Niezrównana J.D. Robb przedstawia swoją najnowszą, poruszającą i pełną napięcia powieść z cyklu o porucznik Eve Dallas.


W walącym się i od dawna niezamieszkałym nowojorskim budynku przystąpiono do rozbiórki; na początek ktoś potężnym młotem rozwala ścianę. A kiedy opada pył, znajduje dwa zawinięte w folię szkielety.

Tym kimś jest mąż porucznik Eve Dallas, multimiliarder Roarke. Natychmiast ją wzywa. Na jakiś czas trzeba wstrzymać jego nową inwestycję budowlaną, ponieważ nim Eve razem ze swoją ekipą skończy przeszukiwanie nieruchomości, ma do rozwiązania zagadkę dwunastu zabójstw…

Ze wstępnych ustaleń wynika, że w latach czterdziestych XXI wieku mieściło się tu prowizoryczne schronisko dla bezdomnych i przeżywających trudności nastolatków. Eve dociera do ówczesnych jego pracowników. Dzięki ich wspomnieniom i znakomitej pracy nowo zatrudnionego przez policję antropologa, Eve udaje się zidentyfikować ofiary. Okazuje się, że to same dziewczyny: wytatuowana twarda nastolatka, zajmująca się nielegalnym handlem narkotykami; zbiegła córka małżeństwa dobrze prosperujących lekarzy. Wszystkie wiele przeżyły. I wszystkie straciły szansę na lepsze życie.

Każdy ma coś do ukrycia. I kiedy Eve trafia na trop szokującego związku między ofiarami i swoją przyjaciółką, zyskuje jeszcze większy bodziec, by ujawnić tajemnice miejsca nazywanego Azylem… I odkryć zło, ukryte w ludzkim sercu.

J.D. Robb to pseudonim Nory Roberts – autorki ponad dwustu powieści, które sprzedały się w łącznym nakładzie ponad czterystu milionów egzemplarzy i regularnie trafiają na listę bestsellerów „New York Timesa”. Dużą popularnością cieszy się jej seria powieści sensacyjnych, których akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości.

J.D. Robb
Ukryta śmierć
Przekład: Bogumiła Nawrot
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 16 kwietnia 2015


Tyś dla mnie ucieczką:
z ucisku mnie wyrwiesz,
otoczysz mnie radościami ocalenia.

PSALM 32,7 (Biblia Tysiąclecia)

Zwykłe dziecko,
Spokojnej oddech piersi,
W każdej jest chwili pełne życia.
Cóż ono wie o śmierci?

WORDSWORTH (przekład Zygmunt Kubiak)

