W swoim pasjonującym debiucie Mai Jia odsłania tajemniczy świat Jednostki 701, supertajnej organizacji szpiegowskiej, której zadaniem jest kontrwywiad i łamanie szyfrów.


Rong Jinzhen, autystyczny geniusz matematyczny z tajemniczą przeszłością, zostaje zwerbowany do Jednostki 701, co oznacza dla niego porzucenie badań naukowych. Jako największy chiński kryptograf Rong odkrywa, że wybitnym umysłem kryjącym się za szaleńczo trudnym Purple Code jest jego wybitny nauczyciel i najlepszy przyjaciel, który obecnie pracuje dla wroga Chin – ale to tylko pierwsza z licznych zdrad.

Powieść, błyskotliwie łącząca tajemnicę i napięcie szpiegowskiego thrillera z psychologicznie zniuansowanym wnikliwym studium charakterów i magicznymi cechami chińskich baśni, odkrywa w kryptografii klucz do ludzkiego serca.

Ta wciągająca zagadka i metafizyczna analiza umysłu geniusza jest pierwszą powieścią jednego z najwybitniejszych i najpopularniejszych współczesnych chińskich pisarzy, która ukazuje się po polsku. Wydano ją również w Stanach Zjednoczonnych, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji, Hiszpanii, Holandii, Turcji, Izraelu, Czechach, Włoszech, Portugalii, Korei, Tajwanie, Rumunii, Danii, Serbii, Brazylii i na Węgrzech.

***

Ta powieść jest jak chińska wersja Pięknego umysłu napisana przez chińskiego Dana Browna.
„New Republic”

Powieść niezwykle oryginalna, połączenie szpiegowskiego thrillera, sagi historycznej i zagadki matematycznej, które jakimś sposobem tworzą jednolitą i potężną całość.
„The Financial Times”

„Szyfr”, debiut Mai Jia, łamie schematy… Wyróżnia się spośród chińskich powieści swym tempem, żywiołowością i absolutną świeżością historii, którą opowiada. Przykuwa uwagę czytelnika od pierwszej strony. Autor przedstawia urzekającą i magiczną podróż po Chinach. Lektura jest prawdziwą przyjemnością.
„The Economist”

Jest tu determinacja, by zaniepokoić czytelnika, jest trudność wybrania jednego określonego punktu widzenia, jakby styl narracji stanowił próbę odtworzenia złożoności procesu dekodowania stanowiącego sedno powieści… [„Szyfr”] odznacza się własną estetyką, to świat, w którym bohaterom nieustannie towarzyszy poczucie, że stoją na krawędzi obsesji.
„The Telegraph”

Fascynacja [„Szyfrem”] – a naprawdę trudno oderwać się od lektury – bierze się z… porywającej akcji, niesamowitej atmosfery i niezwykłych szczegółów.
„The New York Times Book Review”

„Szyfr” to subtelna i złożona wyprawa w świat kryptografii, polityki, snów i ich znaczenia… Ogromną przyjemność sprawia też obcowanie ze skomplikowanymi bohaterami powieści.
„The London Review of Books”

Subtelna i psychologicznie pogłębiona historia głównego bohatera przykuwa uwagę. Czytelnik ma ochotę od razu poznać inne utwory tego autora.
„The Observer”

Mieszanka Kafki i Agathy Christie… Fascynująca lektura.
„The Independent”

Subtelna niejednoznaczność powieści dotyczy także zakończenia, a czytelnik czuje przymus, by wziąć udział w jego odkodowaniu.
„The Wall Street Journal”

Wciągająca i bardzo niezwykła lektura.
„The Sunday Independent”

Mai Jia jest pisarzem odnoszącym obecnie w Chinach największe sukcesy. Jego powieści podbijają listy bestsellerów, łącznie sprzedano już ponad trzy miliony egzemplarzy jego książek. W zeszłym roku dzięki swej najnowszej powieści „Wind Talk” Mai Jia został w swoim kraju najlepiej zarabiającym pisarzem. Osiągnął bezprecedensowy sukces, jeśli chodzi o adaptacje filmowe: na podstawie wszystkich jego powieści nakręcono filmy pełnometrażowe lub seriale telewizyjne, do których często sam pisał scenariusze. Uznawany jest za prekursora chińskiej powieści szpiegowskiej. Stworzył wyjątkowy gatunek łączący wywiad, łamanie kodów, zbrodnię, ludzkie dramaty, fikcję historyczną i metafikcję. Zdobył niemal wszystkie ważniejsze nagrody w Chinach, w tym najwyższy literacki zaszczyt – nagrodę Mao Dun

Niezwykły literacki thriller, który prowadzi nas w głąb świata szyfrów.

