Najśmielszy ze współczesnych pisarzy fantastyki, Greg Egan, stworzył kwantowy nowy wspaniały świat, doskonałą opowieść o czasach, w których nie tylko ludzkie życie, lecz również sama cielesna rzeczywistość jest już tylko wspomnieniem…


Jest trzydziesty wiek. „Świat” przerodził się w szeroką sieć sond, satelitów i serwerów, łączących cały Układ Słoneczny w jedno środowisko. Ludzkość również się przekształciła.

Większość ludzi wybrała nieśmiertelność, stała się świadomym oprogramowaniem zamieszkującym rozmaite polis. Inni wybrali wymienne ciała robotów, pragnąc zachować kontakt ze światem fizycznym. Nieliczni uparcie trzymają się ciała, wiodąc anachroniczną egzystencję w błocie i dżunglach Ziemi.

Jest też Sierota, bezpłciowe, cyfrowe stworzenie wyhodowane z ziarna umysłu.

Gdy na cielesnych ludzi spada nieoczekiwana katastrofa, mieszkańcy polis uświadamiają sobie, że im również mogą zagrozić dziwaczne astrofizyczne procesy z pozoru łamiące fundamentalne prawa natury. Sierota z garstką uchodźców wyruszają na poszukiwania wiedzy, która ocali wszystkich. Ta droga zaprowadzi ich do wyższych wymiarów, położonych poza makrokosmosem…

Greg Egan (ur. 20 sierpnia 1961 w Perth) – australijski programista i pisarz science fiction. Tworzy tzw. hard science fiction. Jego książki poruszają tematy takie jak matematyka, czy ontologia kwantowa, a także natura świadomości, genetyka, symulacja rzeczywistości, transfer umysłu, ludzka seksualność i sztuczna inteligencja. Jest zdobywcą nagrody Hugo oraz nagrody Campbella.

Greg Egan
Diaspora
Przekład Michał Jakuszewski
Seria: Uczta Wyobraźni
Wydawnictwo MAG
Premiera 4 lutego 2015

Psychogeneza sieroty

Polis Konishi, Ziemia,

23 387 025 000 000 SCzK
15 maja 2975, 11:03:17,154 CzU

Konceptuarium było nieświadomym oprogramowaniem, starym jak samo polis Konishi. Jego podstawowe zadanie polegało na umożliwieniu obywatelom polis generowania potomstwa: dzieci jednego rodzica albo dwóch czy dwudziestu, stworzonych częściowo na ich podobieństwo, w innej części zgodnie z ich życzeniami, a w jeszcze innej losowo. Czasem jednak, mniej więcej raz na teratau, konceptuarium dawało początek obywatelowi niemającemu rodziców.

***

Każdy urodzony w Konishi obywatel wyrastał z ziarna umysłu, serii kodów instrukcji przypominających cyfrowy genom. Pierwsze ziarna umysłu przeniesiono z DNA przed dziewięcioma stuleciami, gdy założyciele polis stworzyli język formowania, mający kopiować w postaci cyfrowej zasadnicze procesy neuroembriologiczne. Podobna translacja musiała być jednak niedoskonała, pomijać biochemiczne szczegóły celem osiągnięcia szeroko pojętej równoważności funkcji. Nie było możliwości zachowania pełnej różnorodności genomu cielesnych. Ponieważ punktem wyjścia była zmniejszona pula cech, a dawne mapy oparte na DNA stały się przestarzałe, konceptuarium musiało się skupić na mapowaniu konsekwencji nowych wariacji. Odrzucenie wszelkich zmian mogłoby prowadzić do stagnacji, natomiast nieroztropne ich wprowadzanie narażałoby wszystkie dzieci na szaleństwo.

