Klara, znana czytelnikom z powieści „Tajemnice Luizy Bein”, spróbuje rozwikłać zagadkę uprowadzenia małej Rozalii i jej niani, jednocześnie usiłując nie zepsuć swojego obfitującego w burzliwe momenty związku z Kubą.


Do wartemborskiego pałacu, obecnie funkcjonującego jako hotel, przyjeżdżają goście: pisarz zainteresowany historią drugiej wojny światowej, emerytowany architekt o nienagannych manierach, roztargniona, samotna dziewczyna, sympatyczne starsze małżeństwo, wścibska pani Róża z mężem pantoflarzem i tajemniczy wędkarze, którzy znikają na całe dnie.

Czy ktoś z nich stoi za uprowadzeniem małej Rosalie oraz jej niani? I jaki związek z tym incydentem ma wygrywana przez zabytkową pozytywkę stara kołysanka?

Renata Kosin – z wykształcenia humanistka, z zamiłowania niespokojny duch imający się zajęć wszelakich, zbyt wielu, by dało się je wymienić, nikogo nie zanudzając. Roztargniona marzycielka, która nade wszystko ceni ład i dobrą organizację. Prowincjuszka z urodzenia i wyboru (kiedyś podlaska, teraz warmińska). Nie przepada za wielkomiejskim zgiełkiem, choć uwielbia być wśród ludzi. Ceni sobie spokój, lecz nie znosi nudy i bezczynności. Energię i pogodę ducha czerpie z zewnątrz, dlatego lgnie do miejsc, gdzie dużo się dzieje i osób umiejących cieszyć się nawet z błahostek. Idealistka i optymistka. W okiełznaniu tak sprzecznej natury pomaga jej to, co czasem też wpędza w kłopoty – wyobraźnia pozwalająca zmienić każdą dysharmonię w dobrze nastrojone historie. Autorka scenariuszy teatralnych oraz powieści: „Mimo wszystko Wiktoria”, „Bluszcz prowincjonalny” oraz „Tajemnice Luizy Bein”.

Renata Kosin
Kołysanka dla Rosalie
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Premiera: 15 kwietnia 2015


Prolog

Żółtawy płomień świecy migotał i nikł kołysany w rytm jej kroków. Ledwie widoczny przez brudne szkło prowizorycznej latarenki, skleconej z oplecionego drutem słoja, dawał niewiele światła, lecz to nie miało większego znaczenia. Poradziłaby sobie nawet w ciemności, a lampkę zabrała bardziej z nawyku niż z potrzeby. Jak zawsze przewiesiła ją przez łokieć, przez co słój bujał się na długim pałąku, od czasu do czasu boleśnie uderzał ją o kolano albo zawieruszał w fałdach szerokiej spódnicy. Nie zwracała jednak na to uwagi. Pochłaniało ją coś ważniejszego.
Stąpała po nierównym gruncie całkiem pewnie. Obojętnie mijała ślizgające się po kamiennych ścianach cienie. Z przyjemnością wdychała zimne, nieco stęchłe i wilgotne powietrze, wsłuchiwała się w stłumione dźwięki – szepty, szmery, szelesty i zduszone postukiwanie – echo głosów, których nie potrafiła rozpoznać, choć zdołała je oswoić. Znała je na pamięć, jak każdy fragment nasiąkłej wilgocią, chropowatej ściany. Rozpoznawała bezbłędnie wszystkie nierówności posadzki i miejsca, gdzie ceglany strop obniżał się na tyle, że zwisające z sufitu pajęczyny muskały jej twarz i oplatały włosy.
