Błyskotliwe eseje z pogranicza historii, antropologii kultury i literatury.


Autor, obficie czerpiąc z licznych lektur oraz z własnych doświadczeń, opowiada o niekończącej się przygodzie człowieka z rzeczami, o przedmiotach od wieków towarzyszących ludziom w życiu i pracy, takich jak garnek, siekiera, lustro, rower, buty czy książki. O ich dziejach, zmiennych funkcjach i wartości oraz o tym, jak ewoluuje nasze postrzeganie rzeczy i potrzeba ich posiadania.

Zdzisław Skrok – archeolog, popularyzator nauki, publicysta. Autor kilkunastu książek z zakresu archeologii, dziejów cywilizacji i poszukiwania skarbów, m.in.: Na tropach archeologicznych tajemnic Mazowsza (Iskry 1980), Rodowód w głębi ziemi(LSW 1984), W poszukiwaniu Eldorado i ziemi obiecanej (Iskry 1985), Wykopaliska na pograniczu światów (Nasza Księgarnia 1988),Odkrywcy oceanów (Wydawnictwo Morskie 1990), Archeologia podwodna (WAiF 1991),Świat dawnych piratów (Rytm 1998), Skarby Polski (Bellona 2002) i Słowiańska moc (Iskry 2006). 

Zdzisław Skrok
Wymowność rzeczy
Wydawnictwo Iskry
Premiera: listopad 2012

ZWIERCIADŁO

Tajemnicza głębia zwierciadeł fascynowała człowieka od czasu, gdy pochylony nad taflą wody ujrzał odbicie swej twarzy i oniemiał, zaskoczony obrazem osoby, która z pozoru znajoma, zagadkowo spoglądała z wodnej otchłani. Nie wiedział wtedy jeszcze, jakie wyzwanie i niebezpieczeństwo niesie odkrycie samego siebie. I jak mityczny grecki Narcyz gotów był zakochać się w tym ulotnym wizerunku, a nawet umrzeć z niezaspokojenia, choć wróżbita Terezjasz przestrzegał, że dożyje starości, jeśli nie będzie oglądał swego wizerunku. Zakochany w sobie od tej pory odprawiał wszystkie zalotnice, nawet nimfę Echo, specjalistkę od innej lustrzanej umiejętności – naśladowania cudzych głosów, która do dziś w lasach umiera z tęsknoty. Narcyz również źle skończył, okrutna Nemezis sprawiła, że tak długo wpatrywał się w swe odbicie, aż umarł i przemienił się w kwiatek do dziś noszący jego imię.

Okazał się też pierwszym w długim – coraz liczniejszym w naszych czasach – szeregu ofiar samouwielbienia. Przestrzegał przed tym anonimowy autor traktatu Poimandres, głosząc, że najpierw człowiek był równy bogom i żył jak aniołowie w niebiosach, aż niebacznie ujrzał swe odbicie w lustrze, zakochał się w nim i przylgnął na zawsze do ziemskiej materii.

Od tej pory lustro stało się symbolem męskiej pychy i kobiecej próżności, co głosił również biblijny prorok Izajasz (Iz. 3. 23). Platon, najbardziej oryginalny filozof zachodniego świata, jako lekarstwo na tę truciznę zalecał swym uczniom, aby każdego dnia przez chwilę myśleli o śmierci i aby – jeśli jest ku temu okazja – dołączali do pogrzebowych orszaków, bo tylko w takim gronie myśl filozoficzna rozkwita najżywiej i jest najbliższa prawdy. Sokrates, którego Platon uznawał za swego mistrza, głosił podobny program. Zachęcał uczniów do przeglądania się w lustrze, ale tylko po to, aby nabyli pokory i poznali własną, zwykle mało ciekawą powierzchowność. Podobne zabiegi stosowano dawniej w Japonii, córkę opuszczającą dom matka obdarowywała lusterkiem, wygłaszając doniosłą przestrogę: „Patrz codziennie do lustra, jeśli bowiem grzechy wypełnią twoje serce, ich zmarszczki pojawią się także na twojej twarzy. Wtedy będziesz wiedzieć!”.