Konishijskie ziarno umysłu dzieliło się na miliard pól: krótkich, sześciobitowych segmentów, z których każdy zawierał nieskomplikowany kod instrukcji. Kilkadziesiąt takich segmentów składało się na formery – proste podprogramy używane podczas psychogenezy. Wpływ nieprzetestowanych dotąd mutacji na piętnaście milionów współdziałających ze sobą formerów trudno było przewidzieć z góry. W większości przypadków jedyną pewną metodą było wykonanie wszystkich obliczeń, których dokonałoby przekształcone ziarno… co niczym się nie różniło od jego ożywienia i stworzenia umysłu bez jakichkolwiek przewidywań. Zgromadzona przez konceptuarium wiedza była zbiorem wyposażonych w adnotacje map konishijskiego ziarna umysłu. Najbardziej zaawansowane z nich były skomplikowanymi, wielowymiarowymi strukturami, o całe rzędy wielkości przerastającymi złożonością samo ziarno. Istniała też jednak prosta mapa, na której obywatele Konishi mogli śledzić postępy osiągnięte w ciągu stuleci przez konceptuarium. Miliard pól przedstawiono na niej jako równoleżniki, a sześćdziesiąt cztery możliwe kody instrukcji jako południki. Każde ziarno można było uważać za ścieżkę przebiegającą zygzakiem z góry na dół i definiującą kod instrukcji na każdym z pól.

Tam, gdzie było wiadomo, że tylko jeden kod może prowadzić do udanej psychogenezy, wszystkie trasy na mapie wiodły do jednej wyspy albo wąskiego przesmyku, plamy ochry na oceanie błękitu. Pola infrastruktury budowały podstawową architekturę mentalną, wspólną dla wszystkich obywateli, nadając kształt zarówno ogólnej konstrukcji umysłu, jak i najdrobniejszym szczegółom podsystemów o kluczowym znaczeniu.

Na innych obszarach mapy wyobrażono wachlarz możliwości: rozległy kontynent albo archipelag rozproszonych wysp. Pola cech oferowały wybór kodów, a każdy z nich wywierał znany wpływ na szczegóły struktury umysłu – od biegunowych przeciwieństw wrodzonego temperamentu lub estetycznych upodobań, aż po drobne różnice w architekturze ­neuronowej, znaczące mniej niż bruzdy na dłoni cielesnego. Te ostatnie przedstawiano w odcieniach zieleni – ostro skontrastowanych bądź też wręcz nierozróżnialnych, zależnie od samych cech.

Pozostałe pola, na których zmian wprowadzonych do ziarna dotąd nie przetestowano i nie sposób było niczego przewidzieć, uważano za nieokreślone. Każdy wypróbowany kod, znany element środowiska, przedstawiono tam szarą barwą na tle bieli: górski szczyt wystający ponad pokrywę chmur przesłaniającą wszystko na wschód i na zachód od niego. Z oddali nie można było dostrzec szczegółów. To, co kryło się pod chmurami, mógł ujawnić jedynie bezpośredni kontakt.

Gdy konceptuarium tworzyło sierotę, wszystkie pola cech dostępne dla dobroczynnych mutacji wypełniało sprawdzonymi kodami wybranymi losowo, ponieważ nie było rodziców, których mogłoby kopiować czy którym musiałoby się przypodobać. Następnie wybierało tysiąc nieokreślonych pól i traktowało je podobnie, rzucając tysiąc kwantowych kości, by wybrać losową ścieżkę przez terra incognita. Każda sierota była zwiadowcą wysyłanym na nieznane terytorium.
I każda z nich sama była takim terytorium.

***

Konceptuarium ulokowało ziarno nowej sieroty pośrodku pamięci macicy – pojedyncza sekwencja informacji wisząca w próżni zer. Ziarno samo dla siebie nie znaczyło nic, równie dobrze mogłoby być ostatnim urywkiem nadawanej alfabetem Morse’a transmisji, mknącym przez próżnię obok odległej gwiazdy. Macica jednak była wirtualną maszyną mającą wykonywać zawarte w ziarnie instrukcje, kilkanaście dalszych warstw oprogramowania wiodło zaś do samego polis, tworząc migotliwą siatkę przełączników molekularnych. Ciąg bitów, łańcuch biernych danych, nic sam nie zrobi, niczego nie zmieni, ale wewnątrz macicy znaczenie ziarna osiągało pełną harmonię ze wszystkimi niezmiennymi zasadami położonych poniżej poziomów. Niczym karta perforowana włożona do krosna Jacquarda zmieniało się z abstrakcyjnej wiadomości w element maszyny.