Rozdział 1

Zaniedbanie może zrujnować budynek cegła po cegle. Według niego jest to bardziej podstępne niż huragan czy trzęsienie ziemi, bo niszczy wolno, cicho, nie w złości czy afekcie, tylko z całkowitą pogardą.
A może zbyt lirycznie go nastroił dom, który od ponad kilkunastu lat służył jedynie jako schronienie dla szczurów i ćpunów.
Ale jeśli się ma wizję i sporo pieniędzy, można sprawić, by stary, rozsypujący się budynek w miejscu, gdzie kiedyś była Piekielna Kuchnia, odzyskał dawną świetność i znów przyciągał mieszkańców Nowego Jorku.
Roarke miał wizję i sporo pieniędzy, a do tego lubił robić to, co mu sprawia przyjemność.
Od ponad roku miał na oku tę nieruchomość, czekając jak kot przed mysią norką, aż podupadający konglomerat, będący jej właścicielem, jeszcze bardziej podupadnie. Poza tym nastawiał uszu i słyszał pogłoski o remoncie lub rozbiórce budynku, o dodatkowych funduszach oraz całkowitym bankructwie.
Tak, jak przypuszczał, po pewnym czasie nieruchomość pojawiła się na rynku. Ale nie spieszył się, czekał na właściwy moment, aż jego zdaniem wzięta z sufitu cena sprzedaży spadła do rozsądnego poziomu.
Jeszcze trochę odczekał, wiedząc, że kłopoty, jakie przeżywa firma, której własnością był ten budynek, sprawią, że właściciele staną się bardziej skłonni zaakceptować cenę znacznie niższą, gdy dodatkowo jeszcze nieźle się nadenerwują.
Kupno i sprzedaż nieruchomości – a właściwie czegokolwiek – to naturalnie czysty biznes. Ale była to również gra, a on lubił grać i wygrywać. Prowadzenie interesów uważał za działalność równie satysfakcjonującą i przyjemną, co kradzież.
Kiedyś kradł, by przeżyć, a potem zaczął to traktować jak grę, w której okazał się cholernie dobry.
Jednak te czasy należały już do przeszłości i rzadko żałował, że postanowił prowadzić uczciwe interesy. Mógł stworzyć podstawy swojego majątku, działając nie do końca legalnie, ale teraz go powiększał, będąc wpływowym biznesmenem, działającym w pełni jawnie.
Kiedy się zastanawiał, z czego zrezygnował, a co dzięki temu zyskał, wiedział, że był to najlepszy interes w jego życiu.
Teraz oto stał przed swoim najnowszym nabytkiem – wysoki, szczupły mężczyzna w idealnie skrojonym, antracytowym garniturze i świeżo wyprasowanej, szarej koszuli. Obok siebie miał energicznego Pete’a Staskiego, szefa budowy, i okrąglutką Ninę Whitt, swoją naczelną architekt. Robotnicy uwijali się, przygotowując narzędzia, rozmawiali, przekrzykując panujący hałas, który Roarke słyszał na niezliczonych innych budowach na Ziemi i poza nią.
– Ma zdrowy szkielet – powiedział Pete, żując gumę o smaku jagodowym. – Nie zamierzam się kłócić, ale ostatni raz powiem, że taniej by było wszystko to zburzyć i zacząć od nowa.
– Być może – zgodził się Roarke, w jego głosie pobrzmiewał irlandzki akcent. – Ale ta budowla zasługuje na coś lepszego niż całkowita demolka. Dlatego usuniemy wszystko, zostawimy tylko zdrowy szkielet i zbudujemy to, co zaprojektowała obecna tu Nina.
– Ty jesteś szefem.
– Zgadza się.
– Będzie warto – zapewniła go Nina. – Zawsze uważam ten etap prac za najciekawszy. Trzeba usunąć to, czego czas już przeminął, by móc zbudować coś nowego.
– I nigdy nie wiadomo, na co można się natknąć podczas rozbiórki. – Pete wziął do ręki młot. – Raz znaleźliśmy za płytą wiórową całą klatkę schodową. I stos czasopism z dwa tysiące piętnastego roku.
Podał młot Roarke’owi.
– Właściciel powinien walnąć parę razy na dobry początek. To przynosi szczęście.
– Cóż, bardzo chętnie dopomogę szczęściu. – Rozbawiony Roarke zdjął marynarkę i podał ją Ninie. Spojrzał na popękany mur i uśmiechnął się na widok nagryzmolonego z błędami napisu: Piepżyć piepżony świat!
– Zaczniemy od tego miejsca. – Wziął młot, zważył go w dłoniach, zamachnął się i uderzył nim w płytę gipsową wystarczająco mocno, by Pete chrząknął z aprobatą.
Tania płyta pękła, uniosła się chmura szarego pyłu, poleciały szare odłamki.
– Nie zrobili tego fachowo – zauważył Pete. – Dziwne, że taka marna płyta sama z siebie się nie rozsypała. – Zdegustowany pokręcił głową. – Jeśli chcesz, możesz uderzyć w nią jeszcze parę razy, a się rozpadnie.
Pomyślał, że to ludzka rzecz, iż niszczenie sprawia mu taką głupią radość. Znów walnął młotem w ścianę, aż posypał się grad gipsowych okruchów, a potem trzeci raz. Zgodnie z przypuszczeniem prawie cała ściana się zawaliła. Za nią wznosił się rachityczny stelaż, też wykonany niezgodnie z przepisami, i druga ściana.
– Co to takiego? – Pete podszedł bliżej i wsunął głowę do środka.
– Zaczekaj. – Roarke odłożył młot, złapał się ramienia Pete’a i zajrzał również.
Między ścianą, którą zburzył, a drugą, znajdującą się za nią, leżały dwa podłużne pakunki, zawinięte w grubą folię.
Natychmiast się zorientował, co zawierają.
– Rzeczywiście, pieprzyć pieprzony świat.
– Czy to… Cholera.
– Co tam jest? – Nina, z marynarką Roarke’a w rękach, stanęła po drugiej stronie Pete’a i wyciągnęła szyję.
– Och! O mój Boże! To… To…
– Zwłoki – dokończył za nią Roarke. – A przynajmniej to, co z nich zostało. Pete, wstrzymaj pracę. Zdaje się, że muszę zadzwonić do swojej żony.
Wziął marynarkę od oszołomionej Niny i wyjął z kieszeni telefon.
– Eve – powiedział, kiedy na wyświetlaczu ukazała się jej twarz. – Chyba potrzebny mi glina.

