Komunistyczna ideologia, radzieckie państwo i stare imperium przestały istnieć i nie ma rzeczywistego powodu, by bać się ich powrotu. Niemniej poczucie końca – nagłego i szczęśliwego zakończenia – jest złudzeniem, w które od wielu lat już nikt nie wierzy.



Katyń. Kreml. Sachalin. David Remnick z bliska obserwował każdy przejaw agonii sowieckiego imperium. To niezwykłe połączenie przenikliwej analizy i brawurowego reportażu, którego bohaterami są zarówno górnicy na Syberii, jak i ostatni żyjący zausznicy Stalina czy Michaił Gorbaczow oraz Borys Jelcyn.

Lepszej książki o końcu ZSRR nie sposób sobie wyobrazić ‒ pisał „The New York Times”. Ale bez „Grobowca Lenina” nie sposób też zrozumieć, czym jest Rosja dzisiaj.

Autor przeplata relacje o współczesnych wydarzeniach i opowieści z życia przeciętnych ludzi reminiscencjami z dramatycznej przeszłości, próbując dotrzeć do sedna tego, co się stało w Związku Radzieckim pod rządami Gorbaczowa.

***

Niezwykła książka. David Remnick przedstawia szeroką panoramę wydarzeń, wypełniając ją scenami i ludźmi tak żywo opisanymi, że nigdy ich nie zapomnę. Udała mu się rzadko spotykana rzecz: sprawił, że czytelnik czuje się świadkiem przełomowych chwil w dziejach. Wzruszająca i prawdziwa, od pierwszej do ostatniej strony.
Robert Caro

Nie sposób wymienić nawet jednej książki o ostatnich latach komunizmu w Związku Radzieckim, która okazałaby się lepsza od tej… Wspaniała, pobudzająca do myślenia, absorbująca.
„Kirkus Reviews”

Trudno sobie wyobrazić lepszą książkę na temat agonii Związku Radzieckiego. Wstrząsająca i bardzo ważna pozycja wśród humanistycznej i politycznej literatury naszych czasów.
„The New York Times”

Ta pełna tragizmu, często zabawna, absolutnie niezwykła książka jest wśród ostatnio wydanych pozycji najbardziej wymownym zapisem upadku radzieckiego imperium. Nie dorówna jej żadne inne studium.
„The Washington Post Book World”

Pasjonujący zapis upadku radzieckiego systemu.

David Remnick jest redaktorem naczelnym prestiżowego magazynu „The New Yorker” i jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy Ameryki. Swoją karierę zaczynał w gazecie „The Washington Post” ‒ był jej moskiewskim korespondentem w latach pierestrojki, czego owocem jest książka „Grobowiec Lenina”. W 1994 roku otrzymał za nią Nagrodę Pulitzera, a „Time” uznał ją za najważniejszy tytuł roku. Drugi akt wydarzeń w Związku Radzieckim ‒ po rozpadzie imperium ‒ przedstawił w „Zmartwychwstaniu”. Jest też autorem m.in. biografii boksera Muhammada Alego („King of the World”, 1998) oraz Baracka Obamy („The Bridge: The Life and Rise of Barack Obama”, 2010).

David Remnick
Grobowiec Lenina
Ostatnie dni radzieckiego imperium
Tłumaczenie: Krzysztof Obłucki
Wydawnictwo Agora
Premiera: 30 października 2014

Złudzenia końca

(wstęp)

