Saga rodzinna autorki powieści Północ i Południe – barwny obraz angielskiej prowincji w epoce wiktoriańskiej


Molly jest dorastającą córką lekarza w miasteczku Hollingford. Mimo że została osierocona przez matkę we wczesnym dzieciństwie, żyje beztrosko i szczęśliwie. Pewnego dnia dowiaduje się jednak, że jej ukochany ojciec postanowił ożenić się po raz drugi. Molly pogrąża się w rozpaczy. W tym dramatycznym momencie pomocną dłoń wyciąga do niej młodszy syn bogatych sąsiadów, Roger…

Barwne i wyraziste w swojej różnorodności postaci bohaterów i skomplikowane relacje między nimi ukazują złożone stosunki społeczne w XIX-wiecznej Anglii. Interesujące losy dwóch rodzin o odmiennym statusie zapowiadają również nadchodzące zmiany obyczajowe i polityczne.

Elizabeth Gaskell (1810-1865) – znana pisarka angielska, autorka gotyckich opowiadań, pierwszej biografii Charlotte Brontë oraz obszernych powieści społeczno-obyczajowych, m.in.: Panie z Cranford oraz Północ i Południe, które zostały zekranizowane.

Elizabeth Gaskell
Żony i córki
Przekład Katarzyna Kwiatkowska
seria Angielski Ogród
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 22 października 2014


Pomiędzy przedstawicielami „rodzin z hrabstwa”, jak ich nazywała pani Gibson, którzy złożyli jej wyrazy uszanowania, znaleźli się dwaj młodzi panowie z Hamley. Sam dziedzic pogratulował doktorowi podczas jego pierwszej po ślubie wizyty w Hamley i było to wszystko, co kiedykolwiek zamierzał uczynić w tej sprawie. Jego żona nie czuła się na siłach, by odwiedzić panią Gibson; za wszelką cenę jednak pragnęła okazać atencję małżonce swego uprzejmego lekarza, a poza tym, kierowana ciekawością i współczuciem, chciała dowiedzieć się z pierwszej ręki, jak układają się relacje Molly z macochą. Zdołała więc przekonać swych synów, aby pojechali do Hollingfordu i przekazali pani doktorowej jej powinszowania i przeprosiny.
Weszli do odnowionego i świeżo umeblowanego salonu. Po przejażdżce obaj wyglądali zdrowo i rześko. Osborne wszedł jak zwykle pierwszy – perfekcyjnie ubrany, zachowujący się z ową wykwintnością, która tak dobrze do niego pasowała; za nim podążał Roger, przypominający wyglądem krzepkiego, dobrodusznego farmera. Pani Gibson, ubrana w wizytową suknię, sprawiała dokładnie takie wrażenie, na jakim jej zawsze zależało: ślicznej kobiety, może już nie pierwszej młodości, ale za to prezentującej tak wytworne maniery i przemawiającej tak miękkim głosem, że jej otoczenie zapominało o kwestii jej wieku. Molly ubierała się lepiej niż poprzednio, o co zadbała jej macocha, która nienawidziła wszystkiego co stare, wytarte i niezgodne z jej gustem – takie rzeczy po prostu ją raniły i napawały odrazą. Nie dała dziewczynie spokoju, dopóki nie zmusiła jej do większej staranności w doborze ubrań, rękawiczek, butów, a także w ułożeniu włosów. Próbowała również nakłonić ją do przeprowadzenia kuracji tonikiem i kremami rozmarynowymi, co miało rzekomo poprawić wygląd opalonej skóry, ale Molly albo była zapominalska, albo postanowiła się zbuntować – dość że pani Gibson nigdy nie udało się wejść wieczorem do jej sypialni i stwierdzić, że podopieczna nałożyła sobie na twarz i szyję kosmetyk, z taką troską przez nią dobrany. Mimo to wygląd Molly ogromnie się poprawił, co odnotowało nawet krytyczne oko Osborne’a. Jeśli chodzi o Rogera, to w twarzy swej małej przyjaciółki szukał raczej oznak szczęścia lub smutku; jego matka wyraźnie zleciła mu to zadanie.
Osborne i pani Gibson odnosili się do siebie uprzejmie i w zgodzie ze scenariuszem „Młody dżentelmen składa wizytę pannie młodej w średnim wieku”. Prowadzili trywialną towarzyską pogawędkę, rozmawiali o „Szekspirze i grających szkiełkach”, sondując nawzajem swą znajomość londyńskich nowinek. Do Molly docierały fragmenty ich rozmowy w chwilach ciszy, jaka zapadała między nią a Rogerem. Jej bohater ukazywał się w całkiem nowym świetle; nie był literatem ani poetą, nie był romantyczny ani krytyczny; był człowiekiem światowym, zblazowanym, zainteresowanym ostatnimi przedstawieniami i występami w operze. Miał przewagę nad panią Gibson, bo cała jej wiedza pochodziła z drugiej ręki; wszystko, co wiedziała, znała z dyskusji posłyszanych w Towers, podczas gdy on kilkakrotnie pojechał z Cambridge do Londynu, aby wysłuchać koncertów lub obejrzeć najmodniejsze sztuki. Pani Gibson jednak górowała nad Osborne’em zuchwałością w rozszerzaniu, rozbudowywaniu znanych jej faktów, a także zręczniej niż on dobierała i układała słowa, by sprawić wrażenie, że wypowiadane opinie, które były tylko cytatami, zostały sformułowane przez nią na drodze rzeczywistych doświadczeń lub osobistych spostrzeżeń. Poruszając temat manieryzmu pewnej włoskiej śpiewaczki, stwierdziła na przykład: „Czy zauważył pan jej ciągle powtarzający się gest unoszenia ramion i splatania rąk, zanim weźmie wysoką nutę?”. Miało to sugerować, że pani Gibson na własne oczy widziała ten ruch. Molly, która w owym czasie była już nieźle zorientowana w tym, jak jej macocha spędziła ubiegły rok, przysłuchiwała się zdziwiona tej rozmowie. W końcu doszła do wniosku, że musiała coś źle zrozumieć, bo słyszała tylko urywki ich wymiany zdań, równolegle odpowiadając na pytania i uwagi Rogera. Pewna mogła być tylko tego, że dzisiejszy Osborne nie był tym, którego widziała w towarzystwie pani Hamley. Roger dostrzegł te spojrzenia.
– Czyżby uważała pani, że mój brat wygląda na chorego? – spytał, ściszając głos.
– Nie, niezupełnie.
– Osborne nie czuje się dobrze. Obaj z ojcem niepokoimy się o niego. Ten wyjazd na kontynent tylko mu zaszkodził. A rozczarowanie egzaminem również odbiło się na jego zdrowiu.
– Nie pomyślałam, że wygląda na chorego, raczej na zmienionego.
– Twierdzi, że niedługo musi wracać do Cambridge. Jest szansa, że to mu pomoże. Ja też wyjeżdżam w przyszłym tygodniu, a zatem to jest nie tylko wizyta gratulacyjna, ale także pożegnalna.
– Pani Hamley głęboko odczuje wasz wyjazd, prawda? Chociaż młodzi ludzie zwykli spędzać czas poza domem.
– To prawda – przytaknął. – Ona rozumie, że musimy wyjechać, ale mimo to cierpi. Jej zdrowie też mnie martwi. Czy mogę liczyć, że będzie ją pani odwiedzać? Ona tak panią lubi.
– Jeśli będę mogła – odpowiedziała Molly, podświadomie spoglądając przy tym na swoją macochę. Męczyło ją wrażenie, że mimo nieustającego potoku słów szemranych przez panią Gibson słucha ona uważnie wszystkiego, co mówi pasierbica.
– Czy potrzebuje pani jeszcze jakieś książki? – spytał Roger. – Jeśli tak, to proszę sporządzić wykaz i przesłać do matki przed moim wyjazdem, który nastąpi w przyszły wtorek. Po tym dniu nie będzie nikogo, kto mógłby znaleźć je w bibliotece.
Gdy wyszli, pani Gibson rozpoczęła swe zwykłe komentarze dotyczące gości.
– Podoba mi się Osborne Hamley. Co za miły chłopiec! Nie wiem dlaczego, ale zawsze najbardziej lubię pierworodnych synów. To on obejmie majątek, prawda? Poproszę twego drogiego ojca, aby zachęcił go do jak najczęstszych odwiedzin u nas. To będzie taki uroczy i właściwy znajomy dla ciebie i Cynthii. Ten drugi jest moim zdaniem tylko prostackim chłoptasiem. Nie ma w nim nic arystokratycznego. Przypuszczam, że wdał się w matkę. W Towers zawsze słyszałam, że ona jest najzwyklejszą parweniuszką.
Molly była wystarczająco złośliwa, by odpowiedzieć z przyjemnością:
– Wydaje mi się, że jej ojciec zajmował się handlem z Rosją, importował łój i konopie. Pan Osborne bardzo przypomina matkę.
– Naprawdę? Dla mnie nigdy takie rzeczy się nie liczyły. Z wyglądu i manier jest ucieleśnieniem dżentelmena. Majątek jest objęty majoratem, prawda?
– Nie wiem.
Przez chwilę panowało milczenie, przerwane przez panią Gibson:
– Tak sobie myślę, że chyba powinnam namówić twojego drogiego tatę, by wydał małe przyjęcie i koniecznie zaprosił na nie pana Osborne’a. Bardzo bym chciała, by czuł się u nas jak w domu. Dla niego to też mogłoby być przyjemną odmianą po nudzie i odosobnieniu w Hamley Hall. Starsi państwo, jak rozumiem, nie prowadzą życia towarzyskiego?
– Pan Osborne wraca w przyszłym tygodniu do Cambridge.
– Ach tak? A zatem odłożymy nasze spotkanie aż do przyjazdu Cynthii. Gdy wróci, będę musiała zgromadzić dla niej jakichś młodych ludzi.
– A kiedy przyjedzie? – spytała Molly, z niecierpliwością wyglądająca przyjazdu swej przybranej siostry.
– Och, nie wiem. Może na Nowy Rok. A może na Wielkanoc? Najpierw muszę urządzić na nowo bawialnię. Potem zajmę się pokojem dla mojej córeczki i twoim. Są dokładnie tej samej wielkości, tyle że po przeciwnych stronach korytarza.
– Zamierza mama urządzić na nowo tamten pokój? – Panna Gibson była zdumiona tym ciągiem niekończących się zmian.
– Oczywiście. I twój też, najdroższa, więc nie bądź zazdrosna.
– Proszę, mamo, mój nie – błagała dziewczyna, do której dopiero teraz dotarło znaczenie tego projektu.
– Ależ tak! Twój też odnowimy, nie tylko Cynthii. Zgrabne francuskie łóżeczko, nowa tapeta, śliczny dywanik. I przystrojona toaletka z lustrem. To będzie zupełnie inne miejsce.
– Ale ja nie chcę, żeby to było inne miejsce. Lubię mój pokój taki, jaki jest. Nie zmieniajmy go, proszę.
– Co za nonsens, dziecko! Nigdy nie słyszałam o czymś tak niedorzecznym! Każda normalna dziewczyna byłaby zachwycona, mogąc pozbyć się mebli, które dawno powinny się były znaleźć w rupieciarni.
– Ale to są rzeczy mojej mamy. Korzystała z nich przed ślubem – powiedziała Molly bardzo cicho. Niechętnie podała powód swej prośby, ale była przekonana, że nie sposób mu się oprzeć.
Pani Gibson odpowiedziała po chwili:
– Takie uczucia bardzo dobrze o tobie świadczą. Ale czy nie uważasz, że te sentymenty idą za daleko? Twoim zdaniem nie mamy prawa do niczego nowego? Powinniśmy znosić te zjedzone przez robaki szkaradzieństwa? A poza tym, kochanie, Hollingford wyda się Cynthii takim smutactwem po tej ślicznej, wesołej Francji, więc zależy mi, by dom był naprawdę atrakcyjny. Czuję, że zdołam wydać ją za mąż i urządzić tu gdzieś w okolicy. Musi być jednak w dobrym nastroju, bo mówiąc między nami, najdroższa, Cynthia jest trochę, troszeczkę krnąbrna. Ale raczej nie wspominaj o tym twojemu tacie.
– Czy mama nie mogłaby odnowić tylko pokoju Cynthii, a mój zostawić tak, jak jest?
– W żadnym razie! Na to nie mogłabym się zgodzić. Pomyśl tylko, co by o mnie mówiono? Że dogadzam własnemu dziecku, a zaniedbuję córkę męża. Nie zniosłabym tego!
– Ale nikt by się nie dowiedział!
– W takiej rozplotkowanej mieścinie jak Hollingford? Wiesz co, Molly? Jesteś albo głupia, albo uparta, albo zupełnie cię nie obchodzi, jakie okropne rzeczy ludzie mogliby o mnie powiedzieć. A wszystko przez twoje samolubne wymysły! Nie. Zastrzegam sobie prawo postąpienia w tej sprawie tak, jak uznam za właściwe. Wszyscy będą wiedzieć, że nie jestem macochą, jaką się przedstawia w bajkach. Każdego pensa, którego wydam na Cynthię, wydam także na ciebie. I proszę, bez dalszych dyskusji na ten temat.
Małe białe łóżeczko Molly, staroświecka komoda i wszystkie relikwie, pamiętające panieńskie czasy jej matki, zostały zatem usunięte do graciarni, a po przyjeździe Cynthii i jej wielkich francuskich pudeł stare meble upchnięto jeszcze głębiej w składziku, aby na uzyskanej powierzchni złożyć kufry.
W tym czasie Towers świeciło pustkami. Lady Cumnor, zgodnie z lekarskim zaleceniem, spędzała początek zimy w Bath, a rodzina uznała za stosowne jej towarzyszyć. W czasie smętnych deszczowych dni pani Gibson rozmyślała o swej tęsknocie za „Cumnorami”, bo tak zaczęła ich nazywać, odkąd zawarty związek małżeński osłabił jej zależność od nich. Podkreślała tym samym różnicę między swoją zażyłością z rodziną z Towers a pełnym rewerencji sposobem, w jaki mieszkańcy Hollingfordu wyrażali się o „earlu i komtesie”. Od czasu do czasu lady Cumnor i lady Harriet pisywały do drogiej Clare. Pierwsza miała zawsze mnóstwo zleceń i zadań do wykonania w Towers i w miasteczku, a nikt nie potrafiłby dopilnować ich lepiej niż droga Clare, która tak doskonale znała gusty i upodobania milady. Te zlecenia skutkowały stosem dziwnych rachunków, jakie gospoda U Jerzego przysyłała za wynajem przeróżnych ekwipaży. Pan Gibson wskazał żonie tę bezpośrednią konsekwencję jej działalności, na co usłyszał, że prezent w postaci upolowanej zwierzyny nie jest wykluczony jako rewanż za pomyślne spełnienie życzeń lady Cumnor. Z nieznanych względów taka oznaka wdzięczności również nie przypadła doktorowi do gustu, zachował jednak tę myśl dla siebie. Listy lady Harriet były krótkie i zabawne. Żywiła dla swej dawnej guwernantki pewne względy, które kazały jej czasami pisać do Clare, a po spełnieniu tego prawie dobroczynnego obowiązku czuła się z siebie dumna. W listach nie było poufałych zwierzeń, tylko niezbyt wylewne, choć szczere wyrazy szacunku i wystarczająco dużo rodzinnych nowin i uzdrowiskowych plotek, by młoda dama mogła liczyć, że adresatka nie czuje się zapomniana przez dawne uczennice. Ach, jakże te listy były cytowane i wzmiankowane w trakcie rozmów pani Gibson z paniami z Holingfordu! Wypróbowała efekt tej korespondencji już w Ashcombe, a obecne miejsce zamieszkania nie sprawiło jej pod tym względem zawodu. Zdumiały ją jednakże przesyłane przez lady Harriet uprzejme wiadomości dla Molly i pytania, jak pannom Browning przypadła do gustu herbata. Panna Gibson musiała to najpierw wyjaśnić, a potem szczegółowo zrelacjonować wszystkie okoliczności wspólnie spędzonego popołudnia w Ashcombe oraz odwiedzin lady Harriet u panien Browning.
– Co za absurd! – indyczyła się pani Gibson. – Lady Harriet poszła do ciebie tylko w poszukiwaniu rozrywki. Po prostu się nudziła. A teraz na pewno wyśmiewa się z panien Browning, one zaś opowiadają o tej wizycie każdemu, kto zgadza się tego wysłuchać, jakby były jej najlepszymi przyjaciółkami.
– Nie sądzę, aby się z nich wyśmiewała. Była dla nich bardzo uprzejma.
– A tobie się oczywiście wydaje, że rozumiesz jej zachowanie lepiej niż ja, która znam ją od tylu lat? Zapewniam cię, że ona kpi sobie z każdego, kto nie należy do jej klasy. Przecież tym twoim pannom Browning nadała przezwiska Dziobatka i Trzepotka.
– Obiecała mi, że już nigdy ich tak nie nazwie – oznajmiła Molly z determinacją.
– Obiecała? Lady Harriet? O czym ty mówisz?
– Wspomniała mi o nich jako o Dziobatce i Trzepotce. A później chciała przyjść i odwiedzić mnie w ich domu. Poprosiłam więc, by nie przychodziła, jeśli zamierza urządzać sobie ich kosztem zabawę.
– Słowo daję! Mimo tak długiej znajomości z lady Harriet nigdy nie poważyłabym się na taką impertynencję!
– Nie zamierzałam być impertynencka – odpowiedziała Molly mocnym głosem. – I nie sądzę, by lady Harriet tak to potraktowała.
– Nie tobie o tym sądzić. Ona potrafi się zachowywać jak kameleon.
W tej chwili wszedł dziedzic Hamley. To była jego pierwsza wizyta u pani Gibson i powitała go z wdziękiem. W duchu postanowiła, że przyjmie jego przeprosiny za to opóźnienie i układała sobie mowę z zapewnieniem, że rozumie zapracowanie każdego właściciela ziemskiego, który zarządza swą posiadłością. Żadne przeprosiny jednak nie nastąpiły. Szczerze uścisnął jej dłoń, czym wyrażał gratulacje z powodu daru losu, jakim było poślubienie jego najlepszego przyjaciela, doktora Gibsona, ale ani słowem nie wspomniał o zaniedbanych przez siebie obowiązkach wobec pani doktorowej. Molly, która zdążyła już dobrze poznać znaczenie jego min i gestów, od razu się zorientowała, że stało się coś, co do głębi poruszyło pana Hamleya. Właściwie nie zwracał uwagi na konwersacyjne banały, zwyczajowo wygłaszane przez panią Gibson, która zdecydowana była wywołać jak najlepsze wrażenie na ojcu Osborne’a, nie tylko spadkobiercy majątku, ale także wyjątkowo miłego młodzieńca. Ale dziedzic zignorował panią domu. Zwrócił się do Molly i powiedział cicho, tak jakby to miało być zwierzenie przeznaczone tylko dla jej uszu.
– Molly, źle się dzieje w domu. Osborne nie uzyskał członkostwa w Trinity, o które się ponownie starał. Fatalnie wypadł na egzaminach na swoim roku. I to po tym, co sam mówił i co jego matka mówiła. A ja chodziłem i przed wszystkimi pyszniłem się swoim wybitnym synem. Nic z tego nie rozumiem. Nigdy nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego po Rogerze, ale Osborne? To wszystko spowodowało, że moja żona dostała jednego z tych swoich ataków choroby. Biedaczka, moja biedaczka… A ona tak bardzo cię lubi, dziecko. Twój tata był u nas dziś rano i moja żona wyznała mu, jak bardzo chciałaby cię mieć koło siebie. I doktor powiedział, że mogę przyjechać i cię przywieźć. Pojedziesz, prawda, moja droga? Ona nie jest jedną z tych ubogich kobiet, które przez litość trzeba odwiedzać i okazywać im miłosierdzie, ale jej troski wpędziły ją w jeszcze bardziej rozpaczliwy stan niż tamte ubogie istoty.
– Proszę dać mi dziesięć minut – odpowiedziała Molly, do głębi przejęta słowami i całym zachowaniem dziedzica. Nawet do głowy jej nie przyszło, by pytać macochę o pozwolenie, skoro ojciec wyraził zgodę. Gdy wstała, by opuścić pokój, pani Gibson, która słyszała tylko niektóre słowa pana Hamleya i była dotknięta wykluczeniem jej z tych zwierzeń, spytała:
– Dokąd idziesz, moja droga?
– Pani Hamley mnie potrzebuje, a tatuś powiedział, że mogę jechać – wyjaśniła dziewczyna, a dziedzic dodał:
– Moja żona jest chora, a bardzo lubi pani córkę. Błagała doktora Gibsona, by pozwolił Molly przyjechać do naszego domu. Zgodził się i jestem tu, by ją zabrać.
– Zatrzymaj się na minutkę, moja najmilsza – powiedziała pani Gibson z chmurną twarzą mimo szemrzącego głosu. – Wydaje mi się, że twój drogi ojciec chyba zapomniał, że dziś wieczorem idziesz razem ze mną z wizytą – kontynuowała, zwracając się teraz do dziedzica – do osób, których nie znam zbyt dobrze. Nie wiemy, czy doktor Gibson zdoła dojechać na czas, by mi towarzyszyć, więc, jak pan widzi, nie mogę pozwolić, by Molly pojechała z panem.
– Nie przyszłoby mi do głowy – mruknął dziedzic sotto voce – że coś takiego może mieć jakiekolwiek znaczenie. Panna młoda to panna młoda, powinna być płochliwa. Ale chyba nie w tym wypadku. A pani Hamley, jak to chora, tak się nastawiła na przyjazd dziewczyny… – Cóż, Molly – odezwał się po chwili pełnym głosem – musimy naszą podróż odłożyć do jutra. Ale to będzie nasza strata, nie twoja – mówił dalej, widząc, jak jego ulubienica z ociąganiem wraca na swoje miejsce. – Słyszę bowiem, że dziś wieczorem spędzisz wesoło czas…
– Nie, nie spędzę – przerwała mu Molly. – Nie chciałam tam iść, a teraz mam jeszcze mniejszą na to ochotę.
– Ććć, kochanie – uciszyła ją pani Gibson, a zwracając się do dziedzica, dodała: – Składanie tutaj wizyt nie jest tym, co mogłoby odpowiadać takiej młodej panience… żadnej młodzieży, żadnych tańców, żadnej wesołości. Ale to bardzo nieładnie z twojej strony, droga Molly, wypowiadać się tak niegrzecznie o przyjaciołach twojego taty, bo za takich przecież uważa tych Cockerellów. Obawiam się, że swoim zachowaniem wywarłaś niekorzystne wrażenie na panu dziedzicu.
– Proszę dać jej spokój! – rzekł pan Hamley. – Doskonale zrozumiałem, co miała na myśli. Przecież widzę, że wolałaby pojechać ze mną i spędzić wieczór w pokoju mojej chorej żony niż chodzić z jakimiś tam wizytami. Naprawdę nie można jej z tego zwolnić?
– W żadnym przypadku – odpowiedziała pani Gibson ze smutkiem. – Zobowiązanie to zobowiązanie. A Molly jest związana obietnicą nie tylko z panią Cockerell, ale także ze mną. Ma mi towarzyszyć pod nieobecność męża.
Dziedzic był wyprowadzony z równowagi, a gdy to następowało, kładł dłonie na kolanach i zaczynał cicho poświstywać. Molly znała tę fazę jego zdenerwowania i mogła tylko mieć nadzieję, że ograniczy się do tego bezsłownego demonstrowania swego niezadowolenia. Sama z trudem powstrzymywała łzy i ze wszystkich sił starała się myśleć o czymś innym niż to rozczarowanie. Słyszała słodki monotonny monolog pani Gibson i czuła, że powinna uważać na jej słowa, ale gniew widoczny na twarzy dziedzica pochłaniał myśli dziewczyny. Po kolejnej przerwie w wypowiedzi pani domu gość podniósł się i powiedział:
– To nie ma dalszego sensu. Biedna pani Hamley, taka będzie smutna. Czeka ją prawdziwy zawód. Choć to tylko kilkanaście godzin opóźnienia. Ale Molly będzie mogła pojechać jutro? A może wyczerpanie po takim wieczorze będzie dla niej zbyt silne?
Była w jego zachowaniu jakaś dzika ironia, która pomogła pani Gibson lekko otrzeźwieć i okazać łaskawość:
– Będzie gotowa o każdej godzinie, jaką pan wyznaczy. Tak bardzo mi przykro, ale moja nieśmiałość nie pozwoliłaby mi pójść samej. A poza tym musi pan przyznać, że zobowiązanie to zobowiązanie.
– A czy ja powiedziałem, że zobowiązanie to zapałka? Ale lepiej już więcej o tym nie rozmawiajmy, bo mógłbym zapomnieć, jak należy się zachowywać. Jestem starym tyranem, a ona, moja mała biedulka, która teraz leży tam w łóżku taka chora, nigdy mnie nie poprawiała. Musi mi więc pani wybaczyć moje maniery, pani Gibson. Czy mogę przyjechać po Molly jutro o dziesiątej?
– Oczywiście – przytaknęła z łagodnym uśmiechem szczerej życzliwości.
Gdy tylko za dziedzicem zamknęły się drzwi, rzuciła w stronę Molly:
– A teraz, moja droga, nie życzę sobie, abyś kiedykolwiek narażała mnie na stykanie się z tym koszmarnym człowiekiem! Dla mnie to nie jest dziedzic. To zwykły cham! Co najwyżej chłop! I nie wolno ci samowolnie przyjmować ani odrzucać żadnych zaproszeń, jakbyś była niezależną młodą damą. Życzę sobie, moja droga, byś okazywała mi szacunek i takie sprawy konsultowała ze mną, jeśli łaska.
– Ale tatuś powiedział, że mogę jechać – powiedziała cicho Molly.
– To jednak ja jestem twoją mamą, więc o zgodę masz pytać mnie. A skoro jedziesz, to powinnaś się dobrze prezentować. Pożyczę ci na tę wizytę mój nowy szal i moje zielone wstążki. Zawsze jestem przychylnie usposobiona wobec osób, które mają dla mnie odpowiednie względy. A w takim domu jak Hamley Hall nigdy nie wiadomo, czy nie pojawi się jakiś ważny gość, nawet jeżeli w rodzinie panuje choroba.
– Dziękuję. Nie chcę ani szala, ani wstążek. Nikogo poza najbliższymi tam nie będzie. Nigdy tam nie było gości, a teraz, kiedy ona jest taka chora… – Molly prawie płakała na myśl o swej przyjaciółce, cierpiącej i samotnej, wypatrującej jej przybycia. Martwiła się, czy dziedzic nie odjechał przekonany, że nie miała ochoty z nim pojechać, że wolała pójść na to głupie, głupie, po trzykroć głupie przyjęcie u Cockerellów. Pani Gibson również było przykro; męczyła ją świadomość, że okazała zły nastrój wobec obcego człowieka, na którego dobrej opinii jej zależało. Humoru nie poprawiał jej również widok rozpaczy na twarzy Molly.
– Co mam zrobić, żebyś przestała się dąsać? – spytała ją. – Najpierw się upierasz, że rozumiesz lady Harriet lepiej ode mnie, choć ja poznałam ją co najmniej osiemnaście lub dziewiętnaście lat temu. A potem entuzjastycznie przyjmujesz zaproszenie, nie pytając mnie o zdanie, nie myśląc, jak niezręcznie bym się czuła, wchodząc sama do bawialni u Cockerellów, gdy jeszcze nie przyzwyczaiłam się do mego nowego nazwiska, które i tak mnie zawsze przyprawia o zakłopotanie, bo Gibson to taki smutny upadek po ślicznym Kirkpatrick. A potem, gdy z dobroci serca proponuję ci dwie z moich najpiękniejszych rzeczy, ty z bezwzględnością oświadczasz, że nie ma dla ciebie znaczenia, jak jesteś ubrana. Cóż mam uczynić, by cię zadowolić, Molly? Ja, która nade wszystko kocham spokój i zgodę w domu? Przecież nie potrafię siedzieć i patrzeć na twą obrażoną twarz!
Panna Gibson poczuła, że nie zniesie tego ani chwili dłużej. Poszła na górę do swego pokoju – nowego, modnego pokoju, który odpychał ją swoją obcością – i płakała tak rozpaczliwie, tak długo, że w końcu zabrakło jej sił. Myślała o pani Hamley znużonej samotnością, o starym dworze, którego cisza i odosobnienie mogą być przytłaczające dla chorej osoby, o głębokiej pewności dziedzica, że ona od razu pojedzie z nim do niedomagającej żony. A wszystko to przygniotło ją bardziej niż pretensje macochy.

 
Wesprzyj nas