Dramatyczna historia ukochanego syna Danielle Steel i ich wspólnych zmagań z jego chorobą.


Nick swoim urokiem i energią potrafił zjednać sobie każdego. Od dzieciństwa jednak zmagał się z ciężką i niebezpieczną chorobą: psychozą maniakalno-depresyjną.

Wsparciem w udręce była dla Nicka niestrudzona, kochająca matka, która szukała wszelkich sposobów, by mu pomóc. Mimo jej ciągłych wysiłków dopiero po latach Nick otrzymał właściwą opiekę specjalistów. Wówczas jednak choroba była już dla niego zbyt wielkim ciężarem.

Światło moich oczu to historia wielkiej miłości matki i syna oraz ich wspólnego zmagania z chorobą, które okazało się walką o życie.

Danielle Steel, właśc. Danielle Fernande Dominique Schuelein-Steel (ur. 14 sierpnia 1947 w San Francisco w Kalifornii) – powieściopisarka amerykańska, popularna autorka blisko stu książek z gatunku literatury dla kobiet, sprzedanych w ponad 800 milionów egzemplarzy. Ponad 20 z nich doczekała się także adaptacji filmowych i telewizyjnych, a dwie z nich były nominowane do Złotych Globów.

Danielle Steel
Światło moich oczu
Tłumaczenie: Krzysztof Skonieczny
Wydawnictwo Znak
Premiera: 16 lutego 2015