Jia Mai
Szyfr
Tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 19 marca 2015

1

Człowiek, który w tysiąc osiemset siedemdziesiątym trzecim roku na małym czarnym promie opuścił Tongzhen z zamiarem studiowania za granicą, był najmłodszym członkiem siódmego pokolenia sławnego rodu handlarzy solą, Rongów z Jiangnan. Wyjeżdżał jako Rong Zilai, wrócił jako John Lillie. Z tego, co później mówili ludzie, wynikało, że on pierwszy z rodziny zerwał z tradycją kupiecką i został uczonym, a także wielkim patriotą. Taki rozwój wypadków był oczywiście bezpośrednim skutkiem wieloletniego pobytu za granicą. Kiedy jednak Rongowie wysyłali go za morze, wcale nie liczyli na fundamentalną odmianę losów klanu, lecz mieli nadzieję, że to pomoże przedłużyć życie babki Rong.
W młodości babka Rong dowiodła, że jest wspaniałą matką, w ciągu dwudziestu lat urodziła bowiem dziewięciu synów i siedem córek, z których wszyscy osiągnęli dojrzałość. Właśnie jej potomstwo podłożyło podwaliny pod fortunę Rongów, przez co ich matka miała niepodważalną pozycję na szczycie rodzinnej hierarchii. Dzięki wytrwałym staraniom dzieci i wnuków żyła o wiele dłużej, niż stałoby się to w innych okolicznościach, lecz nie była kobietą szczęśliwą. Dręczyły ją wszelkie niepokojące i skomplikowane w treści sny, często budziła się z krzykiem; nawet za dnia nie przestawała cierpieć, bo nocne koszmary nie chciały jej opuścić. A kiedy przejmowały nad nią władzę, liczna progenitura, nie wspominając już o potężnym bogactwie rodziny, wydawała się ciężarem ponad siły. Płomienie liżące kadzidło w mosiężnej misie często migotały niepewnie, wprawiane w drżenia piskliwymi krzykami babki. Co rano paru miejscowych uczonych zapraszano do dworu Rongów, by zinterpretowali sny starej damy, ale wraz z upływem czasu stawało się jasne, że żaden z nich na nic się nie przyda.
Z licznego grona ludzi wzywanych do interpretacji jej snów na babce Rong największe wrażenie zrobił młody człowiek, niedawno przybyły do Tongzhenu gdzieś z daleka. Nie tylko nie popełniał żadnych błędów w wyjaśnieniu sensu rojeń, ale niekiedy zdawał się objawiać zdolność jasnowidzenia, wskazywał osoby, które pojawią się w przyszłości, ich rolę i znaczenie. Jedynie jego młodość pozwalała ludziom wyobrażać sobie, że posiadł umiejętności ponadnaturalne – czy używając słów babki Rong, „nigdy nic dobrego nie przychodzi z zatrudniania młokosów, co wciąż mają mleko pod nosem”. Doskonale tłumaczył sny, za to gorzej radził sobie z wróżeniem. Jeśli zaczynał źle, po prostu nie potrafił wrócić na właściwą drogę. Prawdę powiedziawszy, był dobry w tłumaczeniu snów starej damy z pierwszej części nocy, lecz te, które miała przed świtem, albo sny w snach pozostawały poza jego zasięgiem. Jak sam mówił, nigdy formalnie nie studiował takich technik wróżbiarskich, zdołał jednak liznąć trochę wiedzy, towarzyszył bowiem dziadkowi i przysłuchiwał się mu. Ponieważ zajmował się takimi rzeczami tylko po amatorsku, trudno go było uznać za eksperta.
Babka Rong przesunęła ruchomą płytkę w ścianie i pokazała młokosowi złożone w środku sztabki srebra, błagając go, by sprowadził dziadka do Chin. W odpowiedzi usłyszała jedynie, że to niemożliwe z dwóch powodów. Po pierwsze dziadek, już bardzo majętny, od dawna nie jest zainteresowany pomnażaniem majątku. Co więcej, sama myśl o podróży przez ocean mogłaby śmiertelnie przerazić człowieka w sędziwym wieku. Z drugiej zaś strony młodzieniec podsunął starej damie praktyczną sugestię: niechaj wyśle kogoś po naukę do niego.
Nie chce góra przyjść do Mahometa, musi Mahomet przyjść do góry.
