Uwolnił kobiety od długich włosów, choć wielu uważało to za dzieło szatana. Jego klientkami były królowe i księżniczki. Jednak to on wydawał im rozkazy. A one to kochały.


“Zanim pani do mnie przyszła, była pani brzydka, nikt nawet nie chciał na panią spojrzeć, ja panią odmieniłem, proszę spojrzeć w lustro. Jeśli to się pani nie podoba, proszę wyjść i nie wracać!”
Zawsze wracały.

Chłopak z Sieradza wyjechał do Paryża z 5 frankami w kieszeni. Wkrótce czesał cały świat. Kreował wizerunki największych sław, jak Brigitte Bardot, Edith Piaf, Greta Garbo czy Pola Negri. Jego klientkami były królowe i księżniczki. Jednak to on wydawał im rozkazy. A one to kochały.

Uwolnił kobiety od długich włosów, choć wielu uważało to za dzieło szatana. Moda na fryzury Antoine’a rozprzestrzeniała się jak epidemia. Nawet Eleonor Roosevelt czekała grzecznie w kolejce w jego salonie. Wyszła z niego z fryzurą na chłopczycę. Ameryka oszalała.

Cierplikowski konsekwentnie budował swoje imperium. Salony przyjaciela gwiazd i koronowanych głów można było spotkać we wszystkich modnych miejscach ówczesnego świata. Pisano o nim, że stworzył współczesną kobietę. Trudno o drugiego Polaka, który zrobił tak oszałamiającą karierę.

Mistrz elegancji, prowokator i oryginał, który sypiał w kryształowej trumnie.

Przegrał tylko raz, gdy zdecydował się żyć w swej prawdziwej ojczyźnie. Jego sztuka okazała się zbyt trudna dla przaśnego PRL-u. Za swój wielki talent, który pozwolił mu stanąć na szczycie świata, zapłacił wysoką cenę. Zmarł zapomniany. Przepadło jego imperium.

W Polsce mało kto o nim pamiętał. Aż do dziś…

Marta Orzeszyna
Antoine Cierplikowski. Król fryzjerów, fryzjer królów
Wydawnictwo Znak
Premiera: 7 kwietnia 2015