Jak zawsze mimowolnie liczyła kroki i kolejne zakręty. Już za chwilę miała dotrzeć do miejsca, gdzie korytarz krzyżował się z innym, nieco węższym, ze ścianami z czerwonej cegły i zaokrąglonym sklepieniem. Tu zazwyczaj na krótko przerywała marsz. Teraz też przystanęła, choć tym razem bezwiednie. Wybita z rytmu niechętnie odegnała pochłaniające ją myśli. Uniosła latarnię. Z tym samym co zawsze wahaniem spojrzała w ciemną czeluść tunelu. Wiedziała, dokąd prowadzi, choć nigdy tam nie dotarła. Mimo to czuła, jakby była w połowie drogi do jego końca. Celu, który już dawno stał się jej przeznaczeniem i finałem długiej podróży. Tym, na co od dawna czekała i co wydawało się już bardzo blisko.
Zachwiała się, więc aby nie upaść, oparła się ramieniem o zimną ścianę. Gdy uderzyła w nią trzymaną w rękach latarnią, usłyszała brzęk tłuczonego szkła. Zamknęła oczy. Spodziewała się, że gdy je otworzy, ujrzy jedynie ciemność, ale świeca, pozbawiona brudnej osłony, jarzyła się nadal, nawet jaśniej niż przedtem. Wyjęła ogarek spomiędzy resztek słoika i osłoniwszy drżący płomień drugą ręką, ruszyła głównym korytarzem.
Kiedy przecisnęła się przez szczelinę w murze, ogarnęła ją kolejna fala podszytej niepokojem ekscytacji. Znacznie silniejszej niż wtedy, kiedy była tu ostatni raz. Kolejny znak, że niebawem nadejdzie to, na co tak długo czekała. Odstawiła na moment świeczkę i mimo narastającego drżenia rąk wprawnie zasłoniła drewnianą belką wąskie przejście. Otrzepała się, a potem oświetliwszy sobie drogę, weszła na kilkustopniowe schody, u szczytu których znajdowały się drzwi. Powoli nacisnęła klamkę i uchyliła je na szerokość palców. Znieruchomiała, wytężając słuch i wzrok. Nie działo się nic niepokojącego. Po chwili znalazła się w niewielkiej, ciemnej kuchni, na środku której stał stół z jednym krzesłem, a w kącie stary, zniszczony fotel. Poza rudobrązowym kaflowym piecem nie było tu innych sprzętów.
Na wszelki wypadek znów wsłuchała się w panującą ciszę i popatrzyła w ciemne okno. Upewniła się, że jest sama. Postawiła świeczkę na stole i podeszła do pieca. Z wysiłkiem wyciągnęła z jego bocznej części dwa kafle. Wsunęła ręce w powstały otwór. Ostrożnie wyjęła spory przedmiot okutany grubą warstwą juty. Ułożyła go na stole i powoli rozwinęła. Jutowa tkanina opadła na podłogę. Nie zwróciła na to uwagi. Przycupnęła na chyboczącym się krześle i położyła drżące z emocji dłonie na oprawionej w czerwony materiał grubej księdze. Uśmiechnęła się, gładząc z czułością obwolutę i odciśnięty w niej kształt.
Nagle płomień świecy zamigotał i przygasł pchnięty ledwie wyczuwalnym podmuchem wiatru. Nie podnosząc głowy, błyskawicznie ściągnęła z ramion bury wełniany szal i okryła księgę, a potem przytuliła ją z całych sił do piersi. Poderwała się jednocześnie ze skrzypnięciem drzwi wejściowych, a zaraz potem usłyszała zdecydowane kroki. Nie miała szans na ucieczkę, jednak mimowolnie cofała się w stronę piwnicy z nadzieją, że ocali chociaż księgę. Ukryje ją w lochu za tajemnym przejściem. Szybko zrozumiała, że nie zdąży. Z bijącym mocno sercem i dławiącym krtań strachem wytężyła wzrok, żeby dojrzeć, kto stanął w progu kuchni.
Na twarzy kobiety odmalowało się bezgraniczne zdumienie. Oparła się plecami o ścianę, a potem osunęła po niej i uderzyła kolanami w podłogę. Mimo bólu nie krzyknęła. Przycisnęła usta do szorstkiej, czerwonej obwoluty i zamarła w bezwolnym oczekiwaniu na nieuniknione.

