Ta emocjonująca biografia Mario Vargasa Llosy jest lekturą wciągającą niczym powieści samego Mistrza.


To jedyna najpełniejsza, bo doprowadzona do 2014 roku, biografia Mario Vargasa Llosy.

Tomasz Pindel stworzył doskonały portret wybitnego pisarza, polityka, ale także męża i ojca, buntownika i skandalisty, człowieka niepokornego i pełnego sprzeczności. Dotarł nie tylko do samego pisarza, ale także do jego rodziny, przyjaciół i wrogów oraz uzyskał pełny dostęp do jego osobistych archiwów.

Nie unikał tematów kontrowersyjnych i drażliwych, ujawniając niepublikowane dotąd fakty z prywatnego życia noblisty.

„Zawsze wydawało mi się, że pisanie o życiu innego człowieka zawiera w sobie dużą dozę bezczelności, zwłaszcza kiedy miałem w końcu stanąć twarzą w twarz z takim człowiekiem i powiedzieć: „Dzień dobry, pierwszy raz mnie pan na oczy widzi, ale właśnie piszę pańską biografię i chciałbym dopytać o parę drobiazgów…”.
Ale mówiąc szczerze, jak o tym teraz myślę, to mam wrażenie, jakbym jednak tego nie przeżył, tylko o tym przeczytał…”

Tomasz Pindel
Mario Vargas Llosa. Biografia
Wydawnictwo Znak
Premiera: 3 listopada 2014

