Ostatni premier PRL i pierwszy premier III RP. Człowiek legenda. Oto historia jego życia.


Nie ominęło go żadne z kluczowych wydarzeń naszej najnowszej historii. Był świadkiem upadku II RP, tragedii II wojny światowej i narodzin nowego ładu w powojennej Polsce.

Całe życie związany z polityką, zachował twarz i pozostał wierny wyznawanym zasadom tak w sejmie PRL, jak i po zmianach ustrojowych – w wolnym, demokratycznym kraju. O tę wolność zresztą walczył.

Był kluczową postacią Solidarności i jednym z najważniejszych współpracowników Lecha Wałęsy. Jesienią 1990 roku stanął jednak naprzeciw niego, walcząc o prezydenturę. Przegrał. Wielka polityka nadal jednak potrzebowała Tadeusza Mazowieckiego. Gdy o wielu innych politykach i mężach stanu z jego pokolenia świat zapomniał, on nadal pełnił swoją służbę.
Odszedł rankiem 28 października 2013 roku.
Oto historia jego życia.

Andrzej Brzeziecki jest redaktorem naczelnym „Nowej Europy Wschodniej” i publicystą „Tygodnika Powszechnego”. Studiował historię na UJ. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś – kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒ rozmowy z intelektualistami białoruskimi” (2008), „Lekcje historii PRL ‒ w rozmowach” (2009), „Łukaszenka. Niedoszły car Rosji” (2014).

Dla Mazowieckiego dialog był metodą współżycia – wierzył, że
dyskusja, w której konfrontują się różne światopoglądy, służy wypracowaniu
lepszych rozwiązań.

Andrzej Brzeziecki
Tadeusz Mazowiecki. Biografia naszego premiera
Wydawnictwo Znak Horyzont
Premiera: 19 marca 2015



Rozdział 9

Kredowe koła

Wezwanie wierzącego do ateisty o dialog –
napięte relacje z prymasem Wyszyńskim – pod
okiem Służby Bezpieczeństwa

Wiosną 1965 roku komuniści zastanawiali się nad pozbawieniem Mazowieckiego kierowania pismem. Miesięcznik rozczarowywał także biskupów. Próby godzenia katolicyzmu z socjalizmem były coraz trudniejsze i „Więź” miała coraz mniej miejsca na jakieś manewry. Wiara w humanizowanie socjalizmu i reformowanie Kościoła w Polsce wydawała się wiarą naiwnego. Ale Mazowiecki uparcie wierzył.

Rządy Gomułki po roku 1960 były ponurym i smutnym okresem w historii PRL. Terror, jak w stalinowskich czasach, był już niemożliwy, ale dominowało poczucie beznadziei i braku perspektyw. Gomułka stawał się dogmatykiem nierozumiejącym aspiracji narodu, nasilały się represje. Władze aresztowały wiele osób za kolportaż paryskiej „Kultury”, w 1962 roku zamknęły Klub Krzywego Koła – najważniejsze wtedy miejsce spotkań i dyskusji polskich intelektualistów. Systematycznie psuły się także relacje państwa z hierarchią katolicką, a władze narzucały Kościołowi różne ograniczenia: usunięto na przykład religię ze szkół, podważano finansowe podstawy KUL, odmawiano biskupom paszportów. Stawiało to środowiska otwartych katolików w trudnej sytuacji – chcąc uczestniczyć w życiu publicznym i dialogu między biskupami a partią, narażone były na ciągłe dylematy i sytuacje konfliktowe.
W tym właśnie okresie uformował się Mazowiecki, dojrzały i samodzielny polityk, jakiego później poznała cała Polska. Zbliżał się do czterdziestki, a rozstanie z Zabłockim pomogło mu wypracować w sobie suwerenność podejmowania decyzji – tak względem partii, jak Kościoła, choć w obu przypadkach nieraz poddawany był naciskom i psychologicznej presji.Zajmowanie się w PRL polityką – przy jednoczesnych wysiłkach, by zachować względną niezależność – oznaczało stałe balansowanie na linie. Posłowie Znaku nie chcieli być opozycją w sejmie, lecz partnerem władzy, bo jedynie tak mogli interweniować w ważnych dla katolików sprawach czy wnosić poprawki do projektowanych ustaw. Rzadko uciekali się do wstrzymywania się od głosu, nie mówiąc już o głosowaniu przeciw. Możliwość powiedzenia: nie – mimo że był to gest symboliczny, bez wpływu na prace sejmu – była ich główną bronią polityczną, choć psuła jedynie wrażenie jednomyślności. Ponieważ jednak komunistom na tej jednomyślności bardzo zależało, posłowie Znaku mogli z tej broni korzystać, byle roztropnie. Każde ich weto mogło mieć swoje reperkusje.
Z tego powodu udział w sejmie posłów katolickich był swego rodzaju skomplikowanym dialogiem, w którego logice ze strony partii mieściły się i nagrody (miejsca w sejmie w kolejnej kadencji; odznaczenia państwowe), i pogróżki czy kary (jak choćby obcięcie nakładu „Tygodnikowi Powszechnemu”). Już sam brak kłopotów i możliwość działania były więc powodem do radości.

