Historia o sekretach i kłamstwach, przyjaciołach i prześladowcach. Opowiada o tym, jak dobrze rodzic może poznać własne dziecko i jak daleko posunie się matka, by zrehabilitować córkę, której życia nie była w stanie ocalić.



Kate Baron, prawniczka i samotna matka, odbiera telefon ze szkoły swojej córki. Amelia – inteligentna, zdolna piętnastolatka – została przyłapana na ściąganiu.

Gdy kobieta dociera do Grace Hall, dowiaduje się, że córka nie żyje – skoczyła z dachu. Zrozpaczona matka wierzy w policyjną wersję zdarzeń aż do chwili, gdy dostaje anonimowego SMS-a: Amelia nie skoczyła.

Kate zamierza poznać prawdę – bez względu na konsekwencje. Przegląda maile córki, jej SMS-y i wpisy na Facebooku, rekonstruuje urywki życia dziewczynki i ludzi, którzy byli dla niej ważni. Odkrywa, dlaczego feralnego dnia znalazła się na dachu Grace Hall i jak naprawdę zginęła…

Kimberly McCreight
Zrozumieć Amelię
Przekład: Robert Kędzierski
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 8 kwietnia 2015

KATE

Od tamtego feralnego popołudnia cały czas tłumaczyła sobie, że to, co robi i myśli, nie jest tylko zaprzeczaniem faktom.
Nie chodziło o to, że nie potrafi żyć z myślą o samobójczej śmierci swojego dziecka. Gdzieś głęboko w niej czaił się mimo wszystko lęk, że siedzi naprzeciw tego drobnego porucznika, bo nie może się pogodzić z faktami. Na przekór temu lękowi brnęła dalej, opisując chłopaka, którego widziała Kelsey, i wszystkie karteczki z tekstem „Nienawidzę cię”.
Powiedziała też o SMS-ach, które dostała. Teraz już trzech.
– Jaki to sekret pani ukrywa?
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami, zagłuszając krzyczący w niej głosik: Może wiem! M o ż e w i e m! – Naprawdę.
– I nie ma pani pojęcia, kto może przysyłać te SMS-y?
Pokręciła głową.
– Sprawdzili je dla mnie w dziale informatycznym mojej firmy. Wiadomości wysłano ze strony jednej firmy telekomunikacyjnej. Tyle udało się ustalić. Wydrukują mi też wszystkie wiadomości i e-maile z telefonu i laptopa Amelii. Nie jestem pewna, czy Molina za pierwszym razem je wszystkie przejrzał.
Oparła się chęci, by powiedzieć wprost, że Molina okłamał ją w żywe oczy. Użyła aluzji.
– Mówił, że to zrobił, ale nie miał hasła, więc nie wiem, jak tego dokonał. Przeoczył też karteczki.
– Hmm. Nasi ludzie zajmą się tymi SMS-ami. Może i nie są najszybsi, ale zapewne uda im się poznać więcej szczegółów. Zwrócimy się też po informacje do tej firmy telekomunikacyjnej. Oni też nie powalają szybkością. Przejrzałem jeszcze raz akta pani córki.
– No i?
– Są dość skąpe.
– Dość skąpe?
– Proszę posłuchać. Kiedy przyzwoity glina wykonuje przyzwoitą robotę, różnie to wygląda. Jest pewien zakres prac. – Wykonał nieokreślony gest. – W sprawie takiej jak ta należałoby się spodziewać więcej przesłuchań świadków, więcej szczegółowych notatek. Trochę tego było, ale prawdopodobnie nie tyle, ile trzeba. No i raport z autopsji…
Kate nigdy nie czytała tego raportu. Nie poprosiła o to ani jej tego nie zaproponowano.
– Co z nim?
– Przede wszystkim nie było go w aktach śledztwa. Pojechałem na Manhattan po kopię. W zakładzie medycyny sądowej mieli tylko zdjęcia. Nie jestem ekspertem od analizy zdjęć z autopsji, ale przynajmniej jedna rzecz nie pasuje do kogoś, kto umyślnie skoczył z dachu.