Llosowie i Vargasowie

Prawdziwa sceneria dzieciństwa to nie tyle miejsca, ile rodzina. Zgodnie z tradycją języka hiszpańskiego każdy człowiek ma dwa nazwiska: pierwsze po ojcu, drugie po matce. Vargas to zatem nazwisko ojca, a Llosa matki.
„Vargasowie przybyli do Peru razem z pierwszą falą Hiszpanów – tak pisarz zaczyna zwięzłe podsumowanie swych rodzinnych dziejów – tą, która z Pizarrem na czele założyła Piurę, wspięła się po Andach i na rynku w Cajamarce zadała śmiertelny cios państwu Inków. Byli, jak ich przywódca, z Estremadury, z Trujillo i przejęli nazwisko, jak to się wówczas praktykowało, od lokalnego wielmoży, niejakiego Juana de Vargasa, na którego ziemiach pracowali jako podwładni i lennicy.
Ludzie skromni i prości, analfabeci w większości i z pewnością surowi jak czasy, w których żyli, przyłączali się do grup zwolenników Pizarra i Almagra i bez wątpienia uczestniczyli w rozdziale ziem, w marszach i wyprawach, jako bohaterowie albo statyści wszystkich wielkich zdarzeń tworzących ten awanturniczy etap historii Peru. (…) Choć sporo z nich wyzabijało się nawzajem podczas wojen domowych i rebelii, wielu przeżyło, rozmnożyło się i rozlało po wszystkich zakątkach tego kraju, w którym po upływie wieków nazwisko Vargas miało stać się jednym z najczęściej występujących. Z jednego ze strumyczków tej obszernej hydrografii wywodzi się rodzina mojego ojca”.
Historia peruwiańskich Llosów zaczyna się nieco później. „Pierwszy Llosa przybył do Peru już za czasów głębokiej kolonii, w XVII wieku – relacjonuje pisarz. – To katalońskie nazwisko, rodzina wywodziła się z miejscowości o takiej właśnie nazwie, na wybrzeżu Morza Śródziemnego, ale dawno już przeniosła się do pięknego miasteczka w górach nieopodal Santanderu [na północy Hiszpanii], Santillana del Mar. Stamtąd wyruszył Don Juan de la Llosa y Laguno prosto do Arequipy, jako wysoki oficer królewskiej armii. Zostawił licznych potomków, którzy do niedawna uporczywie trzymali się tego terytorium na południu Peru, a byli wśród nich adwokaci, księża, zakonnice, sędziowie, nauczyciele, urzędnicy, poeci, szaleńcy, a nawet pojedynczy wojskowi”.
Ze wspomnień Vargasa Llosy, jego publicystyki, wywiadów oraz relacji osób trzecich wyłania się bardzo wyraźnie obraz człowieka głęboko rodzinnego. Do dziś, choć pozostaje w ciągłym ruchu, wiecznie gdzieś podróżuje, a zarazem cały czas pracuje w skupieniu, pisarz zachowuje mocną więź z bliskimi: praca pracą, polityka polityką, splendory splendorami, ale rodzina ponad wszystko. Tyle że chodzi o rodzinę Llosów.
Już po powyższych krótkich szkicach genealogicznych widać wyraźnie, z kim Vargas Llosa czuł się emocjonalnie związany: czy z „mnożącymi się” i „rozlewającymi” po kraju wspólnikami konkwistadora, czy z katalońskim rodem, który wydał wiele interesujących postaci. Llosowie byli obecni na każdym etapie jego życia, to oni kształtowali jego szczęśliwe dzieciństwo, to oni okazali się schronem podczas ciężkiego okresu limskiego. Przebywając w Europie, pisarz nigdy nie stracił z nimi żywego kontaktu, tym bardziej że w końcu ożenił się z kuzynką Patricią Llosą Urquidi – i tak to trwa aż po Nagrodę Nobla: podobno ceremonia wręczenia z udziałem Vargasa Llosy była najbardziej rodzinna ze wszystkich, w każdym razie od paru dekad.
– On zawsze mówi o swojej rodzinie jako o plemieniu [la tribu] – zauważył Mario Rommel Arce, kiedy rozmawialiśmy w Arequipie. Z kolei Jorge Llosa Tejeda, kuzyn pisarza, skomentował w jednym z wywiadów: „Llosowie byli zawsze tak blisko ze sobą, jakby wszyscy mieszkali pod jednym dachem. Mogli się ze sobą żenić i rozwodzić, ale zawsze trzymali się razem” – i dodał, że zna przynajmniej dziesięciu członków rodu, którzy zawarli takie wewnątrzrodzinne związki małżeńskie (drugie małżeństwo Vargasa Llosy nie było zatem aż takim skandalem, jak to się może wydawać).
– Ta rodzina była jak ayllu – podsumowuje Gladys Eguren Llosa, kuzynka pisarza, odnosząc się do terminu z języka keczua, oznaczającego wspólnotę rodzinną. – Wszyscy żyli bardzo blisko, dlatego wszyscy się razem przenosiliśmy z miasta do miasta. Klan Llosów przypomina wręcz rodzinę Buendíów ze Stu lat samotności Garcíi Márqueza: mnóstwo różnego rodzaju międzyludzkich powikłań i cała masa fascynujących anegdot o przodkach. „Opowiadało się historię młodego oficera, bohatera wojny z Chile, oraz Llosy – wynalazcy, którego eksperymenty spowodowały powodzie, katastrofy budowlane i bankructwo pewnej firmy. I jeszcze o dziewczynie, która tuż przed wstąpieniem do klasztoru Świętej Katarzyny zakochała się w kompozytorze Dunquerze Lavalle’u, wyszła za niego i wiedli razem tragiczne życie cyganerii”.