Następnym zadaniem było znalezienie właściwego kandydata pośród niezliczonej rzeszy potomków babki Rong, przy czym kandydat musiał spełniać dwa istotne warunki: żywić głębokie poczucie synowskiego obowiązku wobec seniorki rodu i być gotowym na cierpienia dla jej dobra oraz co ważniejsze, odznaczać się inteligencją i chęcią do nauki, by móc przyswoić sobie na bardzo wysokim poziomie skomplikowane techniki interpretacji snów i wróżenia w najkrótszym możliwym czasie. Po starannej selekcji wybór padł na dwudziestoletniego wnuka nazwiskiem Rong Zilai. Tak oto, uzbrojony w list polecający od młodego obcokrajowca i obciążony zadaniem znalezienia sposobu na przedłużenie pełnego udręk życia babki, Rong Zilai wyruszył przez ocean po wiedzę. Miesiąc później, kiedy burzliwą nocą parowiec Ronga przedzierał się przez spienione fale, jego babce śniło się, iż tajfun połknął statek i zatopił go, zamieniając wnuka w pokarm dla ryb. Sen tak ją przeraził, że przestała oddychać. Trauma spowodowała zawał i babka Rong umarła we śnie. Rejs Ronga Zilai, najeżony trudnościami, trwał długo, dlatego w dniu, gdy stanął przed swoim przyszłym nauczycielem i z szacunkiem wręczył mu list polecający, starzec w rewanżu dał mu inny list z wiadomością o śmierci babki. Informacje zawsze podróżują szybciej niż ludzie. Jak z doświadczenia wiemy, na metę pierwszy wbiega najszybszy biegacz.
Przybysza z daleka starzec zmierzył spojrzeniem tak przenikliwym i ostrym, że można by nim zestrzelić ptaka w locie. Wydawało się, że szczerze pragnie przyjąć zagranicznego ucznia, który pojawił się w jesieni jego życia. Przemyślawszy to sobie, Rong Zilai uznał jednak, że skoro babka Rong umarła, studiowanie wiedzy ezoterycznej straciło sens, i chociaż doceniał ofertę starca, postanowił wrócić do domu. Czekając wszakże na statek, poznał innego Chińczyka, studenta college’u, a ten zabrał go na kilka zajęć. W rezultacie Rong Zilai zmienił zdanie, odkrył bowiem, że jest wiele rzeczy, które musi poznać. Zamieszkał z nowo poznanym rodakiem; w dzień obaj uczęszczali na zajęcia z matematyki i geometrii ze studentami z Bośni i Turcji, wieczorami zaś Rong Zilai chodził na koncerty w towarzystwie studenta ostatniego roku z Pragi. Bawił się doskonale i nie zdawał sobie sprawy, jak szybko upływa czas; kiedy wreszcie uznał, że pora wracać, minęło siedem lat. Jesienią tysiąc osiemset osiemdziesiątego roku Rong Zilai wsiadł na statek wraz z kilkudziesięcioma beczkami wina i ruszył w powrotny rejs do domu. Kiedy w samym środku zimy przybił do ojczystego brzegu, wino idealnie nadawało się do picia.
Zdaniem mieszkańców Tongzhenu przez te siedem lat rodzina nie zmieniła się, klan Rongów nadal był klanem Rongów, kupcy solni kupcami solnymi, familia rozkwitała, pieniądze płynęły wielką falą. Zmienił się tylko młodzieniec, który wyjechał za granicę, teraz bowiem nie był już młody i przybrał naprawdę dziwne nazwisko: Lillie. John Lillie. Co więcej, nabył wiele dziwacznych przyzwyczajeń: nie miał warkocza, nosił krótką kurtkę zamiast długiego jedwabnego kaftana, lubił pić wino koloru krwi, jego mowa była naszpikowana słowami brzmiącymi jak świergot ptaków i tak dalej. A największe zdumienie budziło to, że nie potrafił znieść zapachu soli; kiedy szedł do portu albo do sklepu i ostra woń uderzała go w nozdrza, miał nudności, a bywało, że nawet wymiotował żółcią. Wydawało się rzeczą szczególnie okropną, że syn kupca solnego nie toleruje zapachu soli; ludzie traktowali go tak, jakby się zaraził wstydliwą chorobą. Później Rong Zilai wyjaśnił, dlaczego tak reaguje: kiedy żeglował przez ocean, spadł z pokładu i nałykał się tyle słonej wody, że o mało nie umarł. Po wypadku przez cały czas trzymał w ustach liść herbaty, w przeciwnym razie nie zdołałby przetrwać rejsu. Oczywiście wytłumaczenie sytuacji swoje zrobiło, ale przekonanie ludzi, by ją zaakceptowali, to zupełnie inna para kaloszy. Jeśli nie jest w stanie znieść zapachu soli, jak, na Boga, będzie pracował w rodzinnej firmie? Nikt nie chce szefa, który chodzi z ustami pełnymi liści herbaty.
Pojawił się szalenie drażliwy problem.
Na szczęście zanim Rong Zilai wyjechał do obcych krajów, babka Rong złożyła pisemne oświadczenie, że po powrocie ze studiów w nagrodę za synowskie oddanie należy mu się srebro ze skrytki w jej pokoju. Później dobrze wykorzystał pieniądze, dzięki nim bowiem otworzył szkołę w stolicy prowincji, mieście C, którą nazwał Akademią Matematyki Lilliego.
Była to poprzedniczka sławnego Uniwersytetu N.

