Paul Ham w fascynujący sposób opisuje tragiczny koniec Złotego wieku, rok 1914, który zmienił świat na zawsze.


Europa osunęła się w otchłań. W ciągu następnych lat ofiary wojny – które ostatecznie przyszło liczyć w milionach – ginęły w walkach, których jedynym rezultatem bywało często zdobycie przez którąś ze stron niewielkiego skrawka błotnistego gruntu.

Rok 1914 pogrzebał La Belle Époque i wprowadził kontynent na drogę wiodącą ku bolszewickiemu przewrotowi i faszyzmowi. Był to rok, który – jak żaden inny przed nim – ukształtował przyszłość Europy.

W swojej pasjonującej książce Paul Ham z lekkością powieściopisarza i wnikliwością historyka opisuje niezwykle skomplikowany splot okoliczności, które doprowadziły do katastrofy niemającej precedensu w dziejach świata.

Zderzenie dwudziestowiecznej techniki wojennej i osadzonego w o wiek wcześniejszych realiach sposobu myślenia przywódców stało się przyczyną hekatomby na nieznaną dotąd skalę. Zderzenie romantycznych haseł z rzeziami na polach bitew sprawiło, że wiara w dawne wartości runęła w gruzy.

Żaden epizod Wielkiej Wojny nie może się równać z jej początkiem. Miarowe, milczące zbliżanie się do siebie gigantycznych sił, niepewność co do ich posunięć i pozycji, liczba nieznanych i niemożliwych do ustalenia faktów sprawiły, że to pierwsze starcie stało się dramatem, którego nic nie zdołało przewyższyć.
Winston Churchill, fragment książki

Autor co prawda twierdzi, że wybuchu tej wojny można było uniknąć, wylicza wydarzenia i fakty, decyzje polityczne i militarne, które można było niejako wycofać, unieważnić, a sprawy wyprostować, czyli nie dopuścić do dramatu. Niemniej jednak ta wielka opowieść, którą przedstawił, jest zapisem jakiejś nieuchronności, jakiegoś fatalizmu, którego domagała się Historia, by efektownie i tragicznie zamknąć wiek XIX i otworzyć wiek XX, z jego kolejnymi tragediami i hekatombami. Jest to książka pokazująca niezwykłą gęstwinę historyczną, przez którą płyną rzeki i prądy i w której nikt nie jest w stanie się połapać, a za chwilę giną miliony ludzi. Paul Ham jest wybitnym historykiem, ale też zdolnym pisarzem – ze świetnym warsztatem, ale też z niezwykle czułym uchem, bo słyszy głosy płynące z przeszłości, głosy żołnierzy, którzy idą na front, by zginąć.
Wiesław Władyka, profesor historii Uniwersytetu Warszawskiego, publicysta „Polityki”.

Paul Ham jest wybitnym australijskim historykiem specjalizującym się w historii XX wieku. Jego książki nagradzano i nominowano do nagród NSW Premiers Prize for History, Prime Ministers Prize for Non-Fiction oraz Walkley Award for Non-Fiction. Jest absolwentem London School of Economics and Political Science i Charles Sturt University. Mieszka w Paryżu i Sydney.

Większość Francuzów, Brytyjczyków, Rosjan i Niemców nie chciała wojny, lecz nie miała siły, by ją powstrzymać.

Paul Ham
1914. Rok końca świata
Przekład: Adam Tuz
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 21 kwietnia 2015


Wstęp
Długi cień lata 1914 roku

Lato 1914 roku było w Europie cieplejsze i suchsze niż zwykle. Przedstawiciele klas uprzywilejowanych raczyli się herbatą na werandach domów, pływali łodziami po rzekach i bawili się na zwyczajowych balach oraz przyjęciach. „Jeździło się bez celu osłoniętymi płótnem dwukółkami (…) Oddawało się lekturze na świeżym powietrzu, chadzało się na pikniki, popijało się herbatę przy białych, wiklinowych stolikach rozstawionych pod drzewami”, pisał krytyk Paul Fussell nie bez owej zadziwiającej, amerykańskiej admiracji dla towarzyskich rytuałów brytyjskich wyższych sfer1. Ubodzy usługiwali bogaczom, trudzili się w polu, kopalniach i warsztatach albo żebrali. Nie opuszczali miejsc, które im przypadały zwykłą koleją rzeczy.

