Książka Hannah Arendt to jedno z najwybitniejszych dzieł XX wieku, a analizy i przemyślenia autorki zachowują nadal niezwykłą aktualność.


Jak pisze we wstępie do wydania polskiego Daniel Grinberg, w pojęciu totalitaryzmu “mieści się równie dobrze Związek Radziecki pod rządami Stalina, jak państwo Hitlera. Źródeł nowego stylu rządzenia, porażającego obserwatorów równie skutecznym co bezwzględnym likwidowaniem społeczeństwa obywatelskiego oraz wszelkich form autonomii jednostek wobec państwa, doszukuje się ona w kondycji człowieka współczesnego”.

Podstawą niniejszego wydania jest ostateczna wersja “The Origins of Totalitarianism” przygotowana do druku przez Autorkę w 1966 roku. Różni się ona nieznacznie układem treści i zawartością od edycji poprzednich: z 1951 i 1958 roku.

Hannah Arendt (1906 – 1975), filozof, jedna z najbardziej wpływowych myślicielek naszych czasów. Studiowała na uniwersytecie w Marburgu, gdzie poznała Martina Heideggera, a następnie we Fryburgu i Heidelbergu. Była profesorem na uniwersytecie w Chicago oraz New School for Social Research w Nowym Jorku. Poza Korzeniami totalitaryzmu jej najbardziej znaną książką jest Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła (wyd. pol.1987).

Hannah Arendt
Korzenie totalitaryzmu
Przekład: Daniel Grinberg, Mariola Szawiel
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 22 października 2014

Totalitaryzm u władzy

Kiedy ruch mający międzynarodową organizację, wszechobejmującą ideologię i globalne aspiracje polityczne zdobywa władzę w jednym kraju, stawia się oczywiście w paradoksalnej sytuacji. Ruchowi socjalistycznemu kryzys ten został oszczędzony, po pierwsze dlatego, że Marks i Engels zaniedbali kwestię narodową – strategiczny problem związany z rewolucją, po drugie zaś dlatego, że zmierzył się on z problemami rządzenia już po tym, kiedy I wojna światowa pozbawiła II Międzynarodówkę władzy nad jej narodowymi członkami, którzy wszędzie zaakceptowali jako nieodwracalny fakt prymat uczuć narodowych nad międzynarodową solidarnością. Inaczej mówiąc, kiedy w poszczególnych krajach nadszedł czas przejmowania władzy przez ruchy socjalistyczne, były już one przeobrażone w partie narodowe.

Przeobrażenie to nigdy nie dokonało się w ruchach totalitarnych – bolszewickim i nazistowskim. W chwili zdobywania władzy niebezpieczeństwo dla ruchu kryło się w tym, że – z jednej strony – przejmując machinę państwową może „skostnieć” i zastygnąć w postaci rządów absolutnych i – z drugiej strony – że jego swobodę ruchów mogą krępować granice terytorium, na którym doszedł do władzy.
Dla ruchu totalitarnego oba niebezpieczeństwa są równie śmiertelne: ewolucja w kierunku absolutyzmu położyłaby kres wewnętrznemu rozpędowi ruchu, natomiast pójście w kierunku nacjonalizmu zahamowałoby jego ekspansję na zewnątrz, bez której nie mógłby przetrwać. Formę rządu, jaką oba ruchy rozwinęły, czy raczej która wynikła niemal automatycznie z ich podwójnego roszczenia – do totalnego panowania i do rządów nad całym światem – najlepiej charakteryzuje slogan Trockiego o „permanentnej rewolucji”, chociaż teoria Trockiego nie była niczym więcej niż socjalistyczną przepowiednią serii rewolucji, od antyfeudalno-burżuazyjnych po antyburżuazyjno-proletariackie, które będą się przenosić z kraju do kraju. Jedynie sama nazwa sugeruje „permanencję” z jej wszystkimi na wpół anarchistycznymi konsekwencjami i jest, ujmując rzecz ściśle, niewłaściwa; jednak nawet na Leninie większe wrażenie zrobiło samo to sformułowanie niż jego zawartość teoretyczna.

