Co wpłynęło na niepokojącą twórczość Alfreda Hitchcocka? Z jakimi wewnętrznymi demonami walczyła Marilyn Monroe? Dlaczego w piosenkach Johnny’ego Casha słychać smutek i nostalgię? Odpowiedzi postanowił poszukać Christopher Zara.


Nierzadko artystyczna wena pojawia się w trudnych życiowych momentach, a traumatyczne wspomnienia wpływają na późniejszą twórczość. Christopher Zara zgłębia ciemne zakamarki umysłów największych ikon literatury, kina, malarstwa i muzyki. Okazuje się, że za sztuką, którą cenimy, kryje się wiele koszmarów – problemy w dzieciństwie, toksyczne związki czy eksperymentowanie z narkotykami.

„Artyści udręczeni“ to vademecum dla wszystkich entuzjastów sztuki, wzbogacone ilustracjami Robbiego Lee. Opisane tu indywidualności tworzą wielką mozaikę talentu i cierpienia, a lektura przypomina wejście do galerii sztuki w towarzystwie psychoterapeuty, który podpowiada, jakie demony stały za każdym płótnem, kliszą i partyturą.

W pierwszej części autor przybliża różne przypadki traum i problemów wielkich twórców: surowe dzieciństwo Michaela Jacksona, bolesne dojrzewanie Marlona Brando, nieodwzajemnioną miłość Jane Austen, brak kontroli nad życiem Madonny, toksyczne małżeństwo Tiny Turner, zaburzenia psychiczne Mozarta czy uzależnienie Heatha Ledgera od narkotyków.
Nie zabrakło również tragicznych historii legendarnej Marylin Monroe oraz Kurta Cobaina, ikony muzyki grunge’owej.

Drugą część książki stanowi kalendarium, określone przez autora jako: „krótka i celowo chaotyczna historia bólu, cierpienia i triumfu artystycznego“. To zbiór najważniejszych wydarzeń od czasów przed naszą erą, przez średniowiecze, aż do współczesności.

Christopher Zara zawarł tam m.in. długoletnią pracę da Vinci nad „Mona Lisą”, falę samobójstw po powstaniu „Cierpień młodego Wertera” Goethego, bunt Jamesa Deana czy tragiczną śmierć Johna Lennona.

Christopher Zara – pisarz, krytyk i dziennikarz. Od ponad dziesięciu lat zawodowo zajmuje się sztuką i kulturą. Jest redaktorem prowadzącym magazynu „Show Business”, branżowego czasopisma poświęconego sztukom scenicznym.
Robbie Lee – artysta i wykładowca sztuk wizualnych. Specjalizuje się w robotach, ludziach i niebie. Ilustruje książki i wykonuje projekty dla różnych firm, w tym producentów koszulek.

Koszmary przeszłości największych artystów
Przez udrękę po sukces

Christopher Zara
Artyści udręczeni. Od Picassa przez Monroe i Warhola po Winehouse – wstydliwe tajemnice najbardziej twórczych umysłów wszech czasów
Ilustracje: Robbie Lee
Przekład Jakub Bartoszewicz
Wydawnictwo Burda Książki
Premiera 18 lutego 2015


Str. 116-117

Walt Disney

Nazwisko Disneya stało się synonimem wysokiej jakości kreskówek dla całej rodziny, wakacyjnej zabawy w parkach rozrywki i podstępnej homogenizacji wszystkich pozostałych dziedzin przemysłu rozrywkowego. Sam Disney był zaś skromnym rysownikiem ze Środkowego Zachodu, który swoim wielbicielom przypominał, że „wszystko zaczęło się od myszy”. Stworzony przez niego gryzoń należy dziś do najbardziej rozpoznawalnych symboli na całym świecie, podobnie jak krucyfiks, Budda czy syrenka z logo sieci Starbucks. Fanów Disneya zaskoczyć może jednak fakt, że Miki nie narodził się z życzliwości i ciepła, a z gniewu i pogardy.

