Epicka opowieść o miłości, zdradzie i wynagrodzeniu krzywd. Saga, której akcja toczy się w Australii w latach dwudziestych ubiegłego wieku, pióra autorki znakomitej powieści Ptaki ciernistych krzewów.


Cztery córki pastora Latimera są znane z urody, inteligencji i ambicji w całej Nowej Południowej Walii. Bardzo ze sobą związane, solidarnie się wspierają, wierząc, że tak będzie zawsze.

Razem opuszczają rodzinny dom, aby uczyć się pielęgniarstwa. Zamieniając łoża z puchową pościelą na plebanii na spartańskie prycze w szpitalnej bursie.

Wielki Kryzys odciska swe piętno na życiu Australii, więc muszą realizować swe ciche marzenia w zmieniającym się wokół świecie. Czy osiągną niezależność, której tak bardzo pragnęły? Czy życie, podobnie jak miłość, będzie miało słodko-gorzki smak?

Prawdziwa epopeja. Nietrudno zrozumieć, dlaczego ta niesamowita opowieść zyskała miano australijskiego Przeminęło z wiatrem.
„Observer”

McCoullough jest fenomenalna. Jej bohaterowie pulsują życiem.
„New York Times”

Jedna z tych książek, które będą czytane, dopóki kobiety kochają, a mężczyźni okazują troskę.
„Daily Mirror”

Collen McCullough urodziła się w Nowej Południowej Walii i uczyła się pielęgniarstwa w Sydney, Londynie oraz w Nowym Jorku. Jest autorką bestselleru Ptaki ciernistych krzewów, który sprzedano na całym świecie w nakładzie 30 milionów egzemplarzy.

Colleen McCullough
Słodko-gorzkie życie
Przekład: Anna Zielińska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 4 marca 2015