W każdym razie w Związku Radzieckim rewolucje, w postaci generalnych czystek, stały się permanentną instytucją rządów Stalina po 1934 roku. Tak jak w innych wypadkach, Stalin skoncentrował atak na tym na wpół zapomnianym haśle Trockiego właśnie dlatego, że postanowił zastosować tę metodę.
Podobną tendencję do permanentnej rewolucji można było dostrzec w nazistowskich Niemczech, chociaż nazistom nie starczyło czasu, by urzeczywistnić ją w tym samym stopniu. Ich „permanentną rewolucję”, rzecz charakterystyczna, także rozpoczęła likwidacja frakcji partyjnej, która ośmieliła się otwarcie proklamować wejście w „następny etap rewolucji” – i to właśnie dlatego, że „Führer i jego stara gwardia wiedzą, iż prawdziwa walka dopiero się zaczęła”. Zamiast bolszewickiej koncepcji permanentnej rewolucji napotykamy tu pojęcie rasowej „selekcji, która nigdy nie może stanąć w miejscu”, toteż wymaga nieustannej radykalizacji norm, przy użyciu których jest przeprowadzana ta selekcja, czyli eksterminacja ludzi niespełniających wymagań wynikających z tych norm. Rzecz polega na tym, że zarówno Hitler, jak i Stalin obiecywali stabilizację, aby ukryć zamiary stworzenia stanu permanentnej niestabilności.

Trudno sobie wyobrazić lepsze rozwiązanie dylematów stwarzanych przez współistnienie rządu z ruchem, kiedy jeden i drugi ma totalitarne aspiracje i ograniczoną władzę na ograniczonym obszarze, niż przez pozorne zaakceptowanie międzynarodowej społeczności, w której nawzajem szanuje się suwerenność i uznaje roszczenia innych do panowania nad światem. Totalitarny władca stoi bowiem w obliczu dwoistego zadania, które wydaje się początkowo absurdalnie sprzeczne wewnętrznie: musi uczynić ze zmyślonego świata ruchu namacalną rzeczywistość życia codziennego, a jednocześnie musi zapobiec ponownej stabilizacji tego nowego świata, ponieważ stabilizacja jego praw i instytucji na pewno zniszczyłaby sam ruch, a wraz z nim nadzieję na ostateczny podbój świata. Totalitarny władca musi za wszelką cenę zapobiec osiągnięciu takiego stopnia normalizacji, przy którym mógłby powstać nowy sposób życia – taki, który po jakimś czasie mógłby zatracić cechy bękarcie i znaleźć sobie miejsce pośród ogromnie różnorodnych i zasadniczo kontrastujących ze sobą sposobów życia narodów zamieszkujących Ziemię. Z chwilą przeistoczenia się rewolucyjnych instytucji w narodowe sposoby życia (z tą chwilą, gdy stwierdzenie Hitlera, że nazizm nie jest artykułem eksportowym, lub Stalina, że socjalizm można zbudować w jednym kraju, byłoby czymś więcej niż próbą oszukania nietotalitarnego świata), totalitaryzm straciłby swoją „totalność” i zostałby podporządkowany prawu narodów, zgodnie z którym każdy z nich ma konkretne terytorium, ludność oraz historyczną tradycję sytuującą go wobec innych narodów, a ich różnorodność zaprzecza ipso facto wszelkim argumentom, że jakakolwiek określona forma rządów ma wartość absolutną.

Paradoksalna sytuacja totalitaryzmu u władzy w praktyce polega na tym, że posiadanie wszystkich narzędzi władzy i przemocy w jednym kraju nie jest dla ruchu totalitarnego jednoznacznym błogosławieństwem. Lekceważenie faktów, ścisłe trzymanie się zasad fikcyjnego świata stopniowo przychodzi mu coraz trudniej, ale nadal jest dla niego równie istotne jak przedtem. Władza oznacza bezpośrednią konfrontację z rzeczywistością i totalitaryzm u władzy nieustannie zmaga się z tym wyzwaniem. Nie wystarcza już propaganda i organizacja, by utrzymywać, że niemożliwe jest możliwe, że to, co niewiarygodne, jest prawdą, że świat jest szaleńczo konsekwentny; brakuje już w tym wszystkim najważniejszego czynnika psychologicznego wspierającego totalitarną fikcję – zdecydowanego odrzucania status quo, który przestał być traktowany przez masy jako jedyny możliwy świat; każdy element prawdziwej informacji przenikający przez żelazną kurtynę, umieszczony w kontekście wiecznie zagrażającego strumienia rzeczywistości płynącego od strony nietotalitarnych sąsiadów, jest dla totalitarnego panowania większym zagrożeniem niż to, jakim była kontrpropaganda dla ruchów totalitarnych.

