„Paryż, miasto sztuki i miłości w czasach Belle Époque” to opowieść o najświetniejszych latach francuskiej stolicy zawierająca nie tylko liczne ciekawostki, anegdoty i wiele rzetelnych wiadomości, ale też mnóstwo zdjęć miejsc, ludzi i wydarzeń oraz reprodukcji: od afiszy i plakatów z paryskich ulic po dzieła sztuki.



Paryż nieustannie zajmuje czołowe miejsca we wszelkich rankingach na najpiękniejsze miasto świata, najbardziej romantyczny cel podróży, najlepsze miejsce do życia. To uwielbienie, żywione wobec francuskiej stolicy przez mieszkańców wszystkich kontynentów, trwa od przełomu XIX i XX wieku. Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Marta Orzeszyna, autorki „Paryża, miasta sztuki i miłości w czasach Belle Époque” poświęciły swoją książkę właśnie tym niezwykłym czasom wielkich przemian, które przyciągnęły do miasta niebanalnych mieszkańców. Ci zaś zapisali swoimi poczynaniami najbarwniejsze karty historii Paryża. Stworzyli jego mit.

Na kartach książki autorki podejmują szeroki wachlarz zagadnień. Od codziennego życia paryskiej ulicy po spotkania w wytwornych salonach. Od nędzy i niewygód po trudny do wyobrażenia luksus. Ukazują słynne kobiety Belle Époque mieszkające we francuskiej stolicy, artystów, arystokratów, wynalazców, słynne pary i głośne romanse. Nie zapominają też o Polakach w Paryżu, który obierali go za cel ucieczki z podzielonej zaborami Polski. Portretu miasta dopełniają liczne ciekawostki na temat jego architektury i nowoczesnych rozwiązań jakie w owym czasie wprowadzono do użytku. Jest i rozdział poświęcony światowi paryskiej mody – bo jakże by inaczej!

Jest ciekawie, pasjonująco. Czytelnik zanurza się w przywołany przez autorki Paryż sprzed lat, chłonie go.

Formuła elegancko wydanego albumu pozwoliła autorkom igrać z wyobraźnią czytelników. To nie jest książka historyczna zapełniona zbitym tekstem pełnym nazwisk i dat. To gawęda, tak różnorodna i bogata jak miasto będące jej przedmiotem. Małgorzata Gutowska-Adamczyk, jako autorka poczytnych powieści (np. saga „Cukiernia pod Amorem”, powieść „Róża z Wolskich” czy jej kontynuacja „Powrót do miasta świateł” – przyp. red.) dowiodła już wielokrotnie, że potrafi konstruować wciągające fabuły zamieszkiwane przez bohaterów, których losy czytelnik koniecznie – i jak najszybciej – chce poznać. Ta Jej umiejętność jest wyraźnie widoczna także tutaj, gdy wspólnie z Martą Orzeszyną piszą o prawdziwych ludziach i zdarzeniach. Jest ciekawie, pasjonująco. Czytelnik zanurza się w przywołany przez autorki Paryż sprzed lat, chłonie go. Sugestywne, plastyczne opisy, właściwie nieobecne w typowych książkach historycznych, tutaj zapełniają całe stronice. Towarzyszą im liczne zdjęcia i reprodukcje wysokiej jakości: miejsca, wydarzenia, wernisaże, spektakle, portrety, codzienne wydarzenia – do wyboru do koloru. Znalazło się nawet miejsce dla licznych cytatów w przejrzysty sposób wyróżnionych graficznie. I to zapisać należy na plus.

Co oczywiste „Paryż, miasto sztuki i miłości w czasach Belle Époque” nie wyczerpuje przedstawionych tematów. Książka ta ma formułę skarbnicy ciekawostek, jest napisana lekko i przystępnie, a przy tym budzi apetyt na dalsze poznawanie tych zagadnień, które czytelnikowi najbardziej przypadną do gustu. Być może będą to wyścigi samochodowe pierwszych automobili, biografie wielkich artystek scen teatralnych potrafiących doprowadzać publiczność do szaleństwa swymi olśniewającymi występami, a może dzieje paryskich bulwarów będących – jak przekonują autorki nie tylko miejscem, ale „instytucją funkcjonującą według własnych, specyficznych zasad”.

Książka ta ma formułę skarbnicy ciekawostek, jest napisana lekko
i przystępnie

Każdy z tematów kusi i uwodzi, zaprasza do bliższego poznania, a książka stanowić może dla początkujących miłośników paryskiej historii świetny wstęp do wieloletniego odkrywania wielu twarzy tego miasta, choćby z pomocą licznych i różnorodnych źródeł wymienionych na jej końcu.