Poza pragnieniem literackiej sławy istnieje wiele powodów sprawiających, że dziennikarz marzy, by przedzierzgnąć się w pisarza. Autor literatury faktu tkwi w opornej magmie rzeczywistości, następstwie zdarzeń składających się na prawdziwe życie. Powieściopisarz może bezkarnie wykraczać poza fakty i sięgać do ciemnych, nieuchwytnych źródeł ludzkich tajemnic, motywów, impulsów i namiętności; dysponuje mocą, z której najwyraźniej nawet Bóg niechętnie korzysta – nadaje doświadczeniu kształt, dostarczający tej szczególnej satysfakcji, jaką daje historia, która ma swój początek, środek i koniec.
Żaden dobry dziennikarz nie jest na tyle głupi czy zadufany w sobie, by sądzić, że wydarzenia historyczne układają się dla jego wygody, i też o wszystkich dziennikarzach pracujących w Moskwie w latach rządów Michaiła Gorbaczowa, upadku komunizmu i Związku Radzieckiego, można powiedzieć jedynie, że przytłaczała ich różnorodność i zawiłość tego, co się działo. Intensywność ważnych zdarzeń, dokonujących się na wszystkich poziomach życia politycznego, gospodarczego, intelektualnego i społecznego – nie wspominając o niewyobrażalnie wielkim obszarze, na którym się rozgrywały – była tak ogromna, że żaden z nas nawet przez chwilę nie pomyślał, że zdoła wiernie to wszystko odnotować i zrelacjonować, w każdym razie na pewno nie do następnego wydania.
Mimo to jednym z iluzorycznych darów losu dla dziennikarzy pracujących w Moskwie w owym czasie było poczucie, że są świadkami dramatycznego końca,na kolosalną skalę i o światowym znaczeniu. W sierpniu 1991 roku mieliśmy razem z moją żoną Esther Fein wracać do domu po czterech latach spędzonych w Moskwie. Esther pracowała dla „The New York Times”, ja dla „The Washington Post”. W tamtym momencie pierestrojka, reforma zainicjowana przez Michaiła Gorbaczowa po dojściu przez niego do władzy w marcu 1985 roku, przebiegała pod wieloma względami wyjątkowo dramatycznie – kraje Europy Wschodniej i Środkowej uwolniły się już spod władzy Kremla; republiki radzieckie żądały większej niezależności; Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego znalazła się w stanie ideologicznego i politycznego rozpadu – ale to, jaki skutek będą miały te dramatyczne wydarzenia, nadal było niejasne. Jeśli miał nastąpić jakiś kres, nie umieliśmy go dostrzec.
Nasz czas dobiegł końca. Amerykańscy korespondenci zagraniczni generalnie nie zostają dłużej na placówce niż cztery lata. Zatem gdy już pożegnaliśmy się z przyjaciółmi, spakowaliśmy bagaże i posprzątaliśmy mieszkanie przy Prospekcie Kutuzowskim oraz gdy przeprowadziłem i opublikowałem wywiad z Aleksandrem Jakowlewem, zaufanym człowiekiem Gorbaczowa, który powiedział, że spodziewa się zamachu stanu ze strony KPZR i KGB, wsiedliśmy na lotnisku Szeremietiewo do samolotu PanAm i odlecieliśmy do Nowego Jorku. Działo się to 18 sierpnia 1991 roku.
W pierwszych zdaniach Dziesięciu dni, które wstrząsnęły światem John Reed nazywa swoją relację z Piotrogrodu z 1917 roku „kawałkiem skondensowanej historii”. Trudno sobie wyobrazić, by wydarzenia prowadzące do 1991 roku były mniej skondensowane. Planowałem napisanie książki o tym, co widziałem, nawet jeśli moja opowieść nie miałaby zakończenia równie wyraźnego jak szturm na Pałac Zimowy. Kto chciałby na nie czekać?