Około 1927 roku, jeszcze przed stworzeniem najsłynniejszej myszy świata, Walt Disney znany był jako jeden ze współautorów kreskówki o Króliku Oswaldzie, którego postać stworzył we współpracy z Ubem Iwerksem. W obliczu rosnącej popularności Oswalda młody rysownik postanowił poprosić szefa o podwyżkę. Rzeczony szef, producent Charles B. Mintz, oznajmił Disneyowi, że w związku z rosnącymi kosztami stałymi płaconymi przez wytwórnię, nie dość, że nie dostanie podwyżki, to jego pensja zostanie obcięta. Kiedy skonsternowany Walt stwierdził, że nie może przystać na takie warunki, Mintz zwolnił go, po czym skaptował cały jego zespół, z wyjątkiem Iwerksa, który pozostał lojalny wobec Disneya. Walt stracił prawa do postaci Królika Oswalda, która pozostała własnością niezbyt dochodowej, raczkującej wówczas wytwórni zwanej Universal Studios. Zdrada wstrząsnęła Disneyem, utrata ulubionego animowanego bohatera doprowadziła go zaś do białej gorączki.

Jako młody twórca, tyleż uparty co naiwny, Walt nie mógł uwierzyć, z jaką łatwością jego współpracownicy odwrócili się od niego i zostawili go z niczym. Disney poprzysiągł jednak, że jeszcze się odkuje, i w niedługim czasie zaczął pracować z Iwerksem nad nową postacią, animowaną myszą wzorowaną poniekąd na prawdziwym gryzoniu, którego Walt dokarmiał czasami w swoim studio w Kansas City. Tak narodziła się Myszka Miki, postać, która w listopadzie 1928 roku, po premierze kreskówki Parowiec Willie, trzeciego filmu, w jakim się pojawiła, stała się sensacją na skalę krajową. Stało się tak po części dlatego, że był to pierwszy w historii dźwiękowy film animowany.

Str. 219-222

Marilyn Monroe

Marilyn Monroe, podobnie jak wiele innych osobowości show-biznesu, dotarła w swojej karierze do tego krytycznego punktu, kiedy przedwczesna śmierć wydaje się najwłaściwszym posunięciem zawodowym. Trudno więc o lepszy archetyp Marilyn, jak jej woskowa figura u Madame Tussauds, to już nie osoba, to idea z definicji niezniszczalna i ponadczasowa.

Nie znaczy to jednak, że analiza jej życia jako artystki udręczonej to sprawa prosta. Całe jej życie toczyło się pod tak ścisłą obserwacją mediów i całego świata, że poskładanie spójnego obrazu jej osobistych demonów jest równie prawdopodobne, co rozwiązanie konfliktu palestyńskiego za pomocą rzutu monetą. Od czasu jej śmierci pięćdziesiąt lat temu niezliczone rzesze ekspertów wszelkiej maści raz po raz analizowały jej życiorys, upierając się, że Monroe to albo znacznie więcej niż tylko bogini srebrnego ekranu, albo tragiczna ofiara własnej popularności albo typowe zodiakalne Bliźnięta, albo buzia na pamiątkowym kubku. Norman Mailer nazwał ją kiedyś romansem z Ameryką, ale chyba więcej racji miała Gloria Steinem, która powiedziała o niej: „to przerażone dziecko przeszłości”. Wystarczy ledwie dotknąć tej przeszłości, by przekonać się, że tak ukształtowana osobowość musiała łaknąć uwagi jak powietrza.

Marilyn nie znała swojego ojca, a jej matką była schizofreniczka z zaburzeniami paranoidalnymi, która większość życia spędziła w zakładach opieki. Babka aktorki zmarła w szpitalu psychiatrycznym. Mała Marilyn w dzieciństwie była przerzucana od jednej rodziny zastępczej do drugiej, nic więc dziwnego, że kiedy tylko skończyła ustawowe szesnaście lat, wyszła za mąż za praktycznie obcego człowieka, byle tylko nie trafić do kolejnego sierocińca. Takie małżeństwo zwyczajnie nie mogło być szczęśliwe. Popchnęło za to dorastającą dziewczynę w świat marzeń o blasku Hollywoodu.