Prolog
Październik 1909 roku

Blada twarz Ève odbija się w lustrze teatralnej garderoby. Wielkie podkrążone oczy kryją cierpienie ostatnich miesięcy, w kącikach ust, lekko opadających ku dołowi, czai się wspomnienie bólu, który pokonała z takim trudem. Jej piękne długie włosy zmatowiały i teraz przytłaczają drobną, wychudzoną po chorobie Ève. Wiosną musiała przerwać występy w teatrze i odpocząć. Wyjechała z Paryża, miała odzyskać siły i urodę, aby znów rzucić wszystkich na kolana swym talentem.
Ale ta kobieta w lustrze to nie jest wielka Ève Lavallière! To jakaś obca osoba, podobna do zabiedzonej myszy, a nie do aktorki, która zawróciła w głowie samemu Edwardowi VII. Jeszcze niedawno porównywano ją do Sarah Bernhardt, a dziś… Samuel, dyrektor teatru Variétés i były mąż Ève, spogląda na nią z niepokojem. Przechadza się nerwowo w tę i z powrotem, pocierając dłonią policzek. Co robić? Wkrótce premiera sztuki Capusa Anioł, a jej główna gwiazda wygląda, jak gdyby miała zagrać śmierć.
Kocha tę drobną istotę, matkę jego córki, mimo że ich małżeństwo rozpadło się przed wielu laty. Przyjaźnią się nadal i przychyliłby jej nieba, aby tylko była szczęśliwa. Nie można jednak walczyć z czasem. Ève ma czterdzieści trzy lata i tylko cud mógłby sprawić, by nagle odzyskała dawną świetność. Cóż, trzeba będzie zatrudnić inną aktorkę do tej roli. I do innych planowanych dla niej również. Może tę małą Mistinguett, która tak zachwyciła ostatnio Paryż w Ośle Buridana? Jest świeża i zabawna, ma uśmiech jak marzenie. Do tego te nogi!
Ève obserwuje Samuela w lustrze. Zna go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że właśnie podejmuje decyzję o jej losie. Uśmiechnął się do swoich myśli, więc może wszystko jeszcze będzie dobrze? Ich spojrzenia spotykają się w lustrzanej tafli. Samuel poważnieje. Ach! Zatem nie ma dla niej dobrych wieści!
– Kochanie, zrobię, co w mojej mocy, ale musisz zrozumieć, że nie mogę narażać cię na krytykę, która mogłaby cię zranić. Twoje zdrowie jest najważniejsze. Odpoczniesz trochę dłużej. Powrócisz w przyszłym sezonie. Zobaczysz, jeszcze wszyscy padną ci do stóp! Ale dziś musimy podjąć decyzję, nie można odkładać prób. Zespół czeka…
– Rozumiem – Ève zrezygnowana zamyka oczy, by nie patrzeć na twarz, która ją zdradziła. – Rób, co uważasz za dobre dla teatru. To najważniejsze.
Łzy powoli zaczynają wypływać spod zaciśniętych powiek, po wychudzonych policzkach lecą w dół, ku spiczastej brodzie, zaciśniętym ustom, kroplami spadają na dłonie. To już koniec. Aktorka to czuje, czas jest bezlitosny w jej profesji. Samuel patrzy bezradnie na jej rozpacz. Nic nie może już dla niej zrobić. Musi zmienić emploi, zacząć grać starsze panie, wtedy będzie jeszcze szansa na kilka lat kariery.
– Madame Lavallière, czy mogłabym coś powiedzieć? – Lulu, wierna garderobiana, zawsze milcząca towarzyszka, wyłania się z kąta za parawanem, gdzie odświeżała suknie. Ève kiwa potwierdzająco głową, bo jej głos nagle uwiązł gdzieś w głębi zbolałego serca.
– U nas na Montmartre jest taki młody Polak, trochę artysta rzeźbiarz, ale tak naprawdę fryzjer. Niedawno wrócił z Londynu i zainstalował się niedaleko wzgórza. Może nieco wariat i dziwak, bo ubiera się cały na biało i zawsze białe lilie każe żonie ustawiać w wazonach, ale mówi się, że cuda robi z włosami. Pani Bourgois, żona dyrektora banku, wygląda teraz jak własna córka! Tak czesze! I ciągle po niego dzwonią, żona się skarży, że w domu to go nie uświadczy. Może by tak spróbować? Cóż by szkodziło, może co doradzi?
Samuela rozbawił ten gorączkowy entuzjazm Lulu dla polskiego fryzjera z Montmartre’u, ale Ève otworzyła oczy i znów uważnie patrzy w lustro, a w oczach ma coś jakby cień nadziei. I uśmiechu. Białe lilie? To znak, że mogliby się polubić. Trudno, nie zaszkodzi spróbować, jeśli to miałoby choć na chwilę przywrócić jej uśmiech. Samuel nie ma już nic do stracenia.
– Biegnij, Lulu, po tego geniusza, ale szybko. Powiedz mu, że dostanie, ile zechce, ale ma tu być natychmiast i bez dyskusji! Inaczej nie uczesze więcej żadnej kobiety w tym mieście!
Lulu wypadła z garderoby, w biegu łapiąc płaszcz, bo na dworze już jesień dawała się we znaki. Biegła, co sił w nogach, tak podekscytowana, że zapomniała o ściskanych w dłoni pieniądzach na fiakra.
– Aaantoine! – krzyczała już od połowy rue Rodier – Madame Antoine! Antoine!
Dwie głowy wychyliły się z okna mieszkania na pierwszym piętrze.
– A cóż to, pali się, że taki raban na całą ulicę robisz? – Marie-Berthe, żona fryzjera, roześmiała się na widok zdyszanej dziewczyny.
– Dyrektor Variétés chce Antoine’a dla Lavallière, migiem!
– Wezmę tylko przybory i schodzę! – Antoine błyskawicznie zaczął zbierać się do wyjścia.
– Ale przecież masz umówione wizyty! Tak nie można, obrażą się i stracimy klientki. Dopiero zaczynasz, nie możemy sobie pozwolić na złe opinie. Antoine!!! – Marie-Berthe nie podobało się to nagłe wezwanie do teatru. Wolała, gdy mąż zajmował się przyzwoitymi kobietami, a nie jakimiś aktorkami, ale jego zawsze ciągnęło do tych artystów. Na nic były jej protesty, bo gdy Antoine się uparł, zawsze stawiał na swoim. Niezadowolona, kręciła głową na znak dezaprobaty.