Z samej natury reżimów totalitarnych wynika konieczność walki o totalne panowanie nad wszystkimi ludźmi na ziemi, o całkowite usunięcie konkurencyjnej, nietotalitarnej rzeczywistości. Jeśli nie wysuwają one jako celu ostatecznego rządów nad całym światem, narażają się na utratę tej władzy, jaką już zdobyły. Nawet nad pojedynczym człowiekiem można zapanować w sposób absolutny i wiarygodny tylko wtedy, kiedy totalitaryzm panuje na całym świecie. Dlatego dojście do władzy oznacza przede wszystkim stworzenie dla ruchu oficjalnego i oficjalnie uznawanego ośrodka władzy (lub jego agentur w wypadku krajów satelickich) i pozyskanie swoistego laboratorium, w którym można przeprowadzać eksperyment z rzeczywistością czy raczej przeciw niej; eksperyment polegający na organizowaniu ludzi do celów ostatecznych, które pomijają zarówno indywidualność, jak i narodowość, w warunkach bez wątpienia niedoskonałych, ale wystarczających do uzyskania ważnych częściowych rezultatów. Totalitaryzm u władzy posługuje się administracją państwową dla swoich dalekosiężnych celów podboju świata oraz po to, by wytyczyć kierunek odgałęzieniom ruchu; stwarza tajną policję jako wykonawców i strażników przeprowadzanego w kraju eksperymentu, polegającego na ciągłym przekształcaniu rzeczywistości w fikcję, i wreszcie tworzy obozy koncentracyjne jako specjalne laboratoria, w których prowadzi eksperymenty z totalnym panowaniem.

1. Tak zwane państwo totalitarne

Historia uczy, że przejęcie władzy i odpowiedzialności wywiera głęboki wpływ na charakter partii rewolucyjnych. Na podstawie doświadczenia i zdrowego rozsądku wolno było oczekiwać, że totalitaryzm u władzy stopniowo straci rewolucyjny rozpęd i utopijny charakter, że codzienne zajęcia związane z rządzeniem i posiadaniem rzeczywistej władzy powściągną dawniejsze aspiracje ruchów i stopniowo zniszczą fikcyjny świat ich organizacji. Powstrzymywanie skrajnych żądań i zamierzeń przez warunki obiektywne zdaje się, bądź co bądź, wynikać z samej natury rzeczy, a skłonność do fikcji społeczeństwa masowego złożonego z zatomizowanych jednostek ma bardzo niewielki wpływ na całą rzeczywistość.
Wiele błędów popełnionych przez świat nietotalitarny przy kontaktach dyplomatycznych z rządami totalitarnymi (do najbardziej rzucających się w oczy należy zaufanie do układu monachijskiego z Hitlerem i do porozumień jałtańskich ze Stalinem) można wyraźnie przypisać doświadczeniu i zdrowemu rozsądkowi, które nagle utraciły więź z rzeczywistością. Wbrew wszelkim oczekiwaniom poważne ustępstwa i ogromne wzmocnienie prestiżu krajów totalitarnych nie doprowadziły do ponownego włączenia się ich do międzynarodowej społeczności ani nie skłoniły ich do porzucenia kłamliwego zarzutu, że cały świat skonsolidował się przeciwko nim. Przy tym zwycięstwa dyplomatyczne, zamiast zapobiegać uciekaniu się przez nie do narzędzi przemocy, wyraźnie to przyspieszały i zawsze wywoływały wzmożoną wrogość do mocarstw, które okazały się gotowe do kompromisu.

