Nowa książka Stanišicia to tragikomiczna historia znikania pewnej społeczności. Z humorem i poetyckim zacięciem autor zastanawia się, gdzie jest nasze miejsce w świecie, czy można uciec przed przeznaczeniem i czemu czasem łatwiej znaleźć więcej argumentów przeciw życiu niż przeciw paleniu.



Noc poprzedzająca festyn w prowincjonalnym Fürstenfelde w krainie Uckermark. Wieś śpi, tylko niektórzy czuwają. Choć nikt nie widział włamania do Domu Regionalnego, wiejskie archiwum zostaje otwarte.

Jednak mieszkańców martwi nie to, co zostało skradzione, ale to, co się wydostało na zewnątrz. Dawne historie, baśnie i legendy, zapomniane tajemnice i wstydliwe sekrety snują się po wsi wraz z ludźmi. Składają się na opowieść o wielu latach małomiasteczkowego życia, w której spotykają się zasiedziali i napływowi, zmarli i żywi, rzemieślnicy i artyści, emeryci i szlachetni rabusie w piłkarskich trykotach.

Każdy z bezsennych mieszkańców chce doprowadzić coś do końca w noc przed festynem. Potem może być już za późno…

Światowa literatura. Saša Stanišić opowiada tak, jakby jutro miało nie nadejść.
„FAZ”

W literaturze można wszystko, o ile się potrafi. Saša Stanišić udowadnia to w Nocy przed festynem.
„Die Welt”

Saša Stanišić urodził się w 1978 r. w Bośni i Hercegowinie, od 1992 r. mieszka w Niemczech. Debiutancka powieść Jak żołnierz gramofon reperował wzbudziła zachwyt zarówno wśród krytyków, jak i czytelników; książka została przetłumaczona na 32 języki. Druga powieść Noc przed festynem zdobyła prestiżową Leipzig Book Fair Prize 2014 i znalazła się na liście nominowanych do Deutscher Buch Preis 2014.

Saša Stanišić
Noc przed festynem
Przekład Alicja Rosenau
Dom Wydawniczy PWN
Premiera: 16 marca 2015