Jak się jednak okazało, musieliśmy zaczekać jedynie kilka godzin. Kiedy dotarliśmy do domu teściów pod Nowym Jorkiem i nastawiliśmy telewizor na CNN, Esther, ja i reszta świata patrzyliśmy na czołgi toczące się po Prospekcie Kutuzowskim– tuż obok kamienicy, w której mieszkaliśmy. Oto dokonywał się zamach stanu, przewidywany przez Jakowlewa. Oto w taki czy inny sposób następował koniec, to pewne. Mimo huraganu szalejącego na Wschodnim Wybrzeżu, który utrudniał powrotny lot do Rosji, już następnego dnia znalazłem się w Moskwie. Przewrót udaremniono 21 sierpnia. Gorbaczow z rodziną wrócił do stolicy z Krymu, gdzie przetrzymywano go jako zakładnika, witany bardzo chłodno przez jego wybawcę i rywala, Borysa Jelcyna. Gorbaczow myślał, że odzyskuje władzę, tymczasem znalazł się w Moskwie jedynie po to, żeby być świadkiem transformacji świata, jaki znał.
Przebywałem w Moskwie aż do końca tamtego roku. W tym czasie Związek Radziecki rozpłynął się niczym kostka cukru we wrzącej herbacie. Wróciłem do Nowego Jorku i dokończyłem Grobowiec Lenina, mając w ręku notatki, dzięki którym poszerzyłem ostatni rozdział. W długim rozdziale o sierpniowym puczu –Najpierw jako tragedia, potem jako farsa – przedstawiłem szczegóły uwięzienia Gorbaczowa w jego domu letniskowym na Krymie; gorączkową krzątaninę w biurach na Łubiance i niedoszłych dyktatorów upijających się do nieprzytomności; uczestników zamachu stanu popełniających samobójstwa na wszelkie możliwe sposoby. To był koniec zimnej wojny, reżimu, ideologii i imperium, koniec, jakiego nie przewidziałby scenarzysta obdarzony najbujniejszą wyobraźnią.
Niemniej taki właśnie koniec nastąpił w ostatnim roku mojej czteroletniej pracy jako korespondenta. Co więcej, wydawało się, że jest to jednoznacznie szczęśliwe zakończenie: stosunkowo pokojowy finał niewyobrażalnie złego okresu historii; w bożonarodzeniową noc opuszczono naKremlu czerwoną flagę i wciągnięto nową – czerwono-biało-niebieską. Koniec komunizmu. Koniec imperium. Koniec historii. Czy po tysiącu lat rosyjskiego feudalizmu, carskiej autokracji i totalitarnego komunizmu daleko było do liberalnej demokracji, dobrobytu, prawdy i sprawiedliwości?
Niedługo potem, podczas wizyty w Rosji, powiedziałem żartem kolegom z redakcji „Post” w Moskwie, że „już po sprawie”. W tej nonszalanckiej uwadze pobrzmiewała większa głupota, mianowicie przekonanie, popularne szczególnie w Waszyngtonie, że Rosja i czternaście byłych republik radzieckich staną się łatwą do kontrolowania, mało istotną enklawą rozwijających się politycznie i gospodarczo państw, gdy tymczasem Stany Zjednoczone, uwolnione od rywala i obciążeń zimnej wojny, utrzymają pozycję jedynego na świecie supermocarstwa.
Była to złudna wiara wbrew faktom, niezliczonym wydarzeniom dowodzącym, że rozpad i upadek Związku Radzieckiego będzie trwał całe lata po jego oficjalnym odejściu w niebyt. A wiele z tych wydarzeń miało okazać się się znacznie paskudniejszych od czegokolwiek, co działo się w erze Gorbaczowa, jak choćby: krwawy „przewrót sierpniowy” w 1993 roku; wojny czeczeńskie; powstanie kapitalizmu oligarchicznego; upadek zaledwie raczkującej wolnej prasy i ograniczanie swobód obywatelskich; kryzys gospodarczy w 1995 roku; niechlubna starość Borysa Jelcyna i nastanie rządów Władimira Putina. Razem z objęciem władzy przez Putina stało się jasne, że rozwój liberalnej demokracji zszedł na plan dalszy, znacznie dalszy, niż mógłby to sobie wyobrażać ktokolwiek, kogo obchodziły wydarzenia z 1991 roku. Wrażenie końca okazało się iluzoryczne.

**

Władimir Putin sprawował władzę jako prezydent od roku 2000 do 2008. Potem, zgodnie z rosyjską konstytucją, musiał ją przekazać, przynajmniej nominalnie, i poparcia udzielił swemu protegowanemu Dmitrijowi Miedwiediewowi.
W wyborach prezydenckich, które trudno nawet z pozoru uznać za demokratyczne, Miedwiediew wygrał, po czym natychmiast powołał Putina na premiera. Nikt nie miał złudzeń: władza Putina nie dobiegła kresu.
Popularność Putina jako ucieleśnienia rosyjskiej tradycji i siły państwa wynika po części z ambiwalentnych poglądów, jakie większość ludzi ma teraz na erę Jelcyna. W czasie wizyty w Moskwie w 2008 roku obejrzałem Żmurki – Ciuciubabkę Aleksieja Bałabanowa, film gangsterski, który wydaje się skondensowaną, krwawą karykaturą obrazu Rosji w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, jako państwa, gdzie panuje chaos, korupcja i przemoc. Film zaczyna się sceną przestawiającą wykład z ekonomii w 2005 roku prowadzony przez panią profesor, która wyjaśnia, w jaki sposób po upadku komunizmu i Związku Radzieckiego w 1991 roku nastąpił „powtórny podział własności” – największy w historii ludzkiego rodzaju. Był to okres, w którym tak zwani oligarchowie przejęli pola naftowe, kopalnie złota i banki.
– Czy ktoś wie, w jaki sposób? – zapytała.
– W tamtym czasie – odpowiedział gorliwy student – można było na niczym zarobić górę pieniędzy.
– Działały też grupy przestępcze – dodała wykładowczyni – które współpracowały z władzą i dzięki temu zyskiwały kapitał na start.
Potem pojawia się napis, jak na niemym filmie („Połowa lat dziewięćdziesiątych XX wieku”) i następuje makabryczna scena, w której płatny zabójca torturuje w kostnicy członka konkurencyjnego gangu. W ostatniej sekwencji dwóch sadystycznych morderców kradnie szefowi pięć kilogramów heroiny – „kapitał startowy”– i ucieka do Moskwy, gdzie zmieniają skórzane kurtki i pistolety na ciemne garnitury i posady w kremlowskim aparacie biurokratycznym.
W dzisiejszej Rosji diemokracja, jaka pojawiła się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, jest często określana jako diermokracija (gównokracja). Pojęcie liberalizmu – wiara w konieczność nastania społeczeństwa obywatelskiego, swobód obywatelskich i otwartej gospodarki – również zostało zdegradowane.
Ze wszystkich prodemokratycznych aktywistówi polityków końca lat osiemdziesiątych i lat dziewięćdziesiątych XX wieku jedyna postać, którą wspomina się tam z dumą – choć niezbyt często – to fizyk i działacz na rzecz praw człowieka Andriej Sacharow. Może dlatego, że zmarł w grudniu 1989 roku, dwa lata przed upadkiem radzieckiego imperium. Partie liberalne, które zaczęły powstawać w latach dziewięćdziesiątych, takie jak Jabłoko (Jabłko) i Sojuz Prawych Sił (Sojusz Sił Prawicowych) nosiły piętno powiązań z erą Jelcyna i nie mają już miejsc w Dumie. „Państwo pozwala opozycji na istnienie dopóty, dopóki nie powstaje żadna koalicja” – powiedział mi były premier Michaił Kasjanow.
„Opozycja prawie nie istnieje, chyba że chodzi o komunistów, zupełnie jak w czasach Jelcyna”– powiedział Aleksander Sołżenicyn w wywiadzie udzielonym „Der Spiegel” krótko przed śmiercią w sierpniu 2008 roku. „Jeśli popatrzy się bezstronnie na powstałą sytuację, widać gwałtowne obniżenie poziomu życia w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, które dotknęło trzech czwartych rosyjskich rodzin, co odbywało się pod «sztandarem demokracji». Nic dziwnego zatem, że społeczeństwo nie popiera już tego sztandaru”. Mieszkający wtedy na przedmieściach Moskwy Sołżenicyn miał osiemdziesiąt osiem lat i mocno nadwątlone zdrowie. Choć wiele z jego dzieł, jako pisarza i historyka, od dawna zawierało krytykę radzieckiej władzy i tajnej policji, teraz wypowiadał się z aprobatą o Putinie, który był podpułkownikiem KGB.
„Putin odziedziczył splądrowany, ogłupiały kraj z biednym i zdemoralizowanym narodem – powiedział. – I przystąpił do tego, co było możliwe – do powolnej i stopniowej odbudowy”.
Garri Kasparow, mistrz szachowy, jeden z nielicznych głosów dysydenckich słyszanych w epoce Putina, dowodzi, że popularność rosyjskiego przywódcy jest pozorną popularnością dyktatora. „Wspieranie Putina to rodzaj biernego oporu przed zmianami – powiedział mi. – Nie można mówić o badaniach opinii publicznej i popularności, kiedy wszystkie media są kontrolowane przez państwo. Nie chcę nikomu sugerować błędnych wniosków, ale z takim aparatem propagandowym przy pełnym wsparciu sił bezpieczeństwa siedemdziesięcioprocentowe poparcie tominimum!”.
W postradzieckiej Rosji przetrwały dwie znaczące tradycje: potęga tajnej policji i posługiwanie się alegoriami, by wyrazić prawdę. W Rosji Putina to drugie jest jednym z niewielu skutecznych sposobów, by opisać poczynania tej pierwszej.
Władimir Sorokin, pisarz po pięćdziesiątce, ze skłonnością do surrealistycznej brutalności, opublikował dystopijną powieść zatytułowaną Dzień oprycznika. Oprycznina to tajna policja z XVI wieku, takie KGB Iwana Groźnego. W przedstawionym przez Sorokina opisie autorytarnej Rosji z 2028 roku władca kontroluje wszelkie informacje i losy wszystkich poddanych. Dobrobyt państwa zależy od ropy naftowej, gazu i niepodważalnej lojalności każdego obywatela wobec krwawego despoty i jego opryczników. Samo państwo jest głęboko konserwatywne, tradycyjne.
Alegoria jest łatwa do zrozumienia. Putin i wielu wysokich urzędników kremlowskich z jego administracji, ministrów i doradców, wywodzi się z dowództwa KGB, niektórzy pochodzą z jego rodzinnego Petersburga. Jelcyn podejmował nieśmiałe próby zreformowania tajnych służb, ale mu się to nie udało.
„System policji politycznej został zachowany – przyznał Jelcyn przed śmiercią w 2007 roku. – I można go wskrzesić”. W latach dziewięćdziesiątych oligarchowie zatrudniali u siebie jako doradców licznych, dobrze wyszkolonych i świetnie poinformowanych byłych agentów KGB, ale Putin odwrócił ten proces. Na Kremlu Putina zaczęło być więcej siłowików – agentów bezpieki – niż absolwentówHarvardu w Białym Domu Kennedy’ego. Olga Krysztanowskaja, ekspert od elit politycznych, ocenia, że siłowiki zajmują ponad sześćdziesiąt procent „wysokich” i „wyższych średnich” stanowisk w państwie. Kierują wieloma wydziałami naKremlu, urzędami, operacjami bankowymi i państwowymi przedsiębiorstwami.
W książce będącej zbiorem wywiadów o swoim życiu, Ot pierwogo lica (W pierwszej osobie), Putin powiedział, że kiedy stacjonował w Niemczech Wschodnich w latach osiemdziesiątych XX wieku, gdy komunizm chwiał się w posadach, często nie miał żadnego zajęcia. Pił wtedy głównie lokalne piwo – „nalewało się piwo do baryłki, wstawiało kranik i można było pić prosto z beczki” – i przytył ponad dwanaście kilogramów. Ale jako prezydent bez wahania okazał lojalność wobec niegdysiejszego pracodawcy i zwiększył jego prerogatywy. „Nie ma czegoś takiego jak były czekista”– powiedział.
Niektóre z najbardziej rażących wydarzeń w najnowszej historii Rosji – zabójstwa dziennikarzy, aresztowania nieposłusznych biznesmenów, naciski na niechętne do współpracy firmy zagraniczne – są zdaniem wielu ściśle powiązane z agencją FSB, Federalną Służbą Bezpieczeństwa, następczynią KGB, choć całościowa struktura reżimu, jego skorumpowanie, strategia kontrolowania społeczeństwa, gospodarka i relacje ze światem zewnętrznym są dużo bardziej skomplikowane niż pod koniec chwiejnych rządów komunistów.
Putin nie włada jak dyktator – nie w sensie stalinowskim. Świadczy o tym fakt, że akceptuje Miedwiediewa, prawnika o wyraźnie bardziej liberalnych poglądach na wszystko, począwszy od praw człowieka po zasadnicze kwestie dotyczące historii Rosji sowieckiej. Putin wie, że aby włączyć się do światowej gospodarki, musi wystawić na rynki swoje zasoby i przestrzegać podstawowych zasad przyzwoitości. Kiedy ktoś wchodzi mu w drogę, może kazać FSB zająć się tą sprawą, ale z daleko idącą ostrożnością. We współczesnym świecie wykorzystywanie w polityce służb podatkowych albo dobre nagłośnienie pojedynczego niewyjaśnionego przypadku przemocy jest znacznie skuteczniejsze niż masowe represje czy gułag. I, jak wynika z poczynań Władimira Putina, kto może mu udowodnić, że stabilizacja i dobrobyt wymagają naprawdę demokratycznej polityki, podziału władzy i swobód obywatelskich?
Putin zadbał, by niemal cała władza w Rosji była władzą wykonawczą. Władza ustawodawcza, Duma, ma tylko odrobinę większą niezależność niż Rada Najwyższa ZSRR pod rządami Leonida Breżniewa. Prawo i sądy to karykatura. Gubernatorzy ponad osiemdziesięciu okręgów w Rosji nie są już wybierani, jak było w czasach Jelcyna; od chwili wydania dekretu prezydenckiego z 2004 roku są mianowani przez Kreml. Telewizja państwowa, jak dotąd główne źródło wiadomości ze świata i informacji w Rosji, jest w neoradzieckim stylu całkowicie kontrolowana przez władzę kremlowską. Środowisko biznesu również musi słuchać poleceń i podporządkowywać się ludziom z kręgu Putina.
W Moskwie jest w tej chwili niemal tylu samo miliarderów co w Nowym Jorku, niemniej aresztowanie za oszustwa w 2003 roku Michaiła Chodorlowskiego, magnata paliwowego będącego wtedy najbogatszym człowiekiem w kraju, stało się jasnym i złowieszczym sygnałem, że zamożność musi mieć aprobatę Kremla. Chodorlowski, który ośmielił się zakładać partie opozycyjne, obnosił się z własnymi pomysłami politycznymi i próbował zbić interes na rurociągach z Chinami bez pozwolenia Kremla, nadal przebywa w więzieniu, w Kolonii Karnej nr 10 we wschodniej Syberii.*
„Ogromna większość ludzi jest zadowolona z faktu, że po raz pierwszy w dziejach Rosji od ponad piętnastu lat żyje bez ciągłego nacisku reżimu totalitarnego na każdy aspekt życia – powiedział Władimir Miłow, ekonomista, który wyszedł z rządu Putina w 2002 roku. – Możemy teraz na przykład swobodnie podróżować za granicę. Większości ludzi na to nie stać, ale osoby obrotne i wykształcone mogą wyjechać, a to ogromna różnica. Władza zostawia ludzi w spokoju, dopóki jej nie kwestionują. Innymi słowy proponuje taką umowę: ty pozwalasz nam kraść, my pozwalamy ci żyć”.
W 1989 roku w połowie procesu reform zapoczątkowanych przez Michaiła Gorbaczowa dwóch sławnych naukowców Andranik Migranian i Igor Kliamkin opublikowało w tygodniku „Litieraturnaja Gazieta” dialog, w którym Migranian powiedział: „Nigdzie, w żadnym kraju na świecie nie doszło do bezpośredniego przejścia od reżimu totalitarnego do demokracji. Zawsze musiał nastąpić przejściowy okres władzy autorytarnej”. W tym czasie moskiewscy liberalni intelektualiści, którzy inaczej wyobrażali sobie przyszłość kraju, skrytykowali ten artykuł, uznając go za pesymistyczną, ogólnikową i reakcyjną prognozę.
Ale już nie teraz. Trudno nie doceniać wydarzeń z lat 1989–1991. Komunistyczna ideologia, radzieckie państwo i stare imperium przestały istnieć i nie ma rzeczywistego powodu, by bać się ich powrotu. Niemniej poczucie końca – nagłego i szczęśliwego zakończenia – jest złudzeniem, w które od wielu lat już nikt nie wierzy.

Nowy Jork, maj 2010 roku

* Michaił Chodorkowski został ułaskawiony i zwolniony z więzienia 20 grudnia 2013 roku. W kolonii karnej spędził 8 lat [przyp. red.].

 
Wesprzyj nas