Ta książka to dla jednych (starszych) czytelników podróż do czasów młodości, do wspomnień… Dla młodszych zaś – niezwykły sposób na zapoznanie się ze zjawiskiem przebijania się seksu na ekrany i z dobrze napisaną częścią historii polskiego kina – w niezwykle atrakcyjnej formie.


Krzysztof Tomasik – publicysta i biografista – pisze o kobietach, które rozpalały umysły i ciała Polaków. Najważniejsze przeszły do legendy i są bohaterkami tej książki: Kalina Jędrusik, Beata Tyszkiewicz, Barbara Brylska, Grażyna Szapołowska, Katarzyna Figura.

Autor zastanawia się nad fenomenem “seksbomby epoki PRL-u”, opisuje obyczajowość tamtych czasów, ale przede wszystkim śledzi drogę artystyczną każdej z wybranych aktorek i ich ucieleśnienia seksu na ekranie.

Autor nie rozmawiał ze swoimi bohaterkami, postanowił skoncentrować się na dostępnych materiałach – wywiadach, wspomnieniach, książkach. Czytał, porównywał, sprawdzał, w jaki sposób udzielone wywiady, wypowiedzi przetrwały próbę czasu. Nie cenzurował, ale i nie szukał „haków”. Skoncentrował się na wizerunku publicznym i twórczości opisywanych bohaterek.

„Przy okazji omawiania ich historii chciałem opowiedzieć o funkcjonowaniu erotyki w PRL-u, zastanowić się nad istniejącym wówczas systemem gwiazd kina, ale też przyjrzeć się przemianie ustrojowej po 1989 roku i temu, jak wpłynęła na życie i karierę moich bohaterek. (…) Dlaczego PRL? Powodów było wiele, ale zdecydował fakt, że to niesamowicie ciekawa, zamknięta już epoka, która wciąż nie została dobrze zbadana i opisana. Także w aspekcie filmowym, a przecież był to czas, gdy polskie kino miało kilka okresów niebywałego rozkwitu. Dziś też funkcjonuje w przestrzeni publicznej określenie seksbomba, niemniej przestało odnosić się do aktorek, bo kino nie kreuje już symboli seksu. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych mogło się wydawać, że pojawiły się następczynie bohaterek tej książki, ale z dużego ekranu zniknęły dość szybko”.

Krzysztof Tomasik
Seksbomby PRL-u
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 24 września 2014


Kino potrzebuje gwiazd, podobnie publiczność. Nawet w najgorszych, najbiedniejszych czasach. Już pierwszy film powojenny Zakazane piosenki Leonarda Buczkowskiego (1946) wylansował parę ulubieńców – Danutę Szaflarską i Jerzego Duszyńskiego. To bardzo znaczący przykład, główni bohaterowie (Halina i Roman) zostali zapamiętani jako kochankowie, chociaż grali… rodzeństwo. W Zakazanych piosenkach właściwie nie ma wątku miłosnego, Ryszard (Jan Świderski), narzeczony Haliny, szybko ginie; o istnieniu ukochanej Romana nic nie wiemy. Romans był jednak widzom tak bardzo potrzebny, że zobaczono go nawet tam, gdzie go nie było. Bohaterowie filmu idealnie nadawali się na parę zakochanych, więc nimi zostali, tak zadecydowała publiczność. Realizatorzy skapitulowali i dwa lata później zaprezentowano pierwszą powojenną komedię Skarb, również wyreżyserowaną przez Buczkowskiego, w której Szaflarska i Duszyński grali młode małżeństwo.

Przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych nie był jednak dobrym czasem dla wzbudzających uwielbienie amantów i amantek, utożsamianych ze swoimi rolami. Pismo „Film” zaczęło się ukazywać już w 1946 roku (na okładce pierwszego numeru widniała oczywiście Danuta Szaflarska), ale dział kontaktów z czytelnikami nie był nastawiony na lansowanie gwiazd polskiego kina; 1 sierpnia 1947 roku zbiorczo poinformowano wszystkich zainteresowanych życiem prywatnym bóstw rodzimego ekranu: „Z braku miejsca nie odpowiadamy na żadne pytania nieistotne w rodzaju: ile Duszyński ma lat, czy Żabczyński jest żonaty i gdzie mieszka itd. Nadsyłanie tego rodzaju pytań, jak i znaczków na odpowiedź, jest bezcelowe”. Przy takiej polityce redakcyjnej jedynego pisma filmowego nie można było marzyć o pojawieniu się symboli seksu. Tym bardziej nie sprzyjały im powstające filmy nastawione na promowanie moralności socjalistycznej, która – jeśli chodzi o erotykę – była bardzo blisko nauczania Kościoła katolickiego.

Nadeszły jednak lata pięćdziesiąte, a wraz z nimi całe zastępy wspaniałych gwiazd filmowych, podziwianych i pożądanych, będącymi takim „bombami seksu”, że wymyślono dla nich nowe słowo – „seksbomba”. We Włoszech była to Gina Lollobrigida i Sophia Loren, w USA – Marilyn Monroe, Jayne Mansfield i Elizabeth Taylor, we Francji – Brigitte Bardot, w Anglii – Diana Dors, ze Szwecji na podbój świata wyruszyła Anita Ekberg. Liczyło się przede wszystkim bujne ciało, czyli wymiary; u Ekberg wynosiły 100 cm w biuście, 63 cm w talii i 95 cm w biodrach. Kluczowym wyznacznikiem kobiecości i pożądania stały się piersi. Oczywiście im większe, tym lepiej. „Wojna na biusty” toczyła się zresztą nie tylko między Europą a Ameryką, konkurowały nawet reprezentantki jednego kraju, jak Włoszki Loren i Lollobrigida. Piersi zyskały status towaru i elementu kultury masowej. Długo nie mogły zostać obnażone (w purytańskich Stanach Zjednoczonych wciąż obowiązywał restrykcyjny Kodeks Haysa), ale miały być eksponowane przez dekolty i wylewać się z nich, choć nigdy do końca. Z czasem dostrzeżono kolejne części ciała; w wypadku Monroe najważniejsza okazała się pupa, a zwłaszcza sposób poruszania nią. Zauważono, że entrée Marilyn polega nie na wejściu, tylko na wyjściu. Krążyły opowieści, że aktorka związywała sobie kolana, by wypracować specyficzny sposób chodzenia, który szczególnie seksownie prezentował się, gdy oglądano ją od tyłu.

Fenomen seksbomb przeżywał światowy rozkwit, we Francji zaczęło się szaleństwo na punkcie Bardot, gdy w Polsce nastał Październik ’56, a wraz z nim rozluźnił się gorset obyczajowy, dzięki czemu mogła zaistnieć Kalina Jędrusik. Ucieleśnienie seksu, pierwsza polska seksbomba. Tytuł ten powinien brzmieć dumnie, w końcu zapewnił jej miejsce w historii. Oczywiście wiązały się z nim także niebezpieczeństwa, dla prekursorki będącej uosobieniem seksualności brakowało bowiem ról w kinie, nie bardzo potrafiono znaleźć dla niej odpowiednią oprawę. Na szczęście z pomocą przyszła młodsza muza filmu, czyli telewizja. I zaczęło się. Potem pojawiały się kolejne symbole seksu, każda dekada była w stanie wypromować kilka, a nawet kilkanaście nazwisk. Często królowanie jednych jeszcze się nie skończyło, gdy na sceny i ekrany wkraczały następne. Piękne dziewczyny i kobiety, którym kamera dodawała blasku. Prezentowały różne typy urody, nie zawsze dysponowały talentem, czasem miały pecha i znikały szybciej niż zaistniały.

