W Giżycku spotykają się wcześniej nieznające się nastolatki… Dla każdego z nich wakacyjny wyjazd oznacza coś innego – przykry obowiązek, długo oczekiwaną okazję, by się wyszaleć, lub dwa tygodnie spokoju od nadopiekuńczych rodziców.


W grupie szybko wyróżniają się takie indywidualności, jak Wanda, Szprycha, Klema czy Marita, a spośród chłopaków Kajtek, Maks, Zyga, Franek…

Szprycha i Zyga zakładają się w pewnej honorowej sprawie, a ich zwolennicy pomagają im zakład wygrać, wykonując różne ryzykowne zadania.
Kto okaże się zwycięzcą? 
O tym opowie ta pełna humoru powieść wakacyjna, której akcja obfituje w zaskakujące sytuacje, dramatyczne sceny i niesamowite nocne eskapady…

Agata Mańczyk
Jajecznica na deszczówce
Seria: Seria z nitką
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Premiera: 21 stycznia 2015

Wszystkie chwyty dozwolone

Słońce właśnie wzeszło. Zyga siedział na ciepłym mchu, żując leniwie gumę. Maks w szarym, poplamionym ubraniu roboczym przydeptał dokładnie ziemię przy ścianie śmietnika i przykrył ją ostrożnie dużym kamieniem.
– Nie bądź taki pedant. – Zyga się uśmiechnął, wystawiając twarz do słońca. – To musi wyglądać naturalnie, bo inaczej ten cwaniak Kajtek zaraz coś wyniucha i cały nasz misterny plan diabli wezmą. Przestań się tak wiercić w tym kombinezonie! Trzeba było pilnować swoich markowych ciuchów!
Maks zniecierpliwiony przewrócił oczami.
– Jak miałem pilnować? Skąd mogłem wiedzieć, że mają mnie na widelcu? Jak kładłem się spać, wszystkie rzeczy leżały na swoim miejscu, a rano na mojej półce były już tylko te łachy. Nawet majtek mi nie zostawili!
– Oszczędź mi szczegółów – poprosił Zyga. – Zdecydowanie za dużo sobie pozwalają. Dobrze, że załatwiliśmy tę małą od Kajtka.
– Myślisz, że nie przesadziliśmy z tą książką? Jak się zorientuje, poleci na skargę do Bąbla, a wtedy…
– A wtedy, przyjacielu, Kajetan będzie pierwszym podejrzanym. Wszyscy widzieli, jak szarpał się z nią pod karuzelą.
– No tak, ale najpierw ją uratował.
Zyga uśmiechnął się pobłażliwie.
– To szczegół trudny do zapamiętania. Utrzemy im nosa. Wyzwę Szprychę na pojedynek rozstrzygający zakład. Kto się nie pojawi, przegrywa walkowerem. Raczej trudno będzie się jej wymknąć z izolatki, prawda? – Zyga zaśmiał się nieprzyjemnie, ale uśmiech nagle zniknął z jego twarzy, kiedy zobaczył zbliżającą się Maritę. Biały podkoszulek i niebieskie spodenki idealnie komponowały się z tysiącami czerwonych kropek na jej ciele.
– No, co tak patrzycie?! – zdenerwowała się. – Skąd mogłam wiedzieć, że nie śpi! Podeszłam z flamastrem, a ta wyskakuje z łóżka i pyta, czym może mi służyć! Kiedy się obudziłam rano, było już po wszystkim.
Zyga słuchał jej bardzo uważnie.
– Mamy wtykę. – Popatrzył na nich ciężkim od podejrzeń wzrokiem. – Ktoś uprzedził Szprychę o akcji. To nie było mądre posunięcie. Jak cwaniaka znajdę, to pożałuje, że ma taki długi język. Gdzie jest Wanda? – syknął ze złością.
Maks wzruszył tylko ramionami, drapiąc się po grubym kombinezonie, pachnącym farbą olejną i kurzem.