W takiej atmosferze Mazowiecki pisał jeden ze swoich najważniejszych tekstów: Kredowe Koła. Esej opublikowany w czerwcu 1962 roku w 50. numerze „Więzi” był wezwaniem wierzącego do ateisty o dialog. Napisany w formie listu, stanowił też dobrą próbkę literackich możliwości Mazowieckiego:


Zaczynam od sprawy, którą na swój użytek nazywam „problemem ostatnich Mohikanów”. Przyznaję, że nie umiem o tym pisać beznamiętnie.
Rozumie Pan chyba, że nie jest przyjemnie czuć się cząstką zamierającego rezerwatu. Nie wiem, czy Pan to potwierdzi, ale wydaje mi się, że dla Pana jestem nią o tyle, o ile jestem chrześcijaninem. Kościół, chrześcijaństwo – niezależnie od tego, ile zasług dla kultury przyznałby mu Pan w przeszłości, dziś jest dla Pana zamierającą enklawą współczesnego świata. Chrześcijanin, jeżeli jego wiara jest czymś więcej niż przywiązaniem do tradycyjnego obyczaju, staje się „ostatnim Mohikaninem” w świecie, który obywa się bez religii.

Pisząc te słowa, Mazowiecki musiał jeszcze mieć w uszach słowa posłów PZPR, którzy w sejmowej dyskusji na temat laicyzacji polskiej szkoły twierdzili, iż obecność religii w życiu publicznym oznaczałaby krok wstecz w rozwoju ludzkości.
Naczelny „Więzi” laicyzacji się nie bał. Pisał przecież w swoim eseju: „Laicyzacja jest zjawiskiem, w którym także człowiek wierzący może dostrzec i uznać wiele wartości. Słuszniejsze wydaje mi się, co prawda, aby uniknąć nieporozumień, mówić w tym rozumieniu nie tyle o laicyzacji, co o świeckości, albo jeszcze szerzej – o emancypacji form życia społecznego”. Nie polemizując z faktem laicyzacji, próbował też umiejscowić go w szerszym kontekście. Pytał:


Jak dalece kryzys dotyczy religii samej w sobie, a w jakiej mierze jest on częścią zjawiska bardziej ogólnego, które nazywa się kryzysem ideologii? Czy jest to kryzys samej religii, czy tylko pewnych form? Czym jest zjawisko, które nazywane bywa kurczeniem się wpływu społecznego religii i Kościoła? W jakiej mierze jest ono równoznaczne z tym, co my nazywamy oczyszczeniem się religii i Kościoła z powiązań z funkcjami pozareligijnymi, a w jakim stopniu jest ono czymś więcej? A wreszcie sprawa wspólnie dla nas obu podstawowa: jak dalece w tych wszystkich przekształceniach, którym podlegają postawy ludzkie, ulegają zatraceniu pewne trwałe wartości humanistyczne, a w jakiej mierze formują się one w nowy sposób zarówno w laickiej, jak i religijnej postawie? (…)
Chrześcijaństwo jest żywe. Nie będę dowodził tego w pojęciach, które Pan odrzuca, w kategoriach wiary. Wskażę jedynie na to, co stanowi cechę każdego organizmu żywego. Jest to świadomość swej własnej sytuacji i zdolność do regeneracji. Chrześcijaństwo dzisiejsze nie tylko jest kwestionowane z zewnątrz, ale znajduje się także w stanie samozakwestionowania.

Wreszcie Mazowiecki wzywał swego marksistowskiego polemistę, by podjął z nim dialog w imię dobra społeczeństwa:


(…) można żyć w jednym społeczeństwie, żyjąc obok siebie. Takie społeczeństwo zatraca jednak coś bardzo istotnego ze zdolności wyposażenia człowieka w poczucie sensu życia, w siłę wewnętrzną i odpowiedzialność nie tylko za sprawy własne, ale i za innych. Zatraca ono więc coś istotnego ze zdolności wyposażenia człowieka do aktywnej roli społecznej. (…) Tak więc i Pan, i ja możemy albo godzić się na kredowe koła, którymi oddzielają się obszary polskiej kultury, albo czynić wszystko, aby je przekraczać.

