„Najlepsza oferta” to opowieść spisana przez Giuseppe Tornatore, reżysera takich obrazów jak „Cinema Paradiso” i „Malena”.


Giuseppe Tornatore, włoski reżyser i scenarzysta, ma wielki dar opowiadania historii z wyrazistą puentą. Dotychczas mogliśmy podziwiać je tylko w kinie, a w tym roku – dla odmiany – ukazała się niewielka objętościowo książeczka jego autorstwa pod tytułem „Najlepsza oferta”. Zawarte w niej strony to tak naprawdę pierwsza wersja scenariusza filmu „La migliore oferta” (w Polsce wyświetlany był pod tytułem „Koneser”), literacki zapis opowieści przeznaczonej do przeniesienia na ekran. Tornatore nie stworzył go w celu publikacji, za to wydawca Antonio Sellerio dostrzegł w tekście doskonały materiał na powieść – i nie pomylił się.

„Najlepsza oferta” opowiada o dojrzałym mężczyźnie, ekspercie prowadzącym aukcje dzieł sztuki. Virgil, bo tak mu na imię, jest znawcą malarstwa. Jego oceny są celne, a sądy poważane. I choć jego terminarz jest napięty, dni wypełniają nieustanne podróże od jednego domu aukcyjnego do następnego, a konto zasilają sowite honoraria, to nie można powiedzieć by czerpał satysfakcję ze swego życia. Jest apodyktyczny, zgorzkniały i bardzo samotny. Nie czyni też żadnych kroków by to zmienić aż do chwili gdy zgłasza się do niego tajemnicza klientka Claire: młoda kobieta, która pragnie wyprzedać kolekcję dzieł sztuki i antyków po zmarłych rodzicach. Chce powierzyć to zadanie Virgilowi, ale czyni liczne uniki by się z nim nie spotkać. Ta sytuacja doprowadza mężczyznę do wściekłości, odczytuje w niej lekceważenie lecz jednocześnie ta postawa intryguje go i nie potrafi ostatecznie odrzucić powierzonego mu zadania. W tym momencie opowieść na dobre się rozpoczyna.

-Zanim opowiem swoją historię – mówi we wstępie do książki Tornatore – najczęściej noszę ją w sobie długo, nawet przez całe lata, i dopiero wtedy, kiedy sam siebie przekonam, że jest już dostatecznie solidnie zbudowana i uzyskała dobrą dramaturgię, gotów jestem opowiedzieć ją pierwszemu producentowi, który mnie zapyta, czy mam w głowie jakiś pomysł do zrealizowania – objaśnia. „Najlepsza oferta ”była jedną z takich historii, które długo czekały na swój ostateczny kształt. Jak zaznacza reżyser postać zamkniętej w sobie kobiety, borykającej się z traumą, przyszła mu do głowy w połowie lat osiemdziesiątych. Wówczas poczynił pierwsze zapiski na jej temat, dopracowywał przez lata, aż wreszcie połączył z drugą wykreowaną postacią: ekscentrycznego znawcy sztuki. -Gdy ta historia została już w pełni obmyślona, nie chciałem opowiedzieć jej jak zazwyczaj jakiemuś producentowi. Wiedziony instynktem wolałem zapisać ją raczej na trzydziestu, czterdziestu stronach, które zazwyczaj służą do rozpoczęcia pierwszej fazy produkcyjnej filmu, mimo że nikt mnie o taki zapis nie prosił – wspomina reżyser.

Ów instynkt okazał się dobrym doradcą, ponieważ spisany pomysł okazał się idealnym materiałem nie tylko na film, ale i na powieść. Jego walory literackie docenił wydawca Antonio Sellerio, który zaproponował publikację zapisków reżysera w wersji książkowej. W ten sposób postała niewielka objętościowo lecz zaskakująco treściwa mini-powieść, w której nic nie jest tym, na co wygląda. Fabuła, rozpoczynająca się dość banalnie – od fascynacji dojrzałego mężczyzny tajemniczą młodą kobietą (on jest samotny, ona – zlękniona, pozbawiona opieki bliskich, potrzebująca wsparcia), zrazu staje się coraz bardziej zagadkowa i nieoczywista, by w zaskakującym finale powalić czytelnika na kolana. I pozostawić z konkluzją, że Tornatore tak samo dobrze czaruje słowem jak obrazem. (O)