Agnieszka Kantaruk

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Marta Orzeszyna
Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach Belle Époque
Dom Wydawniczy PWN
Premiera: 17 października 2012


Jak świat antyczny miał niegdyś Rzym, teraz już konający, tak Paryż rządził wszechwładnie epoką nowoczesną, stanowił dziś ośrodek dla ludów w tym nieustającym ruchu, który prowadzi je od cywilizacji do cywilizacji, wraz ze słońcem, od wschodu do zachodu. On był mózgiem, cała wielka przeszłość przygotowała go, aby stał się wśród miast inicjatorem, cywilizatorem, wyzwolicielem. Wczoraj rzucał narodom okrzyk wolności, jutro przyniesie im religię wiedzy, sprawiedliwość, nową wiarę, jakiej oczekują demokracje. Był on również dobrocią, pogodą ducha i łagodnością, żądzą poznania wszystkiego, hojnością dawania wszystkiego. W nim, w robotnikach z jego przedmieść, wśród chłopów z jego wsi, znajdowały się niewyczerpane zasoby, rezerwy ludzkie, skąd przyszłość miała czerpać bez ograniczeń. Stulecie zakończy się pod jego znakiem i pod jego znakiem następne zacznie się i rozwinie, a cały zgiełk jego zdumiewającego trudu, cały jego blask, blask latarni morskiej dominującej nad ziemią, wszystko, co wśród burzy, huku piorunów i zwycięskich błyskawic rodzi się z jego wnętrzności, lśni tylko dzięki tej najwyższej wspaniałości, z której narodzi się ludzkie szczęście.

Powyższe słowa zostały napisane przez Émile’a Zolę, najbardziej paryskiego z pisarzy, który poświęcił miastu wiele miejsca w swojej twórczości, obserwując jego transformację przez długie lata i dokładnie je dokumentując, między innymi w cyklu Rougon-Macquartowie. Paryż, należącym do serii Trzech miast (pozostałe to Londyn i Rzym), wydanym w 1898 roku i stanowiącym krytyczny obraz wielkiej metropolii u schyłku XIX wieku. Zola dostrzegał wszystkie niecne sprawki, które rozgrywały się w mieście świateł. Starł z niego powierzchowny blask i zajrzał w głąb, tam, gdzie nie chcieli zajrzeć inni, oczarowani i usatysfakcjonowani tym, co widzieli na pierwszy rzut oka.

Zola kochał Paryż, zawsze angażował się we wszystkie spory i dyskusje na jego temat. Krytykował Georges’a Haussmanna, wieżę Eiffla, budowę bazyliki Sacré-Coeur. Piętnował nie tylko zmiany architektoniczne, które, jego zdaniem, odbierały Paryżowi duszę i charakter, ale również paryskie życie, skandale polityczne i finansowe, szerzący się antysemityzm. Nigdy nie pozostawał bierny, co często kończyło się gromami ze strony krytyki, a mimo to wierzył w swoje miasto, rozumiał je i cenił ważną rolę, jaką odgrywało w Europie. Dzięki Zoli spojrzenie na belle époque jest pełniejsze i prawdziwsze, ponieważ nie pozwolił zapomnieć, że w Paryżu, jak wszędzie, toczyło się przede wszystkim prawdziwe życie.

Paryska belle époque zamyka się w okresie od 1879 roku do wybuchu pierwszej wojny światowej. Nazwa powstała tuż po wojnie i była wyrazem tęsknoty za tym, co przeminęło bezpowrotnie, w zderzeniu zaś z okrutną wojenną rzeczywistością jawiła się jako najpiękniejsze wspomnienie. Za datę początkową podaje się często rok 1889, w którym świętowano rocznicę stulecia Republiki, oddawano do użytku wieżę Eiffla i goszczono Wystawę Powszechną, rok 1896, a nawet 1900, na który przypadło raczej jej apogeum niż debiut.