I

Z wściekłością trzasnęła drzwiami. Pałacowa sień zatrzęsła się w posadach, o czym dała znać amfora z krakelurowej porcelany, ustawiona na konsoli pod lustrem. Z bukietu kulistych, zasuszonych jeszcze w ubiegłym roku kwiatów hortensji osypały się bladozielone płatki.
Klara wzięła głęboki oddech i ukradkiem wyjrzała przez szczęśliwie ocalały witraż, by się przekonać, że Kuba wciąż stoi na werandzie. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Idź sobie! – wrzasnęła przez drzwi. – Wynoś się natychmiast!
– Ale dlaczego? – usłyszała stłumioną odpowiedź. – Kochanie, porozmawiajmy, proszę! Wszystko ci wytłumaczę!
– Akurat! – fuknęła i przycisnęła pięści do pulsujących skroni. – Naprawdę myślałeś, że się nie dowiem?
– Ależ ja chciałem ci powiedzieć! Czekałem tylko na dobry moment.
Tym razem jego głos wydał się wyraźniejszy. Mężczyzna chyba przytulił policzek do drzwi. Klarze wydało się, że słyszy też ciche skomlenie.
– Żałosne – prychnęła do siebie. – Ale nie powiedziałeś! – dodała już głośno. – I dam sobie głowę uciąć, że gdyby nie ten przypadek, jeszcze długo byś ją przede mną ukrywał.
– Wcale nie! – Trochę zbyt wysoki ton głosu zdradzał desperację. – Dziś zamierzałem przyznać się do wszystkiego i specjalnie przyszedłem tutaj z nią. Pomyślałem, że kiedy ją poznasz, zrozumiesz, że nie mogłem inaczej.
– Nie zamierzam niczego rozumieć. Wynoś się razem z tym… Z tą swoją suką!
Gotowała się z wściekłości. Pozwoliła zwodzić się tak długo! Powinna zorientować się wcześniej. Gdy pytała Jakuba, gdzie znika wieczorami, zwykle zmieniał temat i odwracał wzrok. Jakby z lęku, że wyczyta z jego oczu prawdę. Podświadomie czuła, że coś jest nie tak, jednak nie znalazła czasu na szczerą rozmowę. Teraz było już za późno na dialog, a tym bardziej na szczerość.
Z furią kopnęła w drzwi, by wyładować całą złość. Kątem oka dostrzegła Łucję. Strapiona mina wskazywała na to, że kobieta musiała obserwować scenę, ale się nie odzywała. Widać nie była pewna, czy powinna się wtrącać.
– Może jednak … – zaczęła z wahaniem w głosie.
– Co? – żachnęła się Klara, po niewczasie zdając sobie sprawę ze swojego opryskliwego tonu, na który przyjaciółka, w przeciwieństwie do Jakuba, zupełnie nie zasłużyła.
– Gdybyś pozwoliła mu wytłumaczyć… – odpowiedziała Łucja niezrażona, choć pewnie czuła, że wtrącanie się w sprawy zwaśnionej pary może nie być najszczęśliwszym posunięciem. Postanowiła jednak zaryzykować. – Porozmawiajcie spokojnie, a nie w taki wrogi sposób. – Kiwnęła brodą w stronę nadal zamkniętych drzwi.
– Doprawdy? – Klara już nie hamowała złości. – Perfidnie mnie oszukał! Dlaczego nie przyznał się od razu? Z góry założył, że nie zrozumiem! Czy ja jestem pozbawiona uczuć? Skoro tak uważa, nie mamy o czym ze sobą rozmawiać.