– Wymyśl coś, jutro nadrobię, ale to Lavallière, rozumiesz? Nie mogę odmówić Lavallière.
Już stali oboje przy Lulu, gdy Marie-Berthe upomniała męża, by nie zapomniał o zapłacie.
– Dadzą, ile zażąda – powiedziała obruszona Lulu. – Ale teraz szybko!
Gdy weszli do garderoby, Antoine’a uderzyła ciężka atmosfera panująca w pomieszczeniu. Czy to był nadmiar sprzętów, czy napięcie między aktorką a dyrektorem, nie wiedział, ale czuł, że nie będzie łatwo. I na samą myśl o czekającym go wyzwaniu poczuł przypływ energii. Madame Lavallière spojrzała na niego wielkimi oczami.
– Mówią, że czynisz cuda z włosami, a ja potrzebuję cudu. I wierzę w cuda! Jeśli uwierzę w ciebie, otworzą się przed tobą wszystkie drzwi w tym mieście.
Samuel próbował tłumaczyć Antoine’owi, jak Ève powinna wyglądać, ale młody mężczyzna już nie słuchał. Dotknął rozpuszczonych włosów sławnej Lavallière, palcami wyczuwał ich teksturę i pomyślał, że cokolwiek by nie zrobił, ciężko będzie nadać im lekkości, są przesuszone przez chorobę i zmatowiałe. Może lepiej ukryć je pod peruką? Będzie mało naturalnie, ale przecież to aktorka, wybaczą jej trochę sztuczności na scenie, są przyzwyczajeni. Tyle że potem i tak wszyscy zobaczą, że nie wygląda najlepiej, a właściwie, że wygląda fatalnie. Trzeba wymyślić coś innego. Przechylał głowę raz w prawo, raz w lewo, próbował ułożyć ciężkie sploty w różne fryzury, ale wyczekiwane olśnienie nie nadchodziło. Obawiał się, że nic nie uda mu się zrobić dla tej biednej wielkiej aktorki, tracącej cały swój młodzieńczy powab. Starość jest tak okrutna dla kobiet! Och, jak chciałby z nią walczyć i wygrywać. Przywracać i przedłużać młodość, wydobywać piękno na światło dziennie i pomagać mu trwać jak najdłużej!
Ale jak to zrobić?
Lekkie pukanie do drzwi wytrąciło go z zamyślenia. Do garderoby weszła mała dziewczynka z listem w ręce. Dygnęła grzecznie, powiedziała bonjour i podeszła do dyrektora teatru z kopertą w wyciągniętej dłoni. Ten wziął list i podał małej kilka drobniaków na cukierki. Rezolutna posłanniczka uśmiechnęła się szeroko, potrząsając główką z krótko obciętymi włosami.
– Urocza ta mała – zauważył Samuel – choć obcięta jak gawrosz.
Antoine przyjrzał się uważnie dziewczynce. Rzeczywiście ładne dziecko, choć z fryzurą jak Joanny d’Arc ze znanych mu reprodukcji. Obcięta grzywka, krótkie włosy… Bezwiednie sięgnął po nożyczki, zebrał włosy Ève i spojrzał w jej oczy, wpatrujące się w niego w lustrze. Skinęła delikatnie głową, dając mu nieme przyzwolenie. Samuel nie zdążył nawet krzyknąć, a obcięte kilkoma pewnymi ruchami włosy leżały już u stóp Antoine’a.
Ten ciął dalej, nie zważając na przekleństwa dyrektora. Ève siedziała nieruchomo, poddając się decyzji niebieskookiego cudotwórcy o zręcznych dłoniach, który za pomocą nożyczek decydował właśnie o jej losie. Przymknęła oczy i odpłynęła we własne myśli. Nie odczuwała strachu.
Gdy skończył cięcie i układanie nowej fryzury, Antoine dotknął lekko jej ramienia, jak gdyby wybudzał ją ze snu. Jeszcze przez chwilę zaciskała powieki, wiedząc, że zaraz wszystko okaże się jasne. Być albo nie być. Otworzyła oczy i szukała wśród czterech twarzy odbijających się w lustrze swojej. Był tam ten młody Polak, był Samuel, była Lulu. A ta czwarta twarz młodej zadziornej dziewczyny? Czyżby…? Tak, to była ona! Ève Lavallière, obcięta jak chłopiec! Garçonne! Jak Colette, tylko o wiele ładniej.
O wiele, wiele ładniej! Wyglądała zjawiskowo, młodzieńczo i radośnie.
Czemuż ten Samuel płacze w takiej chwili, gdy zaczyna się przed nią nowe życie? Uśmiech rozjaśnił jej oczy, usta także nie przestawały się śmiać.
– Jesteś genialny, Antoine! Od dziś nie zabraknie ci pracy i zawsze będziesz miał we mnie wierną klientkę, a gdy w końcu otworzysz swój własny salon, będę pierwszą, która go odwiedzi. Dziękuję!
Młody mężczyzna spojrzał na nią poważnie, nie dał po sobie poznać, ile kosztowała go ta zuchwała decyzja. Czuł się zmęczony ciężarem odpowiedzialności i najchętniej wróciłby już do domu. Nie spojrzał nawet na ilość banknotów, które wręczył mu Samuel, wciąż jeszcze oniemiały z wrażenia. Dopiero w domu po minie żony, przeliczającej pieniądze, zrozumiał, że musiało być ich dużo.
– Miejmy nadzieję, że ma mnóstwo koleżanek w podobnej potrzebie – powiedziała jak zawsze praktyczna Marie-Berthe. – Kilka takich podstarzałych gwiazd, a w trzy lata zarobisz na własny salon w centrum Paryża!
Antoine spojrzał na nią nieco zdziwiony, ale nic nie powiedział. Dla niej to tylko pieniądze, a on właśnie dokonał rewolucji.
Kilka tygodni później, po premierze sztuki Anioł, Marie-Berthe przyniosła stos gazet z recenzjami. Paryż był oczarowany nową Lavallière. Krytycy piali z zachwytu, wielbiciele zarzucili ją kwiatami, posypały się propozycje kolejnych ról, a w domu państwa Cierplikowskich telefon nie przestawał dzwonić.
Trzy lata później Antoine otworzył własny salon fryzjerski w samym sercu Paryża. Jego pierwszą klientką była Ève Lavallière.