Część pierwsza
Nowoczesne pielęgniarki


Dwie pary bliźniaczek: Edda i Grace, Tufts i Kitty. Córki wielebnego Thomasa Latimera, proboszcza w kościele anglikańskim pod wezwaniem Świętego Marka w Corundzie w Nowej Południowej Walii.
Wszystkie cztery siedziały rzędem na zwykłych krzesłach przed przepastnym, wygasłym kominkiem. Duży salon wypełniało trajkotanie pań zaproszonych przez Maude, żonę proboszcza, z okazji zbliżającego się ważnego wydarzenia: za niecały tydzień cztery jego córki opuszczą plebanię, aby uczyć się pielęgniarstwa w Corunda Base Hospital.
Nawet nie tydzień do wyjazdu, mniej niż tydzień! – powtarzała w myślach Edda, potwornie skrępowana, tkwiąc tak na widoku. Wodziła oczami tu i tam, byle tylko nie patrzeć na Maude, swoją macochę, która jak zwykle wiodła prym w paplaninie. Przy krześle Eddy, ostatnim w rzędzie, była dziura w drewnianej podłodze. Uwagę dziewczyny przyciągnął jakiś ruch pod deską, znieruchomiała więc, już ciesząc się w duchu. Duży szczur! Na przyjęcie mamy zaraz wtargnie szczur. Jeszcze trzy centymetry – myślała, wpatrzona w czubek głowy – i wtedy zachłysnę się z wrażenia i wrzasnę na cały głos: Szczur! Ale będzie zabawa!
Zanim zdążyła wydobyć z siebie głos, rzeczywiście ujrzała cały łeb i… zamarła. Lśniący, czarny trójkąt z drgającym językiem – ogromny, obojętnie, do kogo należał! – a za nim śliskie, czarne cielsko grubości kobiecego ramienia – czarne z czerwonym podbrzuszem. Cielsko stopniowo wynurzało się ze szpary; to wąż, długi na dwa metry i bardzo jadowity. Jak on się tu dostał?
Pełzł, czekając, aż uwolni koniec ogona, aby sprężyć się i śmignąć w niewiadomym kierunku. Przybory do kominka stały z boku paleniska i za żadne skarby ich nie dosięgnie, bo dzielą je od niej niczego nieświadome Tufts, Grace i Kitty. Siedziała na tapicerowanym krześle na smukłych, zwężających się ku dołowi nogach, których obwód przy podłodze był wielkości oprawki szminki. Wstrzymując oddech, uniosła się kilka centymetrów wraz z krzesłem i wycelowała lewą przednią nogę w środek łba gada. Opadła z impetem i przyciskała krzesło do podłogi, trzymając się kurczowo krawędzi siedziska, jakby była Jackiem Thurlowem ujeżdżającym konia.
Noga przebiła czaszkę pomiędzy oczami i dwumetrowe cielsko wystrzeliło w górę. Któraś z pań wrzasnęła przeraźliwie, zawtórowały jej inne przerażone głosy, a Edda Latimer siedziała niewzruszenie, napierając z całej siły na nogę wbitą w łeb węża, który podrygiwał i wił się, i miotał, przy okazji zadając jej ciosy bardziej bolesne i zajadłe niż męska pięść. Grad spadających na nią razów przypominał wirujący, młócący cień.
Rozhisteryzowane kobiety rozpierzchły się, mając w oczach widok Eddy oraz starego węża, i żadna z nich nie zdobyła się na odwagę, żeby ruszyć dziewczynie na pomoc.
Jedna Kitty – ładna, śmiała Kitty – rzuciła się do paleniska i złapała za toporek do rozłupywania polan na szczapy. Unikając uderzeń miotającego się węża, dwoma ciosami odrąbała mu łeb.
– Możesz już wstać, Eds – powiedziała do siostry, odrzucając toporek. – Ale potwór! Będziesz cała w siniakach po takiej chłoście.
– Jesteście szalone! – załkała przerażona Grace.
– Idiotki! – Tufts ze złością oceniła Eddę i Kitty.
Blady jak ściana wielebny Thomas Latimer był zbyt zajęty uspokajaniem swojej drugiej żony, która dostała spazmów, żeby zrobić to, czego najbardziej pragnął – uściskać obie niesamowicie odważne córki.