Norma, a potem Marilyn, żyła w ciągłym strachu, że skończy jak jej matka i babka. Zawsze wierzyła, że dni jej umysłowej równowagi są policzone. Zresztą miała ku temu powody. Już jako nastolatka słyszała głosy i uciekała przed wyimaginowanymi prześladowcami. Kiedy jej sława zataczała coraz szersze kręgi, Marilyn starała się jak najbardziej oddzielić od siebie swoje dwie osobowości – małą dziewczynkę dręczoną wizją nadchodzącego szaleństwa i ponętną blond gwiazdę, którą grała przed światem. Za fasadą tlenionej fryzury i seksownie obcisłych ołówkowych spódnic kryła się ponoć niegłupia osoba, która lubiła poezję Keatsa i teorię Freuda, ale próżno by tego szukać na ekranie; na niczym spełzły też starania aktorki, by dostrzeżono w niej nie tylko urodę, ale i talent.

Marilyn mawiała, że jej największym zawodowym pragnieniem było zagrać w sztuce Szekspira, ale nie było jej dane spełnić tego marzenia. Siła wizerunku seksbomby była zbyt wielka, by obsadzić ją w tragicznej roli Ofelii. To zaszufladkowanie z czasem stawało się dla niej coraz większym ciężarem. Pod koniec życia, kiedy osłupiała z wrażenia wielbicielka spytała w zachwycie, czy naprawdę ma przed sobą Marilyn Monroe, ta odpowiedziała z uśmiechem: „Tak mi się wydaje, bo wszyscy tak mówią”.

Rok przed śmiercią Marilyn jej terapeutka, zaniepokojona silnymi skłonnościami samobójczymi swojej pacjentki, doradziła jej pobyt w klinice psychiatrycznej Payne Whitney w Nowym Jorku. Zachęcona wizją „relaksu i odpoczynku” Marilyn nie była jednak zachwycona, kiedy znalazła się w pokoju z obitymi na miękko ścianami. Przerażona zaczęła płakać i krzyczeć, a od walenia pięściami w stalowe drzwi jej dłonie zaczęły krwawić. „Jestem zamknięta z tymi wszystkimi biednymi świrami”, pisała Marilyn w liście do Lee Strasberga i jego żony. „Jestem pewna, że ja też w końcu zwariuję, jeżeli nadal będę tkwić w tym koszmarze”. Dopiero Joe DiMaggio zabrał ją z ośrodka, mimo że już od sześciu lat nie był jej mężem. Jeden telefon od byłej, a Yankee Clipper już siedział w samolocie na Florydę. Wpadł do szpitala, zażądał spotkania z żoną, a potem przeniósł ją do Columbia Presbyterian, gdzie dochodziła do siebie przez następne trzy tygodnie.

Problemy ze zdrowiem nie pozwoliły Marilyn na pracę zawodową aż do następnego roku, kiedy przyjęła rolę we wspomnianym już, nigdy niedokończonym filmie Cukora. Zresztą współpraca na planie nie przebiegała pomyślnie i Cukor, zmęczony ciągłymi problemami z gwiazdą, próbował ją nawet zastąpić inną aktorką. Uznano, że przyczyną śmierci Marilyn było „prawdopodobnie samobójstwo”, ale nie brak też teorii o morderstwie. Jedna z najbardziej rozpowszechnionych obarcza winą nas wszystkich – żarłoczną publikę, która nie mogła zdzierżyć wizji czterdziestoletniej Marilyn.
To dlatego tak trudno nam wyobrazić sobie gwiazdę jako starszą panią. Pogląd, że przedwczesna śmierć Marilyn w jakiś sposób spełniła pragnienie świata, by uczynić z niej nieśmiertelną ikonę, jest jedną z najbardziej niepokojących legend, jakie otaczają jej postać. Co jeszcze bardziej niepokojące, być może nie jest to wcale tak nieprawdopodobne, jak chcielibyśmy myśleć.

 
Wesprzyj nas