*

Porucznik Eve Dallas stała przed czarną od brudu, pokrytą napisami ceglaną ścianą trzykondygnacyjnego budynku z oknami zabitymi deskami i zardzewiałymi kratami, zastanawiając się, co, u diabła, widział w nim Roarke.
Cóż, skoro kupił tę ruderę, widocznie kryje ona w sobie jakąś wartość finansową.
Lecz w tej chwili nie to było najważniejsze.
– Może to nie są zwłoki.
Eve spojrzała na swoją partnerkę, detektyw Peabody, opatuloną niczym jakaś zwariowana Eskimoska – o ile Eskimosi noszą fioletowe, pikowane płaszcze – dla ochrony przed lodowatym, grudniowym wiatrem.
Jak tak dalej pójdzie, rok dwa tysiące sześćdziesiąty skończy się odmrożonymi nogami.
– Jeśli powiedział, że to zwłoki, to zwłoki.
– Tak, przypuszczalnie. Wydział Zabójstw: wkraczamy, kiedy wy schodzicie ze sceny na zawsze.
– Powinnaś to wyszyć na poduszce.
– Myślałam raczej o koszulce.
Eve weszła po dwóch popękanych, betonowych stopniach, prowadzących do podwójnych metalowych drzwi. Pomyślała, że w takiej pracy zawsze ma się pełne ręce roboty.
Była wysoka i szczupła, miała na sobie solidne buty i długi, skórzany płaszcz. Rześki wiatr rozwiewał jej krótkie, lekko wzburzone włosy tego samego koloru, co brązowe oczy. Pchnęła drzwi, które zapiszczały jak rozpaczająca kobieta z zapaleniem krtani.
Na jej szczupłej twarzy z płytkim dołeczkiem w brodzie na moment pojawiło się zdumienie na widok ziemi, gruzu i ogólnego bałaganu, panującego w pomieszczeniu na parterze.
Potem się opanowała, a jej wzrok stał się beznamiętny.
– Fuj – powiedziała cicho Peabody.
Chociaż prywatnie się z nią zgadzała, Eve bez słowa skierowała się w stronę małej grupki stojącej koło rozwalonej ściany.
Roarke wyszedł jej naprzeciw.
Powinien wyglądać nie na swoim miejscu w takim bałaganie, w swoim drogim garniturze jak przystało na najpotężniejszego człowieka w świecie biznesu, z tą grzywą czarnych, jedwabistych włosów, które sięgały mu niemal do ramion i okalały twarz, świadczącą o życzliwości bogów.
A jednak wyglądał tu jak u siebie i sprawował kontrolę nad sytuacją – jak prawie zawsze i wszędzie.
– Pani porucznik. – Na chwilę utkwił w niej swoje niesamowite, niebieskie oczy. – Witaj, Peabody. Przepraszam za kłopot.
– Natknęliście się na zwłoki?
– Wszystko na to wskazuje.
– W takim razie to nie kłopot, tylko nasza praca. Tam, za tą ścianą?
– Tak. Z tego, co się zorientowałem, dwóch osób. I oczywiście, niczego nie dotykałem, po tym, jak rozwaliłem ścianę i je znalazłem. I nie pozwoliłem nikomu ich tknąć. Już dość dobrze poznałem zasady.
To prawda, pomyślała. Ona też dobrze go znała. Bo chociaż sprawiał wrażenie człowieka opanowanego, który ma wszystko pod kontrolą, wyczuła w nim złość.
To jego własność, pomyślała, a ktoś dopuścił się tutaj zabójstwa.
Więc przemówiła do niego tym samym rzeczowym tonem.
– Nie wiemy, co mamy, póki tego nie ustalimy.
– Będziesz wiedziała. – Leciutko musnął dłonią jej ramię. – Wystarczy, jak rzucisz okiem. Eve, sądzę, że…
– Jeszcze mi nie mów, co sądzisz. Lepiej, żebym sama to zobaczyła, nim sformułuję jakieś opinie.
– Masz rację. – Zaprowadził ją do pozostałych osób. – Porucznik Dallas, detektyw Peabody, Pete Staski, kierownik ekipy.
– Miło mi – powiedział Pete, dotykając palcem daszka brudnej czapki z logo drużyny Metsów. – Podczas rozbiórki człowiek spodziewa się różnych rzeczy, ale nie czegoś takiego.