Krzyki i płacz powoli cichły. Strach opuszczał co odważniejsze kobiety, które teraz gromadziły się wokół węża, żeby na własne oczy sprawdzić, czy na pewno jest martwy. Ale wielka bestia! Poza czterema siostrami nikt, łącznie z paniami Enid Treadby i Henriettą Burdum, które pomagały pastorowi uspokajać Maude, nie pamiętał już, z jakiej okazji było to nieudane spotkanie. Liczyło się tylko to, że ta dziwaczna Edda Latimer zabiła starego, jadowitego węża, czas więc było pobiec do domu i oddać się głównemu zajęciu kobiet z Corundy, czyli Plotkowaniu i towarzyszącemu mu obowiązkowo sianiu Pogłosek i Spekulacji.
Cztery dziewczęta podeszły do zapomnianego stoliczka na kółkach, zastawionego przysmakami. Nalały sobie herbaty do delikatnych filiżanek i zabrały się do pałaszowania kanapek z ogórkiem.
– Czy kobiety nie są głupie? – zapytała Tufts, kołysząc imbrykiem. – Można by pomyśleć, że niebo zwaliło im się na głowy! A ty, Eddo, jak zawsze! Co by się stało, gdybyś nie trafiła go w głowę?
– Wtedy, Tufts, poprosiłabym ciebie o pomysł.
– Ha! Nie musiałaś mnie prosić, bo nasza druga mądra i przebiegła siostrzyczka ruszyła ci na ratunek. – Rozejrzała się po pokoju. – A niech mnie, wszyscy zbierają się do domu! Nie oszczędzajcie się, dziewczyny, możemy się najeść do woli.
– Mama będzie po tym wszystkim dochodzić do siebie przez dwa dni – zauważyła radośnie Grace, podstawiając filiżankę po dolewkę herbaty. – To jej złagodzi wstrząs związany z perspektywą utraty czterech darmowych służących na plebanii.
– Bzdura, Grace! – prychnęła Kitty. – Wstrząsu z powodu utraty darmowych służących nie złagodzi wrażenie po zabiciu węża, choćby nie wiem jaki był duży i jadowity.
– A co więcej – włączyła się Tufts – gdy tylko dojdzie do siebie, natychmiast pouczy Eddę, jak należy zabijać węże dyskretnie, z zachowaniem dobrych manier. Narobiłaś niezłego zamieszania.
– O rety, no, narobiłam – przyznała spokojnie Edda, obficie smarując drożdżową bułeczkę czerwonym dżemem i kładąc na wierzch górę bitej śmietany. – Pycha! Gdybym nie narobiła zamieszania, żadna z nas nie dopchałaby się do tych bułeczek. Pożarłyby je te baby jagi, mamine psiapsiółki. – Roześmiała się. – Przyszły poniedziałek, dziewczynki. Od przyszłego poniedziałku zaczynamy żyć po swojemu. Z daleka od mamy. Tufts, Kitty, tylko nie czujcie się urażone.
– Wcale się nie czuję – zapewniła ją opryskliwie Kitty.
Nie można powiedzieć, aby Maude Latimer postępowała świadomie okropnie; w swym mniemaniu była aniołem zarówno pośród macoch, jak i rodzonych matek. Grace i Edda miały tego samego ojca, co jej Tufts i Kitty, i absolutnie nie faworyzowała żadnej z córek, co chętnie podkreślała nawet w kontaktach z osobami najmniej zainteresowanymi życiem na plebanii. Jak czwórka takich udanych dzieci mogłaby drażnić kogoś, kto uwielbia wypełniać obowiązki matki? I być może rzeczywistość wyglądałaby zgodnie z mniemaniem Maude, gdyby nie dotknięcie ręki przeznaczenia. Otóż Kitty, młodsza z jej bliźniaczek, była o wiele ładniejsza od swych ukochanych sióstr i przyćmiewała je urodą jak blask słońca przyćmiewa poświatę księżyca.
Od niemowlęctwa do czasu owego przyjęcia z okazji wyjazdu Maude wychwalała zalety córki przed każdym, kto znalazł się pod ręką. Po cichu ludzie podzielali jej opinię, lecz, och, jakie to było męczące, gdy wkraczała w ich pole widzenia, mocno trzymając Kitty za rękę, z trzema pozostałymi dziewczynkami drepczącymi krok z tyłu. W Corundzie panowała ogólna opinia, że przez takie postępowanie siostry staną się nieprzejednanymi wrogami Kitty. Jak bardzo Edda, Grace i Tufts muszą jej nienawidzić! A Kitty na pewno jest zarozumiała, rozpieszczona i nieznośna.