JEST NAM SMUTNO. Nie mamy już przewoźnika. Przewoźnik nie żyje. Dwa jeziora, brak przewoźnika. Teraz na wyspy możesz się dostać, jeśli masz łódkę. Albo jesteś łódką. Albo przepłyniesz.
Ale płyń tu, kiedy kawałki lodu grzechoczą na falach jak wiatrowy dzwonek z tysiącem rurek.
Teoretycznie możesz obejść jezioro piechotą, zawsze wzdłuż brzegu. Tylko że zaniedbaliśmy ścieżkę. Grunt jest podmokły, a kładki spróchniałe i niebezpieczne, krzaki wybujały, zarastają ścieżkę na wysokość piersi.
Natura odbiera sobie, co do niej należy. Tak powiedziano by gdzie indziej. My tak nie mówimy. Bo to bzdura. Natura jest niekonsekwentna.
Nie można na niej polegać. A jeśli na czymś nie można polegać, nie opieraj na tym powiedzeń.
Poniżej ruin dawnego gospodarstwa Schielkego, gdzie jezioro czule muska drogę, ktoś wyrzucił na brzegu połowę swoich gratów. W błocie tkwi lodówka, w środku jest jeszcze puszka tuńczyka. Tak nam opowiadał przewoźnik. Mówił też, że jest wściekły. Nie z powodu śmieci ogólnie, ale szczególnie z powodu tuńczyka.
Dziś przewoźnik nie żyje, i kto będzie nam teraz opowiadał, co się dzieje na brzegach, tego nie wiemy. Kto tak pięknie powie: „gdzie jezioro czule muska drogę”, i jeszcze: „To był tuńczyk z odległych mórz Norwegii”? Takie zdania znają tylko przewoźnicy.
Od czasu przełomu nie wymyśliliśmy już żadnego dobrego powiedzenia. Przewoźnik był dobrym opowiadaczem. Ale nie myśl, że w potrzebie zapytamy Jezioro Głębokie, które bez przewodnika stało się jeszcze głębsze, o jego samopoczucie. Albo Jezioro Wielkie, które przewoźnika utopiło, o jego motyw.
Jak przewoźnik utonął, tego nikt nie widział. Tak jest lepiej. Co takiego chcesz zobaczyć przy tonięciu? Ładnie to nie wygląda. Musiał wieczorem wypłynąć, na wodzie leżała mgła. W porannej szarówce jego łódka dryfowała po jeziorze, pusta i daremna, jak pożegnanie bez odbiorcy.
Zjawili się nurkowie. Pani Schwermuth robiła im kawę, pili tę kawę i patrzyli na jezioro, a potem weszli do wody i wyciągnęli przewoźnika. Potężni mężczyźni, jasnowłosi i małomówni, czasowniki tylko w trybie rozkazującym, zabierają przewoźnika. Stoją na brzegu w swoich obcisłych strojach, czarni i sztywni jak wykrzykniki postawione przez śmierć. Jedzą wegetariańskie kanapki, ociekają wodą.
Pochowano przewoźnika, a dzwonnik przegapił swoje wejście, zadzwonił półtorej godziny później, wtedy wszyscy poszli już na stypę do Peronu Pierwszego. Dzwonnik prawie nie daje rady sam wchodzić po schodach. Ostatnio na kwadrans po dwunastej zadzwonił osiemnaście razy i jeszcze przy okazji wybił sobie bark. A przecież mamy dzwony elektryczne i Johanna, ucznia. Dzwonnik nie lubi jednego i drugiego.
Więcej umiera, niż się rodzi. Słyszymy, jak starzy samotnieją. Patrzymy, jak młodzi nie snują żadnych planów. Albo plany wyjazdowe.
Na wiosnę straciliśmy cogodzinne kursy linii 419. Ludzie mówią, że jeszcze tylko parę pokoleń, dłużej się to nie utrzyma. My sądzimy: utrzyma się. Zawsze się jakoś trzymało. Przetrwaliśmy dżumę i wojnę, zarazę i głód, życie i śmierć. Jakoś to się utrzyma.
Tylko że przewoźnik nie żyje. Do kogo teraz pijacy mają iść, kiedy Ulli ich wyrzuci? Kto teraz dla mieszkańców Berlina i okolic będzie urządzał na wyspach poszukiwania skarbów, tak wspaniałe, że nigdy żadnego skarbu nie udało się odnaleźć, a potem dzieciaki cicho popłakują na promie, matki uprzejmie robią przewoźnikowi wymówki, a ojcowie ciągle jeszcze rozmyślają, gdzie popełnili błąd, potem zaczynają wątpić w nowe landy, a na koniec w swoją męskość, wysadzeni na brzeg zjadają jeszcze po jabłku i pedałują dalej na swoich rozczarowanych rowerach w stronę Bałtyku, żeby nigdy więcej tu nie powrócić? No kto?
Przewoźnik nie żyje, a inni umarli dziwią się, czego przewoźnik szuka pod ziemią. Powinien po prostu zostać w wodzie i już.
Nikt nie mówi: „Jestem nowym przewoźnikiem”. Nieliczni, którzy rozumieją, że koniecznie potrzebujemy nowego przewoźnika, nie mają pojęcia o promach. Ani o tym, jak pocieszać zbiorniki wodne. Albo są za starzy. Inni zachowują się tak, jakbyśmy nigdy nie mieli przewoźnika. Jeszcze inni mówią: „Przewoźnik nie żyje, niech żyje wypożyczalnia łódek”.
Przewoźnik nie żyje, i nikt nie wie dlaczego.
Jest nam smutno. Nie mamy już przewoźnika. A jeziora znów ciemne i dzikie rozglądają się na boki.