Giuseppe Tornatore (ur. 27 maja 1956 roku w Bagherii) – włoski reżyser, scenarzysta i producent filmowy (w 1991 roku on i jego brat Francesco założyli wytwórnię filmową Sciarlo). Jako reżyser filmowy debiutował w 1986 roku obrazem Kamorysta. Popularność i uznanie krytyków przyniósł mu kolejny film: Cinema Paradiso, za który w 1989 roku otrzymał Oscara, nagrodę BAFTA, nominacje do Złotej Palmy w Cannes i Cezara oraz nagrodę jury w Cannes. W 1990 roku nakręcił Wszyscy mają się dobrze z Marcellem Mastroiannim, a w 1994 do kin wszedł jego thriller z Gérardem Depardieu i Romanem Polańskim w rolach głównych – Czysta formalność.
Do nostalgicznego klimatu powrócił w kolejnych filmach: Sprzedawca marzeń (1995), 1900: człowiek legenda (1998) z Timem Rothem i Malena (2000) z Monicą Bellucci. Również Nieznajoma (2006), Baaria (2009) i Koneser (2013) przesiąknięte są specyficzną nostalgią, tak lubianą przez widzów filmów w jego reżyserii, a w większości również według autorskiego scenariusza.

Stanisław Kasprzysiak (ur. 22.10. 1931 roku w Zamościu) – tłumacz, eseista, prozaik, archeolog. Dokonał wielu przekładów literatury włoskiej, m.in.: Cesare Pavese, Dialogi z Leukoteą (1975); Gabriele d’Annunzio, Triumf śmierci (1976); Giacomo Leopardi, Dziełka moralne Salvatore Satta (1979), Dzień sądu (1982); Rzymskie epitafia, zaklęcia i wróżby (z łac., 1990); Giorgio Colli, Narodziny filozofii (1991), Nicola Chiaromonte, Granice duszy (1994), Co pozostaje (2001); Guido Ceronetti, Drzewa bez Bogów (1994); Roberto Calasso, Zaślubiny Kadmosa z Harmonią (1995); Alberto Savinio, Wyjście z labiryntu (2001); Giuseppe Tomasi di Lampedusa, Szekspir (2001), O Stendhalu (2002), Gepard (2009).
Otrzymał nagrody Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich za przekład esejów Guida Ceronettiego (1996), ZAiK-s za twórczość przekładową (2000) oraz Rządu Republiki Włoskiej „Premio Natzionale Traduzioni 2002” i order „Stella della Solidarieta Italiana” (2004) za zasługi dla włoskiej kultury.

Giuseppe Tornatore
Najlepsza oferta
Przekład: Stanisław Kasprzysiak
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 24 września 2014

Wstęp

Podwójny kontrapunkt

Jeśli ktoś obraca się w środowisku filmowym i przychodzą mu do głowy pomysły na nowe filmy, to ważne, by umiał te swoje historie opowiadać. Filmy często powstają właśnie dzięki temu. Nie tylko dlatego, że dzisiaj czyta się coraz mniej. Dawniej rzecz wyglądała tak samo. Nawet w czasach, gdy producenci filmowi mieli dużo czasu i lubili czytać, woleli, żeby im przyszły film opowiedzieć, zanim zaczną się rozglądać za reżyserem i scenografem.
Zatem od takiej historii – opowiedzianej bardziej czy mniej przekonująco w restauracji, barze, biurze, samolocie czy w kuluarach festiwalu filmowego – mogło zależeć, i dalej może zależeć, zaistnienie filmu.