„Złoty wiek” stale powraca nawet w XXI stuleciu w popularnych scenariuszach, powieściach i filmach. Pierwsze odcinki telewizyjnych seriali Downton Abbey oraz Koniec defilady przyciągały do ekranów miliony widzów oczarowanych arystokratycznym, przedwojennym światem „Oxbridge” oraz noszonymi przy kolacji strojami wieczorowymi, zdobionymi kołnierzykami koszul o załamanych rogach. Wydawało się, że w owych spokojnych czasach każdy umie popisać się znajomością jakiegoś klasycznego cytatu. Może angielski oficer faktycznie był najbardziej wykształconym młodym mężczyzną, jakiemu kiedykolwiek przyszło przywdziać mundur? Niejeden w okopach czytywał Szekspira, poetów romantycznych oraz Biblię. Wielu pisywało wiersze, ośmielając się – jak to ujął francuski powieściopisarz Louis-Ferdinand Céline – „układać czterowiersze wśród rzezi”. Literatura dominowała w tej wojnie od początku do końca, twierdzi Fussell.

Wspomnienia z tamtego lipca często popadają w „ckliwy i rzewny” sentymentalizm rozpływający się nad „osłonecznioną, pełną kultury cywilizacją”, przestrzega historyk Hew Strachan. Niewątpliwie współczesne filmy i powieści przeważnie czerpią z doświadczeń paru światłych osobistości tamtej utraconej epoki albo ludzi podobnego im pokroju. Na przykład stale przywołuje się wspaniałego, młodego poetę Siegfrieda Sassoona, absolwenta Marlborough College oraz Cambridge. Przed oczami staje nam jego postać, gdy tamtego lata wprost z polowania na lisy rusza do gry w wykwintnego krykieta – „miłe”, bezrefleksyjne życie dobrze urodzonego młodzieńca, „sportowca i marzyciela” – i nie możemy w nim rozpoznać złamanego człowieka z czasów późniejszych zaledwie o trzy lata, przedwcześnie postarzałego, dręczonego nerwicą frontową, wypowiadającego „chwalebną wojnę wojnie”. A oto kolega Sassoona z korpusu oficerskiego, Wilfred Owen, który przed wojną uczył angielskiego francuskich, wiejskich chłopców z okolic Bordeaux i tworzył (zanim sam polegnie na froncie zachodnim) piękne wiersze tchnące niepokojem i udręką wzburzonego żołnierza, między innymi Hymn dla skazanej na śmierć młodzieży. Kolejnym jest pisarz Robert Graves, tak samo młody i błyskotliwy, jakże niepodobny do zgorzkniałego, postarzałego zrzędy obrzucającego (w autobiografii Wszystkiemu do widzenia!) kamiennymi słowami swojej prozy polityków, którzy jego pokoleniu złożyli w darze pierwszy dzień bitwy nad Sommą.

Jednak anglojęzyczny świat łączy Wielką Wojnę najsilniejszą romantyczną więzią z nazwiskiem poety Ruperta Brooke’a. Autor sonetu Żołnierz, sławiony przez Yeatsa jako „najprzystojniejszy młodzieniec w Anglii” i „złoty wojownik”, uosabiał ponoć ducha Anglii. Wykształcony – jak było do przewidzenia – w prywatnej szkole oraz w Cambridge, zaliczał się do najbardziej znanych dandysów. „Kochanie, czy się nie przepracowujesz? – pisał Brooke do zaprzyjaźnionej z nim aktorki. – Zeszłego wieczoru na scenie przy Drury Lane wyglądałaś jak zmęczone dziecię. Żebyś wiedziała, jak trudno mi było powstrzymać się, by Cię nie wziąć w ramiona na oczach wszystkich, w tym królowej Aleksandry i George’a Bernarda Shawa”. W oczach współczesnych mu twórców z Grupy Bloomsbury, a także w myśl późniejszej powieści Alana Hollinghursta Obce dziecko (której główny bohater jest wzorowany na nim), śmierć Brooke’a w 1915 roku pogrzebała ducha całej epoki. Mniej znany jest tragizm jego zgonu: Brooke nigdy nie ujrzał walki, zmarł bowiem wskutek infekcji od ukąszenia moskita w drodze na półwysep Gallipoli.