Prolog

Niełatwo będzie napisać tę książkę, jest jednak wiele rzeczy, które należy powiedzieć – moimi własnymi słowami i słowami mojego syna. I choć być może trudno ją napisać, warto to zrobić, jeśli tylko ona komuś pomoże.
Niezależnie od tego, ile stron ma się do dyspozycji, trudno jest zawrzeć w jednej książce całą istotę ludzką, bardzo wyjątkową istotę, duszę, uśmiech, chłopca, wyjątkowy talent, wielkie serce, dziecko, mężczyznę. A jednak muszę spróbować – dla niego, dla siebie, dla was. I mieć nadzieję, że pisząc, zrozumiem, kim był i co znaczył dla wszystkich, którzy go znali.
To historia wyjątkowego chłopca o błyskotliwym umyśle, złotym sercu i udręczonej duszy. To historia choroby, walki o życie i wyścigu ze śmiercią. Opisuję ją niedługo po tym, jak się wydarzyła.
Nick odszedł niedawno. Wciąż boli mnie serce. Dni wydają się nie mieć końca. Wciąż płaczę, kiedy słyszę jego imię. Kiedy wchodzę do jego pokoju, wciąż czuję jego zapach. Jego słowa wciąż wybrzmiewają w moich uszach. Kilka dni, kilka tygodni temu jeszcze żył… minęło tak niewiele czasu, a jednak odszedł.
Wciąż nie mogę tego pojąć ani zrozumieć. A tym bardziej zaakceptować. Patrzę na jego zdjęcia i nie mogę sobie wyobrazić, że całe jego życie, cała jego energia i miłość zniknęły. Ta uśmiechnięta, piękna twarz, ten olśniewający uśmiech, to serce, które znałam lepiej niż swoje własne, najlepszy przyjaciel, którym się dla mnie stał – jak to wszystko mogło naprawdę zniknąć? Czy przetrwało tylko w pamięci? Wciąż jeszcze nie potrafię tego zrozumieć,a czasem także znieść. Jak do tego doszło? Jak mogliśmy go stracić? Jak to możliwe, że choć staraliśmy się tak bardzo, tak bardzo się o niego troszczyliśmy i tak niezmiernie go kochaliśmy, i tak go straciliśmy? Jeśli miłość wystarczyłaby, żeby odsunąć od niego śmierć, dożyłby trzystu lat. Ale niekiedy nawet kochanie całym sercem, duszą, umysłem i wolą nie wystarcza. Niestety tak było w przypadku Nicka.
Gdybym miała trzy życzenia, po pierwsze chciałabym, żeby nigdy nie zapadł na chorobę psychiczną, po drugie oczywiście, żeby wciąż jeszcze żył, a po trzecie, żeby ktoś mnie ostrzegł, że jego choroba – psychoza maniakalno-depresyjna – może go zabić. Być może ktoś to zrobił. Być może powiedziano mi o tym w jakiś subtelny sposób. Być może dało się to wywnioskować z czyichś słów, ale nie chciałam tego zrobić. A jednak słuchałam uważnie wszystkiego, co mówiono mi przez te wszystkie lata, zwracałam uwagę na każdy niuans i zważałam na wszystkie ostrzeżenia w miarę mojej wiedzy i umiejętności. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek mi powiedział o tym niebezpieczeństwie.
Na pewno nie wprost. A była to informacja, której bardzo potrzebowałam. Nie jestem pewna, czy zrobilibyśmy cokolwiek inaczej, ale przynajmniej wiedziałabym – zostałabym ostrzeżona przed najczarniejszym scenariuszem.
Jego choroba była równie śmiertelna, co rak. Żałuję, że o tym nie wiedziałam, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielkie było ryzyko. Być może w takim przypadku byłabym lepiej przygotowana na to, co nastąpiło. Nie jestem pewna, czy społeczeństwo rozumie, że choroba afektywna dwubiegunowa, czyli psychoza maniakalno-depresyjna lub, jak jest popularnie nazywana, depresja maniakalna, może być śmiertelna. Nie w każdym przypadku prowadzi do śmierci, ale zdarza się to o wiele za często.
Ponoć samobójstwo i wypadki to najczęstsze przyczyny śmierci wśród chorych na depresję maniakalną. Nie są rzadkie. Gdyby mi powiedziano, że ma raka ważnego narządu, z całą pewnością wiedziałabym, jak wielkie jest ryzyko. Mogłabym zrozumieć, jak krótkie może okazać się życie Nicka, jak tragiczne mogą być skutki choroby. Jestem pewna, że walczyłabym równie zaciekle, równie długo i z równą inwencją, ale byłabym lepiej przygotowana na to, co nastąpi. Być może porażka nie byłaby tak przerażająca czy zaskakująca, ale z pewnością byłaby równie bolesna.
Celem tej książki jest oddanie hołdu Nickowi i temu, co osiągnął w swoim krótkim życiu. Był wyjątkowym człowiekiem, pełnym radości i mądrości, zdolnym do niesamowicie głębokich i wnikliwych spostrzeżeń na temat siebie i innych. Stawiał czoła życiu z odwagą, rozmachem, pasją i humorem. Robił wszystko bardziej, lepiej i mocniej. Kochał z całych sił i jeszcze więcej, dużo się śmiał i sprawiał, że my się śmialiśmy, płakaliśmy i tak bardzo próbowaliśmy go ratować. Robił wrażenie na wszystkich, których spotykał. Każdy, kto go poznał, nie mógł pozostać wobec niego obojętny. Sprawiał, że troszczyliśmy się o niego i chcieliśmy być tak wielcy jak on. Był naprawdę wielki. Największy.