– Napisałem to inspirowany kulturą tamtych lat, która chciała zepchnąć katolicyzm do getta i niczym getta traktowała środowiska katolickie – wyjaśniał Tadeusz Mazowiecki. – Ta kultura była bardzo ofensywna, a ludzie ją tworzący, dziedziczący myślenie oświeceniowe czy pozytywistyczne, traktowali katolicyzm jak fideizm, fideizm zaś był dla nich epitetem. Nie miałem konkretnego adresata. Zwracałem się do ludzi reprezentujących dążenia, które cenię, lecz kompletnie zamkniętych na chrześcijaństwo. Wiem, że prymas czytał i mu się podobało.
Chętnych, by przekraczać „kredowe koła”, nie było jednak wówczas wielu, i to po obu stronach barykady. Głos Mazowieckiego był głosem wołającego na puszczy.

Niemniej bywały momenty, gdy koło Znak – a więc i Mazowiecki – musiało właśnie bronić swoich „kredowych kół” i mocno podkreślać swój sprzeciw wobec polityki rządu. Jednym z takich momentów było głosowanie nad ustawą o zgromadzeniach. Nowa ustawa mocno ograniczała prawo do spotkań ludzi zrzeszonych w instytucjach społecznych i poddawała je kontroli. Uderzało to także w Kościół i Kluby Inteligencji Katolickiej.
Podczas debaty sejmowej nad tą ustawą w marcu 1962 roku poseł Znaku Konstanty Łubieński mówił: „W tym stanie rzeczy mogłoby się zdarzyć, że nawet zebrania episkopatu i duchowieństwa, które z reguły są zebraniami zamkniętymi, byłyby klasyfikowane jako wymagające zezwolenia władzy administracyjnej”.
Mazowiecki wraz ze Stommą byli akurat w Wiedniu na zaproszenie Katolickiego Związku Dziennikarzy i musieli szybko wracać do Warszawy, by zdążyć na głosowanie, które niespodziewanie znalazło się w porządku obrad. Stomma podejrzewał nawet, że marszałek sejmu specjalnie zarządził głosowanie pod ich nieobecność – komuniści wiedzieli, że posłowie Znaku będą przeciw, chcieli więc zmniejszyć skalę ich demonstracji.
W kole poselskim Znak ciągle zadawano sobie pytania o granice kompromisu – kiedy warto zademonstrować dobrą wolę w stosunkach z partią, kiedy zaś głosowanie „za” czyni z nich bezwolne „maszynki do głosowania”. Stefan Kisielewski, najbardziej rozczarowany próbami kompromisu, otwarcie wzywał do bardziej stanowczej opozycji. W kwietniu 1963 roku postulował wręcz, by „przemawiać w sejmie demagogicznie, bo tylko takie przemówienia się liczą”.

Nieustępliwość prymasa

Posłowie Znaku nie mieli łatwego życia również z kardynałem Stefanem Wyszyńskim. Próbując łagodzić konflikt partii z Kościołem i godzić obie strony, namawiali prymasa do mniej radykalnych wystąpień oraz bardziej ugodowej polityki. Wywoływało to jednak tylko jego irytację. Wyszyński oceniał komunistyczną rzeczywistość jako zagrożenie i nie bardzo wyobrażał sobie jakikolwiek dialog oraz przekraczanie w związku z nią „kredowych kół”. Gdy 17 stycznia 1963 roku posłowie Znaku spotkali się z prymasem i próbowali go namówić do jakiegoś przyjaznego wobec władz gestu, zwierzchnik polskiego Kościoła pozostał nieugięty.
W relacjach znakowców z Wyszyńskim odezwało się wówczas echo zawziętych dyskusji na temat patriotyzmu, wywołanych Siedmioma polskimi grzechami głównymi pułkownika Załuskiego. Włączył się w nie Stanisław Stomma, publikując w stulecie powstania styczniowego w „Tygodniku Powszechnym” artykuł Z kurzem krwi bratniej. Poddał w nim gruntownej krytyce decyzję o powstaniu, opowiadając się przeciw patriotycznym i kosztownym uniesieniom. „Trudno na ogół apoteozować decyzję walki, jeśli nie ma żadnych szans zwycięstwa, jeśli nie ma, nawet minimalnej, możliwości sukcesu” – pisał. I przekonywał, że „jakaś sformułowana argumentacja rozumowa za powstaniem jest nadzwyczaj uboga”. Tekst ten wywołał głęboki sprzeciw prymasa Wyszyńskiego, który polemice z nim poświęcił całe kazanie. Dowodził, że powstanie miało uzasadnienie i było ziarnem, z którego wyrósł współczesny naród polski.
Innym źródłem napięć był odmienny stosunek katolików i hierarchów do trwającego od jesieni 1962 roku II Soboru Watykańskiego. Pierwsza połowa lat 60. XX wieku – za sprawą pontyfikatu Jana XXIII , który rozpoczął dialog ze współczesnym światem – była czasem, kiedy katolicy otwarcie poczuli wiatr w żaglach. Był to jednocześnie jeden z gorętszych momentów zimnej wojny – w 1961 roku stanął mur berliński, na jesieni 1962 roku doszło do kryzysu kubańskiego, a wojna między Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim wisiała na włosku. Rozwój techniki rodził widmo wojny, podczas której nikt i nigdzie na świecie nie mógłby czuć się bezpiecznie.
W tym właśnie momencie, w kwietniu 1963 roku, Jan XXIII ogłosił encyklikę Pacem in terris, w której apelował o pokój i przypominał, że rozwój techniki nie powinien służyć dziełu zniszczenia. Papież jasno określał też tak prawa przysługujące człowiekowi (do godnego życia, praktyk religijnych, godnej pracy, zrzeszania się i działalności publicznej), jak i jego obowiązki – określające miejsce człowieka we współczesnym społeczeństwie.
Personaliści przyjęli encyklikę Jana XXIII z entuzjazmem. W eseju Rekolekcje z papieżem Janem opublikowanym w 1973 roku, w 10. rocznicę śmierci Angelo Roncallego, Mazowiecki pisał:


Rewolucji Jana XXIII nie można pojmować jako tylko przystosowanie Kościoła do nowoczesnego świata. Jan XXIII umiał dostrzec, iż nie tylko i nie przede wszystkim zło jest tego rozwoju składnikiem. Przesunął więc zwrotnicę. To czyniło myśl chrześcijańską odważną, a działanie bardziej zespolone z niepokojami i problemami dzisiejszego czasu. Chrześcijaństwo ożyło: stało się świeższe w sobie i wiarygodniejsze na zewnątrz.

W Polsce środowiska szeroko rozumianego Znaku przyjęły Sobór Watykański II z entuzjazmem – inaczej niż polscy biskupi, którzy podchodzili do niego z ostrożnym sceptycyzmem. Mazowiecki uważał, że Kluby Inteligencji Katolickiej powinny wziąć udział w soborowej reformie polskiego katolicyzmu.
Zaangażowanie katolickiej inteligencji w życie Kościoła i społeczeństwa powinno być spontaniczne i odbywać się na zasadzie świeckiej, nie zaś klerykalnej, choć w łączności z hierarchią kościelną. Sprzeciwiał się więc uzgadnianiu wszystkich posunięć z biskupami. Inteligencja katolicka powinna mieć autonomię i pracować na własną odpowiedzialność, kierując się swym sensus catholicus.
Postulat, by przekraczać „kredowe koła”, Mazowiecki rozumiał więc nie tylko jako dialog z marksistami na tematy polityczne i gospodarcze, ale szerzej – jako dialog katolicyzmu z głębszymi przemianami kulturowymi i obyczajowymi. Zupełną nowością – jak na tamte czasy i katolicki charakter pisma – było na przykład śmiałe podejście „Więzi” do seksu. W jej sierpniowym numerze z 1962 roku redakcja zamieściła spory blok tekstów poświęconych seksualności.
– To była inicjatywa Andrzeja Wielowieyskiego i Jacka Wejrocha. Nie miałem oporów przeciw tematowi, trzeba było o tym mówić – wspominał Mazowiecki.
W numerze, obok cytatu z Kamasutry, znalazły się pytania o oziębłość czy kwestie zaspokajania potrzeb partnerki. W anonimowym wywiadzie – podpisanym tylko inicjałami – jeden z seksuologów ubolewał nad niedostatecznym rozpowszechnieniem antykoncepcji i niewielką wiedzą Polaków na jej temat. Co więcej, choć z trudem zaliczał homoseksualizm do nieodbiegających od normy zachowań seksualnych, to podkreślał, że seks nie musi służyć tylko prokreacji, a jego formy mogą być różnorodne – nawet jeśli nie są „ogólnie uznane w społeczeństwie”. „Jeżeli forma taka jest stosowana za obopólną zgodą dwojga partnerów, których łączy związek uczuciowy, to wydaje się, że właśnie porozumienie między nimi w tej dziedzinie ma znaczenie decydujące i istotne” – mówił rozmówca „Więzi”.
W świecie rewolucja seksualna dopiero raczkowała, więc publikowanie tego typu stwierdzeń – nawet obudowanych tekstami o odpowiedzialnej miłości – przez ludzi uznających się za katolików dowodziło sporej śmiałości Mazowieckiego. Ale też redaktor naczelny „Więzi” stawiał na zderzanie poglądów – stąd tak częste w publicystyce pisma podkreślanie potrzeby dialogu. Dla Mazowieckiego dialog był metodą współżycia – wierzył, że dyskusja, w której konfrontują się różne światopoglądy, służy wypracowaniu
lepszych rozwiązań.

 
Wesprzyj nas