Jeżeli potrafisz zaciekawić swoją opowieścią i wciągnąć w nią słuchającego, przypuszczalnie otrzymasz umowę na pierwszą formę scenariusza, czyli na nowelę filmową. A to oznacza, że twój pomysł nie jest bez szans. Jeżeli później ta napisana już przez ciebie nowela, zazwyczaj kilkustronicowa, wywrze nie mniej dobre wrażenie jak wcześniejsza opowieść, możesz się spodziewać, że podpiszą z tobą umowę na scenariusz. A czasami, by wyprzedzić czekanie na gotowy scenariusz, mogą cię poprosić o streszczenie filmu na trzydziestu, czterdziestu stronach. Będzie to zapis dłuższy od noweli, ale jeszcze nie tak długi jak ukończony scenariusz. Do czego taki skrót może się przydać? Może – dajmy na to – zaciekawić wybitnego aktora lub aktorkę, może dopomóc w zdobywaniu pierwszych pieniędzy, ułatwić uzgodnienia ze współproducentami, jak też zapewnić zaliczki z dystrybucji. W tym czasie będzie już powstawał pełny scenariusz. Dość często tak właśnie się dzieje.

Jeśli chodzi o mnie, to jednak zazwyczaj dzieje się inaczej. Zanim opowiem swoją historię, najczęściej noszę ją w sobie długo, nawet przez całe lata, i dopiero wtedy, kiedy sam siebie przekonam, że jest już dostatecznie solidnie zbudowana i uzyskała dobrą dramaturgię, gotów jestem opowiedzieć ją pierwszemu producentowi, który mnie zapyta, czy mam w głowie jakiś pomysł do zrealizowania.

Przy Najlepszej ofercie sprawa potoczyła się w jeszcze bardziej skomplikowany sposób. Film ma więc prawdziwie niecodzienne początki. W moich notatkach pojawiała się już w połowie lat osiemdziesiątych – w różnych projektach scenariuszowych i innego rodzaju zamysłach – postać dziewczyny bardzo w sobie zamkniętej, która na skutek wielu poważnych problemów psychicznych izolowała się w domu, bała się wychodzić na ulicę i przebywać między ludźmi. Tę postać podsunął mi pewien konkretny, znany z życia przypadek. Pociągał mnie pomysł, żeby taką postać wykorzystać: zajmowałem się nim co prawda sporadycznie, ale chętnie. Szkicowałem sobie osobowość tej dziewczyny, wydarzenia z jej życia, i próbowałem ułożyć z nich jakąś historię, w której ona wzięłaby udział. Chciałem wyobrazić sobie również inne postacie, które mogłyby mieć do czynienia z tą wymyśloną dziewczyną, ale nie umiałem wpaść na takie, które by mnie zadowoliły, a przede wszystkim nie znajdowałem żadnego zakończenia dla tak obmyślanej gmatwaniny. Dziewczyna przez wiele lat była więc nie tylko uwięziona we własnym domu, ale również w szufladzie mojego biurka.

I wreszcie pewnego dnia natknąłem się na inną postać, również zagubioną na tej czyśćcowej górze nagromadzonych notatek i również czekającą na wzięcie udziału w jakiejś odpowiedniej dla niej historii. Była to z kolei postać mężczyzny. Człowieka obracającego się w świecie sztuki i kolekcji antykwarycznych, w tych kręgach, które zawsze mnie pociągały. O takiej postaci też już od dłuższego czasu myślałem. Pamiętam chwilę, gdy zdecydowałem się zrobić z niego eksperta prowadzącego aukcje sztuki i gdy zacząłem przypisywać mu manię noszenia rękawiczek. Ale i w tym wypadku wydarzenia wymyślane w związku z tą postacią wciąż mnie nie zadowalały. Cała historia dość dobrze się rozwijała i nawet się rozpędzała, ale nie miałem dla niej takiego zakończenia, na jakie mógłbym się zgodzić.

