Polskie wydanie Dzienników Andersena to wybór dokonany z dziesięciotomowej duńskiej edycji. Tłumaczka kładzie szczególny nacisk na podróże Andersena i jego związki z kulturą ówczesnej Europy (w tym Polski).


Liczne pobyty Andersena w Weimarze i innych księstwach niemieckich, w Berlinie, a także w Rzymie, Paryżu i Londynie wiązały się z poznaniem wielu znakomitości, w tym braci Grimm, Heinego, Balzaca, Dumasa, Dickensa i wielu innych.

Polski czytelnik pozna też przy okazji ważne epizody z historii Europy XIX wieku, tak dramatyczne jak wojna francusko-pruska czy znaczące kulturowo jak paryska Wystawa Światowa albo uruchomienie pierwszych linii kolejowych.

Dzienniki wskazują również tropy, biograficzne źródła wielu baśni i powieści Andersena. Duńczyk był bowiem bacznym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości, którą później przenosił do swoich utworów.

Jednak najważniejszy aspekt tego wyboru to sylwetka samego pisarza, którego czytelnik polski po raz pierwszy będzie miał okazję poznać tak dogłębnie – jako złożoną i bogatą osobowość, jako spostrzegawczego obserwatora, refleksyjnego poetę oraz człowieka o trudnej, lecz fascynującej biografii, który stał się jedną z najwybitniejszych postaci epoki.

Polskie wydanie Dzienników to wydarzenie bezprecedensowe – po raz pierwszy ukazują się one w języku polskim. Jest to również wydarzenie niezwykle ważne ze względu na osobę autora – jak pisała Bogusława Sochańska w Posłowiu do trzytomowego wydania Baśni: „Hans Christian Andersen to pisarz zajmujący w polskiej kulturze miejsce szczególne. Od blisko stu pięćdziesięciu pięciu lat obecny w lekturach, czytany i opowiadany dzieciom na dobranoc, od kilkudziesięciu lat niezmiennie obecnym w polskim teatrze lalkowym, nieco krócej w radiu i telewizji, wreszcie w licznych wydaniach książkowych – a w ostatnich latach także w barbarzyńskich skrótach i przeróbkach”.

Autorka przekładu, Bogusława Sochańska jest dyrektorem Instytutu Kultury Duńskiej w Polsce. Przez wiele lat pracowała w Instytucie Skandynawistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, w latach 90. była również attaché kulturalnym Ambasady Polskiej w Kopenhadze.

Za zasługi na polu krzewienia kultury duńskiej została uhonorowana prestiżową nagrodą Hansa Christiana Andersena, dołączając tym samym do grona wybitnych i zasłużonych dla Danii postaci, wśród których są m.in.: królowa duńska Małgorzata II i Günter Grass.

W 2005 roku, w dwusetną rocznicę urodzin Andersena, nakładem wydawnictwa Media Rodzina ukazało się trzytomowe wydanie Baśni duńskiego pisarza. Była to pierwsza w Polsce kompletna edycja 164 baśni, tłumaczonych bezpośrednio z języka duńskiego, opracowana na podstawie wydania duńskiego, które ukazało się w 18-tomowej edycji dzieł wszystkich wielkiego pisarza.

Andersen w Baśniach przedstawiał zwyczajny świat, do którego wkradały się magia, tajemnica i niezwykłość. Co ważne, opisując tę rzeczywistość, Duńczyk zwracał się nie tylko do dziecka, ale i do dorosłego – bo tylko on mógł odkryć ukryte, metaforyczne znaczenie baśni. Właśnie ta dwuznaczność, dwoistość baśni, w której ważna była nie tylko warstwa fabularna, ale symbolika i niedosłowność sprawiły, że Andersen został nazwany ojcem nowoczesnej baśni.

Hans Christian Andersen
Dzienniki
Wybór i przekład: Bogusława Sochańska
Wydawnictwo Media Rodzina
Premiera: 15 października 2014


Hans Christian Andersen urodził się 2 kwietnia 1805 r. w Odense. Jego ojciec był szewcem, matka po śmierci męża w 1816 r. zarabiała na życie jako praczka. 6 września 1819 czternastoletni Hans Christian przyjechał do Kopenhagi, by zrealizować marzenie zostania aktorem w Teatrze Królewskim. Był niezwykle oczytany, choć jego edukacja szkolna ograniczała się do kilku lat. Przez trzy lata utrzymywał się w Kopenhadze dzięki wsparciu wielu ludzi ze świata kultury, otrzymywał lekcje, m.in. duńskiego, łaciny i śpiewu. Próby związania się z teatrem spaliły jednak na panewce.
Młody Andersen zrozumiał, że jego powołaniem jest twórczość literacka. Dzięki wnioskowi dyrekcji teatru w październiku 1822 r. otrzymał królewskie stypendium i skierowano go do gimnazjum łacińskiego w Slagelse, pod kuratelę rektora Meislinga. Od strony finansowej jego opiekunem został Jonas Collin, m.in. administrujący królewską fundacją ad usus publicos. Siedemnastoletni wówczas Andersen właśnie zadebiutował w tygodniku „Harpen”, a pod koniec roku, już jako uczeń, wydał własnym nakładem tom wierszy Ung-doms-Forsog (Młodzieńcze próby) pod pseudonimem William Christian Walter. Edukację rozpoczął w drugiej klasie czteroklasowego gimnazjum, w którym nauka w każdej klasie trwała dwa lata. Po roku przesunięto go do klasy trzeciej. Notatki zachowanego dziennika rozpoczynają się jesienią dwa lata później, pod koniec nauki w tej właśnie klasie. Andersen ma wówczas dwadzieścia lat.

Piątek 16 września. List od Hoegh-Guldberga. Boże, Boże, jaki jesteś dobry, nigdy na to nie zasłużę – mam przyjaciela, Ojca, o Boże, jak ja go kocham! – Ojcze! Boże w niebiosach, spójrz ojcowskim okiem na radość mojego serca, poczuj moje szczęście. Precz, kusicielko, która chcesz mnie zwodzić, która duszę mą pchasz na mieliznę, choć ona przeczuwa, czuje obecność Boga!

Bądź wola Twoja, Panie,
W Tobie mą ufność pokładam,
W Twym blasku widzę skąpane Anioły i muszek stada.
Ty władasz gwiazdami, Panie,
I losem ziemskiej marności,
Idę za Twoim przesłaniem,
Boś dobrem i mądrością.
Daj siłę, Panie na wysokości,
I pozwól mi zasłużyć
Choć na ułamek Twej świętości.

Sobota 17 września. Apatia i wycieńczenie czytaniem – powtarzałem – zmęczony, poszedłem do łóżka przed dziesiątą.

Niedziela 18 września. Nie ma listu od Collina. Byłem u Rektorowej, ma nadzieję, że wyjedziemy do Helsingor, życzyła mi powodzenia w egzaminach – poszedłem do Brinck-Seidelina, poczęstował mnie czymś w rodzaju likieru, bez końca deklamował, pokazał mi swój gabinet. „Na sofie piszę anakreońskie wiersze, a tu przy stole – elegie. „O ty, któryś nigdy nie kochał, kochaj! Któryś kochał, kochaj raz jeszcze!” O, tu jest mój dziennik, możesz pan być pewny, że często w nim występujesz; żona jest teraz w Kors0r, wyj adę jej konno na spotkanie, mam tu papier i ołówek, będę po drodze tworzył zakończenie wpisu do pańskiego sztambucha”. – Wybacz, Boże Wszechmogący, śmiałe myśli pojawiające się w mej duszy, ale tylko one dodają mi sił – w przeciwnym razie pogrążyłbym się w rozpaczy. Muszę dokonać mojego dzieła! Muszę odmalować ludziom wizję, którą widzę oczyma duszy wyrazistą i bogatą; moja dusza przeczuwa, że potrafi, i musi to zrobić, więc nie możesz mnie opuścić, chcę być Twoim kapłanem, o Boże, nie opuszczaj mnie, choćbym nawet zapadał się w bagno, moja dusza jest przy Tobie, gani to, co złe, należy przecież do Ciebie
– jakież są moje zasługi?

Poniedziałek 19 września. Boże! Boże! Niech się dzieje wola Twoja, nagródź mnie według mojej pilności w ciągu roku, nic więcej! (Bóg wie, co niesie los, gdy przewraca się karta.) O, ja nieszczęsny! Łacina mi nie poszła, nie przejdziesz do czwartej klasy i precz ze szkoły! Rzemiosło albo trup, to twoje przeznaczenie! Boże, Boże, czy naprawdę jesteś przy mnie?

– A jednak jeszcze raz: „Niech się święci imię Twoje”. Z gramatyki łacińskiej poszło mi lepiej, może na dobry. Z niemieckim też dobrze. Nie pojmuję Twojej woli, Ojcze, nie pozwól mi stracić nadziei, że Ty wszystko prowadzisz, daj mi odwagę wyjścia na spotkanie przeznaczeniu, widzę je, Boże! Żegnajcie nadzieje i marzenia, tak, to były tylko marzenia, o, gdybym miał odwagę – śmierci, nie jesteś taka straszna! – Dlaczego Rektor musiał mnie pytać właśnie o to, w czym jestem słaby?
Boże! Człowiek o twarzy zlanej potem szczęśliwszy jest od tego, kto pracuje w tak zwanej wyższej sferze, on nie wie o istnieniu innych spraw, pożywienie i potomstwo – tylko to go zajmuje, praca mija mu mechanicznie, lada jaki żart to dla niego niebiańska radość, podczas gdy ten drugi walczy z morzem trudności i przeszkód, ciągną go w dół i obmawiają.
Miażdżą mu serce obdarowane wyższymi uczuciami. – Och, dlaczego zaszedłem tak daleko, dlaczego wstąpiłem na takie wyżyny, nie jestem już niezauważalny, a teraz się zapadam, o, szaleństwo, wgryź się w mój mózg, bym mógł zapomnieć, że istnieję; istoto, której prawdziwego imienia nie znam, daj moj ej duszy odwagę wyrwania się na wolność, serce, wzbierz i pęknij!

– Ha, patetyczny błaźnie! Daj więc tym pragnieniom satysfakcję w rzadkich chwilach, gdy możesz [to zro bić], wszystkim kieruje przeznaczenie, co się ma wydarzyć, to się wydarzy! – Boże, mógłbym zostać kimś wielkim, szanowanym przez bliźnich, dawać radość, droga wiodła w tę stronę, mógłbym zostać aniołem, a zostanę albo aniołem, albo diabłem – to się waży na szali – Boże, ty decydujesz o losie zrozpaczonego. – Dlaczego umiera tylu ojców rodzin, tylu użytecznych mężczyzn, tyle kochanych dzieciaków, a żyję ja, ja, który pragnę śmierci? Ześlij mi ją, choćby moja przyszłość nie miała być mroczna, milsza mi śmierć, życie bez nadziei jest piekłem, patrzeć, jak moi koledzy pną się w górę, gdy ja się zapadam, by zostać wyrwanym z kręgu wykształconych, o Boże, nie, to zbyt okrutne!

Wtorek 20 września. Kim mógłbym zostać? A kim zostanę? Moja potężna wyobraźnia prowadzi mnie teraz do zakładu dla obłąkanych, gwałtowny temperament czyni ze mnie samobójcę, a przecież jedno i drugie, połączone, mogło zrobić ze mnie wielkiego pisarza, o wybacz mi, jestem niewdzięcznikiem wobec Ciebie, któryś tak niezmiernie dużo dla mnie zrobił, o wybacz tak, jak wybacza Bóg, i nadal mi pomagaj! – Boże, przysięgam na wieczne zbawienie, że nigdy więcej nie zwątpię w sercu w Twą ojcowską rękę, jeśli tylko tym razem zdam do czwartej klasy.

Środa 21 września. Dość dobrze poszło mi z religii i historii biblijnej, byłem najlepszy z wszystkich. Dostałem list od Collina. Pani Collin pociesza mnie, że na pewno przejdę do czwartej klasy, mam w sercu nadzieję, Boże, znów ci ufam. (Vithusen i Frendrup wyjechali.)

Czwartek 22 września. Do pierwszej powtarzałem grekę. Rektor zaprosił mnie na urodziny Ludwiga (podarowałem mu makaroniki za jedenaście szylingów i bukiet kwiatów). Dzieci Rektora lubią mnie, on i Hjarup opowiadali dużo zabawnych historii o bójkach i żartach z ich czasów szkolnych – wesołe to, ale obce mojej naturze. – Odprowadziłem Pederse-na do domu. – Boże, jacyż są ci ludzie, o, komuż można ufać! – Niech się dzieje wola Twoja, barwny i pełen zgiełku jest Twój wielki świat.

Piątek 23 września. Rektorowa powiedziała, że z rozprawki mam celujący; oglądałem mój nowy pokój. – Pobyłem trochę u Emila Hundrupa.
– Zasnąłem ufny w Bogu.

Sobota 24 września. Egzamin z rachunków – Rektor siedział przy oknie koło Knudsena. „Kto powiedział panu wczoraj, że dostał pan celujący za rozprawkę? – „Pan Torst, bo go spytałem!” „Nie wolno panu wiedzieć takich rzeczy”. […]

Niedziela 25 września. Przez całe przedpołudnie powtarzałem francuski u Pedersena, napisałem pani Henneberg, że muszę się od niej wyprowadzić. Przygnębienie, ohydna ulewa. Na dworze szaro, jesiennie, mgliście i zimno jak w mojej duszy. Boże, wolałbym nie żyć! Jestem przecież szczęśliwszy niż w dzieciństwie, ale wtedy nie miałem o niczym pojęcia, nie bałem się przyszłości ukrytej przed moim wzrokiem. O Boże, moja dusza jest tchórzliwa, mózg odrętwiały, o, gdybym mógł być [od tego] wolny!

Poniedziałek 26 września. Szedłem tam ze strachem, z nadzieją na dwa dobre. Już jestem po, i mówi się, że dostałem albo celujący, albo przynajmniej bardzo dobry. O Boże, duszę przepełnia mi wdzięczność dla Ciebie, o najlepszy Ojcze, wybacz mi błędy, dziękuję, Ojcze, dziękuję – był tu Seidelin z moim sztambuchem. – (Madame bardzo uprzejma, mimo że chcę się od niej wyprowadzić.)

Wtorek 27 września. O wszystkim decyduje Bóg, istnieje przeznaczenie, człowiek jest wolny jak koń na wyspie o klifowym wybrzeżu, wolno mu swobodnie na niej hasać, ale są granice, których nie może przekroczyć! – Ty chcesz tego, co najlepsze, idę na spotkanie swojemu przeznaczeniu z ufnością w Tobie, który jesteś samą dobrocią – Boże, niech mi dopisze szczęście! Jeśli Twoją wolą jest, bym został poetą, to pewnie nie odbierzesz mi odwagi i nie pozbawisz wszystkiego, moja dusza żyje wyłącznie dla poezji, zdawało mi się, że dostrzegam w moim losie Twoj ą rękę, nie pozbawiaj mnie ufności, Boże mój Ojcze, mój jedyny, wysłuchaj Twojego słabego dziecka. – Dobry? Z greki. – Rektor bardzo miły. – Razem z Meislingami oglądałem u Arona Salamonsena kuczkę, urządzono ją w małym pomieszczeniu z pędów asparagusu i świerkowych gałęzi, były pozłacane jajka; poczęstowano nas gruszkami. – Beznadzieja. – Boże, w sobotę zapadnie decyzja, czy przejdę do czwartej klasy. Jeśli tak się nie stanie – O Boże, o Boże, Boże! Idąc do kuczki, przechodziliśmy przez wszystkie klasy, „Może dzięki temu spłynie na nas trochę mądrości”, powiedziała panna Prange, „Tu nie ma mądrości”, odparłem. „Przecież mamy tu pana”, powiedziała z galanterią. – (W obawie przed złodziejami spałem przy zamkniętych oknach.).

Środa 28 września. Boże! Przyrzekam uroczyście, na wieczne zbawienie, że gdyby ciężko mi szło w czwartej klasie – obym tylko się w niej znalazł – nie będę przeciw Tobie złorzeczył. – Załamany, chwyciłem leżącą przede mną Biblię, żeby sprawdzić, czy będzie moją wyrocznią, otworzyłem ją, na ślepo wskazałem miejsce i przeczytałem: „Twoje zepsucie pochodzi od ciebie samego, o Izraelu! Ale we mnie masz pomoc!” (Izajasz)
– Tak, Ojcze, byłem bardzo słaby, ale przecież widzisz moje serce i będziesz mnie wspierał. Dobrze poszło z hebrajskiego. […]

Czwartek 29 września. Przez przypadek wyrwałem nogę pająkowi.
– Z matematyki poszło mi wspaniale! – Boże! Boże! Dziękuję! Z całego serca dziękuję! Tak, tak! Tyś moim wsparciem, nie dodawałbyś mi przecież ducha, by potem tym mocniej go zmiażdżono.

 
Wesprzyj nas