Po odczytaniu ziarna przez macicę, jego pierwszy former wypełniał otaczającą przestrzeń prostym wzorcem danych: pojedynczym, nieruchomym numerycznym pakietem falowym, wyrzeźbionym w pustce na podobieństwo miliarda perfekcyjnych szeregów piaskowych wydm. To pozwalało odróżnić każdy punkt od jego sąsiadów położonych wyżej bądź niżej na zboczu, lecz wszystkie grzbiety fal nadal były identyczne, a żadna dolina nie różniła się od innych. Pamięci macicy nadano postać trójwymiarowej przestrzeni, a cyfry zapisane w każdym punkcie implikowały czwarty wymiar. Wydmy były zatem czterowymiarowe.

Następnie dodawano drugą falę, biegnącą pod kątem do pierwszej. Jej amplituda narastała miarowo, każdy kolejny grzbiet był wyższy od poprzedniego. Potem pojawiała się trzecia, czwarta i tak dalej, a każda z nich wzbogacała wzorzec, komplikując i naruszając jego symetrię: definiowała kierunki, wytyczała gradienty i ustanawiała hierarchię skal.

Czterdziesta fala przepływała przez abstrakcyjną topografię, w której nie pozostał już żaden ślad po krystalicznej regularności jej początków. Jej grzbiety i doliny były kręte niczym linie papilarne. Nie każdy punkt stał się unikatowy, ale stworzono strukturę wystarczająco skomplikowaną, by mogła stać się frameworkiem dla wszystkiego, co się wydarzy. Ziarno wydawało polecenia rozsiania setki swych kopii po świeżo skalibrowanym środowisku.

W drugiej iteracji macica odczytywała skopiowane ziarna. Z początku wszystkie dawały identyczne instrukcje, aż wreszcie nadchodziło polecenie przeniesienia każdego z nich na pole otoczone przez szczególny wzorzec danych: sekwencję grzbietów o kształcie charakterystycznym, lecz nie unikatowym. Ponieważ każde ziarno było osadzone na innym terenie, lokalne wersje owego charakterystycznego punktu miały różne położenia i macica zaczynała odczytywać instrukcje z różnych części ziaren. Same ziarna nadal pozostawały identyczne, ale każde z nich wysyłało teraz w otaczającą przestrzeń odmienny zestaw formerów, tworząc fundamenty innego wyspecjalizowanego regionu psychoblasty, embrionalnego umysłu.

To była prastara metoda: niezróżnicowane komórki macierzyste rozwijającego się kwiatu zawierały chemiczne instrukcje nakazujące im zmienić się w płatki albo listki kielicha, pręciki lub słupki; u owadzich poczwarek gradient stężenia pewnych białek uruchamiał odmienne sekwencje aktywności genowej, potrzebne do ukształtowania odwłoku, tułowia albo głowy. Konishijska wersja cyfrowa zachowywała esencję tego procesu – dzieliła przestrzeń na specjalnie oznaczone obszary, a potem pozwalała, by lokalne oznaczenia wpływały na wykonanie dalszych instrukcji, włączały i wyłączały wyspecjalizowane podprogramy, które z kolei powtarzały cały cykl na coraz mniejszą skalę, stopniowo przekształcając pierwsze, grubo ciosane struktury w cuda filigranowej precyzji.

Podczas ósmej iteracji pamięć macicy zawierała sto bilionów kopii ziarna umysłu i nie potrzebowała ich już więcej. Większość nadal rzeźbiła w otaczającym je środowisku nowe szczegóły, ale niektóre dały sobie spokój z formerami i zastąpiły je nadajnikami, krótkimi pętlami instrukcji wysyłającymi strumienie impulsów do prymitywnych sieci tworzących się między ziarnami. Przewodami tych sieci były po prostu najwyższe grzbiety otworzone przez formery, impulsy zaś przypominały maleńkie groty strzał, jeden albo dwa stopnie wyższe od nich. Formery pracowały w czterech wymiarach, same sieci były zatem trójwymiarowe. Gdy macica tchnęła życie w owe konwencjonalne wyobrażenie, impulsy zaczynały mknąć jak biliard małych wagoników kursujących między bilionem stacji jednoszynowej kolejki o dziesięciu tysiącach poziomów.