Tego właśnie Kate pragnęła: konkretnego dowodu, że Amelia nie odebrała sobie życia. A jednak nagle ogarnęła ją panika.
– Co pan ma na myśli?
– Na przedramionach Amelii były zadrapania. Długie. Być może pozostawione przez czyjeś paznokcie. – Przerwał, widząc grymas na twarzy Kate. – Na pewno chce pani to usłyszeć? Takie szczegóły chyba nie są konieczne.
– Chcę wiedzieć – odparła, oddychając z trudem. – Muszę. Proszę mówić dalej.
– Do tego jeszcze pozycja i miejsce upadku ciała. Nie wykluczają samobójstwa. Wykluczałyby, gdyby ciało upadło, powiedzmy, daleko od budynku. Ale nasuwa to pewne pytania. Pytania, na które ktoś powinien znaleźć odpowiedzi.
– Możemy zadzwonić do Moliny i go zapytać?
– Już to zrobiłem. – Lew starannie ułożył widelec i nóż po obu stronach talerza. – W tej chwili jest najwyraźniej nieosiągalny, przebywa na jakiejś łodzi rybackiej w okolicach Florida Keys. Ma wrócić dopiero za tydzień.
– Mówił pan, że ma zostać ochroniarzem? – upewniła się Kate.
Myślała, że to degradacja. Tylko że wycieczka wędkarska to nie rozrywka dla biednych.
– Nie takim, który zarabia osiem dolców za godzinę w Best Buy. Nic w tym stylu. Pracuje dla Carmon Industries. Obsługują duże przedsiębiorstwa. Zatrudniają gliniarzy, ludzi z FBI… Słyszałem, że to złoty interes, jeśli lubi się coś takiego.
– Czy to wszystko nie wydaje się strasznie wygodnym zbiegiem okoliczności? Brakujący raport z autopsji, odejście Moliny z policji akurat wtedy, kiedy zaczęłam zadawać pytania?
– Dziwnie się to zbiegło w czasie, bez dwóch zdań.
– Dziwnie? – Kate zaczynała być rozdrażniona. Czy ten nowy jest równie niedbały jak Molina? – I to wszystko? Tylko tyle pan o tym powie, że to dziwne?
Lew dopił kawę i kiwnął głową.
– Na razie.
– Czyli będziemy siedzieć i czekać, aż Molina wróci z wakacji? – Zabrzmiało to głośniej i gniewniej, niż zamierzała.
Zauważyła, że kelnerka i barman odwracają się w jej stronę. Nie dbała o to. Miała dość. Raz została zignorowana, uciszona, zlekceważona. Zmuszono ją, by pogodziła się z czymś, w co nie wierzyła. Nie zamierzała pozwolić, by zdarzyło się to jeszcze raz.
– Nie – odparł spokojnie Lew. Wstał i starannie rozprostował kilka banknotów, po czym umieścił je pod pojemnikami na sól i pieprz. – Zaczniemy od punktu wyjścia, prześledzimy kroki Moliny. Tam, gdzie będzie trzeba, przetrzemy nowe szlaki. Pani córka nie żyje, na ścianie napisano słowo „Przepraszam”, a ona tego nie zrobiła. Mamy budzące wątpliwości wyniki autopsji i anonimową wiadomość, według której nie odebrała sobie życia. Dla mnie to aż nadto, by ponownie otworzyć śledztwo.
– Och – westchnęła Kate, czując równocześnie ulgę i niepokój, bo istniał jakiś próg, przez który przeskoczyli, a z którego istnienia nie zdawała sobie nawet sprawy. – No tak, dobrze.
– Mamy pytania. Jak pani myśli, kto będzie znał odpowiedzi?
– Nie wiem – odparła Kate łamiącym się głosem. – Naprawdę nie wiem.
– Oczywiście, że pani wie – powiedział Lew, pokazując jej, by ruszyła z nim w stronę drzwi. – Wie pani o wiele więcej, niż się pani wydaje.