– Ostatnio po kolacji wymyka się na miasto i wraca dopiero po północy – powiedziała z pretensją Marita.
– Mówiłem, żeby na nią uważać. – Maks pokiwał głową, dusząc się w kombinezonie. – Nigdy nie wiadomo, co takiej chodzi po głowie. Jak nieraz na człowieka spojrzy, to aż ciarki przechodzą po plecach. – Wzdrygnął się.
– Następnym razem będziesz ją śledzić – wycedził Zyga. – Jeśli spiskuje ze Szprychą, drogo za to zapłaci.
W tej chwili z zarośli wyszła Danka. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na widok Marity. Zyga zacisnął pięści. Następny szedł Franek i z rozbawioną miną zlustrował Maksa.
– Widzę, że zmieniłeś styl – zauważył uprzejmie, a Kajtek zza jego pleców prychnął śmiechem. – No, przynajmniej jesteś oryginalny. – Franek pokiwał z przekonaniem głową.
Klema ziewnęła i spojrzała na Maritę.
– Przecież ty masz ospę wietrzną! – krzyknęła przerażona.
– Wzięło cię w ciągu jednej nocy?!
– Wystarczy! – powiedział Zyga tonem ostrym jak brzytwa. Stanął na środku polany z rękami w kieszeniach. – Mamy za sobą kilka upojnych dni i nadal nierozstrzygnięty zakład. Został nam tydzień. Dalsze podchody nie mają sensu.
Danka nie spuszczała z niego uważnego spojrzenia.
– Co proponujesz? – spytała głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.
Zyga patrzył jej prosto w oczy.
– Pojedynek.
Danka uśmiechnęła się i szybko kiwnęła głową.
– Dobrze.
– W takim razie spotykamy się jutro o świcie… – zaczął Zyga, ale nie pozwoliła mu skończyć.
– Nie ty tu będziesz stawiał warunki – powiedziała Danka ostrzej, niż zamierzała. – Wasze ostatnie akcje nie były zbyt błyskotliwe, więc jeśli ma być pojedynek, to na moich warunkach.
Zydze nie drgnął nawet jeden mięsień twarzy. Dziewczyna uśmiechnęła się zadowolona.
– Cieszy mnie twoja gotowość do współpracy. Jak sądzę, dokładnie prześwietliliście książkę?
Kajtek z niepokojem zamrugał oczami. Zyga czekał w napięciu, nie mówiąc ani słowa.
– Bez mapy książka nadaje się tylko na makulaturę. – Marita wzruszyła ramionami.
– Jakiej mapy? – zainteresował się Kajtek.
– Jeszcze się głupio pytasz! – zdenerwowała się. – Uważaj, bo się nabiorę na tę niewinną minkę! Trzeba było nie krzyczeć na pół stołówki o skarbie, to może faktycznie udałby ci się ten przekręt.
Kajtek patrzył na nią zdezorientowany. Wystarczyła mu sekunda na skojarzenie faktów, by wybuchnąć zdrowym, niepohamowanym śmiechem, któremu towarzyszył skromny chichot Klemy i głośny ryk Franka. Danka z całych sił próbowała zachować powagę.
– A więc sądziliście, że w książce jest mapa do skarbu? – Parsknęła śmiechem. – To urocze. Zyga, nie podejrzewałam cię o taką fantazję. Ty masz duszę artysty! – zażartowała, wywołując u swojej załogi nowe konwulsje.
– No tak! – krzyknął nagle Kajtek. – Zapomniałem wam powiedzieć, że to Kapitan Hak i jego piraci zatopili w Kisajnie swój statek z górą złota i brylantów.
Zyga mierzył Maritę wzrokiem niewróżącym niczego dobrego.
Danka roześmiała się, ale szybko spoważniała.
Maks grzebał patykiem w piachu, Marita purpurowa jak przejrzały pomidor patrzyła na Szprychę ze złością. Zyga czekał spokojnie blady i opanowany. Mogło się wydawać, że ma tu do załatwienia dużo ważniejszą sprawę.