Niektóre nadajniki wysyłały impulsy z metronomową regularnością, inne zaś tworzyły serie pseudolosowe. Impulsy przemykały przez labirynty stale tworzących się sieci. Niemal każda ścieżka wciąż łączyła się z każdą inną, ponieważ nie podjęto jeszcze decyzji wyeliminowania zbędnych. Nowe formery, obudzone tym całym ruchem, zaczynały demontować nadmiarowe węzły, zachowując tylko te, do których jednocześnie docierała wystarczająca liczba impulsów, i wybierając z niezliczonych możliwości te ścieżki, które mogły działać synchronicznie. W powstającej sieci znajdowały się również ślepe uliczki, ale jeśli ruch na nich był wystarczająco intensywny, inne formery to zauważały i tworzyły przedłużenia. Fakt, że pierwsze strumienie danych nic nie znaczyły, był nieistotny. Dowolny sygnał wystarczał, by pomóc ożywić najprostszą maszynerię myśli.

W wielu polis w ogóle nie hodowano nowych obywateli, tylko po prostu składano ich z gotowych podzespołów. Konishijska metoda zapewniała jednak swoistą pseudobiologiczną solidność i spójność. Systemy rozwijały się jednocześnie, wchodziły w interakcje, zanim się jeszcze uformowały, i samodzielnie rozwiązywały większość potencjalnych problemów wynikających z niedopasowania, nie potrzebując zewnętrznego budowniczego umysłów, który dopasowywałby wszystkie gotowe elementy, by zapobiec ewentualnej niezgodności.

Pomimo całej tej organicznej plastyczności i licznych kompromisów, pola infrastruktury nadal mogły wyznaczać terytoria dla garstki standardowych podsystemów, identycznych u wszystkich obywateli. Dwa z nich były kanałami dla napływających danych – jeden przekazywał gestaltowy obraz, a drugi miał charakter linearny. Te dwa podstawowe tryby, wspólne dla wszystkich konishijskich obywateli, były odległymi ­potomkami wzroku i słuchu. Podczas dwusetnej iteracji sieroty, kanały były już w pełni uformowane, ale struktura wewnętrzna, do której przekazywały dane – sieci klasyfikujące je i umożliwiające ich zrozumienie – wciąż pozostawała nierozwinięta i niewypróbowana.

Polis Konishi kryło się dwieście metrów pod syberyjską tundrą, ale dzięki łączom światłowodowym i satelitarnym miało dostęp do danych ze wszystkich forów Koalicji Polis, sond orbitujących wokół planet i księżyców w całym Układzie Słonecznym, dronów krążących po lasach i oceanach Ziemi, oraz dziesięciu milionów rodzajów sensoriów, obrazowych albo abstrakcyjnych. Pierwszym problemem postrzegania było nauczenie się dokonywania wyboru w tym nadmiarze.

Wewnątrz psychoblasty sieroty, na wpół uformowany nawigator podłączony do sterów kanałów wejścia zaczynał wysyłać serię zapytań o informację. W pierwszych kilku tysiącach przypadków jedyną odpowiedzią była monotonna seria kodów błędu. Zapytania były błędnie sformułowane lub odnosiły się do nieistniejących źródeł danych. W każdą psychoblastę wbudowano jednak skłonność do poszukiwania biblioteki polis (w przeciwnym razie trwałoby to tysiąclecia), nawigator zatem ponawiał próby, aż wreszcie odnajdywał odpowiedni adres i w kanałach uzyskał dane: gestaltowy obraz lwa, któremu towarzyszyła linearna nazwa tego zwierzęcia.

Nawigator bezzwłocznie porzucał metodę prób i błędów, po czym pogrążał się w spazmie powtórzeń, raz po raz przywołując ten sam nieruchomy obraz lwa. Trwało to aż do chwili, gdy nawet najprostsze z embrionalnych dyskryminatorów przestały wreszcie wysyłać kolejne impulsy. Potem wracał do eksperymentowania.
Stopniowo wykształcał się w miarę sensowny kompromis między dwoma rodzajami protociekawości sieroty: dążeniem do nowości oraz poszukiwaniem rekurencyjnych wzorców. Sierota zaczynała przeszukiwać bibliotekę, ucząc się odnajdowania strumieni powiązanych ze sobą informacji – sekwencyjnych obrazów ruchu, a potem również bardziej abstrakcyjnych łańcuchów odnoszących się do siebie danych. Nadal nic nie rozumiała, ale wbudowano w nią dążenie do wzmacniania zachowań zapewniających odpowiednią równowagę między spójnością a zmianą.