AMELIA

Zadie powiedziała, że wszyscy już są. Ale w piwnicy panowała dziwna cisza. Kompletna cisza. A jeśli nikogo tam nie ma? Jeśli całe to spotkanie było pułapką? Zadie naprawdę mnie nienawidziła. Nie wiedziałam dlaczego, ale byłam tego pewna. A teraz stałam w cichej piwnicy jak w pułapce, odcięta od świata. Nikt nigdy nie usłyszy moich krzyków.
– No na co czekasz? – spytała Zadie, machając do mnie ręką.
– Tu na dole jest tak cicho – niemal szeptałam. Jak skończona kretynka.
– Eee… Izolacja akustyczna, debilko – odparła, jakby każdy miał u siebie w domu pokoje z izolacją akustyczną. Wpatrywała się we mnie ze złością. – Mój ojczym ma tu na dole studio i lubi ciszę. I co, chcesz wszystkie szczegóły o całym domu, zanim ruszysz dupę?
– Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzisz? – usłyszałam własne pytanie. Jakaś część mnie była zadowolona, że to powiedziałam. Ta druga, bystrzejsza część mnie miała ochotę udusić tę pierwszą. – Powiedz mi, co takiego robię, a spróbuję przestać, przysięgam.
Oczy Zadie zwęziły się w niebieskie szparki, gdy przysunęła swoją twarz do mojej. Jej włosy miały zapach papierosów.
Zobaczyłam z bliska charakterystyczne białe pasemko. W tym jednym idealnie równym miejscu jej włosy były kompletnie pozbawione koloru. Jakby nanosiła utleniacz, używając linijki.
– Możesz przestać być sobą? – spytała cicho. Jej twarz była teraz tak blisko. Niemal mogłybyśmy się pocałować. – Bo jeśli m o ż e s z, to byłoby świetnie. Jeśli nie, chyba muszę cię nienawidzić dalej.
W tej chwili z długiego korytarza wypadła Dylan.
– Tu jesteś! – Uśmiechnęła się. Moje serce zabiło mocniej na myśl, że mówi do mnie. Ale ona zwróciła się do Zadie. – Wszyscy mają dość tego czekania, Zadie. Parę dziewczyn powiedziało rodzicom, o której będą w domu.
– Dobra – odparła Zadie, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Idę. Ale lepiej niech nasza słodka paniusia siedzi z dala ode mnie. Od smrodu i doskonałości chce mi się rzygać.
Zrobiła w tył zwrot i pomaszerowała korytarzem. Wpatrywałam się w podłogę, ruszając za nią. Bałam się, że jeśli spojrzę na Dylan, mogę zacząć płakać. Nie mogłam tego dłużej znosić. Nie mogłam dłużej znosić nienawiści Zadie tylko po to, by móc spotykać się z Dylan.
– Przepraszam za spóźnienie – mruknęłam do Dylan, mijając ją. – Nie chciałam, żeby wszyscy na mnie czekali.
Wpadłam na kogoś i…
– Pst! – szepnęła, unosząc palec do ust. Wychyliła się, jakby sprawdzała, czy Zadie naprawdę sobie poszła.
– Dlaczego przyjęła mnie do klubu, jeśli tak strasznie mnie nienawidzi? – spytałam. – Naprawdę tego nie rozumiem.
– Dlaczego cię przyjęła? – spytała cicho Dylan. Wydawała się zdezorientowana. – Zadie cię wybrała.
– Wybrała mnie? Co ty mówisz?
– Dylan! – wrzasnęła Zadie z końca korytarza. – Chodź tu, kurwa, wreszcie!
Dylan spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Spokojnie, łagodnie.
– Mogłybyśmy ją ignorować. – Jej uśmiech stał się psotny. – Ale myślę, że dzisiaj mogłaby naprawdę kogoś zabić.
– Lepiej nie ryzykujmy. – Pokręciłam głową i spojrzałam w długi korytarz, jakby prowadził do krzesła elektrycznego.
Nie kupowałam historyjki, że Zadie chciała mnie zrekrutować, ale to nie był odpowiedni moment, żeby dopytywać o szczegóły. – Jestem pewna, że na mnie pierwszą by padło.
Dylan przekornie pokręciła głową.
– Pewnie tak.
Potem stała tak po prostu przez długą chwilę i dalej się uśmiechała. Ze swoją gładką skórą, wysokimi kośćmi policzkowymi i gęstymi kasztanowymi lokami była najdoskonalszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałam. Nieskazitelną. Trudno było na nią patrzeć, jakby miała… jakbym ja miała rozsypać się na kawałki, gdybym wpatrywała się w nią zbyt długo.
Dylan uśmiechnęła się do mnie raz jeszcze, po czym poszła tam, gdzie zniknęła Zadie. Patrzyłam za nią, czując się tak, jakby ktoś wyssał mi całe powietrze z płuc. Dylan zrobiła tylko kilka kroków. Niespodziewanie wróciła i mocno splotła swoje palce z moimi.
Nie mogłam oderwać oczu od naszych złączonych dłoni, gdy Dylan ciągnęła mnie długim, ciemnym korytarzem. Słyszałam teraz głosy, daleko, na drugim końcu. Była też plama światła i czułam, że ktoś się tam porusza. Chciałam, żeby korytarz ciągnął się w nieskończoność. Chciałam, żeby palce Dylan pozostały splecione z moimi. Chciałam, żeby nigdy nie odeszła.
Dylan zamarła na skraju prostokąta światła, które padało z najdalszego pokoju na dywan w korytarzu. Puściła moją dłoń. Była zwrócona do mnie plecami, lekko wygięła ręce. Wpadłam na nią.
– No więc ta gra – usłyszałam słowa Zadie.
– Na co czekasz? – wyszeptałam Dylan do ucha. Zadie kompletnie odbije, kiedy zauważy, że wciąż mnie nie ma w pokoju.
Dylan nie odpowiedziała. Zamiast tego odwróciła się powoli.
Jej twarz była zaledwie kilka centymetrów od mojej.
Czułam na skórze jej oddech. Czułam bicie własnego serca.
Byłam pewna, że Dylan też je czuje. Jedynym dźwiękiem był głos Zadie dochodzący z pokoju.

 
Wesprzyj nas