– Czy, poza szukaniem mapy, zwróciliście uwagę na historię napisaną ręcznie na marginesach książki? – spytała w końcu Danka.
Zyga prawie niezauważalnie kiwnął głową.
– Moje warunki są proste. Kto uczciwie wykona trzy zadania, wygrywa zakład.
Kajtek zaprezentował najpiękniejszy ze swoich uśmiechów i gdyby nie pewna okularnica, która nie dawała mu o sobie zapomnieć, chętnie ucałowałby Dankę w oba policzki.
– To może niech wygra ten, komu ukaże się duch, co? Przecież to jakaś bujda na resorach! – zaśmiał się Zyga.
– Powtarzam. Po pierwsze, trzeba znaleźć w nocy kwitnący dziki hiacynt, odszukać miejsce spotkania kochanków i posadzić tam roślinę; żeby wszystko było jasne, nasz kwiatek będzie na południu, wy posadzicie go od północy. Drugie zadanie to Sztynort. Spotykamy się w knajpie Zęza dokładnie o północy, aby zaśpiewać ich ulubioną szantę. W końcu należy puścić na wodę świecę z imionami kochanków w miejscu, gdzie zginęła dziewczyna. Mamy równe szanse, bo nikt z nas nie wie, gdzie to się stało. Kto nie wykona choćby jednego zadania, przegrywa zakład. Wchodzisz w to? – Mierzyła go poważnym spojrzeniem.
Maks prychnął ironicznym śmiechem, ale Zyga już kiwnął głową.
– Kto nie wykona choć jednego zadania, przegrywa cały zakład. To mi się podoba. Przynajmniej nie potrwa to długo. – Uśmiechnął się cynicznie. – Zanim zdążysz się zorientować, będziesz spełniać moje życzenie.
Danka patrzyła na niego spokojnie, jakby znała odpowiedź na każde pytanie.
– Bardzo chętnie, jeśli tylko zagracie fair, w co wątpię. W każdym razie ostatniego dnia w porcie nad Niegocinem sprawdzimy, czy kwiaty zostały zasadzone, a reszta zadań wykonana w terminie. Zakład się rozstrzygnie i wrócimy do domu.
– Wszystkie chwyty dozwolone? – zapytał z nadzieją Maks.
– Oczywiście. Inaczej nie miałbyś zabawy. – Uśmiechnęła się złośliwie. Zrobiła ruch, jakby chciała odejść.
– Jeszcze jedno. – Zyga ją zatrzymał. – Dzisiaj są odwiedziny rodziców. Proponuję rozejm rozpoczynający się po śniadaniu, a trwający aż do kolacji. Nie ma sensu wtajemniczać ich w nasze sprawy.
Danka patrzyła na niego uważnie i przez moment wydawało jej się, że znowu widzi tego przestraszonego, troskliwego Witka z Twierdzy Boyen. Chłopak czekał w napięciu na jej decyzję. Wiedziała, dlaczego to dla niego takie ważne.
– W porządku. – Kiwnęła głową i zauważyła wyraźną ulgę, która na ułamek sekundy odprężyła napięte mięśnie jego twarzy. – Każdego, kto wyjdzie ze stołówki po śniadaniu, obowiązuje zawieszenie broni. Kto złamie ten warunek, zostanie usunięty z drużyny i poniesie karę od obu stron.
– Umowa stoi. – Zyga wyciągnął w jej stronę rękę.
Danka spojrzała na niego zaskoczona. Chłopak uparcie stał z wyciągniętą dłonią i patrzył jej poważnie w oczy. Kiedy w końcu podała mu swoją, poczuła mocny uścisk.
– Chwileczkę! – krzyknął Maks. – Oddajcie mi moje ciuchy! Co mam powiedzieć starym?
Danka spojrzała na niego zdziwiona.