Vargas Llosa miał zresztą wyraźną słabość do krewnych obdarzonych awanturniczym temperamentem: szczególnie upodobał sobie jednego z przodków, który pewnego dnia wyszedł z domu po gazetę i następnym razem usłyszano o nim dwadzieścia pięć lat później, kiedy to zmarł w Paryżu. Z krewnych, których dane mu było poznać osobiście, szczególnym afektem darzył wuja Lucha – z czasem został on jego teściem. Lucho pochwalić się mógł szczególnie barwną biografią, z hulaszczą młodością, licznymi skandalami na tle obyczajowym i podejrzanymi interesami w rodzaju handlu szampanem w Boliwii czy przemytu kauczuku z Amazonii.
Choć w klanie Llosów nie brakło oryginałów, była to jednak przede wszystkim rodzina szanowana i z tradycjami. Nie oznacza to bynajmniej, że bardzo zamożna.
– Llosowie zawsze mieli wysoką pozycję społeczną – wyjaśniał mi Mario Rommel Arce. – Szlacheckie korzenie, z tradycjami, ale bez zbytnich zasobów. Nie byli przemysłowcami, nie mieli ziem. Llosowie związani byli z administracją, z aparatem państwowym, to byli wykładowcy uniwersyteccy, urzędnicy państwowi. To dawało im pozycję majątkową klasy średniej, ale żyli ze swojej pracy, nie byli rentierami. Taka stara, tradycyjna rodzina, z dobrymi koneksjami, tyle że bez pieniędzy.
– Nie byliśmy zamożni – wspomina Gladys Eguren Llosa. – Po prostu normalni, pracujący ludzie.
W czasach dzieciństwa pisarza głową rodu był dziadek Pedro Llosa Bustamante. Na jednym z najbardziej znanych i reprodukowanych zdjęć z rodzinnego archiwum pozuje – jak na patriarchę przystało – z zadowoloną miną, w jasnej marynarce i ciemnym krawacie. Nad nim, po lewej, spokojna twarz żony Carmen Urety de Llosy w ciemnej sukience i ze starannie upiętymi włosami. We wspomnieniach pisarza dziadek Pedro jawi się jako prawdziwy filar rodziny: był człowiekiem spokojnym i odpowiedzialnym, nie okazywał zbytniej czułości dzieciom, wnuki i prawnuki wiedziały, że należy być przy nim cicho, ale zarazem przez pierwszych dziesięć lat życia Maria był mu tak naprawdę ojcem i szczerze interesował się jego literackimi aspiracjami oraz pierwszymi sukcesami. Był też wspaniałym mężem i rzeczywistym przywódcą „plemienia”, tych wszystkich krewnych, których – według słów pisarza – babcia Carmen „przygarniała” i „adoptowała” i którzy wędrowali za nim po Peru i Boliwii. Kiedy podpisał kontrakt na prowadzenie hacjendy w Santa Cruz, cała rodzina przeniosła się za nim do Cochabamby, a kolejne przeprowadzki także wynikały z postępów jego politycznej kariery. Kariery, w której zresztą rodzinne koneksje także miały fundamentalne znaczenie, jako że stanowisko prefekta Piury otrzymał Pedro Llosa Bustamante dzięki swemu kuzynowi José Luisowi Bustamantemu y Riverze, ówczesnemu prezydentowi Peru. Upadek prezydenta Bustamantego, obalonego przez generała Odríę w 1948 roku, oznaczał automatycznie utratę stanowiska i wówczas rodzina Llosów przeniosła się do Limy, a jej sytuacja finansowa stała się niepewna i zmienna. Brak zajęcia bardzo niekorzystnie odbił się na kondycji dziadka, który już nigdy nie wrócił do politycznej gry, i choć po upadku Odríi mówiło się o stanowisku prefekta Arequipy, nominacja jednak nigdy ostatecznie nie nadeszła.
Równie ważną postacią w historii rodu był pradziadek Vargasa Llosy, ojciec Pedra, Belisandro Llosa y Rivero uznawany za pierwszego pisarza w rodzinie (o jego powieści, zagubionej podczas licznych przeprowadzek, wspomina pisarz w swojej autobiografii). Belisandro był jedną z ważnych figur Arequipy przełomu wieków XIX i XX, a jego literackie i polityczne pasje silnie przywodzą na myśl życie prawnuka.
– Ośmieliłbym się nawet twierdzić – przekonywał Mario Rommel de Arce – że istnieje sporo… w każdym razie znacząco dużo podobieństw między charakterami Belisandra i Maria. Kiedy Belisandro umarł, pewien poeta z Arequipy poświęcił mu wiersz, w którym mówi o jego charakterze, mocnym, to był miłośnik wolności, człowiek nieustępujący w walce, broniący ważnych dla siebie spraw. To ten sam temperament, który widzimy u Vargasa Llosy i który był tak widoczny w 1987 roku, kiedy pisarz przystąpił do walki przeciw nacjonalizacji banków, a potem do kampanii prezydenckiej. To ma swoje genetyczne źródła i pochodzi prosto od pradziadka.