Owe niepowodzenia polityków i dyplomatów są odpowiednikiem rozczarowania do rządów rewolucyjnych, jakiego kiedyś doznali życzliwi im obserwatorzy i sympatycy. Oczekiwali ustanowienia nowych instytucji oraz stworzenia nowego kodeksu praw, który, niezależnie od swoich rewolucyjnych treści, prowadziłby do stabilizacji warunków, a tym samym hamowałby rozpęd ruchów totalitarnych przynajmniej w tych krajach, w których przejęły one władzę. Zamiast tego doczekali się – zarówno w Rosji Radzieckiej, jak i w hitlerowskich Niemczech – nasilenia terroru odwrotnie proporcjonalnego do siły wewnętrznej opozycji politycznej, tak iż sprawiało to wrażenie, jakby opozycja polityczna nie była pretekstem dla terroru (jak zwykli twierdzić liberalni oskarżyciele reżimu), lecz ostatnią przeszkodą hamującą jego całkowite szaleństwo.
Jeszcze bardziej niepokojące było potraktowanie przez reżimy totalitarne kwestii ustrojowych. Na początku sprawowania władzy naziści wydali lawinę praw i rozporządzeń, ale nigdy nie zatroszczyli się o oficjalne obalenie konstytucji Republiki Weimarskiej; administrację pozostawili nawet w stanie względnie nienaruszonym, który to fakt wzbudził w wielu tamtejszych i zagranicznych obserwatorach nadzieję na powściągliwość partii i szybką normalizację nowego reżimu. Ale gdy wraz z wydaniem ustaw norymberskich wszystko to się skończyło, okazało się, że sami naziści w ogóle nie przejmowali się własnymi prawami.

Było to raczej „tylko nieustannym posuwaniem się ku wciąż nowym dziedzinom”, tak że w końcu „cel i zakres tajnej policji państwowej”, a również wszystkich pozostałych państwowych i partyjnych instytucji stworzonych przez nazistów nie mógł „w żaden sposób pokrywać się z wydanymi dla niego prawami i przepisami”. W praktyce ten stan permanentnego bezprawia znalazł wyraz w fakcie, że „niektóre ważne przepisy przestano ogłaszać”. Teoretycznie odpowiadało to oświadczeniu, że „państwu totalnemu nie wolno uznawać żadnej różnicy między prawem a etyką”; ponieważ przy założeniu, że prawo jest tożsame z moralnością przyjętą przez ogół, pozostającą w zgodzie z sumieniem ogółu, w gruncie rzeczy nie ma już potrzeby publikowania rozporządzeń. W Związku Radzieckim, gdzie przedrewolucyjni funkcjonariusze administracji państwowej zostali wymordowani podczas rewolucji i gdzie w okresie rewolucyjnej zmiany reżim niewiele uwagi poświęcał sprawom ustrojowym, zadano sobie nawet trud ogłoszenia w 1936 r. zupełnie nowej i bardzo drobiazgowej konstytucji („zasłona z liberalnych frazesów i obietnic zawieszona na umieszczonej w tle gilotynie”), które to wydarzenie sławiono w Rosji i za granicą jako zamknięcie okresu rewolucji. Jednak okazało się, że ogłoszenie konstytucji wyznaczyło początek gigantycznej superczystki, w której w ciągu prawie dwóch lat zlikwidowano istniejące kadry administracji, usuwając wszystkie ślady normalnego życia i odrodzenia gospodarczego odnotowane w ciągu czterech lat po zlikwidowaniu kułaków i wymuszonej kolektywizacji ludności wiejskiej. Od tej chwili konstytucja z 1936 r. odgrywała dokładnie taką samą rolę, jaką konstytucja weimarska odgrywała za czasów rządów nazistów: była całkowicie lekceważona, ale nigdy nie zlikwidowana; jedyna różnica polegała na tym, że Stalin mógł sobie pozwolić na jeszcze jedną niedorzeczność – z wyjątkiem Wyszyńskiego, wszystkie osoby biorące udział w opracowaniu konstytucji, której nie wyrzeczono się nigdy, zostały stracone jako zdrajcy.