Być albo nie być

Antoine Cierplikowski uwielbiał zaskakiwać swoich rozmówców interpretacją najsłynniejszego fragmentu Hamleta Williama Szekspira.
W ostatnim wywiadzie, udzielonym kilka tygodni przed śmiercią, w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat, pewnym, mocnym głosem recytuje: To be or not to be: that is the question.
Przed laty zachwycał w ten sposób swoich gości na przyjęciach, które organizował w Hollywood. Był wtedy u szczytu sławy. Król, cesarz, dyktator, kreator, guru, monsieur Antoine, Antoine de Paris, Antoine – tak o nim mówiono. Świat mody drżał w oczekiwaniu na to, co znowu wymyśli, do jakiej nowej fryzury trzeba będzie dostosować kolejną kolekcję.
Jaki kolor włosów okaże się przebojem w następnym sezonie? Zakochane klientki czekały w radosnym podnieceniu. Projektanci mody zgrzytali zębami ze złości, że od fryzjera zależy to, co za chwilę stworzą. Miał rzesze wiernych wyznawczyń i równie dużo zaciętych wrogów. Jak każdy, komu udało się wybić ponad przeciętność, budził skrajne emocje. Od uwielbienia po nienawiść. Swoim talentem wyprzedzał epokę, w której żył. Skala osiągniętego sukcesu zadziwia do dziś. Jego bogactwo budziło zawiść. Niezwykłą pewnością siebie nieustannie prowokował krytyków.
Ale ani wielbiciele, ani zawistnicy nie mogli pomyśleć nawet, że ten niezwykły człowiek i wszystko, czego dokonał, zniknie w mroku zapomnienia.
Od czasu do czasu ktoś go tam odnajduje zdziwiony, że Antoine w ogóle istniał, że był Polakiem, chłopcem z Sieradza, który na początku XX wieku swoim nieprzeciętnym talentem zdobył najpierw Paryż, ówczesną stolicę światowej mody, a później cały świat.
Jego nazwisko nie jest dzisiaj wymieniane, kiedy mówi się o osobach mających największy wpływ na kreowanie wyglądu współczesnej kobiety.
Tymczasem on w tym procesie uczestniczył, stojąc w pierwszym szeregu u boku Coco Chanel, Heleny Rubinstein czy Eugène’a Schuellera, twórcy L’Oréal. To on wyniósł rzemiosło fryzjerskie do rangi sztuki, dyktował kobietom na całym świecie, jak mają obcinać i czesać włosy, na jaki kolor je farbować. Tworzył perfumy i kosmetyki, projektował torebki i kapelusze, kostiumy i peruki, kolekcjonował dzieła sztuki współczesnych mu artystów, przyjaźnił się z wielkimi gwiazdami. Sympatią darzyły go przede wszystkim piękne panie, ale także Picasso, Jean Cocteau i Salvador Dali. Potrafił skupić wokół siebie ludzi z różnych światów, pozornie obcych, a w jego salonie przy rue Cambon 5, stateczne damy spotykały się z o wiele mniej statecznymi dziewczętami z półświatka i wspólnie cierpliwie oczekiwały na mistrza Antoine’a.