O roli lustra pomagającego odkryć to, co chętnie chcielibyśmy ukryć, opowiada również dwunastowieczny etiopski epos Kebra Nagast.
Oto żydowski król Salomon zapragnął poznać i ewentualnie pojąć za żonę królową Saby. Decyzję uzależnił od tego, czy sławna królowa jest diablicą, czy nie. Świadectwem diabelskości miały być jej owłosione nogi. Aby to sprawdzić, Salomon nakazał wyłożyć podłogę w sali tronowej lustrami. Podstęp powiódł się. W państwie Saby lustra były nieznane i królowa, wstępując na lśniącą posadzkę, wzięła ją za powierzchnię wody i uniosła suknię tak, jak się to czyni przy przekraczaniu kałuży. Odsłoniła nogi, ujawniając, że są owłosione. Była więc istotą diaboliczną, a przez to też cieleśnie ponętną. Salomona urzekło to drugie i zlekceważył pierwsze. Z ich związku narodził się Menelik, założyciel dynastii panującej w Etiopii przez stulecia.

Archeolodzy tymczasem dowodzą, że najstarsze lustra znane były już w III tysiącleciu przed Chrystusem w Egipcie i Mezopotamii. Aż do późnego średniowiecza, gdy nauczono się wytwarzać podlewane srebrem szklane zwierciadła, wykonywano je z polerowanych metali i minerałów. Obraz, jaki można było w nich ujrzeć, daleki był od dzisiejszych standardów. Przypomina o tym między innymi św. Paweł w jednym ze swych listów apostolskich: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [gdy staniemy przed Bogiem] zobaczymy twarzą w twarz” (1 Kor. 13.12).

Przejście na drugą stronę rzeczywistości interesowało wszystkich, ale nie tak samo. Bywały ludy opętane prawdziwą pasją zwierciadlanej fascynacji. Ciekawe, że żyły na przeciwległych krańcach starożytnej ekumeny. Dziewiętnastowieczne wykopaliska archeologiczne na terenie Ukrainy dowodzą, że wielkimi miłośnikami zwierciadeł, zazwyczaj okrągłych, zaopatrzonych w wydatny uchwyt ze srebra lub kości słoniowej, byli starożytni Scytowie, szczególnie ci mieszkający w połowie I tysiąclecia przed Chrystusem w pobliżu rozrzuconych na północnym wybrzeżu Morza Czarnego kolonii Greków, z którymi prowadzili ożywiony handel. Obecność luster w grobach Scytów nie jest wyłącznie świadectwem zamożności, choć bez wątpienia są to dzieła sztuki świadczące o wysokim kunszcie greckich rzemieślników, wskazuje przede wszystkim na religijny, eschatologiczny wręcz charakter tego rodzaju pogrzebowych atrybutów. Scytów intrygowało to, co jest realne, a zarazem ukryte, świat realny, ale niewidzialny. Lustro prezentujące obraz widzialny, ale zarazem nierealny, bo niedotykalny, było nie tylko dowodem na istnienie tamtego świata, stanowić też mogło okno „na tamtą stronę”.
Do dziś zresztą w szamańskich rytuałach ludów syberyjskich, z których wywodzili się Scytowie, zwierciadło jest ważnym magicznym atrybutem, wrotami do górnego, niebiańskiego świata, latarnią oświetlającą duchom zmarłych drogę do ich podziemnego królestwa. W podróżach tych starożytni Scytowie mieli też drugiego sprzymierzeńca, było to poszerzające bramy percepcji opium. Grecki historyk Herodot, który osobiście wizytował w V wieku przed Chrystusem scytyjskie osady nad Morzem Czarnym, opisuje w Dziejach technikę inhalacji i odurzania, choć, jak wynika z relacji, nie zdawał sobie sprawy z istoty narkotycznych lotów: „Tych więc konopi nasienie biorą Scytowie i wchodzą pod filcowe namioty; potem rzucają ziarna na rozżarzone kamienie: rzucone zaczynają dymić i wytwarzają taką parę, że żadna helleńska łaźnia parowa nie mogłaby jej przewyższyć. A Scytowie ryczą z zadowolenia w tej parze; to zastępuje im kąpiel, bo w ogóle nie myją ciała wodą”.

Po drugiej stronie cywilizowanego świata równie wielką fascynację lustrem i jego głębią przejawiali Etruskowie, lud tak samo tajemniczy i wykwintny w wymiarze swej kultury jak Scytowie i podobnie zepchnięty na margines dziejów przez wielkie potęgi swoich czasów. Bogactwo srebrnych luster w grobach zamożnych Scytów i terakotowe wizerunki etruskich sybarytów spoczywających przy biesiadnych stołach w przyjaznych komnatach rodzinnych grobowców wskazują, że, zapewne spoglądając w zwierciadła, rozpoznali tajemnicę tamtego świata i dowiedzieli się, iż nie tylko nie jest straszny, a wręcz całkiem przyjemny. Na jego wzór urządzili swe życie doczesne i to pośmiertne, grobowcowe.