A jednak wcale tak nie było, co stanowiło tajemnicę dla wszystkich poza pastorem. Dla niego miłość łącząca siostry oznaczała solidny i namacalny dowód na to, że są bardzo kochane przez Boga. Oczywiście Maude uzurpowała sobie prawo do dziękczynienia wznoszonego przez męża do Najwyższego jako przede wszystkim należącego się jej.
Córki Latimerów w równym stopniu żałowały Maude, co czuły do niej niechęć, a kochały ją tylko na tyle, na ile wymagały tego relacje kobiet w tej samej rodzinie, niezależnie od istnienia czy braku więzi krwi. Tym, co jednoczyło cztery dziewczęta przeciwko Maude, wcale nie była sytuacja trzech córek wyrzuconych na obrzeża jej uczuć, lecz los Kitty, na której się one koncentrowały. Kitty powinna być krnąbrnym i rozpuszczonym dzieckiem, a tymczasem była cicha, nieśmiała i wycofana. O dwadzieścia miesięcy starsze Edda i Grace zauważyły to o wiele wcześniej od Tufts, lecz potem już wszystkie trzy zgodnie się przejmowały tym, co według nich wynikało z wpływu matki na Kitty. I tak narodziła się konspiracja, której celem była jej ochrona przed Maude, intuicyjna we wczesnym dzieciństwie i coraz silniejsza i bardziej świadoma w miarę dorastania.
Na dominującą Eddę nieodmiennie spadał ciężar poważniejszych burz i zawirowań. Ustaliło się to niejako automatycznie już wtedy, gdy jako dwunastolatka nakryła dziesięcioletnią Kitty atakującą swoją twarz tarką do sera. Odebrała jej ostre narzędzie i czym prędzej zaprowadziła do ojca, najlepszego i najłagodniejszego człowieka pod słońcem. Ten wspaniale poradził sobie z kryzysem, tłumacząc małej dziewczynce, że próbując się okaleczyć, obraża Pana Boga. Wszechmogący obdarzył ją urodą z sobie tylko znanego, sekretnego powodu, który ona kiedyś zrozumie.
Ten argument trzymał Kitty w pionie do początku ostatniego roku w anglikańskiej szkole Corunda Ladies’ College, w skrócie CLC. Dzięki temu, że starsze bliźniaczki zaczęły naukę później, a młodsze wcześniej, wszystkie cztery przeszły razem przez podstawówkę oraz szkołę średnią, aby równo dojść do matury. Dyrektorka, posępna Szkotka, powitała jedenaście abiturientek przemową obliczoną raczej na obniżenie ich życiowych oczekiwań niż rozbudzenie aspiracji.
– Wasi rodzice zapewnili wam możliwość cieszenia się owocami edukacji, pozwalając pobierać nauki w CLC od dwóch do czterech lat dłużej, aż do uzyskania matury – oznajmiła z melodyjną intonacją absolwentki Oxfordu. – Podejdziecie do niej pod koniec Roku Pańskiego tysiąc dziewięćset dwudziestego czwartego. Po maturze opuścicie szkołę świetnie wykształcone; oczywiście w zakresie dostępnym dla kobiet. Będziecie mogły podjąć studia na wydziale angielskiej literatury, matematyki, starożytnej oraz nowożytnej historii, geografii, nauk naturalnych czy łaciny z greką. – Tu zrobiła efektowną pauzę, po czym doszła do puenty:
– Jednak najbardziej pożądaną karierą dla was będzie małżeństwo, które zapewni wam odpowiedni poziom materialny. Jeżeli wybierzecie życie w pojedynkę, będziecie zmuszone same się utrzymywać, a jedyne otwarte dla was zawody to sekretarka lub nauczycielka w szkołach podstawowych i w niektórych średnich.
W niedzielę podczas obiadu na plebanii Maude Latimer dołożyła do tej przemowy swoje postscriptum:
– Co za brednie! – prychnęła. – Jakie tam pożądane małżeństwo! Naturalnie wy, dziewczynki, wszystkie znajdziecie odpowiednich kandydatów. I żadna z córek pastora z kościoła pod wezwaniem Świętego Marka nie musi brudzić sobie rąk pracą. Do ślubu będziecie mieszkać z nami i pomagać w domu.
