiedzieliśmy, jaka jest Halina.
Była to urokliwa istota. Nadwrażliwa, bardzo subtelna, pełna ciepła – taka nie z tej ziemi. Przez cierpienie, chorobę i te wszystkie lęki. Chciała maksymalnie wykorzystać swoje życie. Wiedziała, że ma go niewiele. Była zachłanna na życie.
Fascynowała ludzi, ale ludzie ją też fascynowali. Chętnie rozmawiała o poezji i muzyce, o filozofii nie mówiła prawie wcale. Czasami zdarzało się, że słabła, wyłączała się z rozmowy – była po prostu zmęczona. Siadała wówczas cichutko w kąciku i słuchała nas.
Nie była klasyczną pięknością, ale miała interesującą urodę. Coś było w jej oczach… i ten sposób poruszania się…
Na pewno mogła się podobać mężczyznom, bo była kobietą ładną, o bardzo ciekawej osobowości. Oprócz tego wykształcona, inteligentna, dowcipna.
Sądzę, że w jeden rok przeżywała dziesięć lat. Stąd ta jej ogromna zachłanność. Gdzieś tam w podtekście – jak w tej hiszpańskiej muzyce – tkwiło wszystko: i lęki, i strach, i miłość. Taki melanż, z którym nie wszyscy umieją sobie poradzić. Ona sobie radziła. Oczywiście gdy była wśród ludzi. Nie wiem, jak było, kiedy zostawała sama.
Pamiętam ją doskonale. Blondynka o popielatym odcieniu włosów, ogromne zielone oczy, bardzo żywa, bezpośrednia, szalenie naturalna. Szybko się angażowała emocjonalnie, szybko mówiła. Czasem wystarczyło powiedzieć: „Dziecino, wolniej, spokojniej”. Pomagało. Śmiała się wtedy. Ogromnie lubiła się śmiać. Głos miała raczej wątły, przechodzący w bardzo wysokie tony.
Zachowywała się heroicznie. Miała duże poczucie godności. Jakby kryła chorobę. Nikt z nas nie odczuwał, że jest chora, choć czasami było widać, jak łapała powietrze i dyszała ciężko.
Była dzielna, miała potwornie dużo do pokonania.
Pozostanie dla mnie delikatną ważką – szybką, z wiecznie trzepoczącymi skrzydełkami. I ta trzepotliwość w mówieniu, trzepotliwość w reakcjach…
Ważka.

***

ANNA SMOLIŃSKA

Stryjeczna siostra Haliny Poświatowskiej

Halina zmieniała się zewnętrznie. Była ciemną blondynką o trudnym do określenia odcieniu włosów. Włosy miała naturalnie kręcone, raz długie, raz krótkie. Jej oczy miały dla mnie kolor szmaragdowy. Była naprawdę bardzo ładna, podobna do Audrey Hepburn.
Po śmierci Adasia Halina zabrała Zbyszka i mnie do swego niewidomego przyjaciela Ireneusza Morawskiego. Pamiętam jego mieszkanie na Rakowie: duży pokój, duży stół, na nim popielniczka. Ireneusz chodził, rozmawiał z Haśką, palił papierosa i strzepywał popiół prosto do popielniczki! Miałam wówczas trzynaście lat i kontakt z osobą niewidomą był dla mnie dużym przeżyciem.
Według mnie Poświatowska-poetka to zasługa dwóch osób: cioci Stasi (ciocia po prostu od początku wiedziała, że Haśka ma ogromny talent) i właśnie Ireneusza. Morawski – zdolny, dobrze zapowiadający się literat, w pewnym momencie zrezygnował z pisania. Dlaczego?
W lipcu 1961 roku cała nasza rodzina spędzała wakacje w Jastarni. Halina wracała z Ameryki i wszyscy chcieliśmy ją powitać! Czekaliśmy na dworcu Morskim w Gdyni. Byliśmy szczęśliwi, że wróciła, że znowu jest z nami. Oczywiście pierwsza witała Haśkę ciocia Stasia, potem Małgosia i Zbyszek. Ostatnim z najbliższej rodziny był wujek, który pocałował Halinę w rękę. Potem byłam ja… i też pocałowałam ją w rękę. Pamiętam, że złapała mnie za głowę, przytuliła i powiedziała: „Moja kochana”.
Ten obraz mam do dziś przed oczami…
Z Ameryki Haśka przywiozła mi prezent – kosmetyki Heleny Rubinstein. Tak pięknej szminki nie widziałam nigdy: z jednej strony miała inny kolor, z drugiej inny. Wszystko w zielonej, zamszowej kosmetyczce. Było mi niezwykle miło, że o mnie pamiętała.
W Jastarni wynajmowaliśmy mieszkanie u państwa Kolerskich. Willa stała blisko stacji i skweru, w centrum miejscowości, przy ulicy Portowej 1. Naprzeciwko była kawiarnia Maleńka, do której chodziłyśmy na… maleńkie bułeczki maślane. Chodziłyśmy też do domu zdrojowego przy plaży – na tańce.
Pamiętam spacery plażą do Juraty. Na plażę szło się przez las, a do lasu przez wydmy. Kiedyś szłam z Małgosią przodem, a za nami moja mama [Irena Myga] z ciocią Stasią i Haśką. Usłyszałam, jak Halina powiedziała, że jestem ładną dziewczyną, ale muszę nosić buty na wysokich obcasach. I noszę!
Halina była tajemnicza. była też bardzo ciepła, skromna i niezwykle ambitna. Jej pęd do wiedzy był zaskakujący. Uczyła się właściwie cały czas. Nawet wówczas, gdy czuła się bardzo źle. Dla mnie i brata [Jerzego Mygi] stanowiła wzór do naśladowania.
Zapamiętałam ją z książką w ręce. I z kotem, bo uwielbiała koty.
Gdy przyjeżdżała do domu, potrzebowała spokoju i ciocia robiła wszystko, żeby jej ten spokój zapewnić. Cały dom był podporządkowany Haśce i jej zdrowiu.
Kiedy Halina pojechała do Warszawy na operację, przychodziłam na Jasnogórską codziennie i pytałam o stan jej zdrowia. Ciocia z Małgosią były w Warszawie przy Haśce, w domu został wujek ze Zbyszkiem. Na Jasnogórskiej nie było telefonu, wiadomości ze szpitala przynosił im kuzyn Jurek Roman.
Wiadomość o śmierci Haliny tak wstrząsnęła wujkiem Felkiem, że szok, którego doświadczył, spowodował chwilowy zanik mowy i słuchu. Dla mnie jej śmierć była wielkim przeżyciem, ktoś jednak musiał zająć się pogrzebem… Razem z mężem załatwialiśmy formalności związane z ceremonią pogrzebową, wujek wprawdzie chodził z nami, ale tylko po to, aby regulować sprawy finansowe. Był wtedy cieniem człowieka, a żal po stracie ukochanej córki towarzyszył mu do końca życia.

 
Wesprzyj nas