Napisałam tę książkę po to, by go uhonorować i wspomnieć. Zrobiłam to z jeszcze jednego powodu. Chcę podzielić się tą historią, bólem, odwagą, miłością i wszystkim tym, czego nauczyły mnie te przeżycia. Chcę, żeby życie Nicka było nie tylko czułym wspomnieniem dla nas, ale i darem dla innych. Jest wiele rzeczy, których można się nauczyć z opowieści o nim, nie tylko o pojedynczym życiu, ale i o chorobie, która dotyka dwa do trzech milionów Amerykanów, z czego, jak się sądzi, umiera jedna trzecia, a być może nawet dwie trzecie. To przerażające statystyki. Możliwe, że liczba zgonów jest niedoszacowana, ponieważ często za przyczynę śmierci uznaje się coś innego, na przykład „nieumyślne przedawkowanie”, a nie samobójstwo – o takiej czy innej decyzji koronera decyduje rzeczywista ilość przyjętych trujących substancji, a nie oczywisty motyw.
To kwestia sporna, czy tych, którzy zginęli, dało się uratować, albo czy da się uratować tych, którzy zginą. Ale co z tymi, którzy będą żyli, którzy żyli i którzy wciąż żyją? Jak im pomóc? Co możemy zrobić? Niestety, nikt nie dysponuje magicznym rozwiązaniem tego problemu – z pewnością nie ja. Jest wiele różnych możliwości, różnych rozwiązań i sposobów radzenia sobie z taką sytuacją. Przede wszystkim jednak należy dostrzec problem. Należy zrozumieć, z czym ma się do czynienia, i przyjąć do wiadomości, że tego rodzaju choroba to nie odpowiednik bólu brzucha, a raka wątroby. Należy wiedzieć, że ma się do czynienia z poważnym, niebezpiecznym i potencjalnie śmiertelnym zagrożeniem.
Gdzieś tam, w mieszkaniach, domach, szpitalach, w normalnych miejscach pracy i życia, a nie tylko na oddziałach psychiatrycznych, są ludzie, którzy toczą wewnątrz siebie ogromną walkę. Obok nich zaś znajdują się ci, którzy ich znają i kochają. Chciałabym wyciągnąć do nich dłoń, ofiarować im nadzieję i opowiedzieć o rzeczywistości, w której przychodzi nam żyć. Chcę coś zmienić. Mam nadzieję, że ktoś będzie mógł wykorzystać to, czego się nauczyliśmy, i uratować dzięki temu czyjeś życie. Może uda mu się zmienić coś w świecie, nawet jeśli mnie się to nie udało. Jeśli to prawda, że jedna trzecia osób cierpiących na psychozę maniakalno-depresyjną umiera z powodu tej choroby i związanych z nią problemów, to znaczy, że dwie trzecie przeżyje.
Dwóm trzecim da się pomóc i sprawić, że będą prowadziły użyteczne życie. Jeśli to możliwe, chciałabym, żeby historia życia Nicka im pomogła, posłużyła im – być może nauczą się czegoś dzięki naszym błędom i naszym sukcesom.
Najważniejsze lekcje, jakie otrzymałam, dotyczyły odwagi, miłości, energii, pomysłowości i wytrwałości. Nigdy się nie poddawaliśmy, nie odwracaliśmy się od niego, nie zwracaliśmy przeciwko niemu, nigdy go nie opuściliśmy, dopóki on nas nie opuścił, ponieważ nie mógł już dłużej walczyć. Nie tylko reanimowaliśmy go, kiedy próbował popełnić samobójstwo, ale próbowaliśmy też utrzymać jego duszę przy życiu na każdy znany nam sposób, aby mógł walczyć razem z nami. Prawdziwym zwycięstwem dla niego i dla nas było to, że udało nam się nadać jego życiu jakość, której w innym przypadku być może by nie miał. Mógł robić karierę w dziedzinie, którą kochał, w muzyce. Udało mu się osiągnąć rzeczy, które rzadko osiągają ludzie dwukrotnie starsi od niego albo żyjący znacznie dłużej niż on. Znał radość i ekscytację towarzyszące sukcesowi, a także, lepiej niż większość ludzi, znał cenę, którą przychodzi za niego zapłacić. Miał przyjaciół, życie, rodzinę i karierę. Dobrze się bawił, przeżywał radości i smutki. Ostatnie kilka lat swojego życia przeżył z zaskakującym wdziękiem, pomimo trudności, z którymi się urodził.
Byliśmy niewiarygodnie dumni z niego jako mężczyzny, muzyka i człowieka. Był utalentowanym, błyskotliwym młodzieńcem dotkniętym chorobą. Ale choroba nie przeszkodziła mu w tym, by był, kim był, ani nam w kochaniu go takim, jaki był. Z perspektywy czasu myślę, że to jeden z najlepszych podarunków, jakie mu daliśmy. Akceptacja tego, kim był, i bezwarunkowa miłość. Nigdy nie patrzyliśmy na niego wyłącznie przez pryzmat choroby.