– A to dość oryginalna prośba. – Uśmiechnęła się. – Nie mam pojęcia, gdzie są twoje rzeczy. Zresztą nawet gdybym wiedziała, nie widzę powodu, żeby ci je zwracać. Rozejm nie działa wstecz. No, chyba że jesteś w stanie oddać Frankowi jego włosy na te kilka godzin? Będziesz musiał sobie jakoś poradzić, mazgaju. I mam nadzieję, że to nie wpłynie w żaden sposób na namiętność uczucia, jakie podobno do mnie żywisz. – Uśmiechnęła się słodko i szybkim krokiem ruszyła w stronę budynku stołówki.

*

– Uwielbiam naleśniki – ucieszyła się Klema, pakując sobie do ust duży kęs suto posmarowany dżemem. – W domu Kleofas podrzuca je pod sam sufit i łapie na patelnię. Zawsze są mocno zrumienione i chrupiące.
Danka jadła bez apetytu. Chyba czas zadzwonić do domu i sprawdzić, jak sobie bez niej radzą. Po śniadaniu kupi w kiosku kartę telefoniczną. Mama powinna akurat wrócić z kościoła.
– A co ten Kajtek znowu kombinuje? – zaniepokojony ton Franka wyrwał ją z zamyślenia.
Odwróciła się i zobaczyła, jak chłopak z dwuznacznym uśmiechem podaje złożoną na cztery kartkę i pokazuje, żeby po przeczytaniu puścić ją dalej.
– W ostatniej chwili… – Danka się uśmiechnęła.
Nagle drzwi stołówki otworzyły się z hałasem. Na salę weszła szybkim krokiem zapłakana Łucja. Złapała Kajtka za łokieć i odwróciła do siebie.
– Nie sądziłam, że możesz być tak podły! – powiedziała, próbując opanować drżenie głosu.
Kajtek patrzył na nią osłupiały. Wyglądała jakoś inaczej. Czerwone oczy i spuchnięty nos nie mogły aż tak zmienić jej twarzy. Czegoś tu brakowało, ale Kajtek nie miał czasu szukać w pamięci zagubionego elementu, bo na rzęsach dziewczyny właśnie niebezpiecznie zawisły łzy.
– Nie wiem, dlaczego jesteś dla mnie taki okrutny. Przecież nic ci nie zrobiłam! Starałam się tylko wam pomóc!
– O czym ty mówisz? – zdenerwował się Kajtek. – Dlaczego płaczesz?
– Nie wiesz?! Będziesz teraz udawał, że nie masz z tym nic wspólnego?! No tak, to do ciebie podobne. Sprytne i bardzo perfidne!
Łucja wyjęła zza pleców książkę, a właściwie jej resztki. Na środku nienaruszonej okładki, tylko trochę wytartej od ciągłego czytania, widniał napis Błękitny Zamek Lucy Maud Montgomery. Na tym jednak kończyła się lektura, bo wszystkie kartki ktoś bardzo precyzyjnie ponacinał wszerz aż do samego grzbietu. Kajtek patrzył przerażony i czuł, że rośnie w nim wściekłość na siebie.
Był kompletnym idiotą, wciągając Łucję we własne porachunki i pozwalając, żeby skrzywdzili ją zamiast niego. Spojrzał na Zygę z taką nienawiścią, że gdyby Witek mógł zobaczyć się teraz w lustrze, czym prędzej zabrałby się do załatwiania formalności pogrzebowych. Jak przez mgłę usłyszał dochodzące z sąsiedniego stolika chichoty nad krążącą kartką papieru, która błyskawicznie przechodziła z rąk do rąk.
– To ma być twoja zemsta, tak? Jak mogłeś zniszczyć moją ukochaną książkę? Właśnie ty! I jeszcze ci było mało? – zapytała nagle Łucja, kiwając z niedowierzaniem głową. – Musiałeś mi zabrać okulary?! Ja bez nich bardzo słabo widzę. Oddaj mi je, proszę.
Kajtek patrzył skołowany na uśmiechniętego Zygę, który przy swoim stoliku, z niespotykanym do tej pory apetytem, zajadał naleśniki z dżemem.