Również w starożytnej Grecji bardziej doceniano rolę lustra jako wehikułu „na tamtą stronę” niż banalnego odtwórcy świata widzialnego. Tym bardziej że w tamtym czasie, ze względu na niedoskonałą jakość zwierciadlanej powierzchni, mało kto potrafił rozpoznać w nim własną fizjonomię. Wielu twierdziło, że gdy spoglądają w lustro, nie widzą własnego odbicia, ale spogląda z jego głębi ich własny daimonion, tajemnicza postać żyjąca w nas i wprawiająca nas w działanie. Inni uważali, że obraz widoczny w lustrze jest odbiciem wypełniającego świat przejrzystego eteru, w którym bogowie, przyglądając się swemu odbiciu, ustalają prawdziwy kształt rzeczy. Dlatego też lustro w tamtych czasach było ważnym atrybutem misteryjnych obrzędów ku czci Dionizosa, a ci, którzy zostali wtajemniczeni w misteria, posiedli tajemną wiedzę, grzebani byli tak jak Scytowie wraz ze srebrnymi zwierciadłami będącymi niezawodnymi wrotami na „drugą stronę”. Tym, których nie było stać na tak kosztowny ekwipunek, na urnach kryjących ich spalone szczątki malowano lustra jako magiczny znak rozpoznawczy.

Zwierciadła miały bowiem moc apotropeiczną, leczyły choroby oczu i w ogóle dopomagały w uzyskaniu właściwego obrazu świata i Boga, ale też poprzez swoje odbicie odwracały działanie złych mocy. Tak było w przypadku Perseusza, który używając lustra, obronił się przed śmiercionośnym spojrzeniem Meduzy-Gorgony, a także naszego warszawskiego szewczyka, który w ten sposób zgładził śmiercionośnego Bazyliszka. Jedna ze średniowiecznych pobożnych przypowieści opowiada o damie, która kazała służącej zwrócić zwierciadło, gdyż okłamuje jej urodę. Wówczas służąca, natchniona przez Boga, przyniosła jej trupią czaszkę i powiedziała: „Przejrzyj się pani, na całym świecie nie znajdziesz lepszego zwierciadła”. Bo na ludzi próżnych i niecnotliwych z lustra zawsze najpierw wygląda diabeł.

Przede wszystkim jednak, aż po nasze czasy, lustro było oknem „na tamtą stronę”. Również dowodem, że tamte światy istnieją nie tylko w literackiej wyobraźni, choć ich naturą jest lustrzane odbicie, lewa strona staje się prawą, a rzeczywistość nadrealną iluzją. Wykazał to Lewis Carroll w popularnej do dziś książce Co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra (1872), będącej kontynuacją Alicji w Krainie Czarów (1865). Na ten fakt zwrócił uwagę recenzent, sirWalter Desant, również zajmujący się powieściopisarstwem, dowodząc, że Carroll „wprowadza nas w świat, który, dopóki o nim nie napisał, był nie tylko niezbadany, ale i nieodkryty”. Lista światów oczekujących na odkrycie po drugiej stronie lustra nie została zamknięta, każdy z nas, wpatrując się uważnie w jego głębię, może odkryć inną rzeczywistość. Dlatego właśnie lustro uznał Carroll, z wykształcenia matematyk, za najlepszy wehikuł do podróżowania w zakrzywionej hiperprzestrzeni rządzonej przez geometrię wielowymiarową, nieeuklidesową, której zasady opracował już w 1854 roku Georg Bernhard Riemann, syn niemieckiego pastora, a która dopiero kilkanaście lat później włączona została do świadomości europejskich uczonych.