Oto postacie, których archetypy tak często przywołuje się w anglojęzycznym świecie dla zobrazowania wszystkich poległych w Wielkiej Wojnie. To bynajmniej nie ich wina, że ich zrujnowane życie ma symbolizować „stracone pokolenie”. A jednak ów fakt wypacza cały obraz. Miliony zwykłych, młodych ludzi, pozbawionych pretensji literackich i wymowy cyzelowanej w prywatnych szkołach – Brytyjczyków, Francuzów, Niemców, Rosjan, Serbów, Austriaków, Węgrów, Hindusów, Afrykanów, Australijczyków, Kanadyjczyków, Irlandczyków, Nowozelandczyków – podobnie okaleczonych, spoczywają „gdzieś tam, na obczyźnie”. Nikt o nich nie pamięta albo wspominają ich tylko bliscy, którzy w wiejskich kościołach zamawiają nabożeństwa za ich dusze. Ich szczątki obracają się w proch w odległych grobach, a listy pokrywają się kurzem w archiwach.

Inni przeżyli wojnę i unieśmiertelnili się w inny sposób. Odznaczony za odwagę w 1914 roku Céline (urodzony jako Louis-Ferdinand-Auguste Destouches) został powieściopisarzem, autorem Podróży do kresu nocy, uważanej za jedną z najwspanialszych powieści XX wieku. Podczas II wojny światowej splamił się antysemityzmem, a ponoć także kolaboracją z Niemcami, lecz odkupił swe winy błyskotliwością swojej prozy i troską o biednych. James Chadwick, w 1914 roku internowany w Niemczech, gdzie studiował fizykę na berlińskiej politechnice, zdobył Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki za odkrycie neutronu; było to osiągnięcie kluczowe dla skonstruowania bomby atomowej, zrzuconej na Hiroszimę. Inny fizyk, Erwin Schrödinger, który podczas wojny służył jako oficer w austriackiej artylerii fortecznej, dał początek teorii falowej mechaniki kwantowej i sformułował paradoksalny eksperyment myślowy, znany pod nazwą „kota Schrödingera”. A także, oczywiście, poroniony artysta Adolf Hitler, który w 1914 roku zgłosił się na ochotnika do służby w niemieckiej piechocie i zdobył Krzyż Żelazny za dzielność, a trzydzieści lat później doprowadził Niemcy do sromotnej klęski w kolejnej wojnie światowej.

* * *

Spokój owych czasów skrywał niesłychane zagrożenie. Nieliczni zdawali sobie sprawę, że ministrowie Austro-Węgier na posiedzeniu 7 lipca 1914 roku faktycznie wypowiedzieli wojnę Serbii trzy tygodnie przed wybuchem działań wojennych (patrz rozdział 25). Niektórym zaś miastom daleko było do spokoju. Olbrzymie wiece odbywały się w Berlinie, Wiedniu i Belgradzie. Ciepła lipcowa aura i dziwne przeczucie, że coś wisi w powietrzu, skłaniały ludzi do wyjścia z domów. W następstwie zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda 28 czerwca 1914 roku tłuszcza wyległa na ulice Wiednia i Budapesztu. Tysiące ludzi domagało się wojny przeciwko uważanym za wrogów Słowianom, Teutonom, ludom romańskim lub Anglosasom, albowiem „rasa” odegrała w wojnie znacznie większą rolę, niż przypuszczamy. Po wypowiedzeniu wojny na początku sierpnia wybuchła jawna euforia ze szlochem, obejmowaniem się i ściskaniem sobie rąk. Adolf Hitler padł na kolana: „Z głębi serca dziękowałem niebiosom, że udzieliły mi łaski życia w takiej chwili”. Twierdzi się nawet, że owe pogodne dni przyśpieszyły decyzję rządzących o wypowiedzeniu wojny, gdyż umożliwiły organizowanie pod gołym niebem masowych manifestacji na rzecz działań wojennych.