– Przeholowałeś, Kajetanie. – Pani Leokadia, która, wchodząc do sali, usłyszała ostatnie słowa Łucji, położyła mu na ramieniu ciężką dłoń. – Możesz mi to jakoś wyjaśnić?
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
– To bardzo nie fair. – Pokręciła z niesmakiem głową. – Dziwi mnie, że właśnie tobie muszę to tłumaczyć. Gdzie są okulary Łucji?
Kajtek pierwszy raz widział ją tak zdenerwowaną.
– Nie wiem – powiedział cicho, spuszczając głowę.
– Nie pogarszaj swojej sytuacji! Szarpałeś ją wczoraj pod karuzelą. O mały włos nie doszło przez ciebie do wypadku! – krzyknęła wychowawczyni wyprowadzona z równowagi.
Franek poderwał się od stolika, chcąc jakoś pomóc przyjacielowi, ale Danka dała mu znak, żeby usiadł. W sali zrobiło się całkiem cicho. Wszyscy wpatrywali się z napięciem w Kajtka i coraz bardziej rozzłoszczoną wychowawczynię. Gdzieniegdzie tylko dało się słyszeć mimowolne wybuchy tłumionego śmiechu na widok krążącej kartki.
– Dam ci ostatnią szansę. – Pani Leokadia nabrała duży haust powietrza. – Kto, jeśli nie ty, zabrał Łucji okulary i zniszczył książkę? Odpowiadaj!
Kajtek spojrzał uważnie na Zygę. Przez chwilę mierzyli się twardymi spojrzeniami. Obaj gotowi byli na walkę do upadłego.
– Nie ukrywaj winowajcy – mówiła z nadzieją w głosie.
Była zła na siebie za tę słabość, ale jakoś nie mogła uwierzyć, żeby ten poczciwy Kajtek zrobił takie świństwo.
– To ja – powiedział Kajtek zachrypniętym głosem i spojrzał Łucji w oczy, a to, co w nich zobaczył, zabolało go bardziej niż najgorsza kara.
– Skoro tak, poniesiesz karę. Na razie pozmywasz po śniadaniu zamiast pani Walerii. Potem zgłosisz się do mnie. Za godzinę okulary Łucji mają się znaleźć, jeśli nie, dzisiejszą noc spędzisz już w domu. Pewnie rodzice cię dziś odwiedzą. Jak tylko przyjadą, chcę z nimi rozmawiać.
– Zmierzyła go lodowatym wzrokiem. Omiotła salę władczym spojrzeniem. – Niech to będzie dla was wszystkich przestroga przed robieniem głupich kawałów! – Nagle spojrzała na roześmianą trójkę dziewczyn w kącie sali. – A wy z czego się śmiejecie? – spytała ze złością. – Co tam macie? Proszę mi to natychmiast pokazać!
Ruszyła energicznie między stolikami i odebrała ładnej brunetce, siedzącej koło Magdy, nieco już zmiętą kartkę.
Rozłożyła ją szybko i przeczytała tekst.
– No, proszę bardzo!
Pani Leokadia wiedziała, że nie powinna tego robić.
Ktokolwiek puścił ten list w obieg, zaciera teraz ręce z radości. Dzieciaki jednak nigdy się nie zmienią. Zawsze te same stare, niezawodne numery. Gdyby nie była tak zła na Kajtka za to, że krył prawdziwego winowajcę, schowałaby ten list do kieszeni i przemilczała sprawę. Tak byłoby najrozsądniej. Jak widać gra jest dużo ostrzejsza, niż się spodziewała. Dziś po wyjeździe rodziców wezwie do siebie Witka i Dankę i zakończy tę zabawę, która najwyraźniej wymyka im się spod kontroli. Skoro udają takich twardzieli, to proszę bardzo, ona sama chętnie da im nauczkę.
