Pełen przygód roller coaster, w którym trójka odważnego rodzeństwa zmierza do nieuniknionego starcia z potężnymi mrocznymi siłami.


W domu Kristoffa wreszcie zapanował spokój. Wichrowa Wiedźma zniknęła, a rodzina Walkerów nagle odkryła na swoim koncie dziesięć milionów dolarów. Lecz to tylko cisza przed burzą.

Eleanor, Kordelia i Brendan znów będą musieli stawić czoła wiedźmie, która ukryła się w najmniej oczekiwanym miejscu, staną się świadkami niezwykłego wywoływania duchów, a nawet przeniosą się do Rzymu, gdzie wpadną w sam środek walk gladiatorów.

Co tym razem wpiszą do Księgi życzeń i zagłady?

„Dom Tajemnic to niebezpieczny, pełen przygód roller coaster, w którym trójka odważnego rodzeństwa zmierza do nieuniknionego starcia z potężnymi mrocznymi siłami. Wybuchowa mieszanka fantazji i tajemnicy”.
J.K. ROWLING

CHRIS COLUMBUS – amerykański reżyser i scenarzysta, twórca m.in. filmów o Harrym Potterze, Pani Doubtfire i Gremlinów.
NED VIZZINI – znany amerykański autor powieści dla młodzieży.

Chris Columbus & Ned Vizzini
Dom tajemnic – Starcie potworów
Przełożyła Katarzyna Janusik
Ilustracje Greg Call
Wydawnictwo Znak
Premiera: 3 listopada 2014

