Czy zastanawialiście się kiedyś, co było inspiracją dla rewolucyjnych tez Zygmunta Freuda? Smilevski kreśli niezwykły, poetycki obraz świata, w którym nie sposób odróżnić ludzi zdrowych od szaleńców.


W życiu Adolfiny Freud od najmłodszych lat strach przeplatał się z bólem i gorączkowym pragnieniem miłości. Jedynym wsparciem w domu był jej starszy brat, Zygmunt. To on pokazał jej świat filozofii i sztuki, w który mogła uciec.

To dzięki niemu poznała swoją jedyną miłość i najbliższych przyjaciół. To on był odpowiedzialny za jej pierwsze lęki i traumy.

W zadziwiający sposób Smilevski łączy ustępy z dzieł Freuda z niekiedy frenetyczną narracją, tworząc jedyny w swoim rodzaju dialog, który przyciąga błyskotliwością, głębią i emocjonalnością.

Podczas gdy jej brat stara się diagnozować ludzką psychikę, Adolfina na własne życzenie pogrąża się w szaleństwie, bo tylko w ten sposób jest w stanie zrozumieć świat i bliskich.

Opinie o książce:
Zadziwiająca i nieoczekiwana. Ośmiela się pokazać ciemną stronę biografii Freuda, którego wszyscy uważali za „wielkiego człowieka”. Na pewno prowokująca.
Joyce Carol Oates, „The New York Review of Books”

Genialnie pokazany wizerunek kobiety wyklętej przez rodzinę, kulturę i kraj oraz jej prób przekroczenia granic historii.
Louise Murphy (autorka The True Story of Hansel and Gretchen)

Silna, wielowarstwowa, obsesyjna jak u José Saramago.
„La Repubblica” (Włochy)

Skomplikowana, inteligentna, wspaniałe dzieło wyobraźni; Siostra Zygmunta Freuda jest doskonałym przykładem na to, w jaki sposób fikcja literacka może zadać pewne istotne pytania, których historia nie może lub nie ośmieli się postawić.
Alberto Manguel, „El Pais” (Hiszpania)

Siostra Zygmunta Freuda to rzadko spotykane artystyczne osiągnięcie (…). Podobnie jak Tołstoj, Smilevski decyduje się na używanie prostych słów, które łączy potem w sposób niepowtarzalny, tworząc tym samym wyraziste i kompletne obrazy, idee i uczucia.
„The Jewish Daily Forward”

Goce Smilewski (ur. 1975) – urodzony w Skopje, jest autorem esejów oraz dramatów i trzech powieści. Pierwszą był utwór Planetata na neiskustwoto opublikowany w 2000 roku. Druga powieść, Rozmowa ze Spinozą (mac. Разговор со Спиноза) ukazała się dwa lata później. Książka została wyróżniona nagrodą Powieść roku, przyznawaną przez dziennik Utrinski Wesnik. Powieść ta została przełożona na kilka języków, w tym na polski.

Uhonorowana w 2010 roku Nagrodą Literacką Unii Europejskiej książka macedońskiego pisarza, której prawa sprzedano do 20 krajów

Goce Smilevski
Siostra Zygmunta Freuda
Przekład: Natalia Łukomska
seria: obca poza seriami
Wydawnictwo W.A.B. Grupa Gydawnicza Foksal
Premiera: 10 września 2014