– Co my tu mamy?! – Wystarczył jej jeden rzut oka na Wandę, żeby przekonać się, że nie miała z tym nic wspólnego. Takie dziewczyny jak ona nie tracą czasu na głupoty. Nie zrobi jej krzywdy, a może dzięki temu pozna autora tego zgrabnego liściku. – Pośmiejmy się zatem wszyscy, skoro to taki doskonały żart!
Wanda miała złe przeczucia. W tej miotającej się po sali kobiecie było coś niebezpiecznego. Chyba przekroczyli granicę, którą im wyznaczyła, i teraz spadnie kilka głów. Tylko ktoś tak zaślepiony walką jak Zyga mógł myśleć, że ona niczego nie wie. Leokadia Bąbel była sprytniejsza, niż ktokolwiek z nich podejrzewał. Pozwalała na tę zabawę, dopóki nie dotyczyła nikogo spoza obu drużyn. Zyga popełnił błąd, wciągając w to Łucję. Zapłaci za to najwyższą cenę. Wanda spokojnie znosiła ukradkowe spojrzenia tych, którzy przeczytali już tekst na kartce. Zemsta Szprychy może być dotkliwa. Wanda nawet nie była na nią zła. Miała do tego prawo. To w końcu ona sama zaczęła. Najważniejsze, że za chwilę będzie już na łodzi z Sewerynem. I tej myśli zamierzała się kurczowo trzymać.
– Mój drogi, jedyny Michale – pani Leokadia zwróciła się do zaskoczonego wychowawcy, który właśnie słodził sobie herbatę. Zamarł z łyżeczką w połowie drogi. – Odkąd ujrzałam cię na parkingu, moje serce oszalało. Twoje oczy, uśmiech i te kocie ruchy… Kocie ruchy? – zdziwiła się pani Leokadia.
Klema wzruszyła bezradnie ramionami, dając do zrozumienia oburzonemu Frankowi, że jak mu się nie podoba, to mógł sam napisać.
– …kocie ruchy i miękki głos sprawiły, że nie mogę przestać o Tobie myśleć.
Pan Michał głośno przełknął łyk gorącej herbaty. Wychowawczyni rzucała ukradkowe spojrzenia znad kartki w stronę stolika Danki.
– Nie chcę już dłużej tłumić w sobie namiętności, która rozsadza mi ciało. – Pani Leokadia podniosła ze zdziwienia brwi.
– Te romanse robią ci wodę z mózgu – mruknął Franek do Klemy.
– Miało być romantycznie, tak czy nie? – oburzyła się Klema.
– Spokój. – Danka dała im dyskretnie znak. – Bąbel nas obserwuje. Nie dajcie po sobie poznać, że mamy z tym coś wspólnego.
– Wiem, że moje uczucie musi pozostać tajemnicą, dopóki jesteśmy tutaj. Kiedy wyjedziemy, nie będzie już przeszkód dla naszego związku. – Pani Leokadia mimo nadludzkiego wysiłku nie umiała powstrzymać uśmiechu. – Różnica wieku nie ma dla mnie znaczenia. Nie bójmy się już własnych uczuć. Kocham Cię, mój jedyny, i tak będzie na wieki.
Pani Leokadia zmierzyła Dankę uważnym spojrzeniem. Nie znalazła na twarzy dziewczyny żadnych emocji. To dziwne, że jest tak opanowana, kiedy cała stołówka ryczy ze śmiechu. Klementyna nie potrafi ukryć dumy z udanego debiutu. Wszystko jasne. Szprycha zemściła się za numer z pająkami. Jedno było pewne – z tymi dzieciakami nie można się nudzić.
– Podpisano: Wanda – powiedziała ciszej pani Leokadia.
Szczęśliwym trafem okna w stołówce były otwarte, bo wybuch śmiechu, jaki nastąpił po tej brawurowej recytacji, z całą pewnością by je wysadził. Wanda westchnęła bezradnie, wzruszyła ramionami, kiwnęła głową Dance i… wyszła wolno z sali przy wtórze oklasków i gwizdów.

 
Wesprzyj nas