Tym, co uderza obserwatora totalitarnego państwa, na pewno nie jest jego monolityczna struktura. Przeciwnie, wszyscy poważni badacze tego zagadnienia zgadzają się przynajmniej co do tego, że mamy do czynienia ze współistnieniem (albo konfliktem) dwóch źródeł władzy – partii i państwa. Co więcej, wielu z nich podkreśla szczególną „bezkształtność” totalitarnego rządu. Thomas Masaryk wcześnie dostrzegł, że „tak zwany system bolszewicki nie był nigdy niczym innym jak tylko kompletnym brakiem systemu”, i najzupełniej słuszna jest uwaga, iż „nawet ekspert dostałby pomieszania zmysłów, gdyby próbował rozplątać stosunki między partią a państwem” w III Rzeszy.
Zauważano również często, że stosunki między tymi dwoma źródłami władzy: państwem a partią to w gruncie rzeczy stosunki między władzą pozorną a rzeczywistą. Dlatego machina państwowa jest zazwyczaj przedstawiana jako pozbawiona istotnego znaczenia fasada, która skrywa i osłania rzeczywistą władzę partii.
Na wszystkich szczeblach aparatu administracyjnego III Rzeszy występowało dziwaczne dublowanie stanowisk. Wykazując fantastyczną sumienność naziści zadbali o to, aby każdej funkcji w administracji państwowej odpowiadał jakiś organ partii: dokonany w czasach Republiki Weimarskiej podział Niemiec na kraje i prowincje był powtórzony w podziale NSDAP na Gaue, ale granice tych podziałów nie pokrywały się całkowicie, toteż każda miejscowość należała, nawet pod względem geograficznym, do dwóch zupełnie różnych jednostek administracyjnych. Z dublowania funkcji nie zrezygnowano nawet po 1939 r., kiedy czołowi naziści objęli urzędy ministrów – kiedy np. Frick został ministrem spraw wewnętrznych, a Guertner ministrem sprawiedliwości. Z chwilą przejścia do służby państwowej ci starzy i zaufani członkowie partii stracili na znaczeniu i stali się, jak inni urzędnicy, ludźmi pozbawionymi wpływu. Obaj zostali faktycznie podporządkowani Himmlerowi, idącemu w górę komendantowi policji, który w normalnych okolicznościach byłby podwładnym ministra spraw wewnętrznych. Za granicą lepiej znano los dawnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Niemiec na Wilhelmstrasse.

Naziści prawie nie zmienili jego personelu i, rzecz jasna, nigdy go nie zlikwidowali; jednak jednocześnie utrzymywali utworzone przed zdobyciem władzy Biuro Spraw Zagranicznych partii kierowane przez Rosenberga. Ponieważ urząd ten specjalizował się w utrzymywaniu kontaktów z organizacjami faszystowskimi w Europie Wschodniej i na Bałkanach, powołali inny organ mający rywalizować z urzędem na Wilhelmstrasse, tak zwane Biuro Ribbentropa, zajmujące się sprawami zagranicznymi związanymi z Zachodem; przetrwało ono wyjazd swojego szefa, który został ambasadorem w Wielkiej Brytanii, a więc został włączony do oficjalnego aparatu Wilhelmstrasse. Wreszcie, jako uzupełnienie tych partyjnych ciał, Ministerstwo Spraw Zagranicznych otrzymało jeszcze jeden duplikat w postaci Biura SS, odpowiedzialnego „za rokowania ze wszystkimi grupami rasy germańskiej w Danii, Norwegii, Belgii oraz Holandii”. Przykłady te dowodzą, że dublowanie stanowisk było sprawą zasadniczą, a nie po prostu wygodnym sposobem znajdowania zajęcia dla członków partii.