– A czy teraz dałaś mu choćby najmniejszy powód, aby myślał inaczej? – Łucja wbrew swojej woli również podniosła nieco głos, jednak widząc minę Klary, szybko się zreflektowała, że nie tędy droga, i przybrała przesadnie łagodny wyraz twarzy. – No dobrze, przyznaję, masz rację. Zachował się okropnie. Pochopnie założył, że się wściekniesz. Bo przecież obie wiemy, że nigdy w życiu nie dopuściłabyś, żeby to biedactwo tułało się po świecie bez dachu nad głową. Prawda? To byłoby nieludzkie. – Wskazała znacząco okno.
Klara zmieszała się i zerknęła na przyjaciółkę zaskoczona. Zrozumiała podstęp.
– Więc trzymasz jego stronę? – spytała z rezygnacją i wciąż rosnącą złością. – A mnie brakuje empatii? Zatem sama go sobie weź!
Łucja nagle spochmurniała.
– Wzięłabym… – Urwała i spojrzała gdzieś w bok. – Ale jeszcze nie mogę… Nadal tęsknię za moim potworkiem. Czasem nawet zapominam, że już go nie ma. Nie jestem gotowa na kolejnego psa.
Klara zakłopotana przełknęła ślinę. Przesadziła. Teraz czuła się niezręcznie, zawstydzona własną bezmyślnością i egoizmem. Powinna uszanować smutek Łucji, która niedawno straciła przyjaciela. Fido dożył sędziwego wieku, więc jego odejście nie było dla niej zaskoczeniem, co nie znaczyło, że się z tym pogodziła. Zresztą wszyscy odczuwali nieobecność beżowego kudłacza na kanapie albo w fotelu na werandzie.
Teraz zamiast niego przed domem czekał inny pies, a właściwie suka, przytulona do nogi Jakuba. Zaniedbane psisko, które plątało się w ruinach, gdzie grupa archeologów prowadziła badania. Szybko odkryli, dlaczego nie chciała odejść. W ceglanym rumowisku znaleźli kilkutygodniowe szczenięta. Na szczęście uroczym maluchom udało się znaleźć domy, niestety nikt nie mógł zaopiekować się ich matką. Dlatego Kuba zabrał ją ze sobą, choć wiedział, że Klara, w natłoku obowiązków związanych z rozpoczynającym się sezonem turystycznym, nie zgodzi się na przygarnięcie psa. Mimo to zaryzykował i urządził zwierzakowi posłanie w szopie na narzędzia ogrodowe. Codziennie przekradał się z psem do kuchni, a kucharka chowała blaszaną miskę przed powrotem Klary. Łucja też o wszystkim wiedziała. Konspirowali wspólnie i solidarnie dbali, aby tajemnica się nie wydała. To właśnie ją najbardziej rozzłościło – wykluczenie. W dodatku pewnie spisek trwałby nadal, gdyby dziś nie wróciła wcześniej z pracy.
Coraz częściej czuła się zmęczona i rozdrażniona. Wciąż w biegu, z głową nabitą myślami i ciągłym strachem, że nie sprosta zadaniom, które zbyt pochopnie sobie wytyczyła. W redakcji nie wiadomo czemu (bo przecież pracowała niemal na okrągło) piętrzyły się kolejne zaległości, a w pałacu, do którego mieli niebawem przybyć goście, nie wszystko było gotowe. Kubę pochłaniała praca albo urządzanie ogrodu, choć to drugie powinno w tej chwili zejść na dalszy plan. Anna nie wróciła jeszcze ze Szwajcarii, gdzie załatwiała swoje sprawy, Łucja niebawem miała tam pojechać, natomiast kucharka codziennie przypominała o konieczności zatrudnienia kogoś do pomocy.
Dlatego dziś, kiedy naczelna gazety podrzuciła jej kolejny temat, Klara zrozumiała, że jeśli natychmiast nie wtuli głowy w poduchy kanapy we własnym salonie, z pewnością oszaleje. Na szczęście udało jej się wyjść z redakcji wcześniej. Gnała do domu uradowana perspektywą beztroskiego (jak sobie solennie obiecała) odpoczynku. Niestety, dobry nastrój prysł, gdy dotarła do pałacu. Zastąpiło go bezgraniczne zdumienie, które wręcz odebrało jej mowę.