W Polsce najsłynniejszy wehikuł „na tamtą stronę” to lustro Twardowskiego, do dziś wiszące w zakrystii kościoła farnego w Węgrowie.
Na czarnej drewnianej ramie widnieje napis łaciński: „Magiczne zabawy z tym zwierciadłem wyprawiał Twardowski. Teraz służy ono Bogu”. Płyta zwierciadła odlana jest ze stopu srebra, cyny i cynku, zapewne wykonana w połowie XVI wieku. Rama i napis pochodzą z początku XVIII wieku. Podobno sam francuski cesarz Napoleon, w trakcie marszu na Moskwę, mógł wejrzeć na tamtą stronę czasu i ujrzeć prefigurację swej klęski. Wcześniej ostatni król Rzeczpospolitej zobaczył w nim hańbę swej abdykacji w Grodnie i samotną śmierć w Petersburgu. Generał Chłopicki dostrzegł klęskę pod Olszynką Grochowską, gdzie odniósł ciężką ranę.
Obecnie lustro zmatowiało, straciło swe mantyczne właściwości i przestało służyć jako okno na tamtą stronę. Nadal jednak zajmują nas, niepokoją i fascynują psychologiczne aspekty kontaktu ze zwierciadłem. Oto na przykład zagadkowy fakt, iż za każdym razem, gdy patrzymy w lustro, nasz wizerunek zeń wyzierający zawsze jest nieco inny, za każdym razem widzimy siebie trochę inaczej. Najczęściej jesteśmy zaskoczeni, jeszcze częściej zawiedzeni naszym wyglądem, generalnie przygoda z lustrem pomimo naszego z nim obycia jest ciągle przeżyciem znaczącym, wyjątkowym, nawet traumatycznym. To również świadczy o tym, że mamy do czynienia nie tylko z banalnym zjawiskiem optycznym, którego naturę znamy, ale też z dramatycznym jak dawniej, „dającym do myślenia” wejrzeniem pod podszewkę materialnej oczywistości, w głąb niepokojącej rzeczywistości, tej „po drugiej stronie lustra” naszej dobrze oswojonej, rozpoznanej codzienności.

Niezwykłość kontaktu z własnym wizerunkiem podczas porannej toalety, lekceważona i niedostrzegana przez większość, niepokoiła i niepokoi nadal ludzi zdających sobie sprawę z kruchości i nierealności naszego bytowania. Twarz, najważniejszy wizerunek naszej osobowości, bez lustra byłaby dla nas nieznana, zagadkowa i obca na zawsze. Jakaż tragedia i jaka wynika z tego odmienność ludzkiej samoświadomości. Ktoś, kto przez całe życie nie mógłby poznać własnej twarzy, musiałby być innym człowiekiem niż my, którzy znamy, studiujemy, upiększamy, oceniamy ją na co dzień. Cóż to byłoby za wrażenie, gdyby kogoś takiego postawiono wreszcie przed zwierciadłem! Znieść badawcze, świdrujące spojrzenie własnych oczu patrzących z lustra to przerażające wyzwanie. Największa przygoda prywatnego życia. Dostrzegł to Milan Kundera, pisząc w jednej ze swych książek: „Wyobraź sobie, iż żyjesz w świecie, gdzie nie ma luster. Marzyłbyś o tym, jak wyglądasz. I potem nagle… postawiono by ci lustro. Co za przerażenie! Pojąłbyś wówczas coś, czego nie chcesz przyjąć do wiadomości: twoja twarz to nie ty!”.

Bohater opowiadania Haruki Murakami Lustro, zatrudniony jako stróż nocny, wędruje po szkolnych, pustych korytarzach z ręczną latarką, która nagle z mroku wydobywa spoglądającą nań czyjąś twarz: „Odbicie wyglądało dokładnie jak ja, ale to nie byłem ja. Instynktownie to czułem. Kim było?”. Pytanie, które zajmuje bohatera opowiadania i jego czytelnika przez całą długość utworu, pozostaje bez odpowiedzi. Kończy się zaś tak jak w staroperskim poemacie Mowa ptaków. Ptaki wyruszają na poszukiwanie zaginionego króla, bez którego w świecie rządzi chaos i zbrodnia. Gdy po wielu przygodach odnajdują miejsce, w którym się schronił, rozsuwają się przed nimi kolejne zasłony i w końcu widzą własne odbicie. Stoją przed lustrem i wiedzą już, że ze wszystkim muszą uporać się same.

Potwierdzają też, że myślą po ludzku, są więc personalizacjami naszych pragnień. Zwierzęta, jeśli postawić przed nimi lustro, rozpoznają wyzierające z niego oblicze i uznają je za krewniaka, przedstawiciela tego samego gatunku. Przyglądają się uważnie, początkowo z zainteresowaniem i w skupieniu, ale nie szaleją, nie popadają w szaleństwo, nie zaglądają na drugą stronę, nie sprawdzają, czy rzeczywiście jest tam dalsza część pobratymca. Szybko też tracą zainteresowanie widokiem, a w końcu popadają w irytację (szczególnie koty), bo domyślają się – słusznie – jakiegoś z naszej strony podstępu. Eksperymenty etologiczne wykazały, że oprócz człowieka tylko niektóre małpy człekokształtne, najbardziej z nami spokrewnione – szympansy i orangutany, ale już nie goryle – traktują odbicie twarzy w lustrze jako własne wizerunki. Fakt, że oznaczone wcześniej na czole czerwonym znamieniem osobniki najpierw ze zdziwieniem się temu przyglądały, a potem sięgały do własnego czoła, aby sprawdzić, czy tam ono się znajduje, przekonał badaczy ostatecznie. Na tym zresztą obserwowane zwierzęta poprzestają, nie interesuje ich odmienność własnych niepowtarzalnych rysów twarzy od innych osobników.