Wcześniejsze dziesięciolecia miały jednak zbyt duże znaczenie dla rozwoju miasta, aby można je było pominąć. W tym właśnie czasie państwo francuskie zdołało ustabilizować politykę wewnętrzną, wzmocnić podstawy III Republiki i przezwyciężyć kryzys finansowy. Z nadzieją spoglądano w przyszłość. Stolica potrzebowała jednak kilkunastu lat, żeby otrząsnąć się po tragicznych wydarzeniach wojny z Prusami i Komuny Paryskiej. Zniszczenia były widoczne. Spalony pałac Tuileries, symbol upadku cesarstwa, straszył w centrum Paryża. Nieco dalej stał zrujnowany ratusz Hôtel de Ville. Trzeba było czasu, aby zabliźniły się rany miasta i zblakły wspomnienia o doznanym podczas kapitulacji upokorzeniu, o bratobójczej krwawej walce na paryskich ulicach. Trzeba było zapomnieć o dramatycznym oblężeniu, kiedy głód zmuszał mieszkańców do jedzenia koni, psów, kotów, a w końcu gołębi i szczurów. Trochę lepiej mieli bogacze, mogli sobie pozwolić na dania ze zwierząt z paryskiego ogrodu zoologicznego – słonia, zebry czy niedźwiedzia.

Ale Paryż nie byłby Paryżem, gdyby załamał się po takich przejściach. Przez jakiś czas życie toczyło się trochę ciszej i skromniej, gdyż tragedię wojny i Komuny Paryskiej odczytywano jako karę za odejście od zasad moralnych i wiary. Zadośćuczynieniem za popełnione grzechy miała być bazylika Sacré-Coeur, wznoszona na szczycie Montmartre’u. Po raz kolejny krytycznie wypowiedział się o tym przedsięwzięciu Émile Zola, widząc w nim triumf przeszłości nad teraźniejszością i przyszłością. Nie rozumiał, jak można było widzieć jedynie grzech i winę, a wyprzeć się wszystkich osiągnięć od czasów rewolucji, przekreślając to, co zrodziło się z niej pięknego i chwalebnego.

Ślubowanie narodu, ach, oczywiście, że tak, narodowe ślubowanie pracy, zdrowia, siły i rozwoju! Ale oni tak tego nie rozumieją. Mówią, że Francję spotkała klęska, gdyż zasługiwała na karę. Zawiniła, więc dzisiaj musi odbywać pokutę. Za co? Za rewolucję, za stulecie niezależnych badań i nauki, za swój wyemancypowany rozum, za swoje dzieło inicjatywy i oswobodzenia realizowane w całym świecie… Oto jaki jest naprawdę jej grzech i właśnie, aby nas skłonić do ekspiacji za naszą wielką pracę, za wszystkie zdobyte prawdy, za rozszerzone granice poznania, za bliską już sprawiedliwość, oni usypali ten olbrzymi kopiec, który Paryż będzie mógł dojrzeć z każdej swojej ulicy, a ilekroć nań spojrzy, będzie musiał uczuć się zapoznany i znieważony w swoim wysiłku i swojej chwale.

Monumentalna budowla dominowała nad miastem, mając je ustrzec od kolejnych nieszczęść. Cisza i skromność były obce Paryżowi, który wkrótce powrócił do życia ze zdwojoną siłą i radością. Elegantki odrzuciły ogromne krynoliny, przyszła moda na bliższe ciału tiurniury z efektowną draperią z tyłu. Kabarety, bale, spektakle teatralne i gale w operze znów przyciągały tłumy. Nawet światowy kryzys finansowy z lat 1873–1896 nie zatrzymał miasta na jego drodze do nowoczesności. W roku 1889, kiedy już największe trudności ekonomiczne zostały przezwyciężone, gdy świętowano stulecie rewolucji, Paryż rozkwitał. Nie na darmo dewiza miasta to: Fluctuat nec mergitur. Rzuca nim fala, lecz nie tonie.