Staruszka leżała w mroku pokoju i z przymkniętymi oczyma wracała do swych najdawniejszych wspomnień. Znalazła trzy: w czasach kiedy wiele rzeczy na świecie nie miało jeszcze dla niej imienia, pewien chłopiec podał jej ostry przedmiot i powiedział: „Nóż”; w czasach kiedy jeszcze wierzyła w bajki, pewien głos szeptem opowiadał jej o ptaku, który dziobem rozdziera swe piersi i wyrywa z nich serce; w czasach kiedy dotyk mówił jej więcej niż słowa, pewna ręka zbliżyła się do jej twarzy i jabłkiem pogłaskała jej policzek. Chłopiec z jej wspomnień, który głaszcze ją jabłkiem, który szeptem opowiada jej bajki, który podaje jej nóż, to jej brat, Zygmunt. Wspominająca staruszka to ja, Adolfina Freud.
– Adolfino – usłyszałam w mroku pokoju. – Śpisz?
– Nie śpię – powiedziałam. Obok mnie na łóżku leżała moja siostra, Paulina.
– Która godzina?
– Pewnie koło północy.
Moja siostra budziła się co noc i zawsze tymi samymi słowami zaczynała tę samą opowieść:
– To jest koniec Europy.
– Europa już wiele razy miała się ku końcowi.
– Pozabijają nas jak psy.
– Wiem – powiedziałam.
– I nie boisz się?
Milczałam.
– Tak samo było w Berlinie w 1933 roku – kontynuowała Paulina. Nie próbowałam jej przerywać tego, co już wiele razy wcześniej słyszałam z jej ust: – Partia narodowosocjalistyczna pod wodzą Adolfa Hitlera doszła do władzy, a młodzież maszerowała ulicami w takt wojennej piosenki. Tak jak teraz maszeruje tutaj. Na domach powiewają flagi ze swastyką. Z radioodbiorników i głośników ustawionych na placach i w parkach słychać było głos Führera. Tak jak teraz słychać go tutaj. Obiecywał nowe Niemcy, lepsze Niemcy, czyste Niemcy.
Był 1938 rok, a trzy lata wcześniej moje siostry, Paulina i Maria, opuściły Berlin i wróciły do domu, z którego odeszły po wyjściu za mąż. Paulina była prawie ślepa i ktoś ciągle musiał być przy niej. Spała na łóżku, na którym kiedyś spali nasi rodzice, a na miejscu obok niej zmieniałyśmy się Maria i ja. Zmieniałyśmy się, ponieważ Paulina budziła się co noc i Maria lub ja, w zależności od tego, która z nas była z nią w pokoju, nie spałyśmy w ogóle.
– Tak samo będzie tutaj – kontynuowała moja siostra. – A wiesz, jak było tam?
– Wiem – powiedziałam sennie – już mi mówiłaś.
– Już ci mówiłam. Umundurowani ludzie wpadali wieczorem do żydowskich domów, niszczyli wszystko wokół siebie, rzucali w nas i kazali nam się wynosić. Wszyscy, którzy myśleli inaczej niż Führer i ośmielali się jawnie wyrazić swoje zdanie, natychmiast znikali bez śladu. Mówiło się, że przeciwników ideałów, na których miały zostać zbudowane nowe Niemcy, wywozi się do obozów i zmusza do ciężkiej pracy fizycznej. Tam podobno są męczeni i zabijani. Tak samo będzie tutaj, uwierz mi.
Wierzyłam jej, a jednak milczałam, bo każde moje słowo byłoby pretekstem do dalszych opowieści. Kilka tygodni wcześniej niemieckie oddziały wojskowe wmaszerowały do Austrii i ustanowiły nową władzę. Przeczuwając niebezpieczeństwo, nasz brat Aleksander uciekł z rodziną do Szwajcarii. Dzień później granice zostały zamknięte, a każdy, kto chciał opuścić Austrię, musiał zwrócić się do nowo otwartego biura wydawania wiz wyjazdowych. Tysiące ludzi składały wnioski, ale tylko niektórzy otrzymywali pozwolenie na opuszczenie kraju.