We wrześniu tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego roku, kiedy Edda i Grace skończyły dziewiętnaście lat, a młodsze siostry osiemnaście, Kitty poszła do stajni przy plebanii i poszukała kawałka sznura. Na jednym końcu zawiązała pętlę, drugi przerzuciła przez belkę, wsadziła głowę w pętlę i stanęła na pustej beczce po paliwie. Edda znalazła ją w chwili, gdy zdecydowana zakończyć życie, zdążyła zawisnąć, usuwając kopniakiem beczkę spod nóg. Później Edda nigdy nie była w stanie pojąć, skąd wzięło się u niej tyle siły, żeby uwolnić Kitty od dławiącego ją sznura, zanim doszło do tragedii. Tym razem nie zaprowadziła jej do pastora.
– Och, kochana siostrzyczko, tak nie można, tak nie można! – powtarzała przez łzy, przytulając policzek do jej jedwabistych, zmierzwionych włosów. – Przecież nie jest aż tak źle.
Jednak gdy Kitty wreszcie zdołała wychrypieć odpowiedź, zobaczyła, że jest gorzej niż źle.
– Eddo, ja nienawidzę swojego wyglądu! Czuję do siebie odrazę. Żeby mama się wreszcie zamknęła, żeby dała mi trochę spokoju! Ale nie, gdzie tam! Każdemu, kto tylko chce słuchać, opowiada, że jestem Heleną Trojańską. Nie pozwala mi się skromniej ubierać ani pokazywać się bez makijażu. Mówię ci, gdyby mogła, wydałaby mnie za księcia Walii.
– Nawet mama musiała się zorientować, że nie jesteś w typie Jego Wysokości – Edda próbowała żartem rozładować sytuację. – On woli mężatki, i to znacznie starsze od ciebie.
Kitty roześmiała się przez łzy, lecz Edda jeszcze długo musiała ją przekonywać, używając wszelkich dostępnych jej argumentów, zanim siostra zgodziła się porozmawiać o swoim problemie z ojcem.
– Kitty, nie jesteś jedyna – tłumaczyła. – Popatrz na mnie! Sprzedałabym duszę diabłu za możliwość zostania lekarką. I wcale nie żartuję! Jedyne, czego pragnę, to skończyć medycynę. Ale tak się nigdy nie stanie. Po pierwsze, nie ma i nigdy nie będzie na to pieniędzy. A po drugie, tata nie pochwala tego pomysłu. Co prawda nie ma nic przeciwko zdobywaniu zawodów przez kobiety, lecz uważa, że akurat praca lekarza jest dla nas za ciężka. Według niego nie dałaby mi szczęścia. Wiem, że nie ma racji, lecz nie pozwala się przekonać.
Wzięła Kitty za ramię i uścisnęła je smukłymi, mocnymi palcami.
– Dlaczego sądzisz, że ty jedna czujesz się nieszczęśliwa? No, proszę, powiedz mi. Myślisz, że ja nie miałam ochoty się powiesić? No to dowiedz się, że miałam! I to nie raz!
I tak zanim Edda doniosła Thomasowi Latimerowi, że Kitty próbowała się powiesić, ta zrobiła się już miękka jak plastelina.
– Moje kochanie, moje kochanie! – szeptał pastor, a łzy spływały po jego pociągłej, przystojnej twarzy. – Bóg ma dla samobójców specjalne piekło. Bez ognia piekielnego i bez towarzyszy niedoli. Ci, co podnieśli rękę na własne życie, po wsze czasy błądzą po bezkresie wieczności samotnie. Nigdy nie zobaczą niczyjej twarzy ani nie usłyszą głosu, nie zaznają cierpień ani uniesień! Katherine, przysięgnij, że nigdy więcej nie targniesz się na swoje życie!
Dała słowo i dotrzymała przysięgi, niemniej wszystkie trzy siostry miały na nią oko.
Okazało się, że do tej próby samobójczej doszło we właściwym czasie, bo pastor ze Świętego Marka był wtedy członkiem zarządu Corunda Base Hospital. Tydzień po kryzysowej sytuacji z Kitty odbyło się zebranie zarządu szpitala, gdzie między innymi omawiano pomysł Wydziału Zdrowia Nowej Południowej Walii z tysiąc dziewięćset dwudziestego szóstego roku dotyczący wprowadzenia do szpitali nowoczesnych pielęgniarek; odpowiednio wyszkolonych i wykształconych, sióstr dyplomowanych.