Stała oparta o drzwi, nie wierząc własnym oczom. Na jej nowiutkiej jasnobeżowej kanapie leżał pies. Dość duży, w typie golden retrievera, tylko w kolorze bardziej choco niż gold, i niemiłosiernie brudny. Patrzył na nią i merdał przyjaźnie ogonem, gdy ona w ogóle nie miała ochoty na odwzajemnienie sympatii (sądząc również po zadowolonym psim pysku) zwierzaka. Rosła w niej wściekłość. Nie na sukę, ale na Kubę, który ją tutaj wprowadził. Błyskawicznie połączyła fakty. Jakub ostatnio zachowywał się podejrzanie. Znikał wieczorami, a po powrocie dziwnie pachniał. Teraz już wiedziała czym, ponieważ ta woń wypełniła cały apartament.
Nim ochłonęła, zjawił się winowajca z kawałkiem kiełbasy w ręce. Na widok Klary beztroski uśmiech na jego obliczu natychmiast zgasł. Przerażony ściągnął opornego psa z kanapy i wyprowadził. Łudził się, że w ten sposób udobrucha ukochaną, jednak coraz bardziej purpurowa twarz Klary szybko rozwiała te nadzieje. Pobiegła za nim i ignorując chaotyczne wyjaśnienia, gdy wyszedł, z hukiem zatrzasnęła za nim frontowe drzwi. Teraz od dłuższej chwili stała oparta o nie rękami i nie wiedziała, co począć.
Łucja podeszła i objęła przyjaciółkę ramieniem.
– Chodź, zrobię ci herbaty.
Klara westchnęła z rezygnacją i dała się pociągnąć do kuchni. Po drodze dostrzegła Jakuba przez szklane drzwi tarasu. Z zatroskaną miną czochrał po karku psa siedzącego posłusznie przy jego nodze. Pomyślała mimowolnie, że choć to oni zostali wyrzuceni za drzwi, tę bitwę przegrała ona. Cokolwiek teraz postanowi, i tak wyjdzie źle.
Rozgoryczona klapnęła na kuchenne krzesło, oparła łokcie na stole i spojrzała w okno. Stąd nie widziała Kuby, jednak była pewna, że wciąż tkwił na dziedzińcu i czekał na decyzję. Oboje czekali.
– Powiedz mu, proszę, że pies może zostać w szopie, dopóki nie znajdziemy mu domu – odezwała się zdziwiona, że wypowiedziała te słowa na głos. – Nie chcę na razie z nim gadać. Muszę ochłonąć.
– Pewnie. – Łucja pogłaskała ją po ramieniu. – Powiem. Potem. Teraz niech się jeszcze trochę pomartwi, w końcu przecież nabroił – dodała, jakby zapomniała, że sama również maczała w tym palce. – A tymczasem napijemy się herbaty.
– Mówisz zupełnie jak Alex. – Klara roześmiała się nagle. – Chodzi mi o herbatę – uzupełniła na widok zaskoczonej miny Łucji. – On też wierzy, że filiżanka herbaty jest lekiem na wszystko.
Łucja się uśmiechnęła. Postawiła na blacie dwa kubki i wlała do każdego zaparzoną wcześniej esencję.
– Tęsknisz za nimi, prawda? – Klara wciąż nie spuszczała z niej wzroku.
– Bardzo. – Łucja odstawiła czajnik, usiadła naprzeciwko i przesunęła w jej stronę naczynie z parującym naparem. – Cieszę się, że już niedługo będziemy razem.
– Tylko szkoda, że tak krótko. Naprawdę musisz jechać do Brienz?