Obok dziadka Pedra i opiekuńczej babci Carmen ważną rolę w dzieciństwie pisarza odegrała Elvira Vargas Tudela, zwana Mamaé, w skrócie od „Mama Elvira”. Była kuzynką babci Carmen i wspólnie z nią opiekowała się najpierw dziećmi, potem wnukami, a wreszcie nawet i prawnukami Llosów. Zmarła w wieku stu czterech lat, a kilka lat wcześniej straciła kontakt z rzeczywistością i była przekonana, że żyje w czasach swojego dzieciństwa w mieście o nazwie Tacna.
Do tego – choć całe życie oddała dzieciom – na starość nabawiła się swoistej fobii na punkcie dzieci i wznosiła okrzyki na cześć Heroda… Spowijała ją rodzinna legenda, zgodnie z którą Elvira przeżyła niezwykły dramat miłosny: tuż przed zamążpójściem spaliła swoją suknię ślubną, odprawiła narzeczonego i na zawsze pozostała panną – z przyczyn nigdy niewyjaśnionych. Trudno się dziwić, że tak barwna postać skusiła literacko Vargasa Llosę, który poświęcił jej jedną ze swoich teatralnych sztuk – Panienka z Tacny (La señorita de Tacna). Dziadek Pedro, babcia Carmen i Mamaé, wuj Juan i ciotka Laura z córkami Nancy i Gladys, wuj Lucho, który ustatkowawszy się, poślubił ciotkę Olgę i doczekał się dwóch córek, Wandy i Patricii, wuj Jorge i ciocia Gaby, a także wujek Pedro w boliwijskich czasach studiujący medycynę w Chile – wszyscy oni stanowili owo plemię Llosów i wśród nich wychowywał się Mario. Ale na planie pierwszym, rzecz jasna, pozostawała jego matka – Dora Llosa Ureta, dla bliskich: Dorita.
Na zdjęciach z epoki zazwyczaj patrzy na nas z dość nieprzeniknionym wyrazem twarzy, jak choćby na fotografii z czteroletnim Mariem: spokojna, z wyraźnym makijażem, usta mocno wymalowane, oczy jakby lekko skośnawe. Podobnie na zdjęciu w stroju panny młodej z 1935 roku, z welonem ciągnącym się po ziemi i skomplikowaną kompozycją kwiatową w rękach: na jej twarzy widać przede wszystkim spokój. Na zdjęciach późnych, na przykład z lat dziewięćdziesiątych, u boku uśmiechniętego syna widzimy kobietę pogodną i – znów – spokojną.
Tymczasem jej życie także nadawałoby się nawet bardziej na powieść niż na sztukę teatralną, bo jest w nim coś i dramatycznego i zagadkowego zarazem. W młodości uważano ją za „wyniosłą, inną i niedostępną” – jak wspomina jedna ze znajomych z lat trzydziestych – nawet w stosunku do koleżanek, a co dopiero absztyfikantów. Nazywano ją La Esfinge, Sfinks, i kiedy rozpad jej małżeństwa wyszedł na jaw, plotkom i złośliwościom – że teraz ma za swoje – nie było końca. Przez dziesięć lat wychowywała syna – acz nie można powiedzieć, że samotnie, bo przecież wspierał ją rodzinny klan – a potem potrafiła rzucić wszystko wiedziona poczuciem lojalności wobec wybitnie przecież nielojalnego męża. Wiele lat spędziła na emigracji w Stanach Zjednoczonych, gdzie imała się różnych zajęć – od fizycznej pracy w fabryce po stróżowanie w synagodze – by na starość wrócić do Limy. Jej śmierć we wrześniu 1995 roku stała się wręcz wydarzeniem medialnym: donosiły o niej wszystkie dzienniki telewizyjne, a natrętni reporterzy wpychali się z kamerami do sali, w której odbywały się uroczystości żałobne, i próbowali wydrzeć od nieludzko cierpliwego Vargasa Llosy (był wówczas persona non grata w Peru, jednym z głównych wrogów rządzącego obozu) „parę słów komentarza”.
Jeśli chodzi o ród Vargasów, galeria postaci okazuje się znacznie skromniejsza. Mario darzył pewnym sentymentem dziadka Marcelina, być może – co sam przyznaje – głównie dlatego, że ojciec Maria szczerze go nie cierpiał i mówił o nim wyłącznie w negatywnym tonie. Marcelino, z zawodu radiooperator, prowadził dość awanturnicze życie, angażował się w politykę, pełnił funkcje administracyjne, był deportowany, siedział w więzieniu, a kiedy zmarła jego żona Zenobia (według relacji ojca pisarza – kobieta dość surowa i udręczona), związał się z Indianką z jakiejś andyjskiej wioski, i to już był szczyt skandalu.
Ernesto Vargas Maldonado, ojciec Maria, okazał się postacią nie mniej barwną. Ale tego Vargas Llosa we wczesnym dzieciństwie wiedzieć nie mógł.

 
Wesprzyj nas