Nie pamiętam już dokładnie, jak to się stało, że te dwie postacie połączyłem w jedną historię. Może wyczułem, że przyciągają się nawzajem. A może stało się tak dlatego, że już miałem w głowie te dwa różne pomysły, które łączył brak ciągu narracyjnego. A może po prostu nabrałem ochoty, by umieścić dwójkę moich protagonistów w tej samej historii, żeby odtąd już razem poszukiwały wspólnego przeznaczenia. Chociaż tych dwoje ludzi nie miało ze sobą wcześniej kontaktów, gdyż nie tylko urodzili się w różnym czasie, ale też różniły się ich upodobania i zajęcia, zacząłem ich ze sobą kojarzyć, uciekając się do zabiegu, który w języku muzycznym nosi nazwę „podwójnego kontrapunktu”. Polega on na wpisywaniu jednej melodii w drugą, co pozwala współistnieć dwu różnym tematom w końcowej kompozycji i prowadzi do wyłonienia się nowej formy ekspresyjnych i harmonicznych możliwości melodycznych. Prościej mówiąc, nie zrobiłem nic innego, jak tylko nałożyłem na siebie dwie opowieści, które mnie od dawna pociągały. A kiedy już je ze sobą przeplotłem, historia dziewczyny cierpiącej na agorafobię i konesera prowadzącego aukcje antykwaryczne w jakiś zagadkowy sposób utworzyły jedną zwartą opowieść, której od lat poszukiwałem i ciągle nie znajdowałem. (…)
Giuseppe Tornatore

I

Tego ranka sprawy potoczyły się inaczej niż zwykle. Virgil Oldman wiele razy zadawał sobie później pytanie, dlaczego tak się stało, ale nigdy nie umiał znaleźć przekonującej odpowiedzi.
Zazwyczaj w podobnej sytuacji, kiedy w grę nie wchodziło zamówienie głośne i znaczące, posyłał na wstępną wizję lokalną jednego ze swoich asystentów, ale tym razem głos Claire Ibbetson od pierwszej chwili niezwykle go zaciekawił. Młoda kobieta straciła niedawno rodziców, prosiła więc o wycenę obrazów i starych mebli znajdujących się w jej willi, gdyż zamierzała wystawić je na aukcję.
Może dlatego, że był to pierwszy telefon w dniu jego sześćdziesiątych trzecich urodzin i coś mu mówiło, że oto być może otrzymuje nikły znak zwyczajnego życia, a to sobie cenił, czy może dlatego, że rozbrajająca nieśmiałość w głosie tej dziewczyny jakoś niejasno go zaniepokoiła, lub może głównie wskutek nieuchwytnych racji, które czasem sprawiają, że pociąga nas coś nieznanego, co odbiega od naszych norm, Virgil Oldman, jeden z najbardziej cenionych znawców sztuki, świetnie prowadzący aukcje antykwaryczne w całej Europie, po prostu spytał, kiedy i gdzie można obejrzeć zasoby willi, i zapewnił, że stawi się na inspekcję osobiście. (…)