– Nie muszę, ale powinnam – westchnęła Łucja, podpierając policzek pięścią. – Sara i Alex przenieśli się do pensjonatu, żebym nie musiała go sprzedawać. Doceniam to i muszę im pomóc. Przynajmniej dopóki Kristina nie wydobrzeje, czyli pewnie za jakieś trzy tygodnie. Wtedy ona zajmie się gośćmi. – Podniosła kubek z herbatą do ust. – Na razie są tam rodzice Sary, potem muszę ich zmienić.
– Że też Kristina musiała zwichnąć nogę akurat w takim momencie. – Klara pokręciła głową. – Pech!
– Pewnie, że pech. Ciężko w ostatniej chwili znaleźć zastępstwo. Muszę ratować sytuację.
– Ale będziesz tam ze wszystkim sama.
– Teraz nie ma tak wielu gości jak zimą, spokojnie sobie poradzę. Bardziej martwię się o ciebie. – Łucja popatrzyła z troską na przyjaciółkę. – Wyglądasz ostatnio na wykończoną.
– Kocioł w pracy – ucięła Klara. – Poza tym przecież niedługo wraca Anna.
– Mówiła, że to może jeszcze potrwać.
– Dam radę. Zasłużyła na trochę oddechu. Przez ostatnie miesiące tyrała jak wół.
– Tak jak ty – podchwyciła Łucja. – Też zasłużyłaś na odpoczynek.
– Gdyby to było takie proste. – Klara uśmiechnęła się cierpko. – Przecież ciągle coś się dzieje, choćby ta afera z psem. Widziałaś, co zrobił w salonie? Mam nadzieję, że Kuba przynajmniej wyczyści uświnioną kanapę. – Skrzywiła się na samo wspomnienie. – Wczoraj odhaczyłam ostatni pokój. Gość przyjeżdża już niebawem. Mężczyzna, raczej starszy, sądząc po głosie, o arystokratycznie brzmiącym nazwisku, nie pamiętam, jakiś „von”.
– Niemiec?
– Austriak, ale dobrze mówił po polsku.
– Zaczyna się pierwszy turnus. – Łucja zmarszczyła czoło. – Jutro przyjeżdża też niemieckie małżeństwo, o którym ci wspominałam, i dwaj mężczyźni, chyba wędkarze, bo rozpytywali o okoliczne łowiska. Zrobiłam zakupy, Kazia już obmyśla menu. Trzeba tylko jeszcze przygotować pościel i przewietrzyć pokoje.
– Ja to zrobię! – Klara poderwała się z miejsca.
– Zostaw. – Przytrzymała ją gestem. – Dopij herbatę i zjedz coś, a potem się połóż, bo wyglądasz jak śmierć na chorągwi. Kuba się tym zajmie. – Mrugnęła szelmowsko. – Obiecał.
– Niebywałe! – Klara uniosła w zdumieniu brwi. – Przecież rzadko ściele nawet własne łóżko! Chyba naprawdę zamierzał powiedzieć mi o psie. Obawiam się jednak, że to mimo wszystko jednorazowy akt dobrej woli. O ile nie chowa w zanadrzu kolejnych niespodzianek. – Zrobiła palcami cudzysłów w powietrzu.
– Tak czy owak, musimy zatrudnić jakąś pomoc.
– Kazia też naciska. – Przypomniała sobie Klara. – Domaga się również osoby do wydawania posiłków.
– Właśnie. I wspominała o jakiejś znajomej studentce, która chciałaby sobie dorobić w sezonie.
– Jutro się tym zajmę. Dziś muszę jeszcze trochę popracować.
– Miałaś odpoczywać!
Łucja spojrzała na nią z przyganą. Klara westchnęła ciężko i machnęła ręką.
– Dostałam nowy temat. Podobno idealny dla mnie.
Łucja milczała w oczekiwaniu na ciąg dalszy, ale Klara uciekła wzrokiem. Widać było, że coś ją gryzie.

 
Wesprzyj nas