Z pomocą przychodzi nauka o funkcjonowaniu zmysłu wzroku i jego umysłowych ośrodków. Postrzeganie i identyfikacja ludzkich twarzy, w tym własnej, to nie jest proste optyczne odzwierciedlenie realności. Wbrew naszym potocznym przeświadczeniom obraz świata, który widzimy, nie jest obrazem wiernym i rzeczywistym. Oczy wprawdzie starają się w miarę swych fizycznych możliwości zarejestrować go w sposób wierny i obiektywny, ale gdy z siatkówki trafi on do mózgu, tam w układzie wzrokowym podlega natychmiastowej obróbce, krytycznej i syntetycznej ocenie. Jest tam też uzupełniany, rozwijany, zwielokrotniany przy pomocy pamięciowego archiwum i umysłowej kalkulacji. W istocie więc – powiadają neurofizjolodzy – oczy dostarczają nam tylko wstępnego bodźca, surowego materiału, a w istocie widzimy umysłem. Dzięki temu widzimy więcej, bo umysł działa domyślnie i projekcyjnie. Dlatego wiemy na przykład, jak wygląda twarz człowieka, którą widzimy tylko z profilu, nawet w ostrym skrócie wiemy, czy jest to twarz kobiety, czy mężczyzny, stara czy młoda, przystojna czy brzydka. To wszystko podpowie nam nasz umysł, nawet jeśli oczy dostarczą mu tylko ułamek danych. Kryterium jest tu oczywiste i takie samo jak przed tysiącleciami. Widzimy to, co nasz mózg uznaje za ważne, a ponieważ jest on wytworem i narzędziem naszej biologicznej adaptacji, jego poznawcze preferencje są ściśle ograniczone. Liczy się jak dawniej odróżnienie wroga od przyjaciela i członka rodziny, seksualnego partnera, z którym można mieć potomstwo, potencjalnego towarzysza w programie zdobywania pożywienia. Tak też widzimy siebie w lustrzanym odbiciu, bardziej umysłem niż wzrokiem. Dlatego wystarczy zaledwie kobieca sylwetka odwrócona tyłem, aby mężczyźni skupili na niej uwagę, resztę dopowie im sam umysł. I on jednak może zawodzić, stąd bierze się siła, ale też zwodniczość iluzji.

Lustro więc ostrzega i poucza o niejednoznaczności, zwodniczości naszych zmysłów, o niepewności doraźnego potocznego poznania. Mówi o tym, czego obecnie dowiadujemy się ze szkolnych podręczników, w których jest mowa o optyce i fizyce zjawisk przyrodniczych, o procesach, które w istocie przebiegają całkowicie inaczej, niż wiemy z codziennego praktycznego poznania. Obraz wyłaniający się z głębi lustra stawia nam właśnie takie intrygujące pytanie. Czym jest – realnością czy złudą? Widoczny, a nieuchwytny, do jakiej należy kategorii? Czy oprócz dwóch niewątpliwych realności – świata twardej materii i świata duchowych zjaw – przyjąć należy jeszcze realność trzecią, tę wyłaniającą się z głębi lustra? W ostateczności, jeśli nawet nie zdołamy podołać tym pytaniom wywracającym przecież dobrze i od dawna ustalony porządek, to już sam fakt niepewności, zasiania niepokoju poznawczego w ludzkich umysłach uznać należy za doniosły w dziejach myślenia o świecie.

W końcu już Mikołaj Gogol zauważył, że nie ma co winić lustra za to, jaki wizerunek z niego wyziera. A mistrzowie Wschodu zalecają: niech twój umysł będzie jak lustro – oglądaj, poznawaj, ale niczego nie chwytaj, do niczego nie lgnij, niech twoja świadomość będzie jak czysta, niezmącona powierzchnia lustra.

 
Wesprzyj nas