Do klasyfikujących sieci sieroty napływały obrazy i dźwięki, symbole oraz równania, pozostawiające po sobie nie drobne szczegóły – postać w kosmicznym skafandrze stojącą na szarobiałej powierzchni na tle czarnego nieba czy spokojną, nagą sylwetkę rozpadającą się pod wpływem szarego roju nanomaszyn – lecz odcisk najprostszych regularności, najpospolitszych skojarzeń. Sieci odkryły okrąg/sferę: w obrazach słońca i planet, w źrenicy i tęczówce, w spadłych na ziemię owocach, w tysiącu różnych dzieł sztuki, artefaktów oraz wykresów. Poznały linearne słowo oznaczające „osobę” i podążyły za nim niepewnie ku regularnościom definiującym gestaltową ikonę „obywatela”, a także ku wspólnym cechom, które wykryły u wielu cielesnych oraz gleisnerowskich robotów.

Podczas pięćsetnej iteracji z kategorii uzyskanych z danych zawartych w bibliotece zrodziła się horda maleńkich podsystemów w klasyfikujących dane sieciach: dziesięć tysięcy pułapek na słowa i obrazy, gotowych w każdej chwili się zatrzasnąć, dziesięć tysięcy rozpoznających wzorce monomanów nieustannie wypatrujących w strumieniu informacji swych wyspecjalizowanych celów.
Między tymi pułapkami wkrótce wykształciły się pierwsze połączenia. Z początku pułapki używały ich tylko do dzielenia się opiniami oraz do prób wpływania na decyzje innych. Jeśli coś uruchomiło pułapkę na obraz lwa, pułapki na linearną nazwę tego zwierzęcia, odgłosy wydawane przez inne lwy, wspólne cechy ich behawioru (wylizywanie lwiątek, pościg za antylopami) uwrażliwiały się błyskawicznie. Niekiedy napływające dane uruchamiały całą serię pułapek, co wzmacniało ich powiązania, jednakże w innych przypadkach niecierpliwe pułapki reagowały przedwcześnie. Rozpoznano obraz lwa i choć nie wykryto jeszcze słowa „lew”, przypisana mu pułapka reaguje, a pułapki na lizanie lwiątek i pościg za antylopami podążają za nią.
Sierota uczy się przewidywać, mieć oczekiwania.

Podczas tysięcznej iteracji połączenia między pułapkami rozwinęły się już w skomplikowaną sieć, w której pojawiły się nowe struktury – symbole, reagujące nie tylko na dane napływające z zewnątrz, lecz również na siebie nawzajem. Pułapka na obraz lwa sama w sobie była jedynie szablonem przykładanym do słowa, by stwierdzić, czy pasuje, a jej werdykt nie miał żadnych implikacji. Symbol tego zwierzęcia mógł pomieścić ich nieograniczoną ilość i można było go uruchomić w każdej chwili, nawet jeśli żaden lew nie był obecny.
Zwykłe rozpoznanie ustąpiło miejsca pierwszym, słabym oznakom zrozumienia.
Pola infrastruktury zbudowały już standardowe kanały wyjścia dla linearnych i gestaltowych danych, ale odpowiedni nawigator – potrzebny, by skierować wysyłane dane pod konkretny adres w Konishi lub poza nim – nie był jeszcze aktywny. Gdy nadeszła dwutysięczna iteracja, symbole zaczęły rywalizować ze sobą o dostęp do kanałów wyjścia. Używały szablonów swych pułapek, by powtarzać dźwięki albo obrazy, które nauczyły się rozpoznawać, i nie miało znaczenia, czy wypowiadają słowo „lew”, „lwiątko” czy „antylopa”, wysyłając je w pustkę, ponieważ kanały wejścia i wyjścia były ze sobą połączone.
Sierota zaczyna słyszeć własne myśli.

Nie całe pandemonium – nie może wypowiedzieć wszystkich słów jednocześnie ani nawet przekazać wszystkich gestaltowych obrazów. Każda scena zawarta w bibliotece wywoływała niezliczone skojarzenia, ale tylko kilka symboli mogło jednocześnie uzyskać dostęp do kształtujących się sieci tworzących język. A choć ptaki krążyły na niebie, trawa się kołysała, a za stadem zwierząt unosiły się w powietrzu tumany pyłu oraz chmury owadów – a także więcej, znacznie więcej – nim cała scena zniknęła, przewagę zyskały następujące symbole:
„Lew ściga antylopę”.