1

Brendan Walker był pewien, że paczka dotrze na ósmą rano. Nie było innej możliwości. Wybrał dostawę ekspresową i upewnił się, że dla jego adresu (Sea Cliff, San Francisco) ekspres oznacza ósmą rano. Ale i tak przez całą noc budził się co jakiś czas i odświeżał stronę, na której śledził przesyłkę. Jeśli nie dostanie jej przed ósmą rano, nie będzie mógł pójść do szkoły!
– Brendan! Chodź tu!
Wstał od laptopa i podszedł do klapy, która była jedynym wyjściem z pokoju. Czasami myślał, że to trochę dziwne, że w tym wielkim domu w stylu wiktoriańskim funkcję jego pokoju pełni strych, ale ogólnie mu się to podobało. Zresztą to i tak jedna z najmniej dziwacznych rzeczy w jego życiu.
Odsunął zasuwkę. Klapa zniknęła i ukazały się schody, które prowadziły ze strychu na korytarz poniżej. Zeskoczył po nich i pociągnął za sznurek, żeby podnieść schody, a potem przytrzasnął go w taki sposób, że był nieco krótszy niż normalnie. Dzięki temu dowie się, jeśli ktoś wejdzie do jego pokoju, gdy on będzie w szkole.
– Brendan! Śniadanie stygnie!
Ruszył do kuchni.
Po drodze minął trzy zdjęcia pierwszych właścicieli domu, Kristoffów. Zbudowali go w 1907 roku. Zdjęcia były wyblakłe i pokolorowane pastelowymi farbkami, zapewne wiele lat po tym, jak zostały zrobione. Denver Kristoff, ojciec, miał poważną minę i przyciętą w kwadrat brodę. Jego żona, Eliza May, była ładna i niepozorna. A ich córka, Dalia, na zdjęciach została uwieczniona jako słodkie i niewinnie wyglądające dziecko – ale Brendan znał ją pod innym imieniem i dobrze wiedział, że daleko jej do niewinności.
Była Wichrową Wiedźmą. I z tuzin razy prawie go zabiła. Na szczęście już od sześciu tygodni mieli z nią spokój.
A to dlatego, że… „Jak by to ujęli policjanci? Zaginęła i przypuszczalnie nie żyje” – pomyślał Brendan. Jego młodsza siostra, Eleanor, użyła magicznej księgi, żeby wygnać ją do „najgorszego miejsca na świecie” i od tego czasu o niej nie słyszeli. Co zapewne znaczyło, że czas już zdjąć jej zdjęcie.
Ale gdy tylko rodzice zaczynali o tym mówić, Brendan oponował, a Eleanor i ich starsza siostra Kordelia razem z nim.
– Mamo, ten dom n a z y w a się Domem Kristoffa, więc nie można zdjąć zdjęć K r i s t o f f ów – zawyrokowała Eleanor w zeszłym tygodniu, gdy pani Walker weszła na piętro z cęgami i kitem. Eleanor miała dziewięć lat i własne zdanie na każdy temat.
– Ale teraz dom należy do nas, Eleanor. Przecież sama mówiłaś, że czas zacząć go nazywać Domem Walkerów…
– Tak, ale teraz uważam, że powinniśmy okazać szacunek pierwszym właścicielom – odparła Eleanor.
– To umieszcza dom w kontekście historycznym – zgodziła się z nią Kordelia. Była trzy lata starsza od Brendana, niedługo miała skończyć szesnaście lat, ale mówiła w taki sposób, jakby miała co najmniej trzydzieści. – To zupełnie jakby zmienić nazwę stadionu ze względu na sponsora. Brzmi sztucznie.
– Dobrze – westchnęła pani Walker. – To wasz dom. Ja tu tylko mieszkam.
I poszła sobie, a rodzeństwo znów mogło swobodnie rozmawiać. Jedno spojrzenie na zdjęcia przypominało im niezwykłe przygody, które przeżyli w Domu Kristoffa – tak szalone, że za najmniejszą wzmiankę o nich pewnie wylądowaliby w psychiatryku. Na samo wspomnienie o nich Brendan myślał: „Jeśli któreś z nas kiedyś weźmie ślub i powie, że to najlepszy dzień jego życia, będzie kłamać. Najlepszy był ten, gdy bezpiecznie wróciliśmy do domu sześć tygodni temu”.
– Naprawdę nie ma sensu trzymać Kristoffów na widoku – powiedziała Kordelia. – To przez nich znaleźliśmy się w tej… sytuacji.
– Jakiej sytuacji? Chodzi ci o to, że jesteśmy bogaci? – spytała Eleanor.
Dziwnie to brzmiało, ale taka była prawda. Pod koniec szalonych przygód Walkerów, gdy Eleanor zapisała życzenie w magicznej (a tak naprawdę przeklętej) księdze, by wygnać Wichrową Wiedźmę, poprosiła też, żeby jej rodzina stała się bogata. I państwo Walkerowie nagle odkryli dziesięć milionów dolarów na swoim rachunku bankowym jako „ugodę” dla doktora Walkera. Dzięki temu żyli teraz bardzo wygodnie.
– To też – powiedziała Kordelia – no i fakt, że cały czas się boimy, że Wichrowa Wiedźma powróci. – Spojrzała na zdjęcie Denvera Kristoffa. – Albo Król Burz.
Brendan się wzdrygnął. Nie lubił myśleć o Królu Burz, postaci, w którą przemienił się Denver Kristoff, gdy stał się czarodziejem spaczonym przez Księgę życzeń i zagłady. Księga – ta sama, dzięki której Walkerowie zyskali bogactwo – była pusta, ale jeśli napisało się życzenie na kartce papieru i wsunęło ją do księgi – spełniało się. Jak można sobie wyobrazić, nadużywanie tego magicznego przedmiotu miało koszmarne skutki dla ciała i umysłu, a Denvera Kristoffa zamieniło w potwornego Króla Burz. To wszystko samo w sobie było już wystarczająco przerażające, ale najgorsze było to, że Król Burz zniknął – dzieciaki nie miały pojęcia, gdzie się ukrył.