Belle époque musiała nadejść w tym miejscu i w tym czasie. Trudno znaleźć we wcześniejszej historii Paryża drugi tak długi okres stabilizacji. Ponad czterdzieści lat pokoju, rozwój przemysłowy i technologiczny wpływały korzystnie na rozwój miasta. Paryż był stolicą świata; tu wypadało i należało bywać. Artyści, modnisie, naukowcy, a także niezliczeni turyści zjeżdżali tłumnie, znajdując wszystko to, czego poszukiwali: inspirację, natchnienie, rozrywkę, wykształcenie, wreszcie – najmodniejsze suknie i kapelusze. Nie dla wszystkich była to kraina mlekiem i miodem płynąca. Obok Paryża, który się bawił i szastał pieniędzmi, było też miasto zwykłych ludzi, robotników z trudem zarabiających na chleb, nędzarzy i kryminalistów. Doniesienia o kolejnych ślubach w wyższych sferach sąsiadowały w gazetach z informacjami o wypadkach na budowach i w fabrykach, o zabójstwach, gwałtach i oszustwach. Tak toczyło się codzienne życie dziewiętnastowiecznej metropolii. W czym więc tkwił fenomen belle époque, że jawi się nam ona jako okres prosperity i szalonej zabawy w Moulin Rouge, z kankanem w tle i lampką szampana w dłoni? Przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę, że jej obraz jest niepełny, wykreowany i sztuczny, ale promocyjnie niezwykle skuteczny.
Plakaty Toulouse-Lautreca zapraszały do najsłynniejszych kabaretów, na przedstawienia sławnych tancerek śmiało pokazujących pantalony w szaleńczym pędzie kankana. Obietnica grzechu kusiła bardziej niż sam grzech, więc Paryż przyciągał jak magnes. Nazywano go współczesnym Babilonem, Sodomą i Gomorą, zarzucano mu bizantyjski przepych. Najbogatsi i najbiedniejsi wierzyli, że w tym mieście może odmienić się ich życie, więc szukali tu nowych doznań lub nowych szans. Trzeba przyznać, że los często bywał przewrotny: czasem bogacze przepuszczali fortuny, biedacy wspinali się na szczyty. Jedni robili karierę, inni pozbywali się złudzeń. Paryż wchłaniał, kusił i czarował, kto tracił instynkt samoobronny lądował na samym dnie, a kto umiał oddzielić blichtr od tego, co najważniejsze, odnosił sukces:

Oto Paryż! Praca, wytężona praca, pod pozorami lekkości, zabawy. Wszędzie ma się w Paryżu to uczucie intensywności życia, wyciśnięcia wszystkich sił. Tyle tu możliwości, tyle rzeczy zależy od wysiłku, jaki się w nie włoży, tyle zresztą wymaga go samo utrzymanie się na fali, że w końcu to wyciska człowieka całego. I co za charakterów trzeba, aby się bronić od pokus, od rozproszenia, od Paryża wreszcie, który tak łatwo sam mógłby wypełnić życie. «To mój siedemnasty bankiet w tym miesiącu», skarżył mi się raz przewodniczący stołu, gdym zasiadł po jego prawicy. – «Trudno jest w Paryżu pracować – żali się poważny członek Instytutu – wielu z nas pisze głównie na wakacjach».

Ci, którzy żyli w tamtych czasach, byli nieco przytłoczeni tempem, w jakim nagle zaczął rozwijać się świat. Pociągi, elektryczność, telefon, automobile i pierwsze udane próby lotnicze sprawiły, że życie zaczęło się toczyć dużo szybciej. Niektórzy mieli wrażenie, że nie stoją u progu nowej lepszej ery postępu, ale, znając historię starożytnych cywilizacji, uważali, że wraz z tymi wszystkimi ulepszeniami, czyniącymi życie łatwiejszym, nadchodzi schyłek ich epoki. Wśród artystów pojawiły się dekadenckie obawy przed fin de siècle’em, narastała wyraźna niechęć do przemysłu, cywilizacji i techniki, wzmagało się pesymistyczne poczucie niemocy i wyczerpania. Co mogło przynieść jutro? Z perspektywy czasu wiemy, że obawy te nie były bezzasadne. Poszukiwano intensywnych, unikalnych przeżyć, duchowych i cielesnych, aby uciec przed konformizmem, zaznać jeszcze mocnych wrażeń, zanim wszystko przeminie. Dlatego też sięgano do atmosfery Bizancjum i Rzymu, która bardzo inspirowała ówczesnych artystów.

Następne pokolenia nazwały ten czas la belle époque. Mając już odpowiedni dystans i perspektywę, oceniły obejmujące go lata jako piękne. Czy takie były rzeczywiście, czy to doświadczenia pierwszej wojny światowej pozwoliły docenić minioną epokę jako okres względnej stabilizacji, dostatku i dobrej zabawy? Zapewne jedno i drugie. Paryż zorganizował w tym czasie dwie Wystawy Powszechne oraz igrzyska olimpijskie, rozwijał się ekonomicznie, korzystając z postępu przemysłowego, stał się mekką artystów wszelkich narodowości. Tu otwarto najsłynniejsze domy mody, dyktujące kobietom na całym świecie, jak mają się ubierać. Przez długi czas wszystko, co nowatorskie, oryginalne, przełamujące stereotypy, awangardowe, pchające świat do przodu, działo się właśnie w Paryżu. W sztuce, w nauce, w modzie. Tego Paryżowi nie można odebrać. Przez pewien czas pozostawił za sobą wszystkie inne miasta i zwany był stolicą świata.

 
Wesprzyj nas