Wówczas zaskoczony nawigator odciął strumień zewnętrznych danych. Linearne słowa przechodziły od kanału do kanału, wyraźnie słyszalne na tle ciszy, a gestaltowe obrazy raz po raz przywoływały obraz pościgu, wyidealizowaną rekonstrukcję pozbawioną wszystkich zapomnianych szczegółów.
Potem wspomnienie wygasło i nawigator ponownie sięgnął ku bibliotece.
Myśli sieroty nigdy jednak nie kurczyły się do pojedynczego, uporządkowanego korowodu. Symbole uruchamiały się w coraz bogatszych i bardziej skomplikowanych kaskadach, ale dodatnie sprzężenie zwrotne ułatwiało skupienie, i umysł wypełniały najpotężniejsze ze zrodzonych w nim myśli. Sierota nauczyła się wyodrębniać jeden albo dwa wątki z trwającego bez końca dialogu tysięcy szeregów symboli. Nauczyła się tworzyć narrację własnych doświadczeń.
Jej życie trwało już prawie pół megatau. Dysponowała słownictwem złożonym z dziesięciu tysięcy wyrazów, posiadała pamięć krótkotrwałą, oczekiwania sięgające kilkanaście tau w przyszłość oraz prosty strumień świadomości. Nadal jednak nie miała pojęcia, że na świecie istnieje coś takiego jak ona.

***

Konceptuarium przy każdej iteracji tworzyło mapę rozwijającego się umysłu, śledząc efekty działania nieokreślonych, randomizowanych pól. Świadomy obserwator mógłby na podstawie tych danych wyobrazić sobie tysiąc delikatnych, połączonych ze sobą fraktali, coś w rodzaju splątanych, pierzastych kryształów wyhodowanych w stanie nieważkości, z których wyrastały coraz cieńsze gałęzie przeszywające macicę – efekt odczytywania kolejnych pól, których wpływ obejmował wciąż nowe pola. Konceptuarium niczego jednak nie wizualizowało. Po prostu przetwarzało dane i wyciągało wnioski.

Jak dotąd żadna z mutacji najwyraźniej nie okazała się szkodliwa. Każda struktura w umyśle sieroty funkcjonowała w przybliżeniu zgodnie z oczekiwaniami, a wymiana informacji z biblioteką oraz inne sprawdzone strumienie informacji nie sugerowały żadnych zagrażających patologii.
Gdyby psychoblasta została uszkodzona, w zasadzie nic nie powstrzymywałoby konceptuarium przed sięgnięciem do wnętrza macicy i naprawieniem wszystkich ułomnych struktur. Konsekwencje byłyby jednak równie nieprzewidywalne, jak skutki ożywienia samego ziarna. Lokalna „chirurgia” powodowała niekiedy niezgodności z resztą psychoblasty, natomiast zmiany wystarczająco szerokie, by zagwarantować sukces, mogły wymazać całą psychoblastę, zastępując ją zestawem elementów będących klonami zdrowych części.

Niemniej, bierność również wiązała się z ryzykiem. Gdy psychoblasta uzyska świadomość, przyzna się jej obywatelstwo i interwencja bez jej zgody stanie się niemożliwa. Nie było to przy tym kwestią normalnego zwyczaju albo prawa. Tę zasadę wbudowano w najgłębsze poziomy polis. Obywatel pogrążający się w szaleństwie mógł przez całe teratau cierpieć dezorientację i ból, ponieważ jego umysł był zbyt uszkodzony, by autoryzować pomoc czy nawet wybrać wymazanie. Taka była cena autonomii: niezbywalne prawo do obłędu i cierpienia, nieodłączne od prawa do samotności i spokoju.

Dlatego obywatele Konishi zaprogramowali konceptuarium tak, by w razie wątpliwości wybierało ostrożność. Cały czas obserwowało z uwagą sierotę, gotowe zakończyć psychogenezę przy pierwszej oznace dysfunkcji.

 
Wesprzyj nas