Czy przywódcy państw europejskich byli aż tak podatni na wpływy? Czy ludzie i prasa – wszechwładna w Wielkiej Brytanii „opinia publiczna” – naprawdę chcieli wojny? Czy to pod naciskiem opinii publicznej rządy Niemiec, Francji, Rosji i Wielkiej Brytanii wypowiedziały wojnę? Wydaje się to mało prawdopodobne. Za sprawą kilku tysięcy skrajnych nacjonalistów, szowinistycznie nastawionej mniejszości oraz współwinnych całej sytuacji mediów powstał wielki tumult, lecz owe kręgi bynajmniej nie wyrażały głównego nurtu opinii. Publiczne podżeganie do wojny w Berlinie, Belgradzie, Wiedniu i Paryżu nie odzwierciedlało powszechnych nastrojów w Europie. Większość Francuzów, Brytyjczyków, Rosjan i Niemców nie chciała wojny, lecz nie miała siły, by ją powstrzymać. „Militaryzmowi było daleko do zdominowania europejskiej polityki w przededniu Wielkiej Wojny – konkluduje Niall Ferguson. – Przeciwnie, stał on u progu politycznego upadku. (…) Dowody są jednoznaczne: Europejczycy nie dążyli do wojny, odwracali się plecami do militaryzmu”. Lipcowe manifestacje nie wyrażały uczuć milionów spokojnych matek i ojców, żon i sióstr, których nie pytano o zdanie. Ich wszystkich przerażała zaś myśl o utracie synów, braci i mężów w nadchodzącej pożodze.

* * *

Władcy i przywódcy polityczni Europy wiedzieli coś, o czym większość ich narodów nie miała pojęcia: nadciąga wojna. Kilku potężnych, wiekowych przedstawicieli arystokratycznych rodów, pozbawionych kontroli ze strony dysponującego pełnią praw politycznych społeczeństwa lub nieocenzurowanej prasy, sprowadziło na świat wojnę za zamkniętymi drzwiami. Później twierdzili, że czuli się nią „zaszokowani” i nie zdołali jej zapobiec. Jednakże trzy tygodnie przed najazdem Niemiec na Francję niemiecki kanclerz Theobald von Bethmann-Hollweg mógł stwierdzić, że „spodziewa się, iż wojna – bez względu na jej wynik – wykorzeni wszystko, co obecnie istnieje”. On sam odegrał kluczową rolę w powstaniu owego wyniku wojennych zmagań, a mimo to później utrzymywał (podobnie jak inni przywódcy), że był bezradny i nie mógł ich powstrzymać. Jednak podobne przeczucia nadciągającej apokalipsy wypełniały umysły władców Europy na wiele lat przed rokiem 1914.

Większość zwykłych ludzi owe przeczucia zaczęły nawiedzać kilka tygodni przed wypowiedzeniem wojny, w lipcu 1914 roku. Po latach mieli oni spojrzeć na tamte letnie dni przez pryzmat globalnego konfliktu, który przyniósł niewysłowione okropności, straty i zniszczenia. Kontrast, jaki dostrzegali, trudno było znieść spokojnie. To zrozumiałe, że tęsknili do błogiego pokoju, zachowanego w ich wspomnieniach jako dni skąpane w ciepłym, słonecznym blasku, jak gdyby idealizowanie letniej aury mogło utrwalić „wyjątkowo sielankowy”, przedwojenny świat, skoro nie da się go odzyskać.

Sto lat później ośmielamy się nazywać takie rozumowanie naiwnością. Z perspektywy naszej przerażającej wiedzy ważymy się nawet nazywać je szaleństwem lub bezduszną obojętnością, gdy w tym samym czasie najpotężniejsze machiny wojenne i najliczniejsze armie lądowe mobilizowały się, by unicestwić ich świat. Jednak to oznacza projekcję zrywających się nawałnic najkrwawszego stulecia wstecz, w osobliwszą, prostszą epokę, nim na zawsze rozwiał ją w sierpniu huk dział. Prawda wygląda po prostu tak, że większość ludzi – jak zawsze – nie wiedziała, co przyniosą nadchodzące dni.

 
Wesprzyj nas