Napisane doskonałym językiem studium psychologiczne młodej kobiety opiekującej się matką z chorobą Alzheimera.


Zawieszenie pomiędzy poczuciem odpowiedzialności a potrzebą skoncentrowania się na własnym życiu prowadzi główną bohaterkę w kolejne obszary autodestrukcji.

Pragnienie wolności oraz patologicznie rozumiane poczucie obowiązku doprowadzają w końcu do sytuacji współczesnego konfliktu tragicznego, w którym każde z możliwych rozwiązań jest równie złe.

To pokoleniowa powieść współczesnych kobiet stojących u progu nieodwracalnych życiowych decyzji, stabilizacji, zmian. Mocny debiut autorki, która w znakomitym stylu poddaje wiwisekcji autentyzm relacji międzyludzkich.

***

Konwencję emocjonalnego trójkąta autorka potraktowała z szacunkiem, ale wykorzystała ją do własnych celów – żeby opowiedzieć o chwiejności wszystkiego, co w naszym życiu wydaje się niewzruszone, a także o tym, co – ukryte pod kolorową warstwą pozorów – jest naszym jedynym dziedzictwem. Świetnie napisane, z przenikliwością i talentem do obserwacji.
Magdalena Tulli

Życie porwane na strzępy. Umierająca matka. Dwaj mężczyźni, przeciwległe bieguny, przyciągają. Kobieta-mętlik każdy włos dzieli na czworo. Co teraz? Co z nią? Znakomity debiut, prowadzony nerwowym stacatto. Jakby nie można było złapać oddechu. Jakby można było polegać już tylko na najprostszych zdaniach.
Paulina Reiter, “Wysokie Obcasy”

Wanda Żółcińska – absolwentka italianistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Dziennikarka. Gdyby mogła, całe dnie spędzałaby na czytaniu książek, podróżach i obserwacji ludzi. Mieszka w sielankowej podwarszawskiej okolicy, wychowuje dwóch synów i jest szczęśliwa.

Chwytający za gardło wizerunek kobiety w sidłach odpowiedzialności.

Wanda Żółcińska
Najdroższa
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 13 styczn


(…)
Gotuję obiad z mrożonki. Parzę herbatę. Nakładam jedzenie do kociej miski. Odliczam lekarstwa. Mierzę ciśnienie.
Siadam przy stole i czekam. Pukanie. Otwieram. Mam gotową listę pytań. Doświadczenie. Pensja. Dyspozycyjność. Na jak długo. Pensja. Pensja. Niższa, tyle nie mogę zapłacić. Ona źle mówi po polsku. Nie szkodzi. Ma ładny, miękki akcent.
– Podobała ci się? Chcesz, żebym ją zatrudniła? Mieszkałaby tu z tobą, w drugim pokoju, zawsze byłaby pod ręką.
Ja będę nadal przyjeżdżała, ale ona będzie gotować, sprzątać i robić te wszystkie inne rzeczy. Myślę, że kotu się spodobała. Mówiła, że lubi koty. Na pewno będzie dobra dla niego. Masz rację, nie jest ładna. To prosta kobieta, ale inna się nie zgłosi, nie poradzę nic na to. Nie wygląda na gadatliwą, nie będzie cię zamęczała. Będzie miała dużo pracy. Będzie wychodziła na kilka godzin dziennie, poza tym będzie do twojej dyspozycji. Nie będziesz musiała się o nic martwić. I tak trzeba kogoś zatrudnić. Ktoś ją polecił. Musisz mi powiedzieć, czy ją chcesz. Jeśli nie, to znajdziemy kogoś innego, nie przejmuj się. Nie wiem, ile ona ma lat, one wszystkie wyglądają tak samo staro, nawet gdy są młode. Pewnie około czterdziestu. Mam do niej zadzwonić i powiedzieć, żeby od jutra tu zamieszkała? Jesteś pewna?
Nie wiesz. Ja też nie wiem. Można spróbować, umówię się z nią na okres próbny, chcesz? Tak, na próbę. Jeśli nie będzie ci odpowiadała, to weźmiemy kogoś innego. Tak. Dobrze, niech pani od jutra przyjdzie. Możemy się umówić o siódmej rano.

Jak ja wstanę o szóstej rano, w ciemności? Co to za różnica.
Mam wizytówkę anioła w torebce. Może zadzwonię do niego, gdy będę potrzebowała ratunku. Na razie nie potrzebuję. Od jutra nie będę już musiała jeździć do Niej codziennie. Od jutra. Od jutra. Od jutra. Sprzątam. Zrobiło się bardzo brudno, zrobiło się niedbale. Ale od dzisiaj chcę, żeby wszystko pachniało pomarańczami. Pomarańczowy spray do mebli, pomarańczowa świeczka. Całe mieszkanie pachnie jak sztuczna pomarańcza. Błyszczy. Ani pyłku już nie znajdziecie. Trzeba będzie kupić nowy odkurzacz.
Włączam płytę. Wyłączam. Przygnębia mnie. Przypomina mi tamten film, który przypomina mi tamten wieczór, który przypomina mi, że wszystko oprócz mojej torebki jest tu zupełnie puste. A w torebce jest tamta wizytówka. Wyjmuję ją i oglądam. Nie mówi mi zbyt wiele. Specjalista. Choroby. Ma wypisane choroby na wizytówce. Dopisał niebieskim długopisem numer komórkowy, obok telefonu do przychodni.
Przypinam wizytówkę do lodówki magnesem w kształcie serca. Miałam do wyboru serce, banana, biedronkę i literę C.
Na zewnątrz jest już prawie niebiesko. Gaszę światło i opieram łokcie na parapecie. Mogę tak stać bardzo długo. Wkrótce wieczór. Nie boję się, nie boję się, nie boję się. Widzę przechodzących ludzi i parkujące samochody. Nie muszę nigdzie jechać. Nie muszę nigdzie iść. Nie pójdę nigdzie. Kładę się na łóżku i przykrywam kocem. Pokój robi się czarno-biały.

***

Muszę o wszystkim pamiętać. Przywożę pani Nadii torby na zakupy, specjalne torby na mrożonki, portmonetkę, zeszyt na zapisywanie wydatków, zeszyt na zapisywanie ciśnienia. Wszystko. Ślubną wyprawę, Jej posag. Pani Nadia się spóźnia. Chodzę nerwowo po pokoju. Ona jeszcze leży, kot leży koło Jej głowy. Niech Nadia przygotuje Im śniadanie. Niech Nadia wszystko już zrobi. Mija ósma. Nadia nie przychodzi. Dzwonię do niej. Ma wyłączony telefon. Po chwili dzwonię znowu. Rozbijam się o uprzejmy głos centrali telefonicznej.
Nie przyjdzie, czuję to. Zrezygnowała.
– One wszystkie takie są – mówi Ona, wstając. Wkłada szlafrok, zawsze w kociej sierści.
Puka sąsiadka. Przyniosła resztki ciasta, dla kota.
– Kot tego nie je, niech pani więcej nie przynosi, i tak jest za gruby!
Sąsiadka robi obrażoną minę.
– Zawsze przynoszę i Ona zawsze chętnie bierze.
Odwraca się i odchodzi, szurając kapciami.
– Ta pani sąsiadka jest bardzo miła. Byłaś dla niej niegrzeczna. – Ona wszystko widziała i wszystko słyszała, teraz udziela mi reprymendy, jak za dawnych dobrych czasów, gdy byłam niemiła dla wszystkich, programowo.
Robię Jej śniadanie, odmierzam leki. Ona stoi w oknie. Rozmawia z kimś. Ach, rozmawia z sąsiadką, która zdążyła już zastąpić kapcie butami i patroluje trawnik.
– Moja mama to jest taka jędza, nie mogę z nią wytrzymać, jest straszna! – Ona mówi to głośno, specjalnie, żebym słyszała. Podchodzę do Niej. Patrzy na mnie, a późnej odwraca się i macha do sąsiadki. – Muszę już iść, do widzenia pani, jeszcze raz dziękuję. – Posyła jej jeden ze swoich grzecznych towarzyskich uśmiechów i możliwie głośno zamyka okno.
– Jak możesz tak mnie obgadywać z tą babą?! Wszystko słyszałam! – Nie mogę się powstrzymać, zaraz będę tego żałowała, ale już dosiadłam bojowego konika i galopuję przez krainę złości. – Tak się dla ciebie poświęcam, tyle robię, a ty mnie obgadujesz z obcymi?
– Nie obgadywałam cię. Rozmawiałyśmy o pogodzie. – Robi minę, jakby miała się za chwilę rozpłakać, a ja już żałuję, że mnie poniosło, żałuję, że nie przyjęłam ciasta dla kota, żałuję, że w ogóle się odzywałam. Wszystkich tylko obrażam, denerwuję.
– Jak możesz mi to robić?! – krzyczę.
Ona zaczyna płakać.
– To wszystko można powiedzieć w grzecznej formie. Ty nigdy nie potrafiłaś nad sobą panować. Zawsze byłaś trudnym dzieckiem. – Mówi to z poważną miną, mówi zupełnie składnie i wychodzi do kuchni. Idę za nią.
– Przepraszam. – Staram się to powiedzieć głośno, ale Ona chyba nie słyszy.
Wychodzę do pracy. Po drodze jeszcze raz dzwonię do Nadii. Teraz po prostu nie odbiera. Znowu będę szukać. Pytać. Dzwonić. Udawać, że mi nie zależy. Udawać trudną do zdobycia. Może wczoraj źle z nią rozmawiałam. Powiedziałam coś, co ją uraziło. Przekręciłam jej imię. One wszystkie są takie. Przewrażliwione na swoim punkcie.

Kolega z pracy patrzy i patrzy. Pyta i pyta.
– Nie, nie mam ochoty na jedzenie. Wyglądam na zestresowaną?
Nie, to pozory, boli mnie głowa. Tak, wszystko w porządku.

Zakupy, ciśnienie, obiad, kocia kuweta, kocie problemy, weterynarz.
Zapach pomarańczy. Czystość. Może powinnam jednak u Niej nocować? Jeśli Ona wyjdzie w nocy i nie wróci? Moja wina. Oskarżona. A jeśli wyjdzie w dzień? Czy można Ją zamknąć od zewnątrz? A co, jeśli wybuchnie pożar i nikt Jej nie uratuje?

***

Zadzwonię do niego i poproszę, żeby mnie uratował.
A jeśli on nie zrozumie? Jeśli się mylę?
Na razie otwieram szufladę, lewą, górną. Stara kosmetyczka. W niej karteczki. Dopisuję na nich daty. Dawno ich nie przeglądałam. Czemu nie ma tu żadnych opiekunek? Czemu traciłam czas, nie szukając opiekunki? Ten, który ostatnio. Zamiast szukać. Szukam kobiety do zgodzenia od zaraz. Czy zadzwonić teraz?
Dzwonię.
– To ja – mówię mu słodkim głosem. Słyszę, jak staje tam na baczność. – Mam czas w sobotę, a ty?
On też ma czas w sobotę. Chce po mnie przyjechać. Sama potrafię do niego przyjechać. Wieczorem. Gdy już będzie ciemno i cicho. Gdy już podam kolację. Ale tego mu nie mówię. Czy znasz jakieś opiekunki?, chcę spytać, ale nie pytam. Pewnie nie zna.

A jeśli źle robię? Jeśli Anioł Celestyński mnie za to ukarze?

Grzebię w internecie. Jest dużo ofert. Zapisuję numery i cierpliwie dzwonię. Nie, nie ta, nie ta ani nie ta. Żadna z nich. Są młode i wyglądają na nieodpowiedzialne.
Palą. Mają chłopaków. Nie pozostają do dyspozycji.
Która z nich ma cierpliwość? Anielską? Ja? Nie, ja nie.
Ja ciągle chcę krzyczeć i ciągle boli mnie od tego krzyku gardło. Ale nie wolno mi ani płakać, ani krzyczeć, ani tupać. Nie comme il faut.

***

Gdy do niego jadę, znowu myślę, że Ona może tej nocy zniknąć. Tymczasem on pojawia się nieco przedwcześnie, wyszedł już na swoją klatkę schodową, przed swoje drzwi.
Pokazuje, jak bardzo czeka.
Muszę do Niej zadzwonić, przypomnieć, żeby nigdzie nie wychodziła. Powiesiłam wielką kartkę na Jej drzwiach:
NIGDZIE NIE WYCHODŹ.
Ona już spała. Obudziłam Ją. Przepraszam.
Teraz dopiero wchodzę dalej, z przedpokoju do pokoju, do kuchni jednocześnie. On mówi, że pięknie wyglądam. A ja myślę, że wyglądam, jakbym była przerażona, i dlatego pięknie, ale tego nie mówię. Mam modnie, anorektycznie wytrzeszczone oczy.
Na stole leży obrus w kolorze czerwonego wina, stoi czerwone wino złamane zielenią butelki, stoją zapalone świece, stoją kieliszki, leżą talerze, leżą sztućce. Jest wszystko, czego potrzeba. Nie chciałam iść z nim do restauracji, więc zrobił restaurację tutaj. Żeby tylko nie zaczął chichotać po tym zdaniu. Czy sam wszystko gotował? Tak.
Lubi to. To dobrze. Ja nie.
Siadam. Mój żołądek nie chce nawet patrzeć na jedzenie.
Ale on już podaje. Jest dobrze zorganizowany. Rano dzwonił, żeby spytać, co lubię jeść. Powiedziałam mu tylko, czego nie lubię: mięsa białego ni czerwonego, mięsa rybiego, wnętrza mięczaków ni skorupiaków, mleka od kozy, krowy ni jajek od wszelkich ptaków.
A on to podsumował jednym słowem: weganka. Być może. Jeśli chcesz, mów tak do mnie, jest mi wszystko jedno.
Postarał się. Znalazł przepis w internecie, pokazuje mi kartkę przyczepioną do lodówki.
Jestem miła i grzeczna, jem, co mi podano. Zaczyna mi nawet smakować. W końcu przyszłam tu dla przyjemności albo dla zabicia czasu. Ale tego nie mówię. Mówię, że pyszne, że ma talent. Że zawsze myślałam, że mężczyźni nie umieją gotować. Uśmiecham się głupkowato i zalotnie.
Czemu oni tak dobrze na to reagują? Zawsze to samo.
Banalny komplement, idiotyczna mina, noga na nogę i już są gotowi się zakochać. Chociaż na tę jedną noc. Wino dodaje mi otuchy. Może jeszcze tej nocy się uda, może Ona nie wyjdzie. Może jutro kogoś znajdę, chociaż to niedziela. Może nie muszę się tam przeprowadzać?
Teraz on musi zadzwonić, zawsze dzwoni do ojca w dwudziestej pierwszej godzinie doby. Ale rozmawia z kimś innym. Z opiekunką? Ma opiekunkę? Tak, ma opiekunkę, bo mama, tak mówi, umarła, a tata ma wiele, wiele lat. I nie może mieszkać sam. A skąd ta opiekunka?
Z agencji. Jakie to proste. Są takie agencje? Skuteczne, dobre?
Tak. Może mi polecić. Bardzo szybko. Bardzo skutecznie. Z gwarancją na trzy miesiące. Dawaj ten telefon.
Czy jutro pracują? Nie. Pewnie nie. W poniedziałek rano. Jutro, żeby nie kusić losu, będę u Niej nocować, być może. Teraz nocuję u niego. Co najmniej przez pół nocy.
Nagle go lubię, może być pomocny. Ale nie szukam zrozumienia, chociaż on już jest gotów mnie zrozumieć i podzielić się doświadczeniami w kwestiach opieki. Bo on na przykład rozważa teraz dom opieki. Opiekunka przestaje sobie dawać radę.
Jak to przestaje sobie dawać radę? No tak. Taka osoba, starsza, niedołężna, jak ojciec, która ma złą pamięć, mówiąc eufemistycznie, może sprawić wiele problemów i wymaga troski przez cały czas, a przy tym intensywnej, coraz bardziej, opieki lekarskiej. Często choruje. Opiekunka musi wychodzić po zakupy, musi odpoczywać i spać.
Nie daje rady, właściwie przydałyby się dwie, ale to już byłaby przesada. On teraz szuka sztucznego domu. Mnie to nie przyszło do głowy. Takie domy gazety opisują jako złe miejsca, miejsca powstawania zła i przemocy wobec bezbronnych.
Ależ nie, jest parę porządnych, on szuka i szuka, i jeździ, mogę jeździć z nim, jeśli mnie to interesuje. On nie będzie mnie o nic wypytywał.
Jest delikatny? Naprawdę? Czy jest ładny? Ma jasne włosy, ale nie słomiane. Ma regularne rysy. Piękne wręcz dłonie. Wysoki. Pewnie kobiety za nim szaleją.

Najpierw spróbuję z opiekunką. Jest jeszcze kwestia kota. Kota nie oddamy.

Siadam mu na kolanach jak kot. Przymilam się. Mruczę do ucha. On zaczyna mnie pieścić tak, jak lubię.
Zapamiętał, swołocz. Przymilam się jeszcze bardziej i zaczynam go pieścić tak, jak on lubi. Nie musiałam zapamiętywać.
Dywan jest miękki. Moje ubranie gdzieś znika. Jego ubranie też znika. Kolory dookoła mnie, żabia perspektywa. Patrzy mi w oczy i wchodzi we mnie. Nawet nie mrugam, nie jęczę. Czekam, co zrobi. On już jest we własnym świecie, swojego rytmu, swojego rozkołysania, swoich nawyków. Ale czuję cały czas, że on się stara, i drażni mnie to. On się stara, a ja o tym myślę i nie potrafię się wyłączyć, a w końcu po to tu przyszłam.
Gdy kończy, jestem wkurzona. Ale dobrze mi się myśli. Muszę się uratować sama. Tak postanawiam. Z pomocą opiekunki. Z pomocą kogokolwiek, kogo spotkam na drodze. Ale jednak spróbuję. Spróbuję. Nie możemy tego spieprzyć, prawda, najdroższa?

***

Niedziela od rana w domu. Znowu mu uciekłam.
Cóż za rozczarowanie, nie zjemy wspólnie resztek na śniadanie. Ściskam w dłoniach karteczkę z telefonem agencji opiekunek, to mój talizman na najbliższą przyszłość.
Dzwonię tam, mimo że dziś dzień nieroboczy, może ktoś odbierze? Ale włącza się automatyczna sekretarka, więc ja się szybko rozłączam.
Dwie godziny na wizytę u Niej. Później mam czas wolny. Pójdę na spacer.
Pooglądam wizytówkę anioła, który uratuje mnie, jeśli sama nie dam rady. Tymczasem mogę o nim marzyć. Kładę się na podłodze i wyobrażam sobie, jak siedzimy razem przy stole i pijemy kawę. Razem. On głaszcze moją dłoń, a później mnie przytula, a ja czuję jego ciepło. Miałam taki sen w piątek, ale budzik go przerwał. Nie wiem, co mogło być dalej.

– Znajdziemy pani kogoś, jeszcze dzisiaj. Mamy dużo kandydatek, wszystkie sprawdzone, z referencjami, z doświadczeniem. Wiele z nich pracowało za granicą. Z zamieszkaniem, kot, wszystko zanotuję i zadzwonię do pani. Wyselekcjonujemy odpowiednie osoby i umówimy spotkanie wstępne, u nas. Prowizja. Pensja to widełki. – Jej głos brzmi podejrzanie rześko jak na poniedziałkowy ranek.
Czekam teraz na telefon. Czekam. Udaję, że pracuję, i czekam. Mój kolega z pracy pyta, czy jestem zakochana i czy czekam na telefon od ukochanego. W pewnym sensie, w pewnym sensie, śmieję się, choć to ważniejsze. Cóż może być ważniejszego? A jednak, są takie rzeczy. Ty się zaręczyłeś, a ja mam inne priorytety.

***

Znajduję miejsce dla samochodu pod samym sklepem.
Telefon cały czas leży na wierzchu, ale nie dzwoni. Może jeszcze nikogo nie znaleźli? Może jestem zbyt wymagająca? Nie potrzebuję listy zakupów, przecież wszystko pamiętam. Jeżdżę metalowym wózkiem w ciasnych korytarzykach i zbieram prowiant. Będę musiała u Niej nocować.
Osobno bułkę na śniadanie i dżem w słoiku. Może jeszcze papierowy talerz.
Czekam w kolejce do kasy. Za mną staje kobieta, jej kurtka rozdęta jest wielkim brzuchem. Koło niej stoi mały chłopiec o włosach koloru słomy.
– Proszę, niech pani stanie przede mną. – Uprzejma i szczera. Altruizm to moje drugie imię. Jestem uczynna. Dobrym uczynkiem zasłużę na dobre niebo.
– Dziękuję, dam sobie radę. – Ona jest zakłopotana.
– Ależ nie, mnie się nie spieszy.
Przechodzi, patrząc na mnie przepraszająco, i zaczyna wyładowywać zakupy na czarną, brudnawą taśmę.
– Mamusiu, kupisz mi tego lizaka?
– Tak, kochanie, wybierz sobie kolor.
– A dzidziusiowi też kupimy lizaka?
– Nie, twój braciszek jeszcze się nie urodził.
– A jak się urodzi, to kupimy mu lizaka?
– Dzidziusie nie jedzą lizaków, nie potrafią.
– Ale ja potrafię i go nauczę. Dobra?
– Dobrze, jak się urodzi, to wszystkiego będziesz go uczył.
– Tak.
Odchodząc, patrzy na mnie jeszcze raz przepraszająco i wdzięcznie, uśmiecha się i mówi:
– Jeszcze raz bardzo pani dziękuję.
– Nie ma za co. – Nie ma za co. Altruizm i empatia, empatia i altruizm.

Muszę tu zostać przez cały wieczór i noc, rano tu się wykąpać. Mam z sobą małą walizkę, jakbym jechała w delegację. Czemu oni nie dzwonią? Ta kobieta dała mi nadzieję, a teraz nie dzwoni. Była taka pewna, że mi pomoże. Może podałam jej zły numer telefonu? Dzwonię tam, ale już nikt nie odbiera. Jest siódma. Rano zadzwonię i upomnę się. Jemu załatwili. A może jego opiekunka mogłaby zacząć pracować u mnie, skoro on chce z niej zrezygnować? Będę musiała go o to spytać. Ale to przecież nieprędko, jeszcze niczego nie znalazł. Czemu on ma akurat ten sam problem, co ja? A może wszyscy mają ten problem, ale tylko ja sobie z nim nie radzę?

Uczynny dzięki drobnym gratyfikacjom dozorca wprawił mi zamek w drzwiach do małego pokoju, do mojego pokoju. Moje rzeczy pozostaną tu nienaruszone.
Układam je starannie na stoliku. Rano przyda mi się ręcznik. Wyciągam śpiwór. Wszędzie ta kocia sierść. Czy to był kiedyś także mój kot? Tak, dawno temu. Mój dom, mój kot, najczystsze miejsce na świecie.
Wyciągam z walizki mój kubek.

Słyszę, że krząta się koło drzwi. Coś się stało? Już idę.
– Tak, chyba zwymiotowałam.
Tak, chyba zwymiotowała. Powstrzymuję własny odruch wymiotny. Wkładam gumowe rękawice. Sprzątam. Kot cały czas uważnie mi się przygląda.
Czy nadal jest ci niedobrze? Coś jadłaś teraz? Boli cię brzuch? Zjadłaś za dużo? Tak myślisz? A może to jakieś zatrucie? Albo grypa żołądkowa? Czy powinnam wezwać lekarza? Może jeszcze poczekamy. Z drugiej strony, w nocy będzie jeszcze trudniej. Najwyżej zawiozę Ją do nocnej przychodni.
Zamykam na noc drzwi wejściowe, ale nie da się ich zamknąć skutecznie przed Nią. Nadal może wyjść na klatkę schodową, zwiać. Zostawiam moje drzwi otwarte i postanawiam spać czujnie. Wstaję i sprawdzam, jak Ona się czuje. Czy ma gorączkę? Nie, raczej nie. Spokojnie śpi, chrapie.
Budzi mnie szelest. Jest ciemno. Zrywam się z biciem serca. Wyplątuję ze śpiwora. Może to tylko kot. Zapalam światło.
To nie kot. Ona kręci się koło drzwi. Jest bosa, w białej koszuli, rozpuszczone włosy, wygląda banalnie, jak postać z archaicznego horroru. Patrzy na mnie, zdziwiona.
– Co pani tu robi?
To ja się pytam.
– Idź spać, proszę, jest noc. Trzeba spać.
– Muszę wyjść po jedzenie dla kota, kot nie ma co jeść.
– Kot ma całą miskę pełną, zobacz. Kot ma mnóstwo zapasów w lodówce, spójrz. Nie trzeba nigdzie wychodzić. Nawet nie jesteś ubrana, na dworze mróz i śnieg. Idź spać. Czy brzuch cię nie boli?
– Tak, boli mnie brzuch. Boli mnie, boli mnie.
Ale posłusznie kładzie się do łóżka i zasypia. Ja skręcam się w śpiworze. Gdy nadchodzi świt, wstaję z ulgą i wykonuję sekwencję czynności. Ten zapach. Staram się o tym nie myśleć. Skąd się bierze ten zapach? Jakby cały czas był tu obok szpital.
Ona znowu chce wymiotować, sięga po naszykowaną miskę. Coś Jej jest i ja muszę coś z tym zrobić. Dzwonię do lekarza, do którego zwykle dzwonię. Jest na urlopie, nie może przyjść. Co powinnam teraz zrobić? Dzwonię do innego, do całej centrali lekarzy. W końcu ktoś godzi się przyjść i Ją zbadać, o jedenastej. Znowu nie mogę iść do pracy. Dzwonię do Korposuki. Ona wzdycha beznadziejnie, pewnie chce mnie wyrzucić. Wyciągam laptopa i zaczynam pracować, ale internet się rwie.
Dzwonię do tej agencji, powinni już tam być. Ten sam uspokajający głos profesjonalnej swatki: mamy wstępnie dwie kandydatki.
– Właśnie miałam do pani dzwonić, proszę przyjechać po siedemnastej. Tak. W razie czego są dyspozycyjne od zaraz.
Ona leży pod kołdrą, jej kształt z każdym dniem coraz mniej wyraźny, rozmyty w kołdrzanej jasności. Lekarz przychodzi później, niż obiecał. Kot nie chce Jej zostawić. Przeganiam go.
– Myszon, odejdź.
Odchodzi.
– Nie mów tak oschle do niego – szepcze Ona.
– Jest słaba – stwierdza lekarz. Wyciąga swoją torbę i narzędzia. Wychodzę do kuchni. Stoję i zerkam ukradkiem. Nie widzę Jej ciała. – Grypa żołądkowa. Pani też mogła się już zarazić. – Przepisuje lekarstwa, każe leżeć, każe mierzyć temperaturę. – Gdyby pani zachorowała, proszę brać to samo. To przejdzie za dwa, trzy dni. Proszę Jej podawać dużo płynów, łatwo się odwodnić.
– Czy mogę dostać na Nią zwolnienie lekarskie do pracy?
– Nie. – Lekarz mówi to ze zdziwionym uśmiechem. Takie są przepisy, jasno określają: to tylko na opiekę nad
dziećmi.

Idę do apteki, z ulgą wdycham mróz i zatapiam się w czystej, najczystszej bieli. Moje wagary. Obiad, ciśnienie, sprzątanie, praca, kot, kuweta. Szykuję się do wyjścia.
(…)

 
Wesprzyj nas