Pastor natychmiast ujrzał w tym szansę na zajęcie odpowiednie dla młodych dziewcząt wychowanych na damy. W dodatku optymizmem napawał go fakt, że te nowe, należycie wyszkolone pielęgniarki będą miały obowiązek mieszkać na terenie szpitala, aby w razie potrzeby być na zawołanie. Zarobki po odliczeniu kosztów utrzymania, uniformów oraz książek wypadały mizernie, lecz każda z dziewcząt dostała niewielki posag w wysokości pięciuset funtów, a ta może i skromna pensja oznaczała, że nie będą musiały korzystać z pieniędzy przeznaczonych na wiano. Maude już narzekała, że utrzymywanie czterech dodatkowych osób to zbyt wiele w porównaniu do ilości zajęć gospodarskich na plebanii. I dlatego pastor, pędząc do domu swoim fiatem model T, zastanawiał się, że być może warto byłoby podsunąć dziewczętom ten pomysł z pielęgniarstwem. Zawód odpowiedni dla damy, mieszkanie i wyżywienie w szpitalu, niewielka pensja, no i… (jako człowiek lojalny nawet w myślach nie śmiał tego zwerbalizować) możliwość ucieczki od toksycznej Maude.
Zaczął od Eddy; ta zaakceptowała pomysł z szaleńczym wręcz entuzjazmem. Nawet najbardziej oporna Grace dała się w miarę łatwo przekonać. Jeżeli w przypadku Grace i Kitty szansa na uwolnienie się od Maude zdominowała niechęć do pracy, czy należało się tą niechęcią przejmować?
Znacznie trudniejsza okazała się batalia, jaką stoczył samotnie przeciwko dwunastu członkom zarządu, próbując ich przekonać, że Corunda Hospital powinien znaleźć się wśród pionierów zatrudniających nowoczesne pielęgniarki. Gdzieś w chudym, łagodnym jak gazela Thomasie Latimerze drzemał dawno zapomniany, wyliniały lew. I po raz pierwszy, jak Corunda sięgała pamięcią, ten lew zaryczał. Obnażył kły i wystawił pazury. Frankowi Campbellowi, dyrektorowi Corunda Base Hospital, opadły ręce, bo z takiej strony pastora dotąd nie znał. Tak więc wielebny Latimer odniósł zwycięstwo, ogromnie zadowolony z tego, co potrafi dokonać lwia agresja.
Syte, jeśli nie objedzone, bliźniaczki Latimerów spoglądały na siebie z cichą satysfakcją. Salon opustoszał, resztki herbaty zbyt długo trzymanej w imbrykach nabrały goryczki, lecz w każdej z czterech młodych piersi radośnie biło serce.
– Od poniedziałku koniec z Maude – powiedziała Kitty.
– Kitty! Nie możesz tak o niej mówić, to twoja rodzona matka – skarciła ją zgorszona Grace.
– Mogę, jeśli mam ochotę.
– Zamknij się, Grace, ona po prostu święci swoje wyzwolenie – powiedziała Edda z szerokim uśmiechem.
Tufts, jako najbardziej praktyczna, przeniosła spojrzenie na węża.
– Przyjęcie skończone – stwierdziła, podnosząc się. – Dziewczęta, czas się zabrać do sprzątania.
Grace zadrżała, zerkając na gada leżącego w kałuży krwi.
– Mogę wypłukać fusy z imbryków, ale tego na pewno nie posprzątam!
– Nie masz wyjścia, posprzątasz, skoro na widok węża jedynie się poryczałaś – zadecydowała Edda.
– Grace, ten bałagan cię przerasta? – prychnęła Tufts. – Poczekaj, aż trafisz na oddział.
Pełne usta Grace wygięły się w niechętnym grymasie. Splotła ramiona na piersi, patrząc hardo na siostry.
– Zacznę, kiedy będę musiała, ani minuty wcześniej – oznajmiła.
– Kitty, ty się tym zajmij, bo nie byłoby krwi, gdybyś nie odrąbała mu głowy. – I nagle wpadając w świetny nastrój, zachichotała. – Dziewczynki, pomyślcie tylko! Nasze dni jako darmowych służących dobiegły końca! Przed nami Corunda Base Hospital!
– Oraz brudy, bałagan i cała reszta – dokończyła Edda.

 
Wesprzyj nas