Ten sam podział na rząd rzeczywisty i pozorny zarysował się od samego początku w Rosji Radzieckiej. Pozorny rząd wywodził się z Ogólnorosyjskiego Zjazdu Rad, który podczas wojny domowej utracił znaczenie i władzę na rzecz partii bolszewickiej. Proces ten rozpoczął się z chwilą usamodzielnienia Armii Czerwonej i przywrócenia tajnej policji politycznej jako organu podporządkowanego partii, a nie zjazdowi rad. Dobiegł końca w 1923 r., w pierwszym roku sprawowania przez Stalina funkcji sekretarza generalnego. Od tej pory rady stały się cieniem rządu, w którym za pośrednictwem komórek partii bolszewickiej działali przedstawiciele rzeczywistej władzy mianowani przez Komitet Centralny w Moskwie i przed nim odpowiedzialni. Punktem przełomowym w późniejszym rozwoju był nie podbój rad przez partię, lecz to, że „chociaż nie stwarzałoby to trudności, bolszewicy nie znieśli rad i wykorzystywali je jako zewnętrzny, dekoracyjny symbol swojej władzy”.
A zatem współistnienie rządu pozornego i rzeczywistego było częściowo skutkiem samej rewolucji i poprzedzało totalitarną dyktaturę Stalina. O ile jednak naziści po prostu zachowali dotychczasową administrację i pozbawili ją całej władzy, o tyle Stalin musiał ożywić swój cień rządu, który na początku lat trzydziestych stracił wszystkie funkcje i o którym w Rosji prawie zapomniano; wprowadził radziecką konstytucję, symbolizującą zarazem istnienie i bezsilność rad (żaden z jej artykułów nie miał najmniejszego praktycznego znaczenia dla życia i sądownictwa w Rosji). Zupełnie pozbawiony blasku tradycji, pozorny rząd Rosji, tak niezbędny jako fasada, najwyraźniej potrzebował świętej aureoli pisanego prawa. Cechujące totalitaryzm lekceważenie prawa (które „pomimo ogromnych zmian […] nadal wyraża upragniony stale porządek”) znalazło w tekście radzieckiej konstytucji, tak jak i w nigdy nieprzekreślonej konstytucji weimarskiej, trwałą podstawę dla swojej własnej samowoli, trwałe wyzwanie dla świata nietotalitarnego i jego norm, których bezsilność i impotencję można było codziennie wykazywać.

Dublowanie stanowisk i podział władzy, współistnienie władzy rzeczywistej i pozornej wystarcza do stworzenia zamieszania, ale nie do wyjaśnienia „bezkształtności” całej struktury. Nie należy zapominać, że tylko jakaś trwała konstrukcja może mieć strukturę, ruch zaś, jeśli mamy to określenie potraktować tak poważnie i tak dosłownie jak rozumieli je naziści, może tylko mieć ukierunkowanie, i że jakakolwiek postać struktury prawnej czy administracyjnej może być wyłącznie utrudnieniem dla ruchu, który zmierza z coraz większą prędkością w określonym kierunku. Nawet przed przejęciem władzy ruchy totalitarne reprezentowały tę część mas, która nie chciała już żyć w jakichkolwiek strukturach, niezależnie od ich charakteru, mas, które ruszyły z miejsca, aby zatrzeć prawne i geograficzne granice wytyczone solidnie przez rządy. Dlatego, z punktu widzenia naszych koncepcji struktury państwa i rządu, ruchy te, jeśli pozostają w dalszym ciągu fizycznie ograniczone do konkretnego obszaru, muszą koniecznie zniszczyć całą strukturę, a do tego rozmyślnego niszczenia nie wystarczyłoby samo dublowanie stanowisk w instytucjach partyjnych i państwowych. Ponieważ owo dublowanie pociąga za sobą wzajemny stosunek między fasadowym państwem a wewnętrznym trzonem partii, w końcu i tak powstałaby jakaś struktura, w której relacje między partią i państwem byłyby automatycznie uregulowane przez prawo, ograniczające i stabilizujące obie władze.