2

Uniwersytet N zaczął się cieszyć rozgłosem, będąc jeszcze Akademią Matematyki Lilliego.
Pierwszy rozsławił akademię John Lillie. Zszokował ludzi wbrew protestom, przyjmując do akademii kobiety. Przez pierwsze lata istnienia szkoła traktowana była jak coś w rodzaju peep-show. Wszyscy, którzy mieli interes w stolicy prowincji, rezerwowali sobie czas na wizytę w akademii, żeby zobaczyć ciekawe widowisko, i zachowywali się jak na spacerze po dzielnicy czerwonych latarni. Wziąwszy pod uwagę poglądy wówczas obowiązujące, samo to, że wśród studentów akademii znalazły się kobiety, powinno wystarczyć, by władze nakazały ją zamknąć. Krążyły różne teorie wyjaśniające, dlaczego przetrwała, z nich zaś ta przedstawiona w oficjalnej genealogii rodu Rongów przypuszczalnie jest najbardziej wiarygodna. Pierwsze studentki należały do głównej gałęzi rodziny. Rongowie mogli więc powiedzieć: skoro chcemy rujnować życie własnym córkom, co wam do tego? Zachowanie wszystkiego w rodzinie okazało się dobrym pomysłem. To był jedyny powód, dla którego plotki nigdy nie zdołały doprowadzić do zamknięcia szkoły Lilliego. W podobny poniekąd sposób, w jaki wzrostowi dziec­ka towarzyszy wielki hałas, wrzawa wokół akademii tylko przysporzyła jej sławy.
Druga osoba, dzięki której akademia stała się znana, także należała do rodu Rongów: była to bratanica Johna Lilliego, dziecko narodzone ze związku jego starszego brata (wówczas już po sześćdziesiątce) z konkubiną. Przyszła na świat z wielką okrągłą głową, ale poza tym wszystko było z nią w porządku, więcej nawet, odznaczała się nieprzeciętną inteligencją. Już jako mała dziewczynka wykazywała zdolności, zwłaszcza do matematyki. Wstąpiła do akademii w wieku jedenastu lat, a rok później stanęła w szranki z doświadczonym rachmistrzem. Nikt nie wierzył własnym oczom, gdy na nią patrzyli: potrafiła pomnożyć dwie czterocyfrowe liczby w czasie nie dłuższym, niż zajęłoby splunięcie. Matematyczne problemy, nad którymi inni musieli łamać sobie głowy, ona rozwiązywała momentalnie, a przeciwnicy, rzuciwszy jej wyzwanie, podejrzewali, że oszukuje, bo z góry zna pytania.
Ślepiec zarabiający na życie przepowiadaniem przyszłości na podstawie kształtu głowy powiedział, że ta dziewczyna jest geniuszem, ktoś taki pojawia się raz na tysiąc lat.
Gdy ukończyła siedemnaście lat, wybrała się w podróż przez połowę globu wraz z kuzynem, który zamierzał studiować na uniwersytecie w Cambridge. Kiedy statek zanurzył się w gęstą mgłę nad londyńskimi dokami, sceneria zainspirowała kuzyna (przyjemność sprawiało mu tworzenie krótkich wierszy) do ułożenia kolejnego:

Dzięki fal morskich działaniu
Przybyłem do Wielkiej Brytanii
Brytanio, o Brytanio
Mgły nie zdołają ukryć twej chwały…

Obudzona przez kuzyna, gdy ten recytował głośno najświeższe dziełko, spojrzała półprzytomnie na swój złoty zegarek.
– Podróżowaliśmy przez trzydzieści dziewięć dni i siedem godzin.
Natychmiast swoim zwyczajem wpadli w doskonale wyćwiczony rytm pytań i odpowiedzi:
– Trzydzieści dziewięć dni i siedem godzin to?…
– Dziewięćset czterdzieści trzy godziny.
– Dziewięćset czterdzieści trzy godziny to?…
– Pięćdziesiąt sześć tysięcy pięćset osiemdziesiąt minut.
– Pięćdziesiąt sześć tysięcy pięćset osiemdziesiąt minut to?…
– Trzy miliony trzysta dziewięćdziesiąt cztery tysiące osiemset sekund.
Ta gra stała się częścią życia dziewczyny – ludzie traktowali ją jak ludzkie liczydło, spodziewając się, że wykona tego rodzaju obliczenia w mgnieniu oka. Ciągłe ćwiczenie doskonaliło niezwykłe umiejętności. Doszło do tego, że nie używano jej imienia, została nazywana „Abakusem”. A ponieważ głowę miała bardzo wielką, niektórzy mówili o niej „Abakowa Głowa”. Wydawało się, jakby talenty matematyczne rozwijane przez pokolenia rodu Rongów podczas działalności handlowej skupiły się w tej dziewczynie, jakby zbiorowe doświadczenie spowodowało zmianę jakościową.
Kiedy przyjechała do Cambridge, ujawnił się jej – dotąd ukryty – talent do języków. Podczas gdy inni musieli zaciskać zęby i uczyć się słówek, ona łapała obcą mowę od zagranicznych współlokatorek i przychodziło jej to z niezwykłą łatwością. Na początku semestru znajdowała nową współlokatorkę, a pod koniec mówiła kolejnym językiem z godną podziwu płynnością i znajomością idiomów. Oczywiście w samej metodzie nie ma nic nowego – to standardowy sposób, który okazuje się skuteczny w przypadku niemal wszystkich, którzy go stosują. Zadziwiające były rezultaty, jakie uzyskiwała. W ciągu kilku lat przyswoiła sobie siedem języków, co więcej, władała nimi nie tylko w mowie, ale także w piśmie. Pewnego dnia na terenie college’u spotkała ciemnowłosą kobietę i chciała z nią porozmawiać. Wypróbowała każdy z siedmiu języków, ale bez rezultatu, okazało się bowiem, że dziewczyna dopiero co przyjechała z Mediolanu i mówi wyłącznie po włosku. Kiedy Abakus się o tym dowiedziała, natychmiast zaproponowała jej wspólne mieszkanie. W tym samym semestrze rozpoczęła też pracę nad projektem Mostu Matematycznego Newtona.
Most Matematyczny Newtona to jeden z charakterystycznych widoków w Cambridge. Zbudowano go z siedmiu tysięcy stu siedemdziesięciu siedmiu desek, z których każda ma inny wymiar. W sumie jest w nim dziesięć tysięcy dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć płaszczyzn stycznych, gdybyśmy więc chcieli każdą z nich przybić, w najlepszym razie potrzebowalibyśmy tyleż samo gwoździ. Newton jednak wyrzucił wszystkie gwoździe do rzeki Cam i zbudował most, który opierał się wyłącznie na grawitacji, a to czyni budowlę matematycznym cudem. Od wielu lat studenci wydziału matematyki marzyli o złamaniu tajemnicy Mostu Matematycznego – czy raczej