STACJA BENZYNOWA JEST ZAMKNIĘTA; żeby zatankować, musisz jechać do Woldegk. Przeciętnie od tego czasu wieś jeździ mniej w kołko, a więcej prosto, drogą na Woldegk, recytując Fontanego, ci, ktorzy Fontanego znają na pamięć. Przeciętnie młodym bardziej brakuje stacji niż starym. Nie tylko z powodu benzyny. Z powodu kitkatów i piwa na wynos, i Unforgiving, o smaku Orange Inferno, napoju energetyzującego, który szturmem zdobywa staroniemieckie stacje benzynowe z zawartością 32 mg kofeiny na 100 ml.
Łada, którego tak nazywają, bo jako trzynastolatek pojechał ładą dziadka do Danii, po raz trzeci w ciągu miesiąca zaparkował dzisiaj swojego golfa w Jeziorze Głębokim. Czy to ma coś wspólnego z brakiem stacji benzynowej? Nie. To ma coś wspólnego z Ładą. I z nadbrzeżną drogą, która tutaj świetnie się nadaje do dwustu kilometrów na godzinę, teoretycznie. Jezioro zabulgotało. Johann i niemowa Suzi na brzegu najpierw uznali to za śmieszne, potem już nie takie śmieszne. Minęła minuta. Johann zdjął opaskę z czoła i wszedł do wody, jest najgorszym pływakiem z nich trzech. Jest też najmłodszy. Chłopiec wśród mężczyzn. Na darmo. Łada wynurzył się sam. Jeszcze z petem w ustach. Musiał też trochę ratować Johanna.
Furstenfelde. Liczba mieszkańców: nieparzysta. Nasze pory roku: wiosna, lato, jesień i zima. Lato ma oczywistą przewagę. Nasze lato wcale nie wypada gorzej niż to nad Morzem Śródziemnym. Zamiast Morza Śródziemnego mamy jeziora. Wiosna to nie czas dla alergikow ani dla pani Schwermuth z Domu Regionalnego, która na wiosnę miewa depresje. Jesień dzieli się na poł, na wczesną jesień i późną jesień. Późna jesień to tradycyjnie okres turystyczny wielbicieli maszyn rolniczych. Ojcowie z miasta przywożą swoich synów na nocne oglądanie maszyn rolniczych. Synowie: zesztywniali z zachwytu przed ogromnymi kołami, reflektorami i rumorem. Historia zimy w wiosce między dwoma jeziorami to zawsze historia, która zaczyna się, gdy jeziora zamarzają, i kończy się, gdy lód topnieje.
– Co teraz zrobisz z bryką? – zapytał Ładę Johann, a Łada, który w sprawie wyciągania aut z wody i doprowadzania ich do porządku nie jest już nowicjuszem, odparł:
– Wyciągnę na dniach.
Niemowa Suzi znów zarzucił wędkę. Z powodu wypadku Łady zrobił krotką przerwę. Suzi nad życie kocha wędkować. Jeśli rodzisz się niemy, jesteś jakby predestynowany do wędki. Zresztą co to znaczy „niemy”? Poprawnie politycznie byłoby: niedorozwój krtani.
Johann wybija powolny rytm na własnym udzie. Jutro ma egzamin na dzwonnika. Specjalnie skomponował krotką melodię na festyn i chce ją zagrać sercami dzwonów. Techniką ręcznego wybijania. Łada i Suzi nie mają o tym pojęcia. Lepiej tak, bo inaczej znów byłyby głupie docinki.
Cała trojka rozebrała się do spodenek. Johann i Łada, żeby ich ubrania wyschły, Suzi z solidarności. Idealna muskulatura Łady, idealna muskulatura Suziego. Żebra Johanna. Suzi zaczesuje włosy do tyłu, zawsze ma przy sobie grzebień, to gest zagrożony wyginięciem. Ogon smoka nad czołem, potężny tułów smoka otacza kark Suziego, rzygająca ogniem głowa smoka na łopatce. Suzi, piękny jak włoskie filmy z lat pięćdziesiątych. Jego matka zawsze je ogląda i płacze.
Pasikoniki. Jaskółki. Osy. Wszystkie bardzo zmęczone, bardzo. Przecież już jesień.