– Nigdy nic nie wiadomo. A kim jest tamta kobieta? – spytała Eve Roarke’a, spoglądając na kobietę, która siedziała na czymś w rodzaju dużego, przewróconego kubła, i trzymała się za głowę.
– Nina Whitt, architekt. Wciąż jest odrobinę wstrząśnięta.
– No dobrze. Cofnijcie się.
Po zabezpieczeniu rąk i butów weszła przez dziurę w ścianie. Wyrwa miała co najmniej pół metra w najszerszym miejscu, ciągnęła się niemal od podłogi do sufitu, była nierówna, miała ostre krawędzie.
Zobaczyła, tak jak Roarke, dwa pakunki, jeden na drugim. I wiedziała, że słusznie ocenił, co zawierają.
Wyjęła z zestawu polowego latarkę, zapaliła ją i zrobiła krok.
– Proszę uważać, pani… Znaczy się, porucznik Dallas – poprawił się Pete. – Ta ściana ledwo stoi. Powinienem się postarać o kask dla pani.
– Dam sobie radę. – Ukucnęła i poświeciła latarką na pakunki.
Zostały same kości, pomyślała. Ani śladu ubrania, nie widziała nawet najmniejszego skrawka tkaniny. Ale widziała, gdzie szczury – jak przypuszczała – przegryzły plastik, by dostać się do łupu.
– Czy wiadomo, kiedy postawiono tę ścianę?
– Nie, a przynajmniej nie ma nic pewnego – powiedział jej Roarke. – Czekając na ciebie, próbowałem ustalić, czy wydano zgodę na tego rodzaju wewnętrzną ścianę, ale nic nie znalazłem. Skontaktowałem się z poprzednim właścicielem… A raczej jego przedstawicielką. Poinformowała mnie, że kiedy jakieś cztery lata temu nabyli tę nieruchomość, ściana już tu stała. Czekam na telefon od wcześniejszego właściciela.
Mogła powiedzieć, żeby zostawił to jej, ale po co tracić czas i strzępić sobie język?
– Peabody, wezwij techników i zgłoś zapotrzebowanie na antropologa. Powiedz technikom, że trzeba będzie sprawdzić, czy za innymi ścianami i stropami nie kryje się więcej zwłok.
– Już się robi.
– Sądzisz, że może ich być więcej? – cicho odezwał się Roarke.
– Musimy to sprawdzić.
Wyszła z dziury i spojrzała na niego.
– Będę musiała na jakiś czas zamknąć ten obiekt.
– Spodziewałem się tego.
– Peabody zarejestruje twoje oświadczenie, spisze informacje, jak się można z tobą skontaktować, a potem będziesz wolny.
– A ty? – spytał Roarke.
Eve zdjęła płaszcz.
– Muszę brać się do pracy.
Znów wróciła do luki między ścianami i ze wszystkich stron obfotografowała zwłoki.
– Szczątki dwóch ofiar, każde zawinięte osobno w mocną folię. Są w niej dziury. Wygląda na to, że przegryzły ją gryzonie. Zwiększył się dopływ powietrza… zimnego i ciepłego… do zwłok – powiedziała na poły do siebie. – I to prawdopodobnie przyspieszyło ich rozkład. Na razie brak informacji, kiedy postawiono dodatkową ścianę. Oględziny na miejscu uniemożliwiają określenie daty śmierci.
Wyjęła miernik, by ocenić wzrost ofiar.
– W centymetrach. Kurde. – Spojrzała ze złością na odczyt. – Przeliczyć na stopy. – Z ponurą miną spojrzała na nowy wynik.
– Ofiara numer dwa, leżąca na górze, miała około pięciu stóp wysokości. Ofiara numer jeden, znajdująca się pod nią, cztery stopy jedenaście cali.
– Dzieci. – Usłyszała za sobą głos Roarke’a. – To były jeszcze dzieci.
Nie wszedł przez otwór w ścianie, tylko stał obok.
– Potrzebny mi lekarz sądowy do określenia ich wieku. – Pokręciła głową. Nie był jedynie świadkiem, nie był tylko jej mężem. Pracował wraz z nią, ramię w ramię przy tylu śledztwach, że nie potrafiła ich zliczyć. – Prawdopodobnie masz rację. Ale nie mogę tego potwierdzić. Idź i złóż oświadczenie Peabody.