Polska kinematografia była za słaba, by stworzyć zupełnie odmienny model seksbomby, nasze aktorki stawały się jedynie rodzimymi odpowiednikami światowych gwiazd. To nie przypadek, że zarówno Kalina Jędrusik, jak i Katarzyna Figura były nazywane „polską Marilyn Monroe”. Sama Jędrusik przyznawała się do czerpania inspiracji z Zachodu: „Poznałam Bardotkę osobiście na Lido w Wenecji, podczas Festiwalu Filmowego. Byłam zauroczona, bo kino nie potrafiło pokazać całej barwy jej kobiecości. Wtedy pojawiło się na świecie coś w rodzaju «zamówienia» na dziewczyny takie jak BB. I może w pewnych kręgach w Polsce zaspokajałam te tęsknoty, w innych siałam zgorszenie. Wiele podróżowaliśmy z mężem i ja te wszystkie czary, uroki wielkiego świata wchłaniałam jak gąbka”.

Siłą rzeczy także masowa publiczność zerkała przede wszystkim na pierwowzory. Polskie dziewczyny z końca lat pięćdziesiątych i początku sześćdziesiątych podobnie jak ich zachodnie koleżanki naśladowały Bardotkę. Paradoksalnie można w tym zobaczyć siłę polskich gwiazd, które były tak oryginalne, że trudne do podrobienia. Czy można sobie wyobrazić ówczesne nastolatki masowo kreujące się na wyzywającą Jędrusik albo arystokratyczną Tyszkiewicz? Polska specyfika sprawiła, że różnic było więcej. Długo nie realizowano u nas kina stricte komercyjnego, nie było więc erotyzmu schlebiającego najniższym gustom, do szerokiej publiczności trzeba było dotrzeć w inny sposób. W ambitniejszym repertuarze seks był prezentowany bardziej powściągliwie, więc takie musiały być też nasze gwiazdy.

Co poza kształtami łączyło polskie seksbomby z zagranicznymi? Kontrowersje, które wywoływały! Musiało tak się stać, gdyż wszystko, co wiąże się z seksualnością, nie tylko budzi pożądanie i fascynuje, ale też bulwersuje i zachęca do poniżania. Jayne Mansfield nazywano „blondynką kretynką”, Dianę Dors – „panią Biust”, a Anitę Ekberg – „szwedzką górą lodową”. W wypadku Monroe określenie „głupia blondynka” należało do łagodniejszych; reżyser Nunnally Johnson miał ją ocenić bardziej bezpardonowo: „To tylko mała, arogancka wiercidupa, która nauczyła się podtykać ci pod nos seks”. Polskie seksbomby nie mogły liczyć na taryfę ulgową, bo o ile ekranowe dziewczyny w rodzaju Barbary Kwiatkowskiej, Elżbiety Czyżewskiej czy Poli Raksy w większości cieszyły się sympatią, o tyle Kalina Jędrusik miała zaprzysięgłych wielbicieli, ale i wielu wrogów. O tym, że cały czas tak się dzieje, można się przekonać, czytając komentarze na internetowych forach poświęcone Szapołowskiej bądź Figurze, w dużej mierze zapełnione wpisami pełnymi pogardy i niechęci.

Bohaterkami tej książki są Kalina Jędrusik, Beata Tyszkiewicz, Barbara Brylska, Grażyna Szapołowska i Katarzyna Figura. Seksbomby polskiego kina. Ten wybór nie wyczerpuje zagadnienia. Początkowo wytypowałem dziesięć aktorek, ale szybko okazało się, że temat jest zbyt rozległy, a życiorysy pań zbyt fascynujące, by można je było zmieścić w jednym tomie. Potrzebna była selekcja, zrobiona przeze mnie arbitralnie, bo przecież możliwy byłby inny zestaw. Ten ostateczny jest chyba zrozumiały – Jędrusik, Tyszkiewicz, Brylska, Szapołowska i Figura to naprawdę ważne nazwiska, królowe ekranu przez kilkadziesiąt lat. Każda z nich wykreowała inny typ bohaterki, ale wszystkie stały się obiektami masowej wyobraźni, przede wszystkim odtwórczyniami ról kobiet skoncentrowanych na miłości i seksie.

 
Wesprzyj nas