Nie da się zaprzeczyć, że kochanie człowieka dotkniętego chorobą dwubiegunową to niezmiernie trudne zadanie. Są chwile, kiedy chce ci się krzyczeć, dni, kiedy myślisz, że już nie dasz rady, tygodnie, kiedy wiesz, że nie zmieniłeś niczego na lepsze i tylko ci się wydaje, że to zrobiłeś, momenty, kiedy chcesz się odwrócić od wszystkiego plecami. To problem chorego, nie twój, a jednak staje się twój, kiedy kochasz tę osobę. Nie masz wyboru. Musisz przy niej trwać. Jesteś w tej samej pułapce co pacjent. I od czasu do czasu będziesz nienawidzić tej pułapki, nienawidzić tego, co robi z twoim życiem, twoimi dniami, twoim własnym zdrowiem psychicznym. Ale czy jej nienawidzisz, czy nie, tkwisz w niej i musisz za wszelką cenę szukać najlepszego sposobu, by sobie poradzić.
Mogę tylko opowiedzieć, co zrobiliśmy, czego próbowaliśmy, co zadziałało, i co zawiodło. Można się dzięki temu dowiedzieć, co próbowaliśmy osiągnąć i jak odnaleźć lepsze ścieżki, które okażą się odpowiednie w sytuacji innego pacjenta. Próbowaliśmy wielu rzeczy i przez pewien czas działaliśmy na wyczucie. Nie ma tu regulaminów, podręczników, instrukcji obsługi ani norm. Trzeba po prostu po omacku rozpoznawać drogę i starać się z całych sił. Nie da się zrobić więcej. I jeśli ma się dużo szczęścia, te działania przyniosą skutek. Jeśli się go nie ma – wtedy trzeba spróbować czegoś innego. Próbuje się wszystkiego, czegokolwiek, czego tylko można, aż do samego końca, a wtedy zostaje tylko wiedza, jak wielką stoczyliśmy walkę. Nick o tym wiedział, jak bardzo się dla niego staraliśmy. Bardzo się z tego powodu nawzajem szanowaliśmy.
Niewiarygodnie się kochaliśmy, ponieważ przeszliśmy razem tak dużo i tak bardzo się o siebie troszczyliśmy. W rzeczywistości byliśmy do siebie bardzo podobni – znacznie bardziej, niż uświadamialiśmy sobie to przez wiele lat. Powiedział mi to pod koniec. Sprawiał, że się śmiałam. Sprawiał, że się uśmiechałam. Był nie tylko moim synem, ale i najlepszym przyjacielem. I piszę tę książkę dla niego, żeby uczcić jego pamięć i żeby pomóc tym, którzy powinni wiedzieć, czego się nauczyliśmy, co zrobiliśmy, co powinniśmy byli zrobić i czego nie powinniśmy byli robić. I jeśli to komuś pomoże, to warto przeżyć to wszystko na nowo, podzielić się z wami jego radością i jego cierpieniami. Nie robię tego po to, by wystawić na widok publiczny jego albo siebie, ale żeby pomóc innym.
Czy zrobiłabym to wszystko jeszcze raz? Tak. Bez wahania.
Nie oddałabym tych dziewiętnastu lat za nic w świecie. Nie oddałabym bólu, cierpienia i czystej frustracji ani pojawiającego się niekiedy przygnębienia, ponieważ towarzyszyło im tyle radości i szczęścia. W moim życiu nie było niczego przyjemniejszego niż wiedza, że Nickowi dobrze się powodzi. Nie przegapiłabym ani jednej spędzonej z nim chwili. Nauczył mnie więcej o miłości, szczęściu, odwadze, umiłowaniu życia i cudownej ekstrawagancji niż ktokolwiek inny. Obdarował mnie miłością, współczuciem, zrozumieniem, akceptacją, tolerancją i cierpliwością, którym zawsze towarzyszył płynący z samego serca śmiech. A teraz ja dzielę się tymi darami z wami.
Miłość jest po to, by się nią dzielić, a ból po to, by go łagodzić.
Jeśli mogę podzielić wasz ból i złagodzić go miłością, którą Nick dzielił z nami wszystkimi, to jego życie stanie się kolejnym podarunkiem, tym razem nie dla mnie i jego rodziny, ale dla was.
To Nick sprawił, że wszystkie te poświęcenia i trudy były coś warte. Zrobił to dla nas i dla siebie, a my dla niego. Od początku do końca tańczyliśmy taniec miłości. Jego życie warto było przeżyć pomimo obciążeń i wyzwań. Myślę, że zgodziłby się z tym stwierdzeniem. I nie mam co do tego wątpliwości. Niczego nie żałuję, niezależnie od tego, jak było trudno. Nie oddałabym za nic nawet sekundy spędzonej z nim. A to, co wydarzyło się na końcu, było jego przeznaczeniem. Jak mówi pieśń: „Przeznaczenie… zatańcz ze mną, przeznaczenie”. I jakże słodka była to muzyka.
Jej brzmienie będzie żyć na zawsze, podobnie jak Nick i nasza miłość do niego.
Był bezcennym podarunkiem. Nauczył mnie wszystkiego, co warto wiedzieć o życiu i miłości. Niech Bóg go błogosławi i zatrzyma u siebie, i uśmiecha się z nim, dopóki znów się nie spotkamy.
I niech Bóg sprawi, że będziecie bezpieczni w waszej własnej podróży.

d.s.

 
Wesprzyj nas