– Teraz rozmawia z Niną. – Popatrzył za siebie; sumienna i pełna współczucia Peabody próbowała się czegoś dowiedzieć od roztrzęsionej kobiety. – Jeszcze trochę to potrwa. Mogę ci pomóc.
– To nie najlepszy pomysł. Przynajmniej na razie. – Zaczęła ostrożnie rozwijać folię, w którą zawinięto zwłoki numer dwa. – Nie widzę żadnych dziur w czaszce, czyli brak dowodów, że ofiara doznała obrażeń głowy. Brak widocznych uszkodzeń szyi, żadnych złamań w obrębie klatki piersiowej. – Włożyła mikrogogle. – Widać pęknięcie na lewym ramieniu, powyżej łokcia. Może to ślad po obrażeniach. Ta kość palca wygląda na uszkodzoną, ale nie za bardzo się na tym znam. Wygląda jednak na uszkodzoną. W tej chwili nie widzę żadnych obrażeń, umożliwiających określenie przyczyny śmierci. Tylko lekarz i technicy kryminalistyki mogą spróbować ustalić tożsamość ofiary na podstawie kości szkieletu. Brak ubrań, butów, biżuterii czy jakichkolwiek rzeczy osobistych.
Przysiadła na piętach i znów spojrzała na Roarke’a.
– Wiem jedynie, że kości, a szczególnie żuchwa, u mężczyzn jest bardziej kwadratowa. Ta wygląda mi na zaokrągloną. Poza tym mężczyźni zwykle mają większą miednicę. To tylko domysły, wymagające weryfikacji, ale przypuszczam, że znaleźliście szczątki kobiet.
– Dziewczyn.
– To tylko dywagacje, nawet nie znam daty ani przyczyny śmierci. Może uda nam się ustalić, kiedy wzniesiono tę ścianę, bo jest duże prawdopodobieństwo, że zrobiono ją, by ukryć zwłoki. Na podstawie tego i ustaleń techników możemy oszacować czas śmierci.
Wyprostowała się.
– Potrzebni mi technicy do pomocy przy ustalaniu tożsamości ofiar. Kiedy będziemy wiedzieli, kim są, możemy przystąpić do wyjaśniania, jak tu trafiły.
Ponieważ w tej chwili nic więcej nie mogła tu zrobić, przeszła przez otwór i stanęła obok Roarke’a.
– Są prawie takiego samego wzrostu – zauważył.
– Tak. Być może. Ofiary są do siebie podobne – w zbliżonym wieku, może tej samej rasy. Może zginęły razem, a może nie. Nie widzę śladów żadnych obrażeń, ale podczas dalszego badania może coś się znajdzie. Zaczekaj.
Podeszła do Peabody, która skończyła rozmawiać z Niną.
– Bardzo mi przykro, że tak niewiele mogłam pomóc. Jestem wstrząśnięta. Nigdy wcześniej nie widziałam… – Pani architekt spojrzała w kierunku rozwalonej ściany i szybko odwróciła wzrok. – Nawet niczego wyraźnie nie dostrzegłam…
– Czy badała pani ściany i podłogi – włączyła się Eve – kiedy zlecono pani tę pracę?
– Naturalnie, kilka razy oglądałam ten obiekt. Robiłam pomiary. Roarke chciał, żeby wypatroszyć budynek, zaprojektować wnętrza z wykorzystaniem skorupy. Mamy wszystkie plany, specyfikacje… Architektoniczne, inżynieryjne, mechaniczne. Szkielet… – Urwała i zbladła. – Chciałam powiedzieć: skorupa, fundamenty są bardzo solidne, w przeciwieństwie do wnętrz. Do ich budowy użyto tanich materiałów, projekt jest kiepski, przez wiele lat przeprowadzano tylko niezbędne remonty, a później nikt nie dbał o budynek.
– Przez ile lat tak było?
– Z naszych ustaleń wynika, że oficjalnie nie był użytkowany od około piętnastu lat. Spróbowałam się czegoś dowiedzieć o jego dziejach, żeby ułatwić sobie prace projektowe.
– Proszę mi przesłać to, czego się pani dowiedziała. Jest pani już wolna. Czy dysponuje pani jakimś środkiem transportu?
– Złapię taksówkę. Poradzę sobie. Zwykle nie jestem taka… Wrażliwa. Czy mogę zamienić z Roarkiem kilka słów, zanim pójdę?
– Naturalnie. – Eve skupiła uwagę na Peabody. – Sądzę, że to dzieciaki.

 
Wesprzyj nas