– Skoro nie pozwalają, byśmy swobodnie wyjechali z kraju, oznacza to, że mają wobec nas plan – powiedziała Paulina. Milczałam. – Najpierw wszystko nam zabiorą, a potem będą nami zapełniać doły.
Parę dni wcześniej do mieszkania naszej siostry Róży wkroczyli mundurowi i pokazali jej dokument, w którym było napisane, że mieszkanie i wszystkie znajdujące się w nim przedmioty zostaną skonfiskowane. – Teraz na łóżkach, na których spały moje dzieci, śpią jacyś oficerowie – powiedziała Róża tego popołudnia, kiedy wprowadziła się do domu, w którym mieszkałyśmy Paulina, Maria i ja. Przyszła z kilkoma fotografiami i niewielką ilością ubrań. I teraz my, wszystkie cztery siostry, jak niegdyś mieszkałyśmy razem w tym samym domu.
– Słyszysz mnie? Będą nami zapełniać doły – Paulina powiedziała głośniej.
– Każdej nocy mówisz mi to samo – odpowiedziałam.
– I mimo to nic nie robisz.
– A co mam zrobić?
– Możesz iść do Zygmunta i przekonać go, żeby zdobył wizy wyjazdowe dla nas czterech.
– I dokąd pojedziemy?
– Do Nowego Jorku – powiedziała Paulina. W Nowym Jorku mieszkała jej córka. – Wiesz, że Beatris zaopiekuje się nami.
Kiedy obudziłyśmy się następnego dnia, było już południe; wzięłam Paulinę pod rękę i wybrałyśmy się na spacer. Gdy szłyśmy chodnikiem, zwróciłam uwagę na kilka ciężarówek jadących ulicą. Zatrzymały się, wyskoczyli z nich żołnierze i wepchnęli nas do jednego z samochodów. Ciężarówka była pełna wystraszonych ludzi.
– Wiozą nas na śmierć – powiedziała siostra.
– Nie, wieziemy was do parku, żeby się z wami pobawić – śmiał się jeden z pilnujących nas żołnierzy. Samochody krążyły po żydowskiej dzielnicy, w której mieszkałyśmy, zatrzymując się jedynie od czasu do czasu – wpychano wówczas do środka kolejnych ludzi. Potem rzeczywiście odwieźli nas do parku Wiener Prater. Wypchnęli nas z ciężarówek i zmuszali do biegania, klękania i wstawania, skakania, a prawie wszyscy byliśmy starzy i zmęczeni. Kiedy upadaliśmy z wyczerpania, żołnierze kopali nas w brzuchy. Przez cały ten czas trzymałam Paulinę za rękę.
– Oszczędźcie przynajmniej moją siostrę. Jest ślepa – błagałam żołnierzy.
– Ślepa?! – śmiali się. – To dobra okazja do jeszcze lepszej zabawy.
Zmusili ją, by szła sama z rękoma związanymi z tyłu, bez możliwości badania nimi przestrzeni przed sobą. Paulina szła sama, dopóki nie uderzyła w drzewo, wtedy upadła na ziemię. Podeszłam do niej, uklękłam, wycierałam jej twarz ubrudzoną ziemią i krwią, która ciekła z czoła. Śmiech żołnierzy brzęczał słodkim dźwiękiem beztroski i kwaśnym echem przyjemności czerpanej z cudzego bólu. Potem wyprowadzili nas na koniec parku, ustawili w szeregu i wycelowali w nas karabiny.
– Odwróćcie się! – rozkazali.
Odwróciliśmy się plecami do karabinów.
– A teraz biegiem do domu, jeśli chcecie ujść z życiem! – krzyknął któryś z żołnierzy i setki starczych nóg ruszyło pędem; biegliśmy, padaliśmy, wstawaliśmy i znów biegliśmy, a za sobą słyszeliśmy śmiech żołnierzy, przepełniony słodkim dźwiękiem beztroski i kwaśnym echem przyjemności czerpanej z cudzego bólu.
Róża, Paulina, Maria i ja spędziłyśmy ten wieczór w milczeniu. Paulina drżała – może nie tyle ze strachu o swoje życie, ile z obawy, że nigdy już nie zobaczy najbliższej istoty, która wyszła z jej łona. Dzieci Róży i Marii nie żyły, a jedyną pozostałością po mojej rodzinie, której nie stworzyłam, był wyblakły krwawy ślad na ścianie obok mojego łóżka. Mówi się, że trudniej jest z tego świata odejść tym, którzy zostawiają na nim potomków – śmierć dzieli ich życie na dwa: to, które otrzymali, i to, które dali. Paulina siedziała w rogu pokoju i drżała, przeczuwając to rozdwojenie.
Następnego dnia poszłam do Zygmunta. Było piątkowe popołudnie – czas, który mój brat spędzał na czyszczeniu antyków w swoim gabinecie. Chciałam mu opowiedzieć o tym, co spotkało mnie i Paulinę minionego popołudnia, a on pokazał mi wycinek z gazety.
– Spójrz, jaki tekst napisał Tomasz Mann – powiedział.
– Maria i Paulina coraz bardziej się boją – zaczęłam.
– Boją się… czego? – zapytał, kładąc wycinek na stole.
– Mówią, że tutaj też wydarzy się to, co widziały w Berlinie.
– To, co widziały w Berlinie… – Potem wziął ze stołu jeden ze starych przedmiotów, małpę z kamienia, i zaczął czyścić malutką figurę szczoteczką. – Nic z tamtych rzeczy nie wydarzy się tutaj.
– Już się wydarza. Kaci wchodzą do mieszkań w naszej dzielnicy, biją każdego, kto wpadnie im w ręce. Setki ludzi popełniły samobójstwo w zeszłym tygodniu, nie mogąc wytrzymać napięcia. Szaleńcy włamali się do domu sierot żydowskich, powybijali szyby i zmuszali dzieci do biegania po odłamkach szkła.
– Zmuszali dzieci do biegania po odłamkach szkła… – Zygmunt omiótł szczoteczką kamienne ciało małpki. – To wszystko, co się dzieje tutaj, nie będzie trwać długo.
– Jeśli nie będzie trwało długo, to dlaczego każdy, kto może dostać wizę wyjazdową, ucieka z kraju? Spotkałeś na ulicy tych, co uciekają? Opuszczają swe domy, wyjeżdżają na zawsze – zapakowali najpotrzebniejsze rzeczy do jednej lub dwu walizek i wyjeżdżają, by ratować życie. Mówi się, że tu też otworzą obozy śmierci. Masz wpływowych przyjaciół, i tu, i na świecie, mogą załatwić wizy dla tylu osób, dla ilu poprosisz. Poproś o wizy dla całej rodziny. Połowa mieszkańców Wiednia ma na nie nadzieję, ale nie może ich zdobyć. Wykorzystaj swoje znajomości, żebyśmy mogli stąd wyjechać. – Zygmunt postawił małpkę na stole, wziął z niego figurkę Bogini Matki i zaczął przecierać jej nagie ciało. – Słuchasz mnie? – zapytałam zmęczonym głosem.
Brat spojrzał na mnie i zapytał:
– I dokąd byście się udały?
– Do córki Pauliny.
– Co pocznie córka Pauliny z czterema staruszkami w Nowym Jorku?
– W takim razie postaraj się zdobyć wizę tylko dla Pauliny.
Patrzył na nagą Boginię Matkę, nie byłam pewna, czy słyszy moje słowa.
– Słyszysz mnie? Za Różą, Marią i mną nikt nie czeka, nietęskni. Ale Paulina potrzebuje być z córką. I jej córka potrzebuje być z matką. Chciałaby, żeby matka była bezpieczna. Dzwoni codziennie, prosi, byśmy poprosiły ciebie, żebyś zorganizował wizę dla jej matki. Słyszysz mnie, Zygmuncie?
Odstawił boginię na stół.
– Czy mogę przeczytać ci tylko kilka słów z tekstu Manna? Ma tytuł Bruder Hitler.
Wziął tekst ze stołu i zaczął czytać:
– Jak bardzo Hitler musi nienawidzić psychoanalizy! Gdzieś w głębi czuję, że wściekłość, z którą poszedł na Wiedeń, w rzeczywistości skierowana jest w stronę tamtejszego starego psychoanalityka: ponieważ on jest jego prawdziwym i głównym wrogiem, filozofem, który odkrywa neurozę, demaskatorem iluzji, kimś, kto wie, co jest czym, i doskonale potrafi rozpoznać prawdziwy geniusz.
Potem odłożył tekst na stół i powiedział:
– Z jaką subtelną ironią Mann to napisał!
– Z tego, co mi przeczytałeś, zgadza się tylko „stary psychoanalityk”. Mówię to bez subtelnej ironii. A twierdzenie, że jesteś głównym wrogiem Adolfa Hitlera, nawet jeśli wypowiedziane zostało z ironią, to zwykła bzdura. Wiesz, że okupacja Austrii jest początkiem wielkiej wojennej wyprawy, którą Hitler sobie zaplanował i dzięki której chce zdobyć świat, by móc potem wyplenić z niego wszystkich, którzy nie są Aryjczykami. To wie każdy: i ty, i Mann, a nawet ja, biedna staruszka, wiem o tym!
– Nie powinnaś się niepokoić. Ambicje Hitlera nie mogą się urzeczywistnić. Za kilka dni Francja i Wielka Brytania zmuszą go, by wycofał się z Austrii, a potem zazna porażki w Niemczech. Tam sami Niemcy go zwyciężą; poparcie, którego mu teraz udzielają, jest jedynie tymczasowym zaćmieniem umysłów.
– To zaćmienie trwa latami.
– Zgadza się – trwa latami. Ale się skończy. Niemców prowadzi teraz jakaś nieczysta siła, ale gdzieś w nich tli się ta myśl duchowa, na której fundamentach wyrosłem również ja. Szaleństwo tego narodu nie może trwać wiecznie.
– Będzie trwało wystarczająco długo – powiedziałam.
Mój brat już w dzieciństwie zachwycał się niemieckim duchem, już wtedy poświęcał nas, swoje siostry, dla tej miłości. Wierzył, że tylko w języku niemieckim można w pełni wyrazić najwyższe idee ludzkiego umysłu. Uczył nas dumy z tego, że mimo żydowskiej krwi i austriackiego obywatelstwa należymy jednak do kręgu kultury niemieckiej. A teraz, kiedy latami przyglądał się, jak niemiecki duch upada i jak najważniejsze dokonania tej kultury depczą sami Niemcy, ciągle powtarzał, jakby chciał przekonać samego siebie, że to jest szaleństwo, które trwać będzie krótko, a niemiecki duch znów zabłyśnie.
Od tego momentu ilekroć dzwoniłyśmy do Zygmunta, zawsze mówiono nam, że nie ma go w domu lub że ma pacjenta, lub że nie czuje się dobrze i nie może rozmawiać. Wypytywałyśmy, czy złożył wniosek o wizy wyjazdowe z Austrii, a jego córka Anna i żona Marta, a także jej siostra Mina odpowiadały, że nic na ten temat nie wiedzą. Minął miesiąc, odkąd ostatni raz widziałyśmy brata. Szóstego maja, w dniu jego osiemdziesiątych drugich urodzin, zdecydowałam się pójść do niego z Pauliną. Kupiłyśmy mały podarunek – książkę, o której sądziłyśmy, że mu się spodoba, i ruszyłyśmy w stronę Berggasse 19.
Drzwi domu brata otworzyła nam Anna.
– Zastałyście nas przy pracy… – powiedziała, robiąc między sobą a drzwiami miejsce, żebyśmy mogły przejść.
– Przy pracy?
– Pakujemy się. Wczoraj i przedwczoraj wysłaliśmy dziesięć wielkich paczek. Musimy jeszcze tylko wybrać, które spośród prezentów taty weźmiemy ze sobą.
– Wyjeżdżacie? – zapytałam.
– Nie od razu, ale chcemy jak najszybciej wszystko spakować.
W gabinecie brata wszędzie leżały porozrzucane pamiątki, książki, małe i duże pudła, antyki – wszystko to, co kiedyś od kogoś dostał i co zachował. Zygmunt siedział w dużym czerwonym fotelu na środku pokoju i rozglądał się po przedmiotach rozrzuconych po podłodze. Obrócił twarz w naszą stronę, skinął tylko głową i znów zaczął przyglądać się bałaganowi. Powiedziałam, że przyszłyśmy złożyć mu urodzinowe życzenia. Podziękował i położył nasz prezent na stole obok siebie.
– Jak widzisz, wyjeżdżamy. Do Londynu – zaczął.
– Mogę wam pomóc – odrzekłam – w pakowaniu.
Anna powiedziała, że będzie mi podawać rzeczy, które należy wyrzucić, bym wkładała je do pudełka z niepotrzebnymi przedmiotami, a ona będzie wybrane rzeczy wkładać do pudeł, które zostaną wysłane do Londynu. Paulina stała pod ścianą.
– A ta tabakiera? – zapytała Anna, zwracając się do ojca i pokazując mu srebrne pudełeczko zdobione zielonkawymi kamyczkami.
– To prezent od twojej matki. Weźmiemy ją.
Anna włożyła tabakierę do kartonowego pudełka obok siebie.
– A to domino z kości słoniowej? – zapytała Anna.
Zygmunt zastanawiał się przez kilka chwil i rzekł:
– Nie pamiętam, od kogo je dostałem. Wyrzuć je.
Anna podała mi domino, a ja włożyłam je do pudełka obok mnie, w którym leżała już spora kupka książek, pamiątek i drobiazgów przeznaczonych do wyrzucenia.
– To? – zapytała Anna i podniosła książkę, przybliżając ją do oczu Zygmunta.
– Ta Biblia to prezent od twojego dziadka, Jakuba. Dostałem ją z okazji trzydziestych piątych urodzin. Weźmiemy ją.
Anna stwierdziła, że zmęczyła się, pracując od rana, i chciałaby trochę odpocząć. Poszła do jadalni, żeby się rozruszać i napić wody.
– Więc jednak poprosiłeś o pozwolenie na wyjazd z Austrii – powiedziałam bratu.
– Poprosiłem – odpowiedział.
– Przecież przekonywałeś mnie, że nie ma potrzeby, że nie trzeba uciekać.
– To nie ucieczka, tylko wyjazd tymczasowy.
– Kiedy wyjeżdżacie?
– Marta, Anna i ja na początku czerwca.
– A reszta? – zapytałam. Brat milczał. – Kiedy wyjeżdżamy Paulina, Maria, Róża i ja?
– Wy nie wyjeżdżacie.
– Nie?
– Nie ma potrzeby – odrzekł. – Ja jadę nie dlatego, że sam o to poprosiłem, tylko dlatego, że moi przyjaciele, dyplomaci z Wielkiej Brytanii i Francji, zabiegali u tutejszych służb, by wydano mi wizę.
– I?
Mógł grać farsę – mógł powiedzieć nam, że jakiś obcy dyplomata poprosił, by pozwolono wyjechać jego dzieciom, jemu i żonie, że on sam jest bezsilny i nie może zrobić niczego, by uratować innych ludzi; mógł grać tę farsę, ale to nie był jego genre.
– Pozwolili mi zrobić listę osób, które są mi bliskie i które mogłyby wyjechać ze mną z Austrii – powiedział.
– I ani przez chwilę nie pomyślałeś, by umieścić na tej liście nasze nazwiska.
– Ani przez chwilę. To tylko tymczasowe. Wrócimy.
– Nawet jeśli wrócicie, nas już tutaj nie będzie.
Milczał. Po chwili powiedziałam:
– Nie mam prawa o to pytać, jednak kim są ci wszyscy bliscy ci ludzie, których musisz uratować?
– Właśnie, kim oni wszyscy są? – zapytała Paulina.
Brat mógł zagrać farsę – mógł powiedzieć, że wpisał jedynie imiona i nazwiska swoich dzieci, swoje i żony,to znaczy osób wskazanych mu przez służby jako te, które może wpisać na listę, żeby je uratować, więc wymienił tylko te nazwiska, tylko najbliższych; mógł zagrać tę farsę, ale to nie był jego genre. Skądś wyciągnął kartkę papieru i rzekł:
– Oto lista.
Wpatrywałam się w imiona i nazwiska zapisane na kartce.
– Ja też chcę usłyszeć – poprosiła Paulina.
Czytałam na głos. Na liście był mój brat, jego żona, ich dzieci z rodzinami, siostra żony Zygmunta, dwie służące, osobisty doktor brata z rodziną. I zupełnie na końcu listy – Jo-Fi.
– Jo-Fi – zaśmiała się Paulina i zwróciła się w stronę, z której dobiegał do niej głos Zygmunta. – No tak, ty nigdy nie rozstajesz się ze swoim pieskiem.
Anna wróciła do pokoju i rzekła:
– Nie zapytałam, napijecie się czegoś, a może byście coś zjadły?
– Nie chcemy ani pić, ani jeść – odpowiedziałam.
Paulina, jakby nie słysząc słów Anny i moich, ciągnęła dalej:
– To naprawdę miło z twojej strony, że pomyślałeś o wszystkich tych ludziach. Pomyślałeś też o swoim piesku i o swoich służących, i o swoim lekarzu i jego rodzinie, i o siostrze twojej żony. Mogłeś też jednak pomyśleć o swoich siostrach, Zygmuncie.
– Gdyby istniała potrzeba, pomyślałbym. Ale to jest tylko tymczasowe, ponieważ moi znajomi nalegali, bym wyjechał.
– A dlaczego twoi znajomi nalegali, jeśli rzeczywiście pozostanie tutaj nie wiąże się z niebezpieczeństwem? – zapytałam.
– Ponieważ tak samo jak wy nie rozumieją, że ta sytuacja nie potrwa długo – odpowiedział Zygmunt.
– Jeśli to okropieństwo ma nie potrwać długo, dlaczego nie wyjedziesz sam, na krótko, żeby uspokoić swoich przyjaciół? Dlaczego nie jedziesz sam, i jeszcze bierzesz ze sobą nie tylko rodzinę, ale i swojego lekarza i jego rodzinę, służące, a nawet pieska i siostrę żony? – zapytałam.
Zygmunt milczał.
– A ja, Zygmuncie – powiedziała Paulina – ja, w odróżnieniu od Adolfiny, ci wierzę. Wierzę ci, że cała ta okropność nie będzie trwała długo. Ale moje życie będzie trwało krócej niż ta okropność. A ja mam córkę. Ty, Zygmuncie, mogłeś pomyśleć o swojej siostrze. Mogłeś pomyśleć o mnie i o tym, że mam córkę. Na pewno pomyślałeś, bo od kiedy przyjechałam tu z Berlina, a moja Beatris wyjechała do Nowego Jorku, ciągle o niej wspominam. Nie widziałam jej trzy lata. Jednym ruchem ręki zapisując moje nazwisko, mogłeś mi pomóc zobaczyć córkę raz jeszcze – powiedziała, a wypowiadając słowo „zobaczyć”, przewróciła oczyma widzącymi jedynie kontury. – Mogłeś zapisać tam moje nazwisko, między nazwiskiem siostry twojej żony a imieniem psa. Mogłeś moje nazwisko zapisać nawet pod imieniem psa i to by wystarczyło, bym mogła opuścić Wiedeń i spotkać się z Beatris. A teraz wiem, że ona już nigdy mnie nie zobaczy.
Anna próbowała znów zająć naszą uwagę dzieleniem przedmiotów na te, które trzeba było spakować, i te, które należało wyrzucić.
– A to? – zapytała. W dłoni trzymała drewnianą pamiątkę, gondolę maleńką jak palec.
– Nie wiem, od kogo jest – powiedział Zygmunt. – Wyrzuć to.
Anna podała mi gondolę, prezent ode mnie na dwudzieste szóste urodziny brata. Nie widziałam jej od tamtego dnia, a teraz była tu, jakby przepłynęła ten czas. Powoli włożyłam ją do pudła z pozostałymi przedmiotami przeznaczonymi do wyrzucenia.
(…)

Tytuł oryginału: Сестрата на Зигмунд Фројд
Copyright © Goce Smilevski, 2010
Published by arrangement with Agence litteraire Pierre Astier & Associés
All rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXIV
Copyright © for the Polish translation by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXIV
Wydanie I, Warszawa, MMXIV
Przekład: Natalia Łukomska

 
Wesprzyj nas