Nowa książka autorki światowego hitu Sekretne życie pszczół. Bogata narracja, wyraziści bohaterowie i rzadka dziś historyczna perspektywa.



Sarah Grimké jest córką sędziego sądu najwyższego Karoliny Południowej, plantatora zaliczanego do elity Charlestone. Nie potrafi się jednak podporządkować obowiązującym w jej świecie konwenansom. Marzy o tym, żeby studiować i zostać pierwszą kobietą prawnikiem.

Na swoje jedenaste urodziny dostaje niecodzienny prezent – wyciągniętą z czworaków i obwiązaną lawendowymi wstążkami czarnoskórą Hetty, zwaną Szelmą.
To kolejny „obyczaj”, którego Sarah nie potrafi zaakceptować, bo drugiego nie można przecież „posiadać”.

Ale to dopiero początek jej problemów…

Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami i życiem pierwszych abolicjonistek, sióstr Grimké, wspaniała powieść, która prowadzi nas do korzeni stanów południowych Ameryki.

Niezwykła pochwała siły przyjaźni i siostrzanej miłości ponad podziałami. Świadectwo walki o wolność i prawo do głosu. Od czasów Przeminęło z wiatrem nie było takiej opowieści!

Służące – tylko lepsze.
„The Sun”

Bogata narracja, wyraziści bohaterowie i rzadka dziś historyczna perspektywa to idealny materiał na wspaniały, poruszający film.
Oprah Winfrey, właścicielka praw do ekranizacji książki

Dwie kobiety, dwie walki o wolność,
jedna niezwykła przyjaźń…

Sue Monk Kidd
Czarne skrzydła
Przekład: Marta Kisiel-Małecka
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 25 września 2014

Szelma

Cioteczka zaprowadziła mnie do kuchni, gdzie uwijały się Binah i Cindie, układając na srebrnych tacach ciasto imbirowe oraz jabłka z orzeszkami ziemnymi. Miały na sobie swoje najlepsze fartuchy, długie i nakrochmalone. Z salonu dobiegał odgłos przypominający brzęczenie pszczół.
Przyszła pani i nakazała Cioteczce ściągnąć ze mnie ten okropny worek i umyć mi twarz, po czym rzekła:
— Hetty, Sara obchodzi dzisiaj jedenaste urodziny. Wyprawiamy dla niej przyjęcie.
Z szafki, w której przechowywano mięso, wzięła lawendową wstążkę, owinęła wokół mojej szyi i zawiązała kokardę; Cioteczka tymczasem ścierała brud z moich policzków. Potem pani przepasała mnie drugą wstążką. Kiedy się szarpnęłam, napomniała mnie ostro:
— Przestań się wiercić, Hetty! Stój spokojnie. Wstążka na gardle była za ciasna, wydawało mi się, że nie mogę przełknąć śliny. Próbowałam podchwycić wzrok Cioteczki, ale nie odrywała go od tac z jedzeniem. Chciałam zawołać: „Uwolnij mnie z tego, pomóż mi, muszę siusiu!”. Zawsze miałam coś przemądrzałego do powiedzenia, ale tym razem mój głos uciekł w głąb gardła jak mysz do norki. Przestępowałam z nogi na nogę. Pomyślałam o tym, co powiedziała mi mauma: „Lepiej bądź posłuszna na święta, bo to wtedy państwo sprzedają dodatkowe dzieci albo odsyłają je do pracy w polu”. Nie miałam pojęcia, że pan Grimké sprzedał już jednego niewolnika, wiedziałam za to, że wielu innych trafiło na jego plantacje na zapadłej prowincji. To właśnie stamtąd przybyła mauma ze mną w brzuchu, zostawiając mojego tatę.
Wtedy przestałam się wiercić. Próbowałam robić to, czego ich zdaniem życzył sobie Bóg — być posłuszna, cicha i spokojna.
Pani przyjrzała mi się uważnie, oceniając, jak wyglądam w fioletowych wstążkach. Ujęła mnie pod ramię i poprowadziła do salonu, gdzie siedziały zaproszone damy w tych swoich strojnych sukniach, z filiżankami z chińskiej porcelany i koronkowymi serwetkami. Jedna z nich grała na maleńkim pianinie, które nazywało się klawesyn; przestała jednak, gdy nasza pani klasnęła w dłonie.
Wzrok wszystkich zebranych spoczął na mnie.
— Poznajcie naszą małą Hetty — powiedziała pani. — Saro, skarbie, oto twój prezent. Twoja własna służąca.
Przycisnęłam dłonie do podbrzusza, lecz pani zdecydowanym ruchem trzepnęła mnie po rękach, po czym okręciła mnie przed wszystkimi. Damy zaczęły szczebiotać jak papużki — „wszystkiego najlepszego, wszystkiego najlepszego” — dziobiąc powietrze wymyślnymi fryzurami. Starsza siostra panienki Sary Mary siedziała między nimi nadąsana, że nie jest najważniejszą osobą na przyjęciu. To ona była najgorsza, nie licząc naszej pani. Wszyscy widzieliśmy, jak odnosi się do swojej służącej Lucy, jak bije ją przy byle okazji. Mawialiśmy, że gdyby panna Mary upuściła chusteczkę z wysokości piętra, kazałaby Lucy wyskoczyć za nią przez okno. Mogłam trafić gorzej.
Panienka Sara wstała. Miała na sobie ciemnoniebieską sukienkę, jej truskawkowe włosy zwisały prosto jak nitki kukurydzy, a całą twarz znaczyły rude piegi. Zrobiła głęboki wdech, po czym zaczęła poruszać ustami. W tamtych czasach panienka Sara wydobywała z siebie słowa, jakby nabierała wody ze studni.
Kiedy w końcu wyciągnęła swoje wiadro, ledwie usłyszeliśmy, co mówiła.
— …przykro mi, matko… nie mogę przyjąć. Pani poprosiła ją, żeby powtórzyła. Tym razem panienka Sara niemal wykrzyczała swój sprzeciw.
Oczy naszej pani miały lodowaty odcień niebieskiego, tak jak oczy panienki Sary, ale teraz pociemniały. Wbiła w moje ramię paznokcie, zostawiając czerwony ślad.
— Usiądź, Saro.
— …nie potrzebuję służącej… Radzę sobie bez niej doskonale.
— Wystarczy — powiedziała pani. Nie wiem, jak można było nie usłyszeć ostrzeżenia w jej głosie. Panienka Sara najwyraźniej ogłuchła.
— …Nie mogłabyś jej zatrzymać dla Anny?
— Wy s t a r c z y! Panienka Sara opadła na swoje krzesło, jakby ktoś ją pchnął.
Wzdłuż mojej nogi zaczęła spływać strużka cieczy. Szarpałam się na wszystkie strony, próbując wyswobodzić ze szponów pani, lecz wtedy strumień moczu trysnął na dywan.
Pani wrzasnęła i naraz zapadła głucha cisza. Dało się słyszeć, jak węgle podskakują w kominku.
Czekało mnie lanie, jeśli nie gorzej. Pomyślałam o Rosetcie, o tym jak na zawołanie dostawała napadu drgawek. Toczyła ślinę z ust i wywracała oczy tak, że widać było same białka. Przypominała chrząszcza, który przewrócił się na grzbiet i usiłuje się przeturlać z powrotem, lecz dzięki temu unikała kary. Przemknęło mi przez myśl, żeby paść na podłogę i odegrać taki atak najlepiej, jak tylko zdołam.
Stałam jednak bez ruchu, sukienka lepiła mi się do ud, a po twarzy rozlewał gorący rumieniec wstydu.
Zjawiła się Cioteczka i zabrała mnie stamtąd. Kiedy mijałyśmy schody w głównym korytarzu, dostrzegłam maumę, która stała na podeście, przyciskając dłonie do piersi.

***

Nocą na konarach drzewa siedziały gołębie i gruchały. Przywarłam do maumy na naszym posłaniu, wpatrując się w ramę do pikowania, która zwisała z krokwi, umocowana pewnie na blokach. Mauma mówiła, że ta rama to nasz Anioł Stróż.
— Wszystko będzie dobrze — powiedziała. Wstyd mnie jednak nie opuszczał. Czułam jego gorzki posmak na języku.
Po całym Charlestonie poniosło się bicie dzwonów, ogłaszając godzinę policyjną dla niewolników. Mauma wyjaśniła, że niedługo straż miejska rozpocznie swoje patrole, uderzając w bębny, tyle że ujęła to innymi słowami:
— Robactwo będzie długo grasować w pszenicy.
A potem pogłaskała mnie po łopatkach. To właśnie wtedy opowiedziała mi tę afrykańską historię, którą znała od swojej maumy. O tym, że kiedyś ludzie umieli wzbijać się ponad drzewa i chmury i latali niczym kosy.
Następnego ranka mauma wręczyła mi kapę odpowiednią do mojego wzrostu i oznajmiła, że nie mogę już dłużej z nią dzielić łóżka. Od tej pory miałam spać na podłodze korytarza, pod drzwiami sypialni panienki Sary.
— Wstawaj tylko wtedy, kiedy panienka cię zawoła — powiedziała. — Nie wałęsaj się. Nie zapalaj żadnych świec. Nie hałasuj. I spiesz się, kiedy panienka Sara na ciebie zadzwoni.
A potem dodała:
— Przed tobą ciężkie czasy, Szelmo.

Sara

Odesłano mnie do nowego pokoju z poleceniem, abym napisała do każdego z gości list z przeprosinami. Matka posadziła mnie przy biurku z kartką papieru, kałamarzem i listem, który sama ułożyła. Miałam go jedynie skopiować.
— …Nie ukarałaś Hetty, prawda? — zapytałam.
— Uważasz, że nie mam serca, Saro? Dziewczynie przydarzył się wypadek. Cóż miałabym jej niby zrobić? — Poirytowana wzruszyła ramionami. — Jeśli dywan się nie doczyści, trzeba go będzie wyrzucić.
Ruszyła do drzwi, a ja zebrałam wszystkie siły, żeby wydusić z siebie słowa, zanim wyjdzie.
— …Matko, proszę, pozwól… pozwól, żebym zwróciła ci Hetty.
Z w r ó c i ł a H e t t y. Jak gdyby mimo wszystko należała do mnie. Jakby posiadanie drugiego człowieka na własność było równie naturalne jak oddychanie. Ja również, chociaż sprzeciwiałam się niewolnictwu, oddychałam tym samym stęchłym powietrzem.
— Hetty należy do ciebie, Saro, i nic tego nie zmieni.
— Ale… Szeleszcząc halkami, matka z powrotem przemierzyła
pokój. Nawet wiatry i przypływy okazywały jej posłuszeństwo, lecz tym razem odnosiła się do mnie z łagodnością. Ujęła mnie pod brodę, przechyliła moją głowę w swoją stronę i się uśmiechnęła.
— Dlaczego musisz się temu sprzeciwiać? Nie mam pojęcia, skąd ci się biorą te dziwne pomysły. Tak właśnie wygląda nasze życie, moja droga. Pogódź się z tym. — Pocałowała mnie w czubek głowy. — Oczekuję, że rano wszystkie osiemnaście listów będzie gotowe.
Pomarańczowy blask zalał cały pokój, rozświetlając cyprysowe panele, po czym rozpłynął się w zmierzch i cienie. Pomyślałam o Hetty — przypomniałam sobie zmieszanie i przerażenie na jej twarzy, warkoczyki sterczące na wszystkie strony, haniebne lawendowe wstążki. Była tragi komicznie żałosna i zaledwie rok młodsza ode mnie, ale wyglądała na sześciolatkę. Kończyny miała patykowate i kościste. Zgięte w łokciach ręce przypominały dwie agrafki. W całym ciele jedynie oczy były duże. Świeciły nad czarnymi policzkami niczym dwa lśniące księżyce w pełni o niecodziennej złotej barwie.
Prosić o przebaczenie za coś, co nie budziło we mnie ani śladu poczucia winy, wydawało mi się absurdem. Żałowałam jedynie, że mój protest wypadł tak mizernie. Pragnęłam spędzić w swym odosobnieniu całą noc, całe dnie, nawet tygodnie, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, ale koniec końców poddałam się jednak i napisałam te haniebne listy. Zdawałam sobie sprawę, że byłam dziwną dziewczynką — przede wszystkim przez głowę nabitą buntowniczymi ideami, złakniony wiedzy umysł i zabawną buzię. Na dodatek często bełkotałam jak wymęczony koń, co w wypadku przedstawicielki płci niewieściej było cechą nieszczególnie zjednującą sympatię otoczenia. Pomału stawałam się rodzinnym pariasem i obawiałam się wykluczenia. A niczego nie bałam się bardziej.

„Szanowna Pani,
dziękuję za honor i uprzejmość, jakie mi Pani uczyniła swoją obecnością na uroczystej herbacie z okazji moich jedenastych urodzin. Żałuję, że mimo odebranego od rodziców należytego wychowania moja postawa przy tej okazji była nad wyraz niewłaściwa. Pokornie proszę o wybaczenie za moją nieuprzejmość i brak szacunku.
Oddana i skruszona
Sara Grimké”.

Przerwałam pisanie, podeszłam do łóżka i ledwie zdążyłam się umościć na niedorzecznie wysokim materacu, kiedy na zewnątrz ptaki rozpoczęły poranne trele. Najpierw szmer gwizdnięć, po nich zaś cicha, melancholijna pieśń. Poczułam się samotna ze swymi osobliwymi pomysłami.
Podkradłam się do okna. Drżąc z zimna w białym bawełnianym szlafroku, patrzyłam wzdłuż East Bay, ponad pogrążonymi w ciemności dachami w stronę zatoki. Sezon huraganów mieliśmy już za sobą, dlatego cumowało tam blisko sto żagli, kołysząc się na wodzie. Przycisnąwszy policzek do chłodnej szyby, odkryłam, że mam stąd częściowy widok na kwatery niewolników nad powozownią. Wiedziałam, że tam właśnie Hetty spędza swoją ostatnią noc z matką. Następnego dnia rozpocznie służbę i odtąd będzie spała pod moimi drzwiami.
Wtedy doznałam nagłego olśnienia. Zapaliłam świecę od gasnących węgli w kominku i wyszłam na ciemny, nie-ogrzewany korytarz. Na podłodze, pod drzwiami sypialni, spoczywały trzy czarne kształty. Nigdy dotąd nie widziałam świata poza dziecinnym pokojem nocą, dlatego minęła chwila, zanim uświadomiłam sobie, że to niewolnicy, którzy śpią w pobliżu, na wypadek gdyby ktoś z rodziny na nich zadzwonił.
Matka chciała zastąpić ten archaiczny zwyczaj rozwiązaniem, jakie ostatnio zagościło w domu jej przyjaciółki pani Russell. Naciskało się poszczególne guziki, a wtedy w kwaterach niewolników rozlegał się odpowiedni dzwonek. Matka upierała się przy wprowadzeniu tego unowocześnienia, ojciec uważał jednak, że to marnotrawstwo. Był po luterańsku oszczędny, chociaż należeliśmy do Kościoła anglikańskiego. Zbytkowne guziki w domu rodziny Grimké nastaną dopiero po jego trupie.
Zeszłam boso po szerokich mahoniowych schodach na parter, gdzie spali kolejni dwaj niewolnicy, a także Cindie, która czuwała, oparta plecami o ścianę przed sypialnią matki. Przyjrzała mi się nieufnie, nie zapytała jednak, co tu robię.
Ruszyłam po perskim dywanie, ciągnącym się niemal przez cały główny korytarz, przekręciłam gałkę i weszłam do biblioteki ojca. Blask księżyca wpadał przez frontowe okno, oświetlając portret George’a Washingtona w bogato zdobionej ramie. Od blisko roku ojciec udawał, że nie widzi, jak przekradam się pod samym nosem pana Washingtona, aby buszować po bibliotece. John, Thomas i Frederick mieli nieograniczony dostęp do jego nieprzebranych skarbów — książek z zakresu prawa, geografii, filozofii, teologii, historii, botaniki, poezji i greckich nauk humanistycznych — podczas gdy Mary i ja otrzymałyśmy oficjalny zakaz przeczytania choćby jednego słowa. Mary nie wykazywała zainteresowania książkami, ale ja… Śniłam o nich po nocach. Darzyłam je miłością, której nie umiałam opisać nawet Thomasowi. Podsuwał mi niektóre woluminy i ćwiczył ze mną łacińską deklinację. On jeden wiedział, z jaką desperacją pragnę zdobyć prawdziwe wykształcenie, bo nie można tak było nazwać tego, które odbierałam z rąk madame Ruffin, mojej korepetytorki i francuskiej nemezis.
Była drobną, porywczą kobietą. Nosiła wdowi czepiec z chwostami zwisającymi przy policzkach, a przy chłodnej pogodzie zakładała pelerynę z wiewiórczych skórek i obszyte futrem buty. Słynęła z tego, że za najmniejsze przewinienie ustawiała dziewczęta na ławce, a potem krzyczała na nie tak długo, póki nie zemdlały. Gardziłam i nią samą, i tą „kulturalną edukacją dziewczęcego umysłu”, która obejmowała robótki ręczne, maniery, rysunek, podstawy czytania, kaligrafię, grę na pianinie, studiowanie Biblii, język francuski i arytmetykę na poziomie dwa plus dwa. Czasem myślałam, że wyzionę ducha, odrysowując malutkie kwiatki na stronach bloku. Raz napisałam na marginesie: „Niechaj te kwiaty przyozdobią moją trumnę, jeżeli przyjdzie mi umrzeć z nudów podczas wykonywania tego ćwiczenia”. Madame Ruffin nie była zadowolona. Kazała mi stanąć na ławce, po czym wygłosiła tyradę na temat mojego zuchwalstwa. Z całych sił starałam się nie zemdleć.
W trakcie tych zajęć zaczęły mnie ogarniać narastająca tęsknota, nieznane, rwące boleści, które targały moim sercem. Chciałam się uczyć, zostać kimś. Och, gdybym tylko była chłopcem! Kochałam ojca nad życie, bo traktował mnie niemalże tak, jakbym n a p r a w d ę nim była, pozwalając mi zakradać się do swojej biblioteki.
Tamtej nocy palenisko w bibliotece zdążyło już wystygnąć, a w powietrzu wciąż unosił się zapach dymu z cygar. Bez trudu znalazłam należący do ojca tom Sędzia pokoju i prawa powszechnego Karoliny Południowej, którego był autorem. Przeglądałam go na tyle często, by wiedzieć, że gdzieś w środku znajduje się wzór prawomocnego aktu wyzwolenia.
Znalazłszy właściwą stronę, wzięłam kartkę i kałamarz z biurka ojca, po czym sporządziłam kopię:
„Niniejszym zaświadczam, że dnia 26 listopada 1803 roku w mieście Charleston, w stanie Karolina Południowa, wyzwoliłam niewolnicę Hetty Grimké, przekazując jej poniższy certyfikat aktu wyzwolenia. Sara Moore Grimké”.
Czy ojciec miał inne wyjście, niż uznać jej wyzwolenie za równie prawomocne i wiążące jak jej posiadanie? Przestrzegałam prawa, któremu sam nadał kształt! Zostawiłam swoje dzieło na wierzchu pudełka z tryktrakiem, które leżało na jego biurku.
Na korytarzu usłyszałam, że matka dzwoni na Cindie. Pobiegłam z powrotem na górę tak szybko, aż zgasła mi świeczka.
W moim pokoju było teraz jeszcze zimniej. Ptak umilkł. Wczołgałam się pod stertę kap i koców, podekscytowanie nie dawało mi jednak zasnąć. Wyobrażałam sobie, jak Hetty i Charlotte zasypują mnie podziękowaniami. Dumę ojca i złość matki po znalezieniu dokumentu. Prawomocna i wiążąca, w rzeczy samej! Wreszcie, ogarnięta zmęczeniem, ale i z poczuciem satysfakcji, zapadłam w sen.
Kiedy się obudziłam, niebieskawe angielskie płytki z Delft wokół paleniska błyszczały w słońcu. Usiadłam. Nocny poryw ekscytacji przeminął, a ja myślałam teraz spokojnie i klarownie. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że w każdym żołędziu kryje się dąb, a we mnie samej — kobieta, którą pewnego dnia się stanę. Wiedziałam jednak od razu, kto to taki.
Była tam przez cały ten czas, kiedy wertowałam książki ojca i konstruowałam argumenty podczas debat przy kolacji. Zaledwie przed tygodniem ojciec zaaranżował dyskusję między Thomasem a mną na temat egzotycznych skamieniałych stworzeń. Thomas twierdził, że gdyby owe osobliwe zwierzęta istotnie wymarły, sugerowałoby to błąd w wielkim planie Boga i podważało tezę o boskiej doskonałości, a zatem muszą one wciąż żyć w odległych zakątkach Ziemi. Ja dowodziłam, że nawet Bóg może czasem zmienić zdanie.
— Dlaczego fundamentem boskiej doskonałości ma być niezmienna natura? — zapytałam. — Czyż elastyczność nie jest bardziej doskonała od bezruchu?
Ojciec uderzył dłonią o stół.
— Gdyby Sara była chłopcem, zostałaby najlepszym prawnikiem w Karolinie Południowej!
Wtedy przyjęłam jego słowa z nabożną czcią, ale dopiero teraz, przebudziwszy się w nowym pokoju, zrozumiałam ich prawdziwe znaczenie. W okamgnieniu uświadomiłam sobie, jakie jest moje przeznaczenie. Z o s t a n ę p r a w n i k i e m.
Oczywiście wiedziałam, że nie ma kobiet prawników. Kobiety spełniały się wyłącznie w sferze zajęć domowych i kwiatuszków, którymi ozdabiały kartki w swoich szkicownikach. Kobieta, która chciałaby zostać prawnikiem — cóż, to prawdopodobnie oznaczałoby koniec świata. Ale z małego żołędzia wyrasta wielki dąb, prawda?

 
Wesprzyj nas