On pierwszy spojrzał na kobiece włosy tak, jak rzeźbiarz patrzy na kamienną bryłę. Był przede wszystkim artystą, kreatorem fryzur, dyktował nowe trendy i zawsze umiał nakłonić swoje klientki do pozornie szalonych pomysłów. Rola kobiet w jego życiu jest nieoceniona. To one nosiły na swych głowach jego dzieła. Dzieła ulotne, których – niestety – nie można postawić w muzeach, by zachwycały kolejne pokolenia.
Jego salon fryzjerski usytuowany był przez dziesięciolecia pod numerem 5 przy rue Cambon. Nieopodal, pod numerem 31, mieści się do dziś butik Chanel, cel pielgrzymek fashion victims z całego świata. Po Antoinie nie ma tam śladu. Paryż zapomniał, bo to miasto kapryśne, w którym życie toczy się w zawrotnym tempie. Na miejscu opuszczonym przez wielkiego mistrza pojawiło się wielu innych. Większość była zresztą jego uczniami. Paryż zapomniał, bo Antoine, obrażony na to niestałe w uczuciach miasto, wrócił po siedemdziesięciu latach do rodzinnego Sieradza. Zmarł z dala od miejsc, które znał na pamięć. Z dala od rue Cambon, gdzie pracował przez sześćdziesiąt lat. Z dala od domów, które sobie wymarzył i wybudował. Z dala od starych przyjaciół i znajomych. Jego oszałamiająca kariera rozpłynęła się. W podejrzanych okolicznościach zniknęła wielka fortuna, rozproszono pamiątki, zaginęły dzieła sztuki, i po tym niesamowitym człowieku zostało tak zadziwiająco niewiele.

Antoine nie był bez winy. Zaciekle bronił swojego życia prywatnego, skrywając pod maską szalonego ekscentryka prawdę o uczuciach, które nim targały. Kochał mężczyzn, ale wybrał udawanie przed światem, że było inaczej. Każdego dnia wprawiał się w odgrywaniu swojej roli. Uważał, że życie to teatr i żeby przetrwać w świecie hipokrytów i blichtru, trzeba grać. Dla każdego miał inną wersję wydarzeń, jakby stworzoną specjalnie na potrzeby danego słuchacza. Ściśle kontrolował to, co o nim pisano. Chcąc odwrócić uwagę od prawdziwego Antoine’a, skupiał uwagę wszystkich na dziwaku, śpiącym w szklanej trumnie. Potrafił doskonale manipulować ludźmi, co, niestety, nie zawsze dobrze się kończyło. Zbudował imperium na skalę światową, w którym był władcą absolutnym. Ciężko jest patrzeć na pozostałe po nim ruiny.
Być albo nie być – oto jest pytanie.

 
Wesprzyj nas