Równie dobrze mógł być tu, w Berkeley.
– Ja uważam tak – powiedział Brendan. – Od czasu gdy wróciliśmy do domu, zdjęcia sobie wiszą, a my nie mieliśmy do czynienia z Kristoffami. Czy to przypadek? Możliwe. Ale z tym domem nigdy nic nie wiadomo. Lepiej więc je zostawić.
Eleanor wzięła go za rękę, a on Kordelię. Przez chwilę wszyscy wypowiadali nieme życzenie, by było już po wszystkim.
A teraz Brendan minął zdjęcia i zbiegł spiralnymi schodami do kuchni. Była gustownie urządzona już wtedy, gdy Walkerowie kupili Dom Kristoffa, a po dziesięciomilionowym zastrzyku gotówki pani Walker lekko zaszalała i dokupiła jeszcze elegancką francuską kuchenkę, która była droższa od luksusowego auta.
– Proszę – powiedziała pani Walker, gdy Brendan zajął miejsce między siostrami przy marmurowym blacie. Podała mu talerz z letnimi naleśnikami z jagodami. Spojrzał w lewo i w prawo: Kordelia przeglądała „Teen Vogue’a,” a Eleanor grała w coś na iPhonie mamy.
– Spójrzcie tylko, kto postanowił w końcu wstać – odezwała się Kordelia.
– No właśnie, co ty tam robiłeś na górze? – spytała Eleanor.
Brendan zaczął jeść naleśniki. Były dobre, ale w starym mieszkaniu smakowały mu bardziej.
– Echam na chaszną kaczkę – powiedział z pełnymi ustami.
– Blee! Czy możesz albo jeść, albo mówić? – skrzywiła się Eleanor.
– Czemu? A kto niby na mnie patrzy? – Brendan popił naleśniki mlekiem migdałowym. – Nie jesteśmy w stołówce, prawda? Nie zobaczy mnie żadna z twoich nowych przyjaciółek, które mają całą kolekcję Barbie.
– Nie o to chodzi – powiedziała Eleanor. – Powinieneś mieć dobre maniery, a nie masz.
– Wcześniej ci to nie przeszkadzało – odparł Brendan.
– Bogate rodziny powinny być m i ł e!
– Wystarczy już – powiedziała pani Walker. Spojrzała na swoje dzieci. Pod pewnymi względami były zupełnie takie same jak przed przeprowadzką do Domu Kristoffa: Brendan z nastroszoną rudą czupryną, Kordelia z grzywką zasłaniającą twarz jak tarcza i Eleanor, która zmarszczyła nos, gotowa podjąć wyzwanie… ale pani Walker miała poczucie, że coś się zmieniło.
– Nie chcę, żebyś używała słowa na „b”, Eleanor. Wiem, że wiele rzeczy się zmieniło od czasu ugody waszego taty…
– Właśnie, a gdzie jest tato? – spytała Kordelia.
– Poszedł pobiegać – powiedziała pani Walker – i…
– Biega przez całe rano? Trenuje do maratonu czy co?
– Nie zmieniaj tematu! A więc, chociaż finansowo jesteśmy w lepszej sytuacji, w c i ą ż j e s t e ś m y t ą s a m ą r o d z i n ą.
Rodzeństwo spojrzało na siebie, a potem na mamę. Trudno było uwierzyć w jej słowa wypowiedziane na tle absurdalnie ekskluzywnych sprzętów kuchennych.
– To oznacza, że powinniśmy się nawzajem szanować i dlatego nie wolno nam jeść i mówić jednocześnie. Ale to także oznacza, że mamy być dla siebie m i l i. Jeśli coś nas urazi, g r z e c z n i e prosimy drugą osobę, by zmieniła swoje zachowanie. Jasne?
Kordelia i Eleanor skinęły głowami, choć Kordelia już z powrotem włączyła muzykę – odkryła niedawno zespół z Islandii, który bardzo jej się spodobał. Brzmiał… „»Zimno« to chyba najlepsze słowo” – pomyślała Kordelia. „Tworzą najzimniejszą muzykę, jaką znam”.
Ostatnimi czasy Kordelia lubiła chłód. Odrętwienie. Tylko w ten sposób umiała sobie radzić z całym szaleństwem, przez które przeszła. Nikomu nie mogła o niczym powiedzieć – ani napisać, ani pisnąć choć słówkiem. To nie było łatwe, więc próbowała zająć się czymś innym – na przykład zażyczyła sobie telewizora w pokoju. Z początku chodziło o to, żeby nie przegrać z Brendanem, który miał na strychu nie tylko telewizor, ale i automat ze słodyczami (Kordelia lubiła nazywać jego pokój „jaskinią nie-mężczyzny”). Ale z czasem dostrzegła, że telewizja, tak samo jak muzyka, pozwala jej zagłuszyć gnębiące ją myśli związane z tym, gdzie była i co zrobiła.
Dawniej lubiła uciekać w książki, ale teraz trudniej było jej się nimi cieszyć – w końcu to przez książki wpadła w tarapaty!
„Zmieniam się – myślała – i wcale nie jestem pewna, czy to dobrze”. Ale teraz nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo Brendan zobaczył za oknem ciężarówkę kuriera.
– Brendan! Gdzie się wybierasz?
Wyskoczył z kuchni jak z procy, minął zbroję w holu, wybiegł przez szerokie drzwi na zewnątrz, a potem gnał ścieżką wijącą się wśród wielkich dębów rosnących na nieskazitelnym trawniku, obok nowego podjazdu, na którym stało ferrari jego taty… całą drogę do alei Sea Cliff, gdzie zaparkowała ciężarówka, przed którą stał mężczyzna w niebiesko-pomarańczowym uniformie.
– Brendan Walker?
– To ja! – powiedział Brendan, podpisał odbiór paczki i otworzył ją od razu na chodniku. Wyjął zawartość… i gwałtownie wciągnął powietrze.

 
Wesprzyj nas