należałoby rzec, pragnęli wykonać jego dokładną replikę na papierze. Nikomu to się nie udało. Wiele osób znalazło sposób na odtworzenie mostu, do którego zbudowania wystarczyło ponad tysiąc gwoździ, lecz tylko garstka zdołała zaprojektować wersje z mniej niż tysiącem. Najbliższy ideału był projekt Islandczyka, według niego wystarczyło jedynie pięćset sześćdziesiąt jeden gwoździ. Sławny matematyk, profesor sir Joseph Larmor (w tamtym czasie prezes Newtoniańskiego Towarzystwa Matematycznego), obiecał wówczas, że ten, kto przedstawi projekt z mniejszą liczbą gwoździ, otrzyma doktorat z matematyki Uniwersytetu Cambridge. W taki oto sposób „Abakowa Głowa” dostała stopień naukowy, ponieważ w jej modelu Mostu Matematycznego potrzeba było tylko trzysta osiemdziesiąt osiem gwoździ. Po ceremonii wdała się w pogawędkę po włosku z jednym z dziekanów, dowodząc, że w stopniu doskonałym opanowała kolejny język.
Zdarzyło się to w czasie piątego roku jej pobytu w Cambridge, kiedy miała dwadzieścia dwa lata.
W roku następnym odwiedzili ją w Cambridge dwaj bracia, którym marzyło się, by ludzie mogli szybować w powietrzu; ich wizja i brawura zrobiły na niej tak wielkie wrażenie, że pojechała z nimi do Ameryki. Dwa lata później w Karolinie Północnej pierwszy aeroplan poderwał się ponad wydmy i uniósł w niebo. Na jego brzuchu widniał napis wykonany srebrnymi literami, który uwieczniał nazwiska najważniejszych osób biorących udział w projektowaniu i budowie maszyny. Czwarty wers głosił:
Projekt skrzydeł: Rong „Abakus” Lillie z miasta C.
Takiego nazwiska używała, przebywając na Zachodzie, w genealogii rodu Rongów natomiast zapisano ją jako Rong Youying, członkinię ósmego pokolenia. A bracia, z którymi opuściła Uniwersytet Cambridge, byli pionierami lotów na maszynach cięższych od powietrza i nazywali się Wright.
Jeśli aeroplan Wrightów zabrał jej nazwisko w niebo, to ona reputację Akademii Matematycznej Lilliego wyniosła w stratosferę. Po rewolucji Xinhai uświadomiła sobie, że los narodu jest niepewny, zerwała więc długoletnie zaręczyny z narzeczonym i wróciła do swej Alma Mater, gdzie przyjęła fotel dziekana wydziału matematyki. W tym czasie Akademia Matematyczna Lilliego zmieniła już nazwę na Uniwersytet N. Latem roku tysiąc dziewięćset trzynastego prezes Newtoniańskiego Towarzystwa Matematycznego, profesor sir Joseph Larmor, odwiedził Chiny, przywożąc ze sobą jej model Mostu Matematycznego, i taki właśnie zbudowano na terenie uniwersytetu. Wydarzenie to przysporzyło sławy Uniwersytetowi N; można powiedzieć, że profesor sir Joseph Larmor był trzecią osobą, która nadała uczelni znaczenie.
W październiku tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku japońskie bomby spaliły Uniwersytet N na popiół. Niezwykły dar od profesora Josepha Larmora, model w skali 1:250 Mostu Matematycznego Newtona, także uległ zniszczeniu. W tym czasie kobieta, która go zaprojektowała, nie żyła od dwudziestu dziewięciu lat. Odeszła w rok po wizycie Larmora na Uniwersytecie N, mając niespełna czterdzieści lat.

 
Wesprzyj nas