Dzisiaj, to był ostatni ciepły dzień tego roku. Ostatni dzień, w którym spokojnie mogłeś w gaciach poleżeć na trawie, żuczki łażą po tobie, jakbyś był naturalną przeszkodą w krajobrazie czołowomorenowym, czym w pewnym sensie też jesteś. Jeśli stąd pochodzisz, wiesz takie rzeczy: ostatni ciepły dzień. Nie tylko z powodu jaskółek czy aplikacji pogodowej. Ty to wiesz, bo się rozebrałeś i położyłeś na piasku, i jeśli jesteś dziewczyną, wetknęłaś palce stop w piasek. Jeśli nie jesteś dziewczyną, nie robiłeś nic ze stopami, tylko po prostu leżysz na piasku. I tak leżąc, spojrzałeś w niebo i od razu było jasne: Dzisiaj ostatni ciepły dzień. Gdyby za sprawą cudu nadszedł jeszcze jeden, nic by to nie znaczyło. Dzisiaj był ostatni.
Łada i Johann przyglądali się Suziemu i dawali mu rady, bo akurat nic nie łapał. Spróbuj pod jesionem, rybom jest za gorąco, i takie tam. Suzi trzymał wędkę między nogami i gestykulował. Łada rozumie język Suziego dość dobrze. Właściwie rozumie go dość kiepsko, ale po prostu zna niemowę Suziego od zawsze. „Czas należy do nas” – przetłumaczył Johannowi. Ten spojrzał na niego pytająco. Łada wzruszył ramionami, splunął do jeziora. Drogą nad brzegiem przejechała Anna na rowerze. Sukienka na ramiączkach, też coś. Johann pomachał spontanicznie, jak to chłopak. Anna patrzyła prosto przed siebie.
– Jak ty machasz! – Łada szturchnął Johanna w ramię.
Po jeziorze płynął statek wycieczkowy. Łada zagwizdał przenikliwie. W kabinie dla turystów zapanowało poruszenie. Łada pomachał, turyści mu odmachali. Zaczęli pstrykać zdjęcia. Wtedy Łada pokazał im środkowy palec.
– To się nie liczy, to są turyści, oni machają, cokolwiek by się działo – odparł Johann.
Łada znów go szturchnął. Na ramieniu Łady wyszczerza kły wilk. Na plecach Łady widnieje napis: The Legend.
– Co się gapisz?
– Też sobie zrobię tatuaż.
– Słyszałeś to, Suzi? Gowniarz chce sobie strzelić tatuaż. Czad.
Jednego Johann nauczył się w kontaktach z Ładą: nie tracić nerwów. Po prostu robić swoje. Dać się sprowokować: słabość.
– Czy on coś znaczy? – zapytał. Także Suzi ma wilka na łydce.
Łada spojrzał mu w oczy. Splunął w bok.
– Wilki wracają – mówił bardzo powoli. – Niemcy znów krajem wilkow. Z Polski i Rosji, pokonują tysiące kilometrów. Wspaniałe zwierzęta. Myśliwi. Powiedz: wataha.
– Wataha.
– Jest moc, nie? Taki power w tym jednym słowie! Suzi i ja jesteśmy zwolennikami wilków. – Łada złapał Johanna za kark. – To zostanie między nami, zrozumiano? Sprowadziliśmy tu wilki. Z Łużyc. Dlatego że wcześniej też tu były wilki. Zapytaj matkę. Na wrzosowisku Zerveliner Heide? Koło stacji rakiet? Tam je wypuściliśmy.
Zachować spokój. Pytać dalej. Czasem Łada zmyśla takie rzeczy, żeby nastraszyć Johanna. Suzi odwrócił się do nich, słuchał uważnie. Johann odchrząknął.
– A ile?
– Zabawne. Myślałem, że zapytasz jak. Cztery. Dwa młode, dwie dorosłe sztuki. Słuchaj, chłopie: ja nie ściemniam. Trzymasz gębę na kłodkę, rozumiemy się?
– Jasna sprawa.
– Dobrze.
Suzi miał coś na haczyku. Krótkie zmagania. Niewielki karp.
Suzi wypuścił go z powrotem.
Łada wstał.
– Chłopaki, idziemy, do Ullego. Suzi stawia kolejkę.
I tak też się stało, bo Łada to ktoś, kto dotrzymuje słowa.

KARP POTRAFI ODCZUWAĆ ZAZDROŚĆ O POKARM. Pojawia się, kiedy ryby jedzą. Jesienią, gdy temperatura wody spada, potrzebuje coraz mniej pożywienia.
Samce szerszenia zapładniają młodą królową i padają zaraz potem. Młode królowe do wiosny moszczą się pod mchem, w spróchniałym drzewie, w koszmarach ważki.
W Kieckerze, starym lesie, dzięcioł rzeźbi dziobem milisekundy naszej śmiertelności.
Przecież już jesień.
Wataha czuwa.

 
Wesprzyj nas