Mroczna i nastrojowa powieść Davida Hewsona rozgrywa się w tempie zapierającym dech w piersiach.



David Hewson, znany polskim czytelnikom przede wszystkim jako autor rozgrywającego się w mglistej Kopenhadze Dochodzenia, zdobył sławę dzięki seriom kryminałów, których akcja toczy się w miastach europejskich.

Przygotowując się do pisania kolejnych powieści, Hewson spędza dużo czasu w miejscach, w których zamierza osadzić swoich bohaterów, dzięki czemu świetnie oddaje ich atmosferę i specyfikę. Wysoko oceniana przez krytyków trylogia Dochodzenie zaprasza czytelników do Danii, a seria z Nikiem Costą do Włoch.

Tym razem rzecz dzieje się Amsterdamie, gdzie przed trzema laty w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła Anneliese, szesnastoletnia córka amsterdamskiego policjanta Pietera Vosa. Rozpaczliwe poszukiwania prowadzone przez ojca, a zarazem detektywa, nie dały żadnych rezultatów. Ostatecznie porzucił on pracę w policji i zamieszkał na zniszczonej łodzi w Jordaanie, barwnej dzielnicy Amsterdamu.

Zdruzgotany, regularnie wyprawia się do Rijksmuseum, gdzie godzinami wpatruje się w domek dla lalek – w jakiś tajemniczy sposób powiązany ze sprawą zniknięcia jego córki.
Właśnie w Rijksmuseum pewnego dnia spotyka się z Laurą Bakker, osobliwą policjantką z niewielkiego prowincjonalnego miasta, która powiadamia go o zaginięciu córki ważnego amsterdamskiego polityka. Okoliczności zniknięcia nastoletniej Kati Prins bardzo przypominają sprawę Anneliese.

U boku intrygującej, choć zarazem bardzo niezręcznej Laury Bakker, Pieter Vos mimowolnie wraca do roli detektywa. Ma nadzieję, że cudem znajdzie jakąkolwiek wskazówkę prowadzącą do wyjaśnienia sprawy córki, o której zaginięcie nieustannie się obwinia…

Wspaniała powieść – czytelnik nie może oderwać się od lektury jego książki
– „Observer”
Wartka powieść kryminalna zasługująca na najwyższą ocenę, od początku do końca
– „Irish Examiner”

David Hewson – umie precyzyjnie przedstawiać fakty, ale niekoniecznie w najbardziej oczywisty sposób. Jego powieści kryminalne i sensacyjne, których akcja rozgrywa się w europejskich miastach nie schodzą z list bestsellerów.

Ta książka to pędzący w ciemną noc pociąg porwany przez szaleńca

– Lindwood Barclay, autor bestsellerowych powieści Bez śladu i Za blisko domu.

David Hewson
Domek dla lalek
Przekład Ewa Penksyk-Kluczkowska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 18 lutego 2015


Vos nalegał, żeby na Warmoesstraat udali się rowerami. Jeszcze nie był policjantem, cokolwiek mówił Frank de Groot. Legitymacja spoczywała w jego kieszeni ze względów praktycznych, wyłącznie z tego powodu. Ona też chyba wolała unikać samochodów. W poprzednim tygodniu prowadziła radiowóz, który wszedł w zatarg z tramwajem.
– Tramwaj wygrał – powiedziała z szeroko otwartymi oczami, jakby to ją zaskoczyło. – Komisarz de Groot nie był zadowolony.
– W Dokkum nie ma tramwajów? – spytał Vos.
– Dokkum to najdalej na północ położone miasto Holandii. Wiedziałeś o tym?
Znaleźli zaułek skręcający nad kanał.
– Tramwaje, Lauro. Pytałem o tramwaje.
– Tramwajów nie ma. – Wzruszenie ramion, króciutki chichot, stłumiony przez długie palce przyłożone do ust. – W przeciwnym razie nie walnęłabym w tramwaj tutaj. On po prostu we mnie wjechał! Mówiłam de Grootowi. To nie była moja wina.
Vos zsiadł ze swojego starego roweru. Bez psa mały koszyk na przodzie wydawał się pusty. Zastanawiał się, kiedy przegnie z Sofią Albers, kobietą, która prowadziła Drie Vaten. Piwo i kawa od czasu do czasu wydawały się słabym wynagrodzeniem za opiekę nad psem i pranie.
– Dlaczego wybrałeś mnie? – spytała Bakker. – Nie jestem jeszcze prawdziwym detektywem.
– Odniosłem wrażenie, że jesteś zainteresowana. – Uśmiechnął się. – No i ja też nie jestem prawdziwym detektywem.
Ten żart jej nie rozbawił.
– Jestem aspirantką, Vos. W przyszłym tygodniu mnie zwolnią.
– W takim razie wykorzystajmy ten czas jak najlepiej.
Wyglądało na to, że lubiła szczere odpowiedzi. Podniosła wzrok na tabliczkę z nazwą ulicy i powiedziała:
– Stąd się wziął, prawda?
– Co?
– Twój domek dla lalek. Petronella Oortman mieszkała na Warmoesstraat.
Rzeczywiście, pomyślał Vos. Co prawda nikt nie wiedział, gdzie dokładnie. On kiedyś próbował się dowiedzieć.
– To ważne? – spytała Bakker.
Rysunek zabytkowego domku dla lalek. Słynnego. Przyklejony do miniaturowej trumny. Poza tym nic. Tylko czarna i bezkresna studnia wątpliwości i bólu. Kiedyś w nocnej kłótni Liesbeth wykrzyczała: „Chcesz, żeby ona nie żyła, prawda? Chcesz zobaczyć jej ciało?”.
Zupełnie nie. Pragnął zobaczyć ją idącą ulicą w Jordaanie, tak jak kiedyś, szczęśliwą, wolną, uśmiechniętą, czasami figlarną. Po takich przerażających, potwornych wiadomościach zniknięcie wydawało się gorsze niż śmierć. Obojgu im została rana, która nie chciała się zaleczyć. Dręczyło ich pytanie, na które nie padała żadna odpowiedź.
– Tak mi się wydaje – odrzekł Vos, wracając do teraźniejszości. – Tylko że nie…
Nie rozumiem. Wydawało mu się, że to niewłaściwe określenie. Niektórych rzeczy nie dawało się pojąć i może zniknięcie Anneliese jest jedną z ich.
Bakker skręciła za róg, w wąską uliczkę prowadzącą nad wodę, sprawdzając numery domów. Tutaj budynki były bardziej zapuszczone. Znalazła zniszczone czerwone drzwi. W popękanych i brudnych oknach wisiały plakaty. Muzyczne, filmowe i narkotykowe. Ze środka dobiegała muzyka.
Najnowszy rock. Brzmiał jak nędzna podróba. Vos wolał oryginały.
– Ta lalka, którą tobie przysłano… – odezwała się Bakker, przypinając rower do barierki – skąd pochodziła?
– Chcesz powiedzieć, że nie zaglądałaś do akt?
Skrzyżowała długie ramiona na piersi.
– Nie czytałam wszystkiego.
Nie miał szans wykręcić się od odpowiedzi. Nie wtedy, gdy pytała Laura Bakker.
– Nigdy się nie dowiedzieliśmy – powiedział. – Była droga. Wyglądała na zabytkową, ale to tylko pozory. Zrobiono ją w Niemczech. W Amsterdamie nikt takich nie sprzedaje. Nie jak ta taniocha, którą macie teraz na Marnixstraat. Ktoś wydał na nią spore pieniądze. Może…
Czekała, aż dokończy, i wreszcie go ponagliła: – Może?
– Może ten ktoś miał ją już wcześniej. Był kolekcjonerem.
Suknia z krynoliną. Niewiele się różniąca od tej, którą Petronella mogłaby umieścić w swoim domku dla lalek.
– Dołączył jej włosy?
– Tak.
– I jej krew?
– Tak. – Ogarnęło go zimno, czuł się żałośnie, chciał znaleźć się na swojej łodzi z psem i piwem. I może ze skrętem, gdyby zrobiło się jeszcze gorzej.
– Myślisz, że już wtedy nie żyła? – pytała Bakker. – Że się znęcał nad tobą? Nie nad twoją córką?
Kiedy śledztwo jeszcze trwało, rzadko prowadził takie rozmowy, nawet z Frankiem de Grootem. To zbyt bolesne i zbyt osobiste.
– Nie wiem – przyznał. – Nie był szaleńcem, wbrew temu, co mówi de Groot. To zbyt…
Słowa. Czasami ich brakowało.
– Zbyt proste? – podsunęła Bakker.
– Właśnie.
– Przykro mi. – Stała tak smutna, ale śliczna w niewinny, młodzieńczy sposób.

 
Wesprzyj nas