II

Dziewczyna wyznaczyła mu spotkanie na popołudnie pewnego wiosennego deszczowego dnia, przed bramą wjazdową do osiemnastowiecznej willi, wyraźnie niezamieszkanej, ale na nie nie przyszła. Mr Oldmana szczerze to uraziło. W ciągu trzydziestu sześciu lat jego odpowiedzialnej pracy nikt nigdy nie okazał mu takiego braku respektu. Prawdę mówiąc, mało kto miał okazję na coś takiego się zdobyć, zważywszy na jego powszechnie znaną niechęć do ludzi.
Jego zawodowa rzetelność była w istocie nie mniej szczególna niż jego zagadkowy charakter. We wścibskim świecie antykwariuszy krążyło na przykład wiele legend o jego mizoginii. Niektórzy wręcz zapewniali, że Virgil nigdy jeszcze nie miał do czynienia z kobietą.
Może były to tylko plotki, może nie, w każdym razie nikt nic nie wiedział o uczuciach Mr Oldmana, głośnego konesera sztuki znanego z tego, że pod nieudolnym przemalunkiem zaniedbanych Ruin w lesie, przypisywanych anonimowemu malarzowi z początku dwudziestego wieku, domyślił się ni mniej, ni więcej, tylko zapomnianego dzieła Masaccia. I to już nie była żadna plotka, tylko bezspornie pamiętne wydarzenie. Ale też bezspornie wiarygodny był fakt, że dosłownie nikt nie widział jeszcze Virgila Oldmana w towarzystwie kobiety.
#
Nie mówiąc już o jego obsesyjnym upodobaniu do noszenia rękawiczek. Miał ich niezliczoną liczbę. Bez podszewki, z podszewką, sportowe, kaszmirowe, ze skóry dzika, kozicy albo z irchy. Nosił je zimą i latem. A zdejmował tylko wtedy, gdy chciał przesunąć dłonią po obrazie, o którego wycenę go proszono. Nigdy w życiu natomiast nie dotknął gołą ręką klamki w drzwiach ani przycisku domofonu. A tym bardziej nigdy nie uścisnął nikomu dłoni, rezygnując w tym celu z rękawiczki. Nie było to bynajmniej eleganckie, zdawał sobie z tego sprawę, ale było mocniejsze od niego, nie znosił bowiem wilgoci czyjejś skóry.
Takie zapamiętanie mogło, nie bez racji, sprawiać wrażenie ostentacyjnej nieufności wobec świata, przeczyły jej jednak uprzejmość i charyzma cechujące jego osobę. Tak czy inaczej Virgil Oldman żył samotnie i tej swojej samotności szczerze pragnął, zbudował ją sobie krok po kroku, uznając, że jest to jedyna część rzeczywistości, w której lepiej czy gorzej może prowadzić spokojne życie, dające mu równowagę, której nikt nigdy nie miał prawa mu zakłócić. Dlatego odniósł się do Claire Ibbetson bez pobłażania, gdy następnego dnia zatelefonowała, żeby wytłumaczyć się z tego, co zaszło.
#
Dziewczyna była niepocieszona, próbowała jeszcze wczoraj porozumieć się z jego biurem, ale po południu biuro było nieczynne, a nie miała numeru jego telefonu komórkowego, żeby skontaktować się z nim bezpośrednio. Virgil, który szczycił się tym, że nigdy w życiu nie korzystał z komórki, miał ochotę rzucić słuchawkę. Sam pomysł, że on mógłby tak jak inni nosić w kieszeni jedno z tych urządzeń przekreślających prywatność człowieka, napawał go większą odrazą niż absurdalna wizja, że miałby dotknąć gołą ręką twarzy rozkładających się zwłok. Powstrzymał się jednak od przerwania rozmowy, gdy usłyszał, że dziewczynę w drodze na umówione spotkanie potrącił samochód. Nie stało się jej na szczęście nic poważnego, ale była trochę poturbowana i musiała udać się na najbliższe pogotowie ratunkowe. Virgil przez chwilę zastanawiał się, czy to możliwe, żeby w willi odziedziczonej przez dziewczynę zachowały się jakieś niespodziewanie cenne wspaniałości, ale nie znajdując na to odpowiedzi, tylko głośno westchnął. Jednak w tym westchnieniu kryła się wyproszona zgoda na dalszy kontakt z nieznajomą. Uprzedził ją tylko, że na kolejne spotkanie przyśle przypuszczalnie swego współpracownika. Claire Ibbetson poprosiła go, żeby to łaskawie przemyślał, i wyraziła nadzieję, że może mimo wszystko spotkają się osobiście, a potem tym swoim głosem, który budził czułe zakłopotanie w każdym, kto go słuchał, z góry mu za to podziękowała.

III

Wieczorem Virgil Oldman zjadł samotnie kolację w restauracji Steirereck. Niemal zawsze jadał sam i zawsze w tym samym lokalu. Od dawna miał takie wybrane restauracje w każdym z miast, gdzie z okazji prowadzenia aukcji przyszło mu się zatrzymywać. Restaurant 44 w Berlinie, The Landau w Londynie, Casina Valadier w Rzymie, Les Ambassadeurs w Paryżu. Powodem tego nie było tylko zrozumiałe upodobanie do komfortu, jaki zapewniają utrwalone już przyzwyczajenia, ale wielkodusznie zapewniona mu w tych restauracjach pewność, że zawsze będzie mógł korzystać z talerzy, kieliszków, sztućców i serwetek przeznaczonych wyłącznie dla niego, których nawet w okresach jego dłuższych nieobecności nie będą używać inni klienci. Maître każdej z tych restauracji był wtajemniczony we wszystkie preferencje Virgila Oldmana i znał jego kulinarne kaprysy. Natomiast wszystko inne – z wyjątkiem sławy znakomitego znawcy sztuki i aukcji – stanowiło tabu.

(…)

 
Wesprzyj nas