Dublowanie stanowisk, pozornie będące rezultatem problemów powstających na linii partia-państwo we wszystkich dyktaturach jednopartyjnych, jest w gruncie rzeczy tylko najbardziej widomą oznaką bardziej złożonego zjawiska, do którego lepiej pasuje określenie: mnożenie urzędów niż: dublowanie. Naziści nie zadowolili się stworzeniem okręgów (Gaue) dodanych do starych prowincji, lecz wprowadzili także wiele innych podziałów geograficznych, dostosowanych do struktury różnych organizacji wewnątrz partii. Terytorialne jednostki SA nie pokrywały się ani z okręgami, ani z prowincjami; co więcej, różniły się od jednostek SS, a żadna z nich nie odpowiadała strefom podziału Hitlerjugend. Do tego geograficznego zamieszania należy dodać fakt, że stosunki między władzą rzeczywistą i pozorną powtarzały się wszędzie, choć w najrozmaitszych formach. Mieszkaniec hitlerowskiej III Rzeszy znosił nie tylko przymus ze strony paralelnych i często skłóconych ze sobą, rywalizujących władz, takich jak administracja, partia, SA i SS, lecz także nigdy nie miał pewności i nigdy nie powiedziano mu dokładnie, którą władzę ma traktować jako zwierzchnią. Musiał się w nim rozwinąć szczególny szósty zmysł, aby mógł wiedzieć, kogo w danym momencie słuchać, a kogo lekceważyć.
Również ci, którzy musieli wykonywać rozkazy uważane przez przywódców za rzeczywiście niezbędne z punktu widzenia interesu ruchu – w przeciwieństwie do przedsięwzięć rządu wykonanie takich rozkazów powierzano wyłącznie elitarnym formacjom partii – nie byli w dużo lepszym położeniu. Na ogół takie rozkazy były „celowo mętne i wydawane z nadzieją, że ich odbiorca wyczuje intencje rozkazodawcy i zastosuje się do nich”; formacje elitarne w żadnym razie nie były bowiem zobligowane wyłącznie do słuchania rozkazów Führera (to przecież obowiązywało wszystkie istniejące organizacje), ale „do wykonywania woli przywództwa”. I jak można sądzić na podstawie długich sprawozdań dotyczących „ekscesów” rozpatrywanych przez sądy partyjne, nie oznaczało to bynajmniej tego samego. Jedyna różnica polegała na tym, że formacje elitarne, dzięki specjalnej indoktrynacji, zostały tak wyszkolone do takich celów, by rozumieć, że pewne „aluzje znaczą więcej niż sama ich werbalna treść”.

Używając werbalnego języka, ruch wewnątrz aparatu totalitarnego panowania czerpie mobilność z faktu, że przywództwo stale przesuwa centrum władzy, często do innych organizacji, nie rozwiązując jednak ani nawet nie ujawniając publicznie grup, które zostały w ten sposób pozbawione władzy. We wczesnym okresie reżimu nazistowskiego, tuż po pożarze Reichstagu, SA były prawdziwą władzą, a partia władzą pozorną; potem władza przesunęła się z SA do SS i na koniec z SS do Służby Bezpieczeństwa. Rzecz w tym, że żadnego organu władzy nie pozbawiono nigdy prawa do twierdzenia, iż ucieleśnia wolę Wodza. Ale nie tylko wola Wodza była tak niestała, że w porównaniu z nią kaprysy orientalnych despotów są uderzającym przykładem stabilności. Spójny i wciąż zmieniający się podział na utajnioną rzeczywistą władzę oraz pozorną jawną reprezentację sprawił, że rzeczywiste umiejscowienie władzy stało się automatycznie tajemnicą, i to do tego stopnia, że sami członkowie kliki rządzącej nie mogli być nigdy absolutnie pewni swojej pozycji w hierarchii tajnej władzy. Na przykład Alfred Rosenberg, pomimo długiej kariery w partii i dorobienia się imponującej władzy pozornej oraz stanowisk w hierarchii partyjnej, wciąż jeszcze mówił o utworzeniu pierścienia państw wschodnioeuropejskich jako muru zabezpieczającego przed Moskwą, w czasie, kiedy ludzie mający rzeczywistą władzę podjęli już decyzję, że na miejscu pokonanego Związku Radzieckiego nie powstanie żadna struktura państwowa i że ludność okupowanych terenów wschodnich stała się nieodwołalnie bezpaństwowa i będzie ją można zlikwidować.
Inaczej mówiąc, ponieważ wiedza o tym, komu należy być posłusznym, i ustanowienie względnie trwałej hierarchii wprowadziłyby element stabilności zasadniczo nieistniejący przy rządach totalitarnych, naziści dezawuowali rzeczywistą władzę, ilekroć się ujawniała, i tworzyli nowe instancje rządowe, w porównaniu z którymi poprzednie stawały się cieniem rządu. Była to gra, którą można było oczywiście ciągnąć w nieskończoność. Jedna z najistotniejszych różnic technicznych między systemem radzieckim a narodowosocjalistycznym polega na tym, że Stalin, przesuwając ośrodek władzy w swoim ruchu od jednego aparatu do drugiego, był skłonny likwidować ten aparat wraz z jego kadrą, podczas gdy Hitler, pomimo pogardliwych komentarzy o ludziach „niezdolnych do przeskoczenia własnego cienia”, był w pełni gotów posługiwać się w dalszym ciągu tymi cieniami, chociaż w zmienionej funkcji.

Mnożenie stanowisk było wyjątkowo użyteczne przy stałym przesuwaniu ośrodka władzy; co więcej, im dłużej pozostaje u władzy reżim totalitarny, tym większa staje się liczba urzędów i możliwość znalezienia etatu zależnego wyłącznie od ruchu, nie likwiduje się bowiem żadnego urzędu z chwilą odebrania mu władzy. Reżim nazistowski rozpoczął ten proces od wstępnej koordynacji działań wszystkich istniejących stowarzyszeń, towarzystw i instytucji. Interesujące w tej manipulacji na skalę całego państwa było to, że skoordynowanie nie oznaczało wcielenia do istniejących już odpowiednich organizacji partyjnych. Skutek tego był taki, że aż do końca reżimu istniała nie jedna, lecz dwie narodowosocjalistyczne organizacje studenckie, dwie organizacje nazistek, dwie nazistowskie organizacje dla wykładowców uniwersyteckich, prawników, lekarzy i tak dalej. Jednak nie było żadnej pewności, że w każdym wypadku pierwotna organizacja partyjna okaże się silniejsza od skoordynowanego z nią duplikatu. Nikt nie mógł też przewidzieć z jakąś dozą pewności, który organ partii wzniesie się wyżej w jej wewnętrznej hierarchii.

Klasycznym przykładem tej zaplanowanej bezkształtności jest sposób zorganizowania naukowego antysemityzmu. W 1933 r. stworzono w Monachium Instytut do Badań Kwestii Żydowskiej (Institut zur Erforschung der Judenfrage), który szybko przekształcił się w instytut badający nowożytne dzieje Niemiec. Po utworzeniu tego instytutu, kierowanego przez znanego historyka Waltera Franka, tradycyjne ośrodki uniwersyteckie stały się komórkami wiedzy pozornej czy fasadami. W 1940 r. utworzono we Frankfurcie inny instytut do badań kwestii żydowskiej, na czele z Alfredem Rosenbergiem, którego pozycja jako członka partii była zdecydowanie wyższa. Wskutek tego instytut monachijski został zepchnięty w cień; to Frankfurt, a nie Monachium, miał przejąć zrabowane kolekcje europejskich judaików i zgromadził obszerną bibliotekę judaistyczną. Kiedy jednak po kilku latach zbiory dotarły do Niemiec, najcenniejszą ich część wysłano nie do Frankfurtu, lecz do Berlina, gdzie zostały przejęte przez podporządkowany Himmlerowi specjalny wydział Gestapo do likwidacji (a nie tylko do badania) kwestii żydowskiej, kierowany przez Eichmanna. Nigdy nie zlikwidowano żadnej z wcześniej istniejących instytucji, wskutek czego w 1944 r. sytuacja wyglądała następująco: za fasadowymi uniwersyteckimi wydziałami historii wznosił się groźnie dysponujący większą władzą instytut monachijski, za którym wyrósł instytut Rosenberga we Frankfurcie, a dopiero za tymi trzema fasadami znajdowało się, ukryte i chronione przez nie, prawdziwe centrum władzy, Reichssicherheitshauptamt, z Gestapo jako wydziałem specjalnym.

 
Wesprzyj nas