Alix Christie przenosi czytelników w gwarny świat średniowiecznego miasta. Bohaterowie powieści znajdą się w samym środku rewolucji, a jej skutki przerosną oczekiwania nawet tych, którzy ją wywołali.


Paryż w roku 1450. Ekscytujące miejsce dla młodego skryby. Za dnia Peter Schoeffer przepisuje manuskrypty, wieczorami kosztuje oferowanych przez miasto rozkoszy.

Niechętnie podporządkowuje się woli Johanna Fusta, jego przybranego ojca, który nakazuje mu powrót do przeżartej przez korupcję i dręczonej niekończącymi się waśniami Moguncji, gdzie ma spotkać „nadzwyczajnego człowieka”.

Okazuje się nim Johann Gutenberg, niezmordowany wynalazca o trudnym charakterze. Opracował on rewolucyjną metodę produkcji ksiąg za pomocą tak zwanej „prasy drukarskiej”. Peter zostaje uczniem w jego warsztacie.

Ma się zmierzyć z zadaniem ambitnym, a może i świętokradczym – wydrukowaniem Pisma Świętego.

Alix Christie – pisarka i dziennikarka amerykańska. Przez większą część swojego życia zajmowała się dziennikarstwem, współpracując zarówno jako reporter z lokalnymi gazetami w rodzinnej Kalifornii, jak również z najbardziej prestiżowymi tytułami takimi, jak “Washington Post”, “The Guardian” czy też “The San Francisco Chronicle”. Obecnie jest członkiem redakcji “The Economist” – zajmuje się działami sztuki i pisaniem recenzji książek. Literatura jest jej pasją od lat.
Jest absolwentką Uniwersytetu w Berkley na kierunku dziennikarskim. Studiowała również filozofię. W latach 90-tych uzyskała tytuł magistra sztuk pięknych na Saint Mary’s College of California. Pisze od dawna, ale wydała dopiero kilka opowiadań oraz powieść pod tytułem “Uczeń Gutenberga”. Książka przyniosła jej dużą popularność i została przetłumaczona na wiele języków i opublikowana również poza rodzinnymi Stanami Zjednoczonymi. Autorka obecnie mieszka w Londynie w Wielkiej Brytanii. Poświęca się zarówno pisaniu recenzji, jak i tworzeniu własnej literatury.

Z każdej strony tej powieści wyziera ludzka duma, zazdrość, ambicja i pożądanie.

Alix Christie
Uczeń Gutenberga
Przekład: Julita Mastalerz, Piotr Grzegorzewski
Dom Wydawniczy PWN
Premiera: 23 marca 2015

Opactwo Sponheim, Niemcy
wrzesień 1485

Kiedy wiele lat później opat Trithemius zapytał go o początki szlachetnej sztuki drukarskiej, Peter Schöffer odmówił odpowiedzi. Historia ta – stwierdził – była zbyt osobista i tak naprawdę nie należała do niego.
– No właśnie! Nikt przecież nie dokonuje wynalazków w samotności. Tworzenie to domena naszego Pana. – Mnich uśmiechnął się szeroko i pochylił w stronę swojego gościa. – Człowiek, którego udziałem stał się ten cud, musiał cieszyć się przychylnością Boga.
Mosiężne okucia ksiąg zgromadzonych w wysoko sklepionej sali zalśniły w złocistych promieniach jesiennego słońca. „Jest stanowczo za młody – pomyślał Peter. – Za młody, by sprawować obowiązki opata. Za młody, by założyć taką bibliotekę*”. Niesmakiem napawał go też błysk satysfakcji, który dojrzał w oczach duchownego. Ale nic w tym dziwnego. Jak by nie było, Trithemius postawił w końcu na swoim i ściągnął sławnego drukarza do swojego klasztoru.

* Johannes Trithemius został mianowany opatem w 1483 roku, w wieku dwudziestu jeden lat. Funkcję tę pełnił do 1506 roku. W tym czasie biblioteka, w której zbiorach znajdowało się początkowo nie więcej niż pięćdziesiąt woluminów, zgromadziła ponad dwa tysiące ksiąg [wszystkie przypisy pochodzą od redakcji].

– Chcę to opisać – odezwał się znowu zakonnik, zataczając ręką krąg obejmujący pomieszczenie, w którym się znajdowali, okoliczne zabudowania i całą dolinę Renu. – Unieśmiertelnić wszystko, co wydarzyło się w tych błogosławionych czasach. A nic, z pewnością, nie jest ważniejsze niż wynalazek, w którego powstaniu miał waść swój udział.
Peter podejrzewał, że opat chce dzięki niemu rozsławić swoje imię. Czyż nie tak powstają kroniki, historie opowiadane tym, którzy zapisując je, zyskają sławę, przez tych, których czas i przeznaczenie z niewyjaśnionych przyczyn pozostawiły przy życiu?
Odpłynął myślami. Przypomniał sobie, że aby dotrzeć do biblioteki, musieli minąć dziedziniec na tyłach kaplicy i pokonać labirynt krużganków. To wtedy Peter z zaskoczeniem dostrzegł mnichów zgarbionych nad pulpitami ustawionymi tak, by padało na nie jak najwięcej niknącego światła. Napomknął wówczas, że dawno nie widział benedyktynów niestrudzenie kreślących kolejne wersy świętych ksiąg. Niegdyś w każdym z większych klasztorów mieściło się skryptorium, w którym Słowo Boże ręcznie przelewano na pergamin, ale niewiele ich już się ostało.
– Przeklinają mnie za to – rzucił opat z cierpkim uśmiechem. – Wciąż powtarzają, że prasa zaoszczędziłaby im mozołu.
Peter przywiózł ze sobą do Sponheim księgi z własnej drukarni, przede wszystkim klasyczne teksty z zakresu liturgii i prawa. Wiedział, że dzięki temu zapewni sobie modlitwy, gdy jego dusza będzie odchodzić z tego świata. Trithemius skwapliwie przyjął podarki, mimo że regały klasztornej biblioteki wypełniały manuskrypty.
Zakonnik z roztargnieniem pogładził skórzane okładki, po czym wbił wzrok w Petera.
– Od kiedy obaj Johannowie trafili przed oblicze Pana, waść jeden znasz prawdę!
Johannowie. Gutenberg i Fust.
Peter Schöffer wciąż mógł pochwalić się przenikliwym umysłem. Jego palce też nie straciły zwinności. Miał ponad sześćdziesiąt lat, doczekał się czterech synów i był zamożnym założycielem najznamienitszej drukarni w Niemczech. Poważną szczupłą twarz wysokiego, smukłego mężczyzny zdobiła krótko przycięta posiwiała broda.
– Prawdę… – Uśmiechnął się.
Wiele na ten temat mówiono, ale rzadko prawdę. Wynalazca tej cudownej sztuki został niemalże kanonizowany. Gutenberg musiał się zaśmiewać do łez, obserwując ich z nieba… lub z piekła. Trudno rozstrzygnąć, dokąd ostatecznie powędrowała jego dusza.
– Powiadają, że umarł w ubóstwie, porzucony i zdradzony. – Głos opata stał się zimny.
Peter wiedział, co się mu zarzuca. Że on i jego przybrany ojciec Fust* podstępnie przejęli warsztat drukarski mistrza, pozbawiając go życiowego dorobku. Od lat musiał znosić te obrzydliwe pomówienia.
– To kłamstwo – wycedził. – Gutenberg umarł jako członek dworu arcybiskupa Adolfa, otoczony szacunkiem i doskonałą opieką**.
– A wasz interes rozwijał się w najlepsze.
– Sukces, drogi bracie, to żadna zbrodnia. – Drukarz zmierzył mnicha przeszywającym spojrzeniem. – Bez wątpienia doszło do zdrady, lecz zgoła innej, niż się ludziom wydaje.

* W zależności od źródła można się dowiedzieć, że przed podjęciem nauki u Gutenberga Schöffer nie był w żaden sposób związany z Fustem lub też że był jego służącym, pracownikiem bądź właśnie przybranym synem. Później został jego zięciem i współwłaścicielem drukarni.
** Chodzi o arcybiskupa Moguncji Adolfa II z Nassau, na którego dworze ociemniały na starość Gutenberg miał przebywać od 1465 roku do śmierci w 1468 roku.

– Przyznajesz więc, waść, że jest o czym opowiadać. – Opat podszedł do okna i stał przy nim chwilę zadumany lub tylko udając zamyślenie. Czarne sukno habitu wisiało na nim niczym zasłona na klatce dla ptaków. – Nie wydaje się waści, że ciąży na nas zobowiązanie – podjął w końcu – wobec przeszłości i wobec przyszłości?
Trzydzieści lat z okładem, a Peter wciąż wzdraga się oczerniać mistrza. Mimo wszystko kochał tego szalonego okrutnika, geniusza, który równie wiele niszczył, co budował, i przypisywał sobie wszelkie zasługi, nawet jeśli nie miał do tego prawa. Johann Gutenberg stworzył podstawy sztuki drukarskiej i wydawniczej – to fakt. Ale faktem jest też, że bez Petera i Fusta przypisywana mu wspaniała Biblia nigdy by się nie ukazała.
– Proszę pomyśleć o skarbcu historii. Czyż nie mieści się w nim to, co minęło, i to, co trwa, cały stworzony świat? Czyż każde nasze słowo, działanie, niezależnie od tego, jak nieważne, nie stanowi części wielkiego boskiego zamysłu?
Trithemius miał okrągłe czoło i przenikliwe spojrzenie. Pewny siebie i swoich racji, musiał pochodzić z dobrej rodziny. Był mniej więcej w tym samym wieku co Peter, kiedy to wszystko się zaczęło, i trawiło go podobne palące pragnienie. Drukarz zapuścił się w gąszcz korytarzy pałacu swej pamięci. „Boży Skarbiec – pomyślał – jest nieporównywalnie większy”. Zawsze go sobie wyobrażał jako nawę wypełniającą całe Niebiosa.
Niegdyś wierzył, że ich dokonania pozwolą im zajść wysoko. Czuł, że przepływa przez nich moc tworzenia. To jednak minęło, a ich warsztat wypełnił się wybuchami gniewu i oskarżeniami. Rok po roku przyglądał się, jak świat wypada z posad, pogrąża się w kakofonii dźwięków, a ziemia drży od łoskotu maszyn. W końcu zaczął się zastanawiać, czy wraz z błyszczącą siecią słów Bóg nie uwolnił także jakichś mrocznych sił.
Nigdy nie chciał obnażyć gorzkiej prawdy na temat mistrza, nie publicznie. Od lat szukał też w sercu przebaczenia, nadaremno. Podrapał się po brodzie. Trithemius ma rację. Potomność zasługuje na to, by poznać fakty. Czas odkryć przed światem tajemnice.
Opat usiadł i sięgnął po trzcinowe pióro.
Narzędzie. Oto, czym był dla mistrza. Ale któż nie jest narzędziem w rękach Mistrza Wszelkiego Stworzenia? Peter poczuł się lekki, jakby się znalazł w pęcherzyku powietrza wędrującym przez stopiony metal ku górze. Opowie wszystko, dbając o skromność. Bóg jeden wie, że przez całe życie zmagał się z grzechem pychy.
– To może zająć sporo czasu – oświadczył, po czym podniósł się z krzesła i podszedł do okna. Spojrzał na jesienny sad, na nakrapiane brązowymi plamami zbocza schodzące w głąb doliny. Któż może wiedzieć, czy jego poczynania przyniosą więcej dobra czy zła? Tylko Bóg to wie, nikt inny. Ten, kto twierdzi, że jest inaczej, suponuje, iż zna myśli Pana. Czy jednak oni tego właśnie nie zrobili, upojeni płomiennym zapałem, arogancką dumą oraz młodością? Czy nie wydawało im się, że wynaleziona przez nich sztuka wyniesie ich na piedestał należny tylko Stwórcy?
– Skarbiec historii… Dobrze. – Drukarz pokiwał głową. – Może zdoła brat pojąć, jaki był w tym wszystkim zamysł Najwyższego